Opoowi *** D i a l o g *** Wesoły Tatuś - Karaluch i Inni
~~~//~~~
– Mamo, mamo, ojciec schował się do sedesu, bo na zewnątrz jest karaluch.
– Znowu nabrudzi. Jak to zwykle on w takich chwilach – dodał Dziadek.
– Kto nabrudzi? Karaluch, ojciec, czy we dwoje?
– A nie mówiłam, że będzie wojna i grzmoty – pisnęła Babcia.
– Nie widzę żadnego karalucha. Tylko mucha ujeżdża pająka.
– Synu – zawołał Dziadek. – Wyłaź stamtąd natychmiast, bo cię spłuczę lub poszczuje kretem.
– Może się utopił lub popłynął kanalizą?
– Na pewno pływa karaluchem ze strachu. Wystarczy uchylić ojca i capnąć kalpę!
– Chyba odwrotnie.
– No to wreszcie wejdźmy do ubikacji. Same poszlaki z naszych ust sikają.
– O zgrozo. Nie ma go tu. Rzeczywiście wlazł do środka.
– A karaluch?
– Też go nie ma.
– A tyś, tyś, tyś.
– Wiem, że Tyś to Tyś. Tak się nie chwal.
– Cholera jasna. Co oni tam we dwoje robią?
– Powinien poczekać, aż mu papciem przywalę.
– Kto? Mój syn? – prychnął gniewnie Dziadek.
– Dziadku! Urodziłeś karalucha? Fajnie było? Nóżkami giglał twoje łono, co?
– Jak już, to Babcie.
– Widzisz Babciu co narobiłaś. Aż w mediach było cicho. Zatkało ich!
– Córko! Na kogo wychowujesz to Dziecko, że takie zdania cedzi przez plombę w zębach.
– Ale nie przez wszystkie, bo mu jeden wypadł, gdy miał twardy orzech do zgryzienia. Nie mam teraz czasu na filozoficzne tematy. Mój mąż walczy o życie pod kopułą gromu.
– Z czym? Z takim małym stworzonkiem? – zauważył Synek. – Takiego, to mój Ojciec, samym małym załatwi.
– Wnuczku! Zamilcz mi prosto w uszy. Toż to młodzieńcowi nie przystoi takie świntuszenia wysławiać. I to przy Ojcu!
– Ojciec do dopiero fajnie nadaje.
– On jest pełnoletni, to może. Chodź do Babci. Uściskam cię, to ci wyjdą takie myśli bokiem.
– Za żadne skarby tego świata! Pamiętam jak kiedyś przytuliłaś Dziadka i wyskoczył mu dysk.
– Nie dysk, tylko to co chciałam.
– A co chciałaś, Babciu?
– O czym wy gadacie, sprośniaki, ledaca zatracone? Mamo! Jak się nie wstydzisz, tak mówić przy Dziecku. Ratujmy mojego męża. Ojca moich dzieci.
– To ja mam braciszka?
– Siostrzyczkę też – dodał Dziadek.
– Matko, gdzie to było i w jakiej pozycji?
– O czym ty bimbolisz językiem o podniebienie...łobuzie jeden?
– Tylko nie jeden. Wiem, co słyszałem!
– Dziadzisko żartowało. Jesteś pojedyńczy. Uwierz i spójrz na siebie.
– Tylko nie Dziadzisko – warknęła Babcia. – Dziadzisko to mogę mówić ja, a on musi słuchać.
– Ścisz głośnik, bo ci potencjometr wybuchnie prosto w sztuczną szczękę. Na dodatek fajką przywalę w ten twój kok. Żonko kochana.
– A śliczna nadal, to gdzie?
– Ależ wszędzie.
– Matko, Ojcze! Znowu przy Dziecku.
– Nie jestem żadnym Dzieckiem. Wczoraj zrobiłem ze smoczka gumki na procę.
– Przez ciebie Dziadek ma szklane oko.
– To koty mu wydziobały. Zresztą nie strzelałem szklanymi kulkami. Dziadku, wyciągaj oko. Chcę zobaczyć, na co patrzyłeś.
– Moim nic nie zobaczysz. Jeno ja mogę.
– Wnuczku! Nie nalegaj, bo się jeszcze pomyli i w nerwach wyciągnie co innego. Będzie wstyd na całą salę.
– Synku, ale wróble wyginęły. Musisz przyznać.
– To przez koty.
– Głupoty gadasz! Koty w tym czasie dziobały mojego męża a resztę porwali azjaci.
– A poza tym nie strzelałem, tylko biczowałem Dziadka wiązką zboża, żebyśmy mieli mąkę na chleb.
– Teraz wiem, dlaczego mój stary, wszystko wiąże w snopki.
– A Babcia przez ciebie osiwiała.
– Nie jestem siwą, tylko platynową blondynką.
– Ojej! Platyna. Przetopimy Babcię i sprzedamy. Zyskamy forsę na dumne świece i strzelające korniszony!
– Jako rzeźba, będzie mniej zawadzać. Gdzie się ją ustawi, tam zostanie.
– Przestańmy bajdurzyć, bo klapa coraz wyżej.
– Co to? Ale wielki karaluch! Uciekajmy po starych śladach...
*
– Domyślam się, że państwo są krewnymi i przyszli ich odwiedzić. A raczej popatrzeć. Zgadza się?
– Jak najbardziej. Nasza krew. Żaden wstyd!
– Bardzo mnie to cieszy.
– Nas też cieszy, że pana cieszy.
– Miło mi ponownie. Sami państwo widzą, że w naszym domku: Radosny Czubek, mają całkiem fajnie. Jeden zawsze jest Dziadkiem, drugi Babcią, trzecia Wnuczką... jeszcze inny Karaluchem... zresztą, po co to mówię. Oni są przecież państwu doskonale znani. Mylę się?
– Tak.
– Co tak?
– Myli się pan, myśląc, że my się nie mylimy.
– Czyli... zresztą nie ważne. Zgodnie ze wcześniejszym uzgodnieniem, państwo nie mają życzenia, na spotkanie w wiele ócz, w tym jedno: szklane.
– Za dużo tego: państwa. Czujemy się skremowani.
– Popuścić więzy?
– Prosimy.
– Już zdjąłem.
– Od razu lepiej. A pan niby kto?
– Jestem dyrektorem, tego przybytku.
– Nie podobny pan.
– Do kogo?
– Do dyrektora.
– Wypraszam sobie. Jestem naczelnym...
– Doprawdy?
– ... dyrektorem od małego. Już jako niemowlak miałem podwładnych.
– O ?
– Nie: o, tylko tak. Rządziłem Kolektywem Pampersów. Wyciskałem w nich moje dyrektywy...
– My nie wiedzieli, że to się tak nazywa. Dzięki.
– Człowiek całe życie się uczy...
– I w końcu umrze. Tak wiemy. My na przykład już dawno nie żyjemy. To są nasze fantomy. Tak naprawdę jesteśmy w zaświatach...
*
– No na dzisiaj dosyć tych zabaw. Udajemy się do łóżeczek i grzecznie śpimy. Musicie przyznać, że nie jest wam tu źle. My jako wasi opiekunowie, zagramy jutro. Ja będę Królem a on: Berłem.
– Wcale nie. To ja będę Królem a on Berłem.
– Cicho tam. Jestem waszym Wielebnym Jaśnie Zaświeconym Producentem.
Komentarze (4)
Strasznie pokręcone te koligacje rodzinne. Ciekawy scenariusz na sztukę w aktach. Spadkobiercy!
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania