Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 9 (Część 8)

Zmęczona Haley siedziała przy stoliku w barze, popijając z kubka wodę. Miasto hucznie świętowało od wygranej aż do teraz, choć był środek nocy. Nie była w stanie dotrzeć tu wcześniej, robiła postoje, ponieważ zbyt źle się czuła, zarówno fizycznie, i psychicznie. A teraz już sama nie wiedziała, co czuje, jeżeli w ogóle pustka jest czuciem czegokolwiek.

Bilety kupione, musiała teraz czekać. Z każdą chwilą była coraz bardziej zdenerwowana. Ktoś podążał jej śladem, była tego pewna.

„Byleby ta noc szybko zleciała. Byleby piąta rano, o której wyjeżdżają pierwsze pociągi, nadeszła szybko…” – To jedne z wielu myśli, jakie krzątały się po jej głowie. Lecz była też inna, która cięła ją w środku jak brzytwa, paliła jak ogień, dusiła jak smog…

Edward z Rebellar. Błąd. Kłamstwo. Jej wina…

Pomachała głową z zaciśniętymi powiekami, w pustce pojawiło się nagle poczucie winy i ból straty, cierpienie. Znowu straciła kogoś cennego…

Wyciągnęła spod swetra wisiorek. Patrzyła na niego chwilę;

„Nie, jeszcze nie wszystko stracone…”

Schowała go i poprawiła sweter. Znowu poczuła, że ktoś ją obserwuje. Szybkie bicie serca od razu spowolniło, gdy udało się jej namierzyć kto. Te dwie dziewczyny nieudolnie próbowały udawać, że w ogóle nie patrzą w jej stronę. Haley dopiła wodę. Z małej, niewidocznej kieszonki peleryny wyciągnęła monetę i położyła na stole. Wstała, poprawiła się i spokojnie wyszła. Eva i Iris od razu zerwały się za nią. Haley spokojnie i powolutku zmierzała w dogodne miejsce. Już wiedziała, po co się czają. Czuła nieco bożka, jednak bardzo mało. Został na nich tylko ślad po pieczęci.

„Więc wyczuły ją ode mnie.” – Szybko wykalkulowała. Weszła do kanciapy za barem, w sposób taki, by na pewno ją zauważyły. Nie podejrzewały nawet, że coś planuje.

– Dobra, spokojnie – mówiła szeptem Eva do Iris. – Musimy być ostrożne, nie wiadomo, kiedy ta kurwa zaatakuje. Gdy ją zajebiemy, pieczęć będzie nasza. – Eva po tym weszła powoli do środka. – Iris, słyszysz mnie?

Nagle drzwi zatrzasnęły się. Eva nic nie widziała, obleciał ją paniczny strach.

– Nie martw się. Zapalę światło.

Na podłogę upadła iskierka magii, która rozświetliła pomieszczenie. Wtedy Eva dostrzegła Haley, która bez emocji na twarzy utrzymywała w mackach z czarnej magii Iris. Miała zatkane usta, płakała. Eva nie miała pojęcia, kiedy to się stało, przecież Iris była cały czas przy niej.

Haley zacisnęła dłoń. Oczy Iris wyszły na wierzch, a po chwili macka zasłaniająca jej usta odsłoniła je, by dać upust świeżej krwi, prosto ze środka. Eva dostrzegła, że ciało Iris jest poprzebijane przez macki. Albinoska puściła ją po chwili, upadła na ziemię, gdzie wykrwawiła się do końca.

Eva stchórzyła. Rzuciła się do wyjścia, lecz drzwi nie chciały się otworzyć. Szarpała nimi i waliła pięściami. Haley spokojnie zbliżała się w jej stronę.

– NIE! Błagam! Litości! – Eva padła na kolana i zaczęła ryczeć, złożyła dłonie. – Odejdę! Nie będę szukała pieczęci! Odpuszczę! Błagam tylko, nie zabijaj mnie!

Niebieskowłosa popatrzyła na nią, mrugnęła dwa razy. Evę przerażały puste, wrzecionowate oczy albinoski, które zdawały się patrzeć prosto w duszę.

– Litości – powtórzyła, bez emocji. – Prosisz o coś, czego zabrakło na tym świecie.

Eva zaczęła się trząść, ze strachu aż popuściła mocz. Czarna magia pod postacią macki owinęła się jej wokół szyi i uniosła ją do góry, po czym przybiła do ściany.

– Nie… nie… błagam…

– Najwidoczniej to jeszcze nie czas, żeby ludzkość została zbawiona. Najwidoczniej to jeszcze nie czas, by światło zalśniło w mroku. – Haley wyrecytowała, tym razem z wyczuwalnym smutkiem w głosie. Pstryknęła palcami. Eva wrzasnęła, gdy przebiła ją czarna magia. Po chwili opadła na ziemię. Haley nie czuła nic, to było po prostu coś, co musiała zrobić. Dla niej coś zupełnie naturalnego. Nikt nie usłyszał wrzasków, zaklęcie tłumiące dźwięki działało dobrze. Niestety aż zbyt dobrze. Dopiero teraz usłyszała ciche oklaski. I wtedy poczuła ogromny, nieopisany strach, połączony z obrzydzeniem. Tak. To był on.

– Goro... – warknęła.

– No, no, no – powiedział, zakładając ręce. Prasz chował się tuż za nim, trzęsły mu się nogi. – Enzern–zabójca w akcji! Czekałem aż w końcu pokażesz rogi. Jednak teraz trzeba cię za te rogi złapać, gdyż stałaś się… niesforna.

Haley odwróciła wzrok w jego stronę, nienawiść tryskała z jej twarzy. Prasz wtedy zaczął dygotać, słychać było uderzanie jego górnych zębów o dolne. Goro położył mu dłoń na czubku głowy, uśmiechnął się pewnie.

– Straszysz dzieci. Co to będzie z naszymi, jak będziesz robiła takie miny?

– Nie urodzę potworowi żadnych dzieci!

– No tak. – Zachichotał. – Pewnie wolisz Edwardowi. Lecz ze mną to jedno i to samo, prawda?

– Skąd ty… O czym ty mówisz? W co grasz?! – pytała. Nagle naszła ją pewna myśl. Tak straszna, lecz prawdopodobna. – Kłamiesz. To nie może być prawda…

– Domyśliłaś się? – spytał zaintrygowany. – No tak, w końcu jesteś inteligentna. Więc wykorzystaj to i poddaj się, zanim…

Nim odskoczył razem z Praszem, zdążyła trafić go w twarz, prawie w oko. Miał szczęście. Przejechał palcem po głębokim nacięciu, po czym zlizał z niego krew.

– Nie obchodzi mnie to. On nie jest taki jak ty! – warknęła, ściskając mocniej rękojeść miecza. – Nie pozwolę ci go tknąć. Szybciej zmuszę cię do zjedzenia własnego kutasa.

– Jak miło. – Westchnął. Prasz zmienił się w broń. Goro wydłużył go i machnął kolczatką w stronę Haley. Ominęła skacząc i błyskawicznie zaszarżowała na czarnowłosego od góry. Obronił się rękojeścią, wykopał ją od siebie nogą, Haley zniknęła w dymie czarno–fioletowej magii i znalazła się tuż za nim, ten zdołał uderzyć kolczatką w jej brzuch. Przewróciła się, lecz zdołała błyskawicznie się podnieść. Odskoczyła daleko.

– Słyszałem, że w Yodiarze zrobiłaś pokaz czegoś, co chciałem tak bardzo zobaczyć. Może będziesz tak miła i to powtórzysz, skarbie? Dla męża?

– Nie jesteś i nigdy nie będziesz moim mężem.

Wyskoczyli na siebie. Tym razem Goro wyrzucił Prasza za siebie, a z pochwy na plecach wyciągnął swój główny miecz. Skrzyżował się z mieczem Haley, widzieli swoje twarze teraz tak wyraźnie: on był zadowolony i zaciekawiony, z niej tryskał amok w najczystszej postaci. I to go podniecało.

– Kochasz go? – spytał kpiąco. – Słyszałem, że obściskiwałaś się na dachu biblioteki z tym brudasem, z tym bękartem.

– To ty jesteś bękartem. Niechcianym, obrzydliwym potworem! – Haley skrępowała go macką z czarnej magii, po czym przycisnęła do podłogi. Dodatkową owinęła wokół jego szyi i zacisnęła.

– Potwór? – Zachichotał na tyle, ile mógł. – A ty przed chwilą zamordowałaś z zimną krwią te dwie kobiety. Nie jesteś wcale inna ode mnie, Haley. Podnieca cię rozlew krwi.

– Różnica między nami jest taka… – powiedziała, podchodząc do niego – że ja potrafię jeszcze kochać ludzką miłością. Ty nie potrafisz kochać, i to czyni cię potworem. Rozumiesz jedynie nienawiść, ale nie miłość. A moim obowiązkiem jest pozbywać się takich jak ty.

Podniosła miecz wysoko do góry. Wpatrywał się w jego czarne, lśniące ostrze. – Koniec gry, Goro. Zrobię ci to samo, co ty zrobiłeś Yosuke!

Haley wycelowała mieczem prosto w jego klatkę piersiową, gdy nagle zaczęła tracić panowanie nad własnym ciałem. Miecz rozpłynął się, a kocica, jak marionetka, upadła na ziemię. Mogła jedynie poruszać oczami i ustami.

– Eliksir paraliżujący... Ale kiedy…

– Prasz jest nim wysmarowany. – Uśmiechnął się Goro którego puściły macki, Haley już nie była w stanie ich utrzymać. – Wzięliśmy antidotum. Gdy uderzyłem cię w brzuch, przelazło na ciebie. Twoja zuchwałość nie zostanie zapomniana, nie martw się, nie jestem na ciebie zły, skarbie. Jednak i tak zasługujesz na karę. Prasz!

Goro rozerwał ubranie na jej plecach. Chłopiec podał mu nóż.

– Nie mam zamiaru więcej krzyczeć, Goro – warknęła pewna siebie. – Rób to, ile chcesz... Tnij mnie… Ale obiecuję… jeżeli zrobisz coś Edwardowi, pożałujesz tego! Goro uśmiechnął się.

– Zapamiętam.

Zaczął rozcinać jej blizny, lecz nie krzyczała. Nie miała najmniejszego zamiaru. Prasz zaciskał wargi, próbując nie płakać. Chciał bardzo pomóc Haley, ale wiedział, że nie może.

Po kilkunastu minutach tortur Haley straciła z bólu przytomność. Goro westchnął głęboko i przetarł czoło.

– Podniecające. Z nią to naprawdę można osiągnąć szczyt! – Zaśmiał się obrzydliwie. – I faktycznie nie krzyczała... Głupia, wie, że to kocham! Prasz, leć po tych śmieci, mają odwieźć ją Enzernom. I niech ją zamkną najszczelniej jak się da, do finału ma nigdzie mi nie uciec. Ja idę załatwić nam pociąg do Egrezji, nie mam zamiaru czekać do rana! Zrozumiałeś?

– Tak, mistrzu. Zrozumiałem. – Posłusznie odpowiedział. I wtedy jedna i jedyna niezauważalna łza spłynęła po jego twarzy.

 

Koniec rozdziału 9

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania