Opoowi *** D i a l o g *** Scenka Rodzajowa na Ulicy
Właśnie w tej chwili dostałem: głupawki. W związku z tym, postanawiam pomaszerować na miasto, by zadawać ludziom głupie pytania i patrzeć, jak zareagują. Myślę sobie, kielcząc się do lustra, że to może być fajna zabawa. Taki swoisty: test psychologiczny. Tylko muszę być poważny a chichrać się w duchu.
Stoję na chodniku. Idzie jakaś staruszka. Tak ledwo ledwo, z laski na nogę. Gdy przechodzi obok mnie, mówię wesoło:
– Mam pytanie. Czy jest pani płodna?
– Nie, nie, młodzieńcze. Nie jestem głodna. Ale bardzo dziękuję za troskę. Weź karmelka. Świeżo kupiłam.
– Bardzo dziękuję, ale nie mogę. Stanie mi w gardle a pani mnie wsadzi do trumny.
– Nie bądź taki dumny młodzieńcze. Mam dosyć. Ady weź.
Muszę ją czymś zdenerwować. Zaczyna byś mniej radośnie.
– Pani jest brzydka jak straszna noc.
– Niepotrzebny mi koc. Jeszcze spać nie idę. Pójdę już, bo pan wariat, tak? Stara jestem, ale rozum mam nie tam, gdzie pan. Żegnam.
Pierwsze koty za płoty.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podchodzę do eleganckiego pana w garniturze.
– Mogę o coś zapytać?
– Owszem.
– Dlaczego pan trzyma ręce w kieszeniach i gwiżdże na całą ulicę?
– Pan choryś? Piątą zgubiłeś? Znikły fałdki pod kością czaszki?
– Nie. Poważnie pytam.
– Poważnie? Nie mam rąk w kieszeniach i nie gwiżdżę. A teraz żegnam.
– To dlaczego ludzie zatykają uszy. Nie dosyć, że pan kulki w portkach głośno przerzucasz, to jeszcze dodatkowo hałasujesz po nocach.
– Proszę mnie puścić i nie gadać głupot.
– Niech pan nie odchodzi. Poczekajmy na następnych. Fajnie może być.
Ojej. Idzie kolejny starszy pan. Na samych szanowanych trafiam. Spiesznie zagaduję, żeby mi ten pierwszy, z nudów nie zwiał.
– Spójrz pan na tego. Jak świetnie ubrany. A pan co? Bieda z nędzą. Pan mu tego garnituru zazdrościsz. Widzę błysk w pana oczach.
– Chce pan w pysk? Nie rozumiem, o co biega. To jakiś test? Wypuścili czuba, żeby się racjonalizował na ulicy.
– Pan o mnie mówi?
– Nie. O bałwanie ze śniegu. Też ma luzy między kryształkami.
– Panie, ten pan wszystkich zaczepia i obraża. Trzeba mu przywalić zamrożoną Królewną Śnieżką.
Podbiega mała dziewczynka i drze się wesoło:
– Babciu! Chodź szybko. Jakieś dziadki się kłócą.
– Nie jestem żaden dziadek. Mam dopiero czterdzieści lat. Chociaż teraz już jestem starszy... cholera... i znowu... i znowu... i
Podchodzi następny facet. Taki zupełnie wesoły.
– Co tu za zbiegowisko. Mogę się przyłączyć?
– Chyba jak dupa do psiego ogona.
– Nie jestem psem. Wypraszam sobie.
– To czemu pan szczekasz jak kot w rui?
– To czemu tamten się jąka.
– On się nie jąka, tylko starzeje.
Na chwilę mogę dojść do swoich słów:
– Tamta pani co idzie, ma czułki na głowie. To chyba jakaś Ufolica.
Podchodzi babcia dziewczynki.
– Co tu się wyprawia. Za moich czasów, młodzież była spokojniejsza.
– Jaka z nich młodzież? Stare dziady bisurmanią!
– Nie jestem stary dziad. Jam kwitnący kwiat. Zaśpiewam wam piosenkę:
mam trzydzieści lat i parę
sięgam brodą ponad barek
– Proszę nie pić wódy na ulicy. Jam władza tutejsza.
– Spadaj pan. Nic złego nie robimy w tej chwili.
– Zakłócacie porządek publiczny. Na dodatek w przypadkowym gronie.
– A pan co? Winogrono pędzisz? Ciekawe na co?
Nadchodzi kolejny.
– Ojej. Ale siupy. Coś wam powiem. Gołe baby w cukierni widziałem. Takie pomalowane i wyrośnięte. Aż miałem apetyt.
– Pan sobie stań pod iluminacją świąteczną, to pana oświeci. Jestem cukiernikiem. Wypraszam sobie.
– Panie, pan se kup okna z widokiem na przyszłość. Coś marnie pan wyglądasz.
Sytuacja mnie przerasta. To ja miałem zadawać, pełne kultury pytania, a tu co... targ na mieście.
– A ja ostatnio otwarłem drzwi kluczem gęsi. Mówię wam, zamieszanie w klatce jak cholera.
– Małpa pan?
– Tylko bez takich. To pan ma w ręce banana.
– Ty go nie wnerwiaj, bo skórką rzuci i bliźni wyrżnie w niewinny chodnik.
– Panie! Gdzie pan idziesz z tym kajakiem?
– Do wywiercenia dziur niosę. Będzie lżejszy na wodzie.
Podchodzi kolejne dziecko.
– Czy możecie mi naprawić hulajnogę. Chcę kolegę rozjechać, bo mi ukradł poprzednią.
– Chłopcze. Tu rozmawiają dorośli. A sio! A kolegę możesz po prostu kopnąć.
Podchodzi matka chłopca.
– Dorośli, a tępi jak obuch cepa. Takie rzeczy małego uczyć. Przejść z wózkiem nie można. Tarasujecie chodnik. Nawet dziecko mi uciekło ze strachem.
– Na hulajnodze? Z wózka? Na wróble?
– Na jeździtku to nie moje.
Przychodzą następni przypadkowi. Widząc, że tu radośnie, to zostają. Nie tak to sobie zaplanowałem.
– Ale tu jaja. Ja nie mogę.
– Proszę bez takich insynuacji. A w ogóle o moich jajkach, proszę publicznie nie gadać. Wykup pan licencję, to nawet pokażę jedno albo dwa.
Odzywa się babcia:
– Matkości świata. Nie dosyć, że w sejmie na okrągło same bezeceństwa, to jeszcze na oczach mojej wnuczki, gołe jądra będą tańcować.
– Babciu. Przecież oni o dupach nie gadają. Tylko o zwykłych jajkach.
– A temu co się stało?
Facet pcha wózek. A we wózku, drugi wózek, a w tym drugim... trzeci wózek.
– Hej tam. Panie wózkowy. Na cholerę ci tyle wózków?
– To nie żadne wózki, tylko ruskie baby. Wersja z kółkami.
– A po co babom kółka?
– A skąd mam wiedzieć? Też się dziwię, że takie są. Ale przynajmniej nie biegają po próżnicy.
Pan w garniturze coraz bardziej nerwowy. Cała zgraja wokół, a jemu głupio odejść, bo reszta pomyśli, że się czegoś boi. Napomyka gustownie:
– Czy nie czas na rozłąkę? Wezmą nas za wariatów.
– Już wzięli, to co się przejmować.
Pomału wycofuję swoje ciało z tego całego zamieszania. Nie tak to miało wyglądać, ale i tak było fajnie. Jestem głodny. Odchodzę. Babcia z karmelkami też odeszła. Dogonię ją. Może mnie poczęstuje. Albo dostanę cukierkiem po łbie. To nic. Mam żółtą czapkę. Zamortyzuje babciowe uderzenie. Ktoś mnie ciągnie z tyłu za podszewkę. Patrzę, a to Ufolica, uśmiecha się przez zielone zęby z czułkami.
Słyszę jej nieziemski głosik:
– Słyszałam, że pan głodnyś. Świetnie się składa. Z racji nabrzmiałych stosunków między Nami a Ziemianami, kładę igłę w balonik w celu spuszczenia wrogiego powietrza w przestrzeń kosmiczną i w ramach pojednawczego gestu, zapraszam serdecznie do talerza, w celu współżycia posiłku.
Komentarze (12)
Ale psychodela ;) Fajne, lekko napisane ;) Takie na luzie :)
Pozdrowionka
Tak dużo nie potrzeba nam, aby było wesoło i goło. bardzo urodziwa i z humorem scenka. Mogłaby służyć za materiał dydaktyczny na stosunkach międzynarodowych.
takie drobiażdżki
Dlaczego pan trzyma ręce w kieszeniach i gwiżdżę na całą ulicę? - Dlaczego pan trzyma ręce w kieszeniach i gwiżdże na całą ulicę?
Spiesznie zagaduje, żeby mi ten pierwszy, z nudów nie zwiał. - Spiesznie zagaduję, żeby mi ten pierwszy, z nudów nie zwiał.
Z racji nabrzmiałych stosunków, między Nami a Ziemianami, kładę igłę w balonik, w celu spuszczenia wrogiego powietrza w przestrzeń kosmiczną i w ramach pojednawczego gestu, zapraszam serdecznie do talerza, w celu współżycia posiłku - sprawdź przecinki chyba?
Pozdrawiam
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania