Opoowi *** LBnP↔51↔Ɓłęƙíեղҽ Ⱳղęեɾzҽ Ƙosեղíϲყ
∞~«»±«»~∞
Na cmentarzu o zmierzchu, panuje zazwyczaj grobowa cisza. Ma to zapewne związek z faktem, iż z krtani nieboszczyków, plecionek kości lub kupek prochu, raczej żadne dźwięki między grobami, rozkładać się nie mogą. A jednak dzisiaj, w ten ciepły, przytulny podwieczorek, jest deczko inaczej. Może nie tyle dotyczy to dźwięków, lecz dziwnej, błękitnej poświaty, prześwitującej od jakiegoś czasu, przez niewielkie okna kostnicy, oraz trzepotu czarnych skrzydeł, dźwigających ciała kruków.
Nadlatują ze wszystkich stron, siadają w ciężkiej bezgłośni, na zarośniętym mchem dachu, oraz okolicznych drzewach i żaden nawet dzioba nie otworzy, by zakrakać. Jakby zlęknione na coś czekały, przyklejone póki co, musowym zaproszeniem na tajemne spotkanie, przez biesiadników wpół drogi, pomiędzy światami. Którzy będą się przeciskać, na drugą stronę cmentarnej rzeki, gdzie czas już nie płynie, chociaż piranie owszem. Niektórych nie przepuszczą, by rozszarpać szczęśliwe zmartwychwstanie.
Nagle okna kaplicy, samoczynnie otwierają szklane okowy. Czarne smugi w poświacie księżyca, obleczone w skrzydła, noszone podmuchem wiatru, zaczynają wlatywać do środka. Tłoczą się niemiłosiernie, czarnym kłębowiskiem ocierając ściany.
Ranią siebie nawzajem, lecz i tak nie wszystkim jest dane wlecieć. Wiele ciał, jako kupka pierzastego pyłu, jest rozwiewana przez wiatr. Spoczywa na gałęziach, tworząc ciemne, podłużne całuny, przyozdobione strzępkami skrzepłej krwi, przez które gdzieniegdzie, prześwituje zieloność.
Na obrzeżu cmentarza, starzec wyplata koszyki, lecz wiatr je nieustannie rozwiewa. Wtapia w gałęzie drzew, jako nierozpoznane.
Niewielka dziewczynka w białej sukience, pojawia się jak spod ziemi. Każdy mijany przez nią grób, zmienia strukturę. Niektóre migoczą ciepłym blaskiem, inne płoną niczym pochodnie, lub pozostają bez zmian.
Z kostnicy wychodzi inna postać, w czerwono zielonej szacie. Jako że błękitne światło pada od tyłu, widać jej wielki cień, na kurtynie z mgły, która sama siebie zaistniała. Lecz postać nie idzie w tym kierunku, tylko w odwrotnym. Patrzy w stronę Księżyca. Z żółtej pełni zwisa kropla krwi. Zaczyna spadać w kierunku ziemi.
W tym samym czasie, dziecko wchodzi do budynku. Zamyka za sobą drzwi. Z okien wylatują biało szare motyle. Szybują nad cmentarzem. Siadają na grobach. Wiele na tych co płoną. Jakby musiały. Ogień ich jednak nie spala, tylko zwęgla skrzydła.
Lecąca kropla tworzy okrągły cień. Większy i większy. W końcu pochłania cały cmentarz, gęstą pachnącą czerwienią...
… o brzasku, na oszronionej łące,
spowitej migoczącą,
różnobarwną mgłą,
po drugiej stronie pryzmatu,
dziewczynka przytula pąk białej róży.
Rozkwita on w dłoniach nieskończonością płatków.
Gdy pierwszy promień słońca, opromienia jej twarz,
rzuca go w kierunku nieba.
Komentarze (19)
Czasem trochę makabrycznych, jak latające martwe kruki.
Szare biało motyle od zawsze kojarzą mi się z duszami. To znaczy od kiedy przeczytałam taki jeden komiks Thorgala. ;)
Jak mówiłam, wiele pięknych obrazów. Piękny tekst. :)
Podwieczorek jako wstęp do wieczoru, podoba się.
Dawno nie używałam tego słowa - podwieczorek.
Kiedyś kojarzyło się z budyniem polanym malinowym sokiem. I prawie o tym napisałeś. Chyba?
Aczkolwiek tekst cały czas trzymiący w napięciu skończył się dobrze i słodko- bo już myślałam, że z tel. mi coś wylezie :-)
Literkowa
Zapraszamy do czytania i zagłosowania.
Głosowanie potrwa do 01 grudnia /czwartek/ godz. 23:59
Literkowa
Pozdrawiam
Rzeczywiście, na to wygląda. Albo raczej, na to... nie słychać:)↔Pozdrawiam?:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania