Opoowi *** LBɴP↔42↔Sᴛᴜᴅɴɪᴀ Aᴛʟᴀɴᴛʏᴅʏ
Osiem lat, to wystarczający wiek, na wybudowanie miasta dla lalek. Nazwę ją Atlantydą, bo to podobno tajemnica jakaś. Tak pomyślała niewielka Zuzia, pewnego uroczego dnia, kiedy to znalazła porzuconą, tyci szmaciankę w kształcie ludzika. Po wielu żmudnych przygotowaniach, do których zaangażowała okoliczne dzieci, budowa z pomocą innych rąk i głów, szła jej wyjątkowo sprawnie. Aczkolwiek to ona była głównym zarządzającym, w sensie co i jak ma wyglądać. Letnia, wakacyjna pogoda też służyła pomocą. Całkiem znośna, czasem fajna, a nawet raz po raz, super, dodawała wigoru. Altanka w ogrodzie, nieco nadgryziona zębem czasu, zawalona różnymi rupieciami i pająkami oraz obrośnięta, czym tylko natura mogła opleść, idealnie się do realizacji pomysłu nadawała.
*
No nie – mówi Zuzia sama do siebie. – Błękitnych włosów na tle nieba, w ogóle nie widać. Muszę założyć inne, lub zmienić tekturkę tłową z tyłu. Po chwili zastanowienia, ozdabia zieloną czupryną, głowę lalki. To w zasadzie koniec budowy. Gest, który uczyniła przed chwilą, miał być ostatnim, finałowym. W tym ważnym momencie, chciała być sama, chociaż nie wiedziała, dlaczego. Jutro mają przyjść wszystkie dzieci, co pomagały. A nawet części ich rodziców, by przeciąć wstęgę, którą wyżebrała od starszej pani, która ofiarowała jej ze swojego koka, mając teraz włosy w nieładzie. Leciwemu mężowi od tego widoku, fajka wypadła i spłoszyła domek żółwia, że aż smyrnął pod szafę.
Nagle słyszy za sobą kroki. Ktoś wszedł do altanki. Przebiegła gęsia skórka strachowa, po dzieckowych plecach, bo może to jakiś straszny zbój lub morderca. Odwraca się. Nie. To nie żaden zbój. Gorzej. Upierdliwy, nieznośny kolega, który cały czas, przeszkadzał w budowie. Nie niszczył, ale życie uprzykrzał, głupim dogadywaniem. Nie tylko głównej dowodzącej. Pozostałym dzieciom też. Teraz też przyszedł, ubrany jak zwykle w kraciastą koszulę i z maską błazna śmiechowego na twarzy, by na koniec powiedzieć swoje, pragnąc wnerwić doszczętnie rezolutną Zuzię.
–– Ej Zuś! W tym durnym mieście, jeszcze tylko studni brakuję, żebyś się mogła w niej utopić. Hłe Hłe. Bezrozumny topielec byłby z ciebie. Oślizgła żaba. Znajda, którą nawet bocian nie chciał. Kto to widział, budować takie pokraki z byle czego. No ale cóż. Jaka mierna projektantka, nie wiadomo skąd, taki mierny rezultat.
Niedobry, nieobyty w empatii prowokator, ma nadzieję, że rozegra się fajna scenka, w której będzie miał sposobność, jeszcze bardziej podokuczać, nikczemnym zachowaniem. Nic z tego. Adresatka milczy, niczym przysłowiowa urna. A skoro tak, to po ostatniej kąśliwej uwadze, agresor psychiczny opuszcza altankę, zawiedziony. Zuzia rozgląda się po katach, coś tam grzebie i po godzinie, wychodzi. Miasto jest gotowe na uroczyste otwarcie.
Niestety. Na drugi dzień nie ma żadnego otwarcia, bo jakiś zapewne miastowy kradziej, miasto skradł, bez pytania o zgodę, z dziada pradziada właścicielki. Zuzia patrzy wokół rozżalonymi, wrzącymi gałkami w oczodołach stresowych, aż w końcu normalne łzy dławią pożar, nieodżałowanej straty. Współczujące dzieci, głaszczą budowniczkę po drgającym z nerwów, owłosionym łebku. Nawet burmistrz, przytula częścią władzy, rozdygotane serduszko. Tyle pracy na nic. Przez jakiegoś palanta – wpada w roztropną konkluzję. Po usilnych poszukiwaniach, miasto nie zostaje odnalezione i jak z bicza strzelił, mija około: wiele, wiele lat.
**
–– Sąsiadko, słyszałaś?
–– Wiem, ale nic nie wiem. Mówże prędko.
–– Świeżo upieczonego męża, od tej naszej cudacznej, znaleziono. Podobno stoczył się na dno i popełnił samobójstwo.
–– Wiadomo… młodzi… od tej?
–– Tak. Kilka miesięcy po ślubie. Ludzie gadają, że coś go dręczyło. Ją też.
–– Co niby?
–– A bo ja to wiem. Nie jestem wcibicka, jak to niektóre.
–– Podobno jakąś makietę znaleziono –– dodaje trzecia sąsiadka.
–– A tak. Tego miasta... no wiesz... co ją Atlantydą nazwała. Pamiętasz?
–– Coś jarzę. No i…
–– Na środku rynku…
–– Jakim rynku?
–– No tym, na makiecie... stoi studnia. Taka jak u nas. A wewnątrz znaleziono szmacianego ludzika.
–– Też coś słyszałam –– dosławia czwarta kuma. –– Gadają, że w kraciastej koszuli.
–– No i co z tego? Mało naszych tak przyodzianych.
–– E tam… nie wiadomo. Deszcz barwy rozmoczył.
**
Ośmioletnia Córka Zuzi, co już nigdy ojca nie zazna, wpada na wspaniały, budowniczy pomysł.
Ma tylko pewien problem...
Komentarze (22)
Ludzik w koszuli w kratkę i jego fatalizm...
Troszkę taka jakby odmiana laleczki voodoo.
Ha! Studnia z voodoo!
:)
Literkowa
Pewnie już jestem na nie za stary. Mimo to czytam je i będę czytać.
Świetnie się czytało.
Pozdrawiam : )
Zapraszamy o czytania, komentowania i pozostawienia śladu pod tekstem. Potem do głosowania na Forum:
https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
To tylko pięć tekstów!
Głosowanie potrwa do 16 czerwca /środa/ godz. 23:59
Literkowa pozdrawia i życzy przyjemnej lektury.
Pozdrawiam serdecznie
jeno zostawić możliwość interpretacji. To właściwie, taki szkic jakby:)↔Pozdrawiam:)
ZAPRASZAMY do czytania, komentowania i zagłosowania na Forum: https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-glosowanie-w935/
To takie proste.
Literkowa
Szkoda, że opowiadanie takie krótkie. Jak zawsze, chętnie poczytałbym jeszcze.
Pozdrawiam:)
~*~
I tutaj przy końcówce jest klimat z tego filmu.
Czy małżonek sam się zabił wskakując do studni, czy ktoś mu pomógł? Czy mała dziewczynka (nowe pokolenie) ma coś wspólnego ze śmiercią ojca?
Labirynt znaków zapytania i domysłów.
Bardzo w Twoim stylu, Dekoś :)))
Pozdrawiam!
Szkoda, bo przyznaję się bez bicia, że nie wspięłam się na wyżyny intelektualne.
Poległam, za co przepraszam.
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania