Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 1 (Część 2)

Rozdział 1: Wątpi, więc myśli, myśli, więc jest (część 2)

– To… nie będzie boleć, prawda?

Spytał młody chłopiec z rozbitym kolanem lekarza, który siedział przy nim i wyciskał szmatkę z wody do wiadra. Miał złote, krótkie włosy z zaczesaną grzywką na bok i jasne zielone oczy, był osobą o średnim wzroście i bardzo wychudzoną. Na jego prawym policzku widniała blizna, najwidoczniej po głębokim przecięciu. Zaśmiał się niezwykle przyjemnym i ciepłym głosem.

– Nie, nic nie będzie boleć. No chyba, że będziesz biegał, to wtedy tak – odpowiedział wesoło i przyłożył mu materiał do kolana. – No, rana wyczyszczona. Staraj się teraz nie szaleć, by nie wdało się zakażenie – powiedział, klepiąc go po plecach. Młody chłopiec uśmiechnął się, pokiwał głową i wybiegł. Starszy chłopak westchnął i spojrzał na półkę, która wisiała tuż nad jego głową, leżały tam różne małe misy. Stanął na palcach i zaczął zaglądać do każdej z nich, były w nich zioła, liście i inne temu podobne rzeczy, niestety bardzo mało. Zrezygnowany westchnął. Przeszedł do drugiego pokoju, wcześniej obtaczając się jakimś zaklęciem. Było to pomieszczenie bezokienne, wypełnione jedynie łożami, na których leżeli ludzie. Nie wyglądali oni zbyt dobrze – niektórzy mieli pobandażowane ciała w całości. Wśród nich znajdowała się również młoda dziewczynka, która wyglądała najzdrowiej. To do niej właśnie podszedł chłopak.

– Jak się dziś czujesz? – spytał troskliwie. Dziewczynka mrugnęła oczami i przesunęła na niego wzrok. Miała brązowe, dosyć krótkie włosy i piwne oczy. Uśmiechnęła się.

– Nic się nie zmieniło od wczoraj – odpowiedziała. Choć uśmiechała się, widać było po niej, że chowa duże zmęczenie. Chłopak przytaknął głową.

– Rozumiem. Muszę na trochę wyjść, więc nie wychodź nigdzie sama, dobrze?

– Dobrze – odpowiedziała. Chłopak wyszedł z pokoju, ściągnął z siebie czar, po czym odsunął narzutę z przejścia i wyszedł na świeże powietrze. Jego droga chwilę trwała, lecz w końcu znalazł się w docelowym miejscu; w magicznym lesie. Nie będzie mógł tu zebrać wszystkiego co potrzebuje, jednak część owszem. Doglądał dokładnie rośliny, po czym starannie zrywał liście, zielone łodygi, a nawet korzenie. Zbierał je by móc leczyć ludzi w wiosce i okolicach – tym właśnie się zajmował. Używał magii do leczenia i zapobiegania chorobom. Spędzał nad tym całe dnie, badając, stawiając tezy, praktykując i ucząc się, by móc pomóc jak największej ilości istnień. Gdy zebrał już wystarczającą ilość, uśmiechnął się pod nosem do samego siebie. Ustał, otrzepał odzienie, które składało się z białej koszuli i czarnych, wytartych spodni, po czym odwrócił się, by zauważyć, że wcale nie jest w lesie sam… tylko ze swoimi niezbyt lubianymi kolegami.

Byli to złodzieje, banda przeróżnych bandytów i gnojków, którzy nie umieli zarabiać na życie uczciwie, a do każdego, kto przyczynił się do utemperowania ich „kariery”, przylepiali się jak pijawka i nie puszczali, póki się nie napiją. Mógł się już domyśleć, co go czeka.

– No, no… lekarzyna Peter znowu chodzi i zbiera ziółka – powiedział jeden z nich. Było ich troje, młode żółtodzioby idące w ślady przodków. Nie znaczyło to jednak, że nie są niebezpieczni. Peter dobrze wiedział, że trenują od małego, by być na równi ze swoimi rodzicami i dziadkami, albo nawet wyżej. Próbował zachować zimną krew, lecz nie szło mu to zbyt dobrze. Zaczęły lekko trząść mu się nogi, co zauważyli i wybuchli obrzydliwym śmiechem.

– I jak zawsze na nasz widok już robi w gacie. No to, partnerzy, robimy to samo, co tydzień temu? Wywalić go na ziemie i skopać?

– Zgadzam się – odpowiedział drugi, a trzeci uśmiechnął się szeroko. Peter wpadł w panikę, źrenice jego oczu niezwykle szybko się zmniejszyły. Po chwili zacisnął powieki i czekał, aż go dopadną… lecz to się nie stało. Usłyszał dźwięk kłótni, po czym bijatyki, lecz nie miał odwagi spojrzeć. Uciekł trochę głębiej w las i zaczął nerwowo brać oddechy, już z otworzonymi oczami. Kiedy po chwili usłyszał, że ktoś idzie, znowu zaczął się hiperwentylować, jednak uspokoił się, gdy zobaczył swojego przyjaciela. Była to osoba wysoka, dobrze zbudowana. Jego cera była opalona, włosy mocno czarne niczym smoła, a oczy karmelowe. Miał na głowie kaptur, a resztę jego ciała zdobiła ciemnoszara bluza, wojskowe zielone spodnie i buty.

– I znowu to samo, ciotko – powiedział do złotowłosego i zaśmiał się.

– M–Mateo… jak dobrze, że jesteś… – Zaśmiał się nerwowo Peter. Mateo prychnął, nadal z typowym, wrednym uśmiechem.

– Gdyby nie ja, to by cię zmiotły te knypki spod ciemnej gwiazdy –odpowiedział. – Znowu zbierasz te swoje chwasty i nawet nie zachowujesz ostrożności. A ci uczepią się jak rzep do psiego ogona, nawet za rodzica. Zastanawiam się jak ostro twoja matka musiała dać popalić ich starym.

– Cóż, matula była typem silnego człowieka… – Zastanowił się.

– Dobra, nie mam czasu. Chodź do mnie, Janek znowu coś dla ciebie kombinuje i chciał bym cię przyprowadził. Jak dobrze, że wybrałem dobry moment. Który to już raz w tym tygodniu?

– Czwarty… – Westchnął Peter. – No, ale prowadź, jestem ciekawy, co robi.

– Byleby nic szalonego. Dopiero skończyłem odbudowę ściany po ostatnim wybuchu…

– Ach, Janek i jego magia. – Zaśmiał się Peter.

~

Ed razem z Kasei szli do Petera. Byli nieco zmieszani, gdyż o mało co nie zbili kolby, kiedy złotowłosy potknął się o jakiś kamyczek. Wtedy kwiat, który nagrzałby się od słońca, najzwyczajniej stopiłby się, a Peter nie miał na razie pieniędzy na nowy, a kwiat ten nie kosztował mało, a był składnikiem wielu skutecznych leków i Peter koniecznie go potrzebował. Przestali więc się spieszyć i szli spokojnym spacerkiem. Nagle fenek dostrzegł grupę ludzi ubranych w złote szaty, którzy kłaniali się i modlili w promieniach słońca.

– Niedługo nadejdzie czas zagłady! – wykrzyczał jeden z nich. – Przybędzie diabeł i jego nikczemne moce, które sprowadzą na nas kolejną apokalipsę!

Edward przymknął oczy i głośno westchnął. Kasei słuchała dalej, po czym złapała go za rękę. Odwrócił na nią wzrok.

– To są Wyznawcy Światła? – spytała.

– Niestety – odpowiedział. – Wierzą w Ra, boga słońca i większość z nich jest bardzo radykalna. Ci są rzekomo niegroźni, ale większość złodziejaszków napadających Petera to ich bracia. No i jeszcze wierzą w jakiegoś tam diabła z legend, który korci życzeniami, właśnie o nim gadają. Chodź już, bo zaraz nas się uczepią.

Doszli w końcu w swoje docelowe miejsce – „krypty” Petera, gdzie leczyli się ludzie z wioski. Droga zajęła im trochę czasu, gdyż była już piętnasta, ucieszyli się więc, że w końcu są na miejscu. Odsunęli zasłonę z przejścia i weszli do środka.

– Peter? Jesteś tu? – spytał Ed. Postawił kolbę na jednej z półek i zdenerwował się. – I gdzie go wywiało…

– Może jest z Mateo? – zaproponowała Kasei, chcąc uspokoić swojego przyjaciela.

– Mateo w ogóle ostatnio nie ma, więc nie wiem. Ale lepiej sprawdzić, bo jeśli znowu wkopał się w złodziei to nie będzie miło.

– Brak mu wiary w siebie… – jęknęła rudowłosa.

Kilka minut później znaleźli się przed domem zbudowanym w lesie. Ed zapukał i wszedł, a Kasei za nim. Przeszli przez korytarz, w holu, w jakim ustali, było kilka drzwi. Otworzyli środkowe, do pomieszczenia prowadziły schody w dół, zeszli po nich. Tam właśnie ujrzeli Mateo, który nosił jakieś skrzynki. Po chwili dostrzegli też złotowłosego chłopaka.

– Peter! Tu jesteś… Już myślałem, że znowu cię dopadli. – Ed westchnął ponownie.

– Nie, nie – odpowiedział z uśmiechem chłopak. – Mateo po prostu poprosił mnie o pomoc z noszeniem skrzynek.

– Co w nich jest? – spytała rudowłosa.

– Jakieś gówna – odpowiedział czarnowłosy. – Miałem to schować w piwnicy, bo Jan uważa, że może się to jeszcze przydać. – Mówił to z trudnością. Postawił skrzynkę na inną, oparł dłonie na kolanach i brał głębokie wdechy ze zmęczenia. Peter spojrzał na skrzynkę blisko niego, po czym podniósł ją bez żadnych trudności i mocnym wyrzutem rzucił na tą, z którą mordował się Mateo, tworząc kolejne pięterko. Mateo otworzył lekko usta ze zdziwienia.

– Mówiłam, że brak mu wiary w siebie… – szepnęła Kasei do Eda.

– Owszem – odpowiedział Ed spokojnie.

– Och, w ogóle słyszycie, co się dzieje? Ludzie łażą w tą i z powrotem i krzyczą, że niedługo nadejdzie diabeł, bożek, czy co tam jeszcze.– zagadał Peter.

– Diabeł? Bożek? – Zastanowił się Mateo. – Coś tam kiedyś słyszałem o tym. Że to niby jakiś tam bożek albo diabeł, który spełnia życzenia, wariaci słońca w to wierzą.

– Dokładnie – odparł Ed. – Od zawsze uważałem to za bezsens, niczym bajka dla małych dzieci. Oni biorą to na zbyt poważnie, aż znowu do bójek dochodzi, Emerald mi mówiła.

– Znowu…? – Przeraził się Peter.

– Nie chcę mi się myśleć, co mogą znowu odwalić… – powiedział Mateo i przyłożył dłoń do twarzy.

– Co… mogą znowu odwalić? – spytała rudowłosa.

– Cóż, to normalne, że nie wiesz, nie mówiliśmy ci. – Peter podszedł do Kasei i pogłaskał ją po głowie. – Wiesz może, nad czym ja i Jan pracujemy?

– Nad… chorobami?

– Poprawna odpowiedź, ale… pracujemy nad jedną, która jest… inna niż wszystkie – dodał tajemniczo. – Jest to choroba krwi, nie wiadomo skąd się bierze. Z wieloletnich badań wyszło, że stworzona została magią, lecz nikt nie umie jej odwrócić.

– Chwila, chodzi o tą… straszną chorobę? – spytała.

– Tak. Chorobę, w której pasożyty powoli wyjadają żywiciela od środka, jego narządy, mięśnie... Hemasitus – odpowiedział Peter i skulił się. – Patrzę na takich ludzi codziennie, zamknąłem ich w specjalnej, magicznej barierze i jedyne, co mogę to… tylko lekko im oszczędzać męki. Nie mogę ich wyleczyć i często w ostateczności muszę po prostu ich…

Złotowłosy potrząsnął głową i lekko zaczął się trząść. Kasei opuściła głowę.

– Ale… – kontynuował Peter cichym tonem. – Robię to, by poświęcenie mamy nie poszło na marne…

– Więc, Kasei… – wtrącił się Ed, widząc jej zmieszaną minę. – Moja matka była generałem wojska… Kiedy dziesięć lat temu wybuchły zamieszki, tak zwany Bunt Światła, wyjechała do małej wioski, by uspokoić zabijających się wyznawców Ra. Ale wtedy któreś z nich wylało na nią zakażoną krew. I widzieliśmy naszą matkę, która powoli i w bólu umierała. Ja miałem osiem lat, Peter siedem. Wtedy… Peter postanowił, że poświeci się medycynie, że poświęci talent magiczny, by leczyć ludzi. Ja postanowiłem za to stać się silniejszy… Nie wiem, czy mi to wychodzi, ale próbuję. – Zaśmiał się. – Jednak… No nic, najwyżej pomogę Emerald z nimi…

– Ale się nam uda! – Odwrócili się, gdy usłyszeli pozytywny głos. Do domu wszedł szarowłosy chłopak z niebieskimi oczami, który od razu się wywrócił. Ubrany był w granatowy sweter z białym kołnierzem, krótkie, szare spodnie i sandały.

– Jan… – powiedział zażenowany Mateo. – Znowu siedziałeś nad lekami?

– Ojej no, bracie – jęknął podnoszący się z ziemi Jan do Mateo. – I nawet nie powiedziałeś mi, że masz zamiar kogoś tu sprowadzać. Och, ale to tylko oni, więc problemu nie ma. Eddddooo – powiedział, przedłużając. – Przyniosłeś Zmarznięty Kwiat?

– Ach, tak, zostawiłem go w waszej lecznicy.

– Na serio? A, to okej, będziemy mogli więc zrobić więcej syropu – odpowiedział. – Nie ma nic lepszego na ból niż syrop ze Zmarzniętego Kwiatu! Och, ale gdyby jeszcze dodać Srebrną Stokrotkę, to efekt wyjdzie podwojony! Chodź, Peterze! Idziemy robić syrop! – powiedział srebrnowłosy, złapał złotowłosego za rękę i zaczął go ciągnąć na dwór. Ed zaśmiał się, Mateo jednak nie za bardzo.

– Dobra, dobra. Tylko wróć i zjedz z nami, czy coś, Peter! – wykrzyczał Ed.

– OK! – odpowiedział jego młodszy brat równie głośno, gdyż był już na zewnątrz.

– To biorę Kasei i idę do domu. Mam jeszcze trochę zajęć.

– Na przykład czytanie tych idiotycznych książek? – Uśmiechnęła się rudowłosa.

– Jak ja cię zaraz… – powiedział Ed i wyciągnął do niej ręce. Kasei zaczęła z obrzydliwym śmiechem uciekać w stronę wyjścia, a Ed za nią. – Och, coś jeszcze. Mateo, odzywaj się częściej. – Ed po tych słowach wybiegł z jego domu i zamknął drzwi. Mateo uśmiechnął się, lecz po chwili jego uśmiech zniknął.

– Co za idioci – powiedział czarnowłosy i wrócił do noszenia skrzynek. – Ten Jan to też, tylko mu badania w głowie… EH, PETER, CZEMU MUSIAŁEŚ JUŻ PÓJŚĆ? – Wykrzyczał do siebie, gdy nie mógł podnieść jednej ze skrzynek.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Bajkopisarz 02.03.2020
    Budujesz ciekawy świat bogów, wyznawców, magów i stworzonek. Pilnuj tylko, żeby jedno z drugim się zazębiało, bo łatwo o omyłki i nieścisłości. Na przykład tutaj nie do końca zrozumiałem dwie rzeczy:
    1. Peter jest bardzo silny, ale nie radzi sobie w starciach z przeciwnikami, tak?
    2. Mateo jest słaby, ale świetnie odpędza złodziei, tak?
    Czy coś zostało pomieszane?

    Poza tym ok., znów trochę za dużo odmiany „być”.
  • Clariosis 02.03.2020
    1. Jest silny, ale brak mu wiary w siebie. Czasami ludzie, choć posiadają dużo wiedzy/wysokie umiejętności, przez obawę że mogą sobie nie poradzić nie są w stanie ich użyć.
    2. Hmm. Tu faktycznie trochę gafowato to wychodzi, szczególnie patrząc na przyszłe rozdziały. :'D Głównie przez to, że chciałam zaznaczyć ten "brak wiary" Petera. Dziękuję za tą uwagę, będę ostrożniejsza. c:
  • Nefer 10.03.2020
    Hmmm.... Czegos mi w Twojej opowiesci brakuje... Akcji i napięcia. Mamy juz drugi, dosc obszerny odcinek i nadal nic sie nie dzieje. Bohaterowie spaceruja, odwiedzaja sie wzajemnie, duzo mowia, rozmawiaja na rozne tematy (te rozmowy przynoszą informacje o swiecie i to wielki plus) ale nadal nie nastapilo zawiazanie fabuly. Akcja toczy sie leniwie, momi zdaniem, zbyt leniwie. W opowiesci cos musi sie dziać, musza pojawic sie dramatyczne spiecia, punkty kulminacyjne, zwroty akcji itp. Tymczasem nic tego nie zapowiada, nawet niedoszła bójka wypada blado i nie wzbudza emocji. Uwaga czytelnika słabnie. Postaraj sie ja przyciągnąć.
    Pozdrawiam
  • Clariosis 10.03.2020
    Witaj, dziękuję za komentarz.
    Nie dzieje się za dużo teraz, gdyż jest to wprowadzenie które ma na celu zaznajomić czytelnika ze światem który jest dla niego zupełnie nowy i by trochę poznał bohaterów w ich codziennych sytuacjach, zanim nastąpi przełom. Nie chciałam od razu wrzucać wszystkiego na głęboką wodę - czy to błąd, czy nie, zależy już od interpretacji czytającego. A jeżeli chodzi o określenie "dość obszerny odcinek" - trochę zostałam zaskoczona szczerze takim określeniem, gdyż dla mnie jest to zaledwie krótka scenka z rozdziału, który podzieliłam na części w celu łatwiejszego czytania. No, ale każdy może mieć różne odczucia i opinie na jeden temat, co szczerze mnie cieszy, gdyż nudnym byłoby gdyby każdy myślał tak samo. :'v Mimo wszystko dziękuję za podzielnie się swoja opinią, bo każda jest dla mnie niezwykle cenna i przemyślę ją, by swoje przyszłe powieści pisać jeszcze lepiej. Każdemu na pewno nie dogodzę, ale grunt to się rozwijać. c;
    Pozdrawiam również i dzięki raz jeszcze!
  • Nefer 11.03.2020
    Clariosis Każdy może odbierać tekst w inny sposób, to jasne. Jako Autorka masz z pewnością wizję dalszego prowadzenia opowieści. Ale jako czytelnik wskazuję, że "rozbiegówka" staje się zbyt długa i nijaka. Odbiorcę należy przyciągnąć, przykuć jego uwagę, zadbać o dramatyzm oraz choćby pomniejsze punkty kulminacyjne (okazję stanowiłaby np. rozegrana inaczej scena niedoszłej bójki). Zauważ, że mamy odmienne opinie na temat obszerności zamieszczonych dotąd rozdziałów. Dla Ciebie są krótkie, mnie wydały się długie. Dlaczego? Bo niewiele się w nich działo, akcja toczyła się leniwie i monotonnie. Dlatego lektura trochę się dłużła. Bez urazy, mam nadzieję. Weź jednak, proszę, pod rozwagę również te spostrzeżenia.
  • Clariosis 11.03.2020
    Nefer Nie uraziłeś, spokojnie! Jak mówiłam, każda opinia jest dla mnie cenna i absolutnie mnie to nie gorszy, wręcz cieszy, że poświęcasz swój czas by wyrazić co sądzisz. :) Jak mówiłam wcześniej, nie przeszło mi to obojętnie obok uszu i na pewno będę miała to pod uwagą pisząc kolejne powieści.
  • Godu 06.06.2020
    Zacząłem czytać sobie wszystko od początku, na razie ukończyłem dwie pierwsze części. Nieco odrzuca mnie użycie przez bohaterów współczesnych kolokwializmów (np. "Co mogą znowu odwalić"), jednak przypuszczam, że można uznać to za element stylu opowiadania. Jest kilka elementów, które moim zdaniem można by poprawić - "wyrzutem rzucił" czy nazywanie postaci na zmianę rudowłosa/czarnowłosy w następujących po sobie liniach dialogowych. Ogółem odnoszę wrażenie, że kolor włosów jest tutaj mocno nadużywany jako cecha służąca do wskazania postaci mówiącej/robiącej. Jako że to dość stare rozdziały pozwoliłem sobie natomiast przeskoczyć do najnowszej opublikowanej części i widać duży progres (chociaż nadal wszędzie te włosy, jakby były najważniejszą cechą postaci ^^). Co do samej fabuły mam odczucia podobne, jak powyższe komentarze. Postacie prowadzą sobie pogaduszki, brakuje elementu jakiejś rewelacji czy nawet zakreślenia celu postaci, czegoś, co sprawiłoby, że czytelnik zada sobie pytanie "co się dalej stanie z tymi postaciami?". Postaram się w miarę nadgonić z czytaniem, choć trochę tego jest xD - póki co oceniam obydwa pierwsze rozdziały na 4. Trochę namarudziłem, ale wszystko w dobrej wierze :D
  • Clariosis 06.06.2020
    O, dziękuję Ci za odwiedziny. :)
    Co do opisywania postaci kolorem włosów, to zaczęłam od tego odchodzić, przez co takie określenia w nowych powieściach będą się pojawiały raczej jako synonim, niż ciągłe zakreślanie. W tym przypadku jednak postanowiłam już pociągnąć tą stylistykę do końca, żeby nagle nie było "brutalnej zmiany" w sposobie narracji, bo takie zachwianie nie wpłynęłoby dobrze (przynajmniej w mojej opinii) na całokształt, choć gdy edytowałam to zmieniałam np. Na imię, lub synonim inny określający postać, przez co dalej powinno być, tak myślę, tego mimo wszystko mniej.
    Jeżeli chodzi o wprowadzenie, ja osobiście jestem fanką powolnego wprowadzania, by na spokojnie zaznajomić się z postaciami i światem, ale "na swoją obronę" mogę powiedzieć tylko tyle, że w pierwszym rozdziale dopiero niejako "testowałam" jak naprowadzić historię - mimo wszystko pierwszy rozdział jest sprzed pięciu lat, plus to moja pierwsza, zupełnie oryginalna powieść. (Wcześniej pisałam fanfiki :) ) Bardziej efektywnego sposobu opowiadania, mam nadzieję, nauczyłam się z czasem pisania i oby już pierwsze rozdziały kolejnych tekstów nie były tak nużące. ;) Jeszcze zależy kto jak lubi, jak mówiłam ja osobiście jestem po prostu fanem powolnego wstępu i za sposób poprowadzenia historii mnie między innymi Bajkopisarz pochwalił. (Na e-mailu, ale obiecał, że tą opinie mi wklei gdy wrzucę ostatnią część na opowi :) )
    Gdybym teraz pisała ten rozdział, to na pewno zrobiłabym to bardziej sprawnie, ale nie będę już na siłę tego edytować, trzeba progress w swoim pisarstwie widzieć, hihi!
    I nie martw się, w ogóle nie poczułam tego jako marudzenie! Wymienianie się swoimi odczuciami i spostrzeżeniami to najlepsza rzecz, jaką mogę dostać od czytelnika, bo pozwala to spojrzeć na tekst z zupełnie innej perspektywy i sprawić, że nauczę się czegoś nowego. Czwóreczka to bardzo dobra ocena za pierwsze części, więc serdecznie za to dziękuję. c: Mam nadzieję, że mimo tych drobnych zgrzytków historia Ci się spodoba.
  • Godu 07.06.2020
    Clariosis Jak najbardziej, postaci mają swoje charaktery i widać, że za każdym z nich stoi jakaś myśl przewodnia. Co do "brutalnych zmian" wprowadzanych w trakcie - również byłem zawsze niechętny do nanoszenia takich drastycznych poprawek na ukończone już teksty, głównie z powodu niepomiernego lenistwa ^^ W twoim przypadku to zupełnie zrozumiałe, bo tekstów jest po prostu bardzo dużo. Mam obecnie dużo wolnego czasu, więc z chęcią przebrnę sobie przez nie dalej i pomarudzę jeszcze czy pochwalę ^^
  • Clariosis 07.06.2020
    Godu Wczoraj akurat skończyłam updatowanie wszystkich obecnych części na opowi z poprawionym zapisem dialogów, teraz brnę przez resztę rozdziałów, więc sukcesywnie wrzucam poprawione już wersje również na dysk google. :0
    I jasne, zapraszam. c: Ja też nadgonię z resztą Twoich tekstów wkrótce i też zostawię komentarz. c:
  • Shogun 29.06.2020
    Byłem, przeczytałem, polubiłem ;)
  • Clariosis 29.06.2020
    Bardzo mi miło! <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania