Boska Makabra: Filozof - Rozdział 16 (Część 3)
To było jakby tonął… i słyszał dziwne głosy. Widział czerń, wypełnioną gwiazdami. I nagle usłyszał rozmowę dwóch kobiet. Mówiły „Jest zbyt cenny, by teraz odszedł. Musimy go zatrzymać, jeszcze przynajmniej parę lat. On wypełni plan Navy ostatecznie.”
Wtedy jakby ktoś nim szarpnął i wyciągnął na powierzchnię, na której to mógł złapać upragniony oddech. Jego oczy nadal pozostawały zamknięte, a świadomość nie powracała. Jednak żył, na pewno żył.
Kiedy w końcu zdołał unieść powieki, świat zdawał się zamazany. Widział gwiazdy… ale nie na czarnym niebie, tylko na granatowym. Pokrążył wzrokiem, zobaczył kolorowe wstęgi. Słońce wschodziło… Ile czasu mogło minąć? Wkrótce powrócił słuch. Słyszał gwar ludzi przekrzykujących siebie nawzajem. Ktoś go niósł, słyszał prośby o bandaże i lekarstwa, słyszał jak mówią, by położyć pacjenta w bezpiecznej pozycji. Położyli go, nie mógł się ruszyć. Nie czuł jednak bólu, zupełnie, jakby był sparaliżowany.
– Czy wiadomo, co się wydarzyło? – ktoś spytał tuż nad jego głową.
– Nie. Magowie ziemi są zgodni, że właśnie tutaj było centrum trzęsienia, lecz nie wiadomo, dlaczego było tak silne.
– Tych dwóch znaleziono tutaj?
– Tak, jeden nie żyje.
– Czy ten drugi… to nie przypadkiem ten Jenkins?
– Zgadza się.
– Sądzisz, że to on jest odpowiedzialny?
– To mało prawdopodobne. Jenkinsi są silni, ale na pewno nie aż tak. Bardziej podejrzewałbym jakąś grupkę magów ziemi. To bardziej prawdopodobne.
– Tych, co stwierdzili gdzie było centrum?
– Niekoniecznie, ale komu tu ufać? Dobra, łap za nosze, przetransportujemy ocalałego do najbliższej lecznicy. I przesłuchamy, jeżeli wydobrzeje.
– Ty idioto, nikogo nie będziesz przesłuchiwał! Nie wiesz, kto to jest?! – nagle się wtrącił inny człowiek.
– Co znowu?! Próbuję tu pracować!
– To jest Peter z Rebellar, znany medyk i rodzina Generała! Lepiej rusz dupsko i wyślij jej raport. Matevigo najpewniej go porwał i tutaj wywlókł!
– A jaki by miał interes w tym, żeby go porywać?
– Czy ty się z kutasem na łeb pozamieniałeś, że nic nie główkujesz? Generał powtarzała setki razy, że Matevigo poluje na jej rodzinę, a w szczególności na medyka! Są powiązani, Jan z Rebellar był bratem Matevigo!
– Zapomniało mi się, nie musisz od razu tak agresywnie!
– To weź się do roboty, idź napisz raport, ja zadbam o transport i bezpieczeństwo medyka!
Peter nadal nie mógł się ruszyć ani powiedzieć, choć wszystko słyszał i widział.
Co stało się z resztą? Dlaczego nie udało mu się uratować Mateo…?
Spojrzał wtedy na moment tam, gdzie powinna stać świątynia, albo przynajmniej znajdować się jej gruzy. Nie było nic, żadnego śladu, nawet piach nie był wilgotny. Ziemia popękała od trzęsienia. Nic nie rozumiał. Gdzie Edward, gdzie Kasei, Nana? Gdzie oni wszyscy się podziali?
– Wy, magowie ziemi! Zasklepcie ten kanion! – wykrzyczał ktoś nagle, niedaleko Petera.
– Potrzebujemy większej ilości magów ziemi, by móc to skutecznie zniwelować. I od razu mówię, że nie zrobimy tego w sekundę. Usuwanie zniszczeń zajmie w najlepszym przypadku miesiąc.
– Byleby było zrobione. Wyślemy powiadomienia do wszystkich miast, by każdy mag ziemi się wstawił!
Peter nie rozumiał. Ciągle zadawał sobie te same pytania: co się stało? Gdzie oni są? Chciał wstać i pobiec, by ich poszukać, ale władzy nad ciałem wciąż nie odzyskiwał. Zupełnie jakby coś nie pozwalało mu się ruszyć. Przed oczami zobaczył nagle kobietę z kosą w ręku. Mrugnął mocno, obraz zniknął.
„Nie przejmuj się.” – Głos Ivory zabrzmiał w głowie Petera. – „Masz teraz ważniejsze sprawy do załatwienia.”
Chciał spytać, lecz wyprzedziła.
„Śmierć nie jest końcem.”
Wszystko było już jasne. Poczuł bolesny ucisk w sercu. Wtedy coś pojawiło się pod jego koszulą, ale nie mógł sprawdzić, co to takiego.
~
Najbliższą niezrujnowaną miejscowością okazało się miasto Kavu. Bożek więc musiał zrobić finał tuż przy granicy z Egrezją, na pustyni.
Peter czuł się zagubiony. Został położony w prywatnej izbie, Natale zajmowała się nim osobiście. Zrobiła mu serię zastrzyków na wzmocnienie i gojenie ran, podając też znieczulenie, gdyż została poinformowana, że w połowie drogi Peter zaczął wyć z bólu, choć wcześniej nic nie czuł. Miał połamane żebra i kilka innych kości, ból przez niego odczuwany był nie do opisania. Natale usztywniła ciało Petera i ulżyła mu cierpień dzięki morfinie. Niedługo później mógł już mówić, ale starał się tego nie robić, gdyż nie chciał pogarszać swojego stanu. Lonan przyszedł w odwiedziny, Peter jednak nie chciał o niczym mówić, udawał, że nie ma siły. Prawdą jednak było, że on po prostu bał się cokolwiek powiedzieć. Został tylko on, inni zniknęli. Zastanawiał się, czy Iccha zabrał ich ciała wraz z tą świątynią… jeżeli tak, dlaczego zostawił jego i Mateo? Porzucił za sobą również ciało Goro i Alany, ale po reszcie nie zostało nic. Żaden ślad.
Nic nie miało sensu. To, co znalazł pod koszulą, okazało się być notesem Edwarda. Nie rozumiał, jakim cudem znalazł się w jego posiadaniu. Natale odłożyła notes, zgodnie z prośbą, pod poduszkę. Peter jedną rękę miał sprawną, lecz wolał na razie nie wykonywać żadnych wygibasów, by nie pogorszyć i tak olbrzymich urazów. Chciał do notesu zajrzeć, ale nie miał odwagi poprosić kogokolwiek, by wyciągnęli go teraz spod poduszki i mu podali. Nie chciał, by więcej osób wiedziało.
Kilka godzin później przybyła Emerald Sand. Natale tłumaczyła jej, że Peter ma amnezję i nie wiadomo, czy przejściową, czy trwałą. Oczywiście to też było kłamstwo, Peter po prostu nie chciał się tłumaczyć, choć wiedział, że będzie kiedyś musiał. Siostrzyczka powinna znać prawdę, choć szczerze wątpił, aby uwierzyła…
Emerald na widok stanu Petera rozpłakała się jak mała dziewczynka. Pytała, czemu nic jej nie powiedzieli, czy nie pomyśleli, jak bardzo się bała. Pytała ciągle gdzie Edward, gdzie Kasei. Nalegała, błagała wręcz o odpowiedź podkreślając, że należą się jej wyjaśnienia. Miała rację.
Wtedy znowu usłyszał głos w głowie. Brzmiał jak głos Edwarda.
„W twoich żyłach płynie krew Nany. Roznieś ją po całym świecie.”
Przełknął ślinę.
– Siostrzyczko… – wreszcie wydukał z siebie jakiekolwiek słowa. – Gdy wrócimy do domu... wtedy będę mógł ci wszystko powiedzieć. Bo tutaj… tutaj jeszcze ktoś usłyszy.
Peter jednak musiał zostać jeszcze w lecznicy przynajmniej dwa tygodnie. W oczekiwaniu na poprawę jego stanu zdrowia, Emerald osiadła w Kavu i stąd wydawała wszelkie rozkazy. Zmobilizowała jednostki szpiegujące, by odnalazły Edwarda i Kasei, lecz dni mijały, a oni nic nie umieli wytropić, zupełnie jakby ta dwójka zapadła się pod ziemię.
Po dwóch tygodniach wracali do Rebellar na pegazie, którego prowadziła Emerald. Peter nalegał, by wybrali taką opcję transportu. W locie, gdzie nie było nikogo wokół, mógł wszystko spokojnie opowiedzieć. Emerald nie potrafiła tego zrozumieć, lecz zważając na słowa babci, które zapadły jej w pamięć… śmiała wierzyć. Dopytywała, a Peter mówił wszystko, co wiedział. Opowiadał, że Edwardowi udało się wygrać… i wtedy świątynia zapadła się, a potem była tylko ciemność. Emerald nie rozumiała, o jakiej świątyni on mówi, lecz Peter sam nie wiedział jak to się stało, że rozpłynęła się w powietrzu, zupełnie tak samo, jak się pojawiła. Lecz wyjaśnił, że w boskiej grze, gdzie rządzi bożek życzeń, wszelkie diabelskie sztuczki są dozwolone…
Miał pewne zadanie do wykonania. Musiał uratować tysiące istnień, a dostał dar, by to uczynić. O tym jednak nie wspomniał jeszcze ani słowem. Poprosił po prostu, by Emerald podwiozła go wprost pod lecznicę. Tam czekała babcia Casandra. Yvon znajdowała się już w krytycznym stanie, jednakże dar, jaki Peter dostał od samych niebios, czynił cuda. Casandra powstrzymała Emerald, która z kolei chciała powstrzymać Petera przed rozcięciem sobie nadgarstka. Pozwolił osłabionej Yvon napić się własne krwi. Targały nią drgawki, krzyczała… lecz po chwili było wszystko w porządku. Potem zrobił to z każdym innym pacjentem, którym krew podawał w szklankach, by nie widzieli, że pochodzi bezpośrednio od niego. Potem pokazał wymaz siostrzyczce i babci, wyjaśnił czym są te stworzenia w jego krwi i skąd pochodzą. Żadna nie chciała w to uwierzyć, lecz to była prawda – dni mijały, a objawy choroby nie nasilały się u żadnego pacjenta, zupełnie jakby coś wstrzymało pasożyta. Yvon, choć przez wyniszczenie organizmu nie mogła już chodzić, nie umarła, z każdym dniem czując się coraz lepiej. Peter wyniósł dziewczynę na rękach na dwór, by mogła poczuć pierwszy raz od tylu tygodni świeże powietrze. Powiedział Yvon, że to wszystko dzięki Haganowi. Że gdyby nie jego wola walki i odwaga, nie wyzdrowiałaby. Opowiadał, że modlitwy Hagana dotarły do samych niebios i poruszyły je na tyle, że podarowały ludziom lek na chorobę, której nie sposób było pokonać.
Nie trwało to długo, zanim wieść rozniosła się po całej Gormilli, potem po najbliższych państwach, aż w końcu po całym świecie. Masa ludzi przyjeżdżała do Rebellar, by móc spotkać się z Peterem, teraz okrzykniętym „ojcem medycyny” i „bogiem w ludzkiej skórze”. Te tytuły były dla złotowłosego żenujące. W końcu wdział prawdziwych bogów, daleko było mu do nich, a ojcem medycyny nie był. Jak już, to Nanie należał się tytuł „matki medycyny”, lecz jej ofiarę musiał utrzymywać w tajemnicy.
Gdy natrętni ludzie i świat naukowy szukali wyjaśnień, Peter utrzymywał, że udało mu się wywołać jakimś cudem mutację, przez którą pasożyt, zamiast niszczyć nosiciela, wyniszcza hemasitus. Stąd, podobnie do swojego „oryginalnego brata”, namnaża się w krwioobiegu nosiciela, ale jest niegroźny. Dlatego każdy, który ma w sobie owego „zmutowanego pasożyta”, staje się zdolny do leczenia hemasitus.
Krew od uleczonych pobierano masowo. Niektórym zdrowym, którzy nigdy nie zachorowali, podawano eksperymentalnie krew wyleczonych, by sprawdzić reakcję. Nie działo się nic złego, żadne niepożądane objawy nie występowały. Każdy, kto tylko spróbował tej „boskiej krwi”, stawał się producentem leku. Peter, by uczcić Nanę, nazwał cudownego robaka „Viltis”. Nie zajęło długo, aż sami Enzernowie wyłapali aluzję i zaprosili go na prywatną rozmowę wraz z Kavaru. Im nie musiał kłamać. Wyśpiewał wszystko ze szczegółami, przekazując między innymi notes Edwarda, z listem adresowanym właśnie do tych dwóch rodów. Wreszcie mógł komuś powiedzieć całą prawdę i miał pewność, że mu wierzą. To było pocieszające. To, że ktoś wierzy, że Nana była Darem Niebios, który podarował mu lek… To, że ktokolwiek wierzy, że widział odrodzenie bogini ognia na własne oczy…
To, że ktokolwiek wierzy, że jego własny brat poświęcił życie, by ocalić ten świat.
Lata mijały. Emerald musiała w końcu uwierzyć Peterowi. Choć szukała latami, Edwarda i Kasei nie udało się odnaleźć. Choć szukano po całym globie, prócz fałszywych zgłoszeń i plotek nie trafiono na żaden ślad. Kasei i Edward przepadli, zupełnie jak niegdyś Norbert, w niewyjaśnionych okolicznościach.
„Jaki ojciec, taki syn.” – Pomyślała zrozpaczona Emerald pewnego dnia.
Nie dość, że Edward z Rebellar był osobą zaginioną w niewyjaśnionych okolicznościach, to jeszcze stał się religijną legendą, ku zaskoczeniu wszystkich, którzy blisko go znali. Nie wiadomo, jak to się rozwinęło, lecz kapłani Dwunastu, najpewniej przez Kavaru i Enzernów, zaczęli opowiadać wśród wiernych o dzielnym Edwardzie, który wykorzystał życzenie, by zgładzić raz na zawsze mordercę bogów. Było to takie ironiczne, że ateistyczny Edward ostatecznie został wzniesiony na status boskiego wojownika. Gdy Peter o tym usłyszał, zastanowił się, ilu z tych ludzi traktuje to na poważnie. Czy łyknęli to, bo Kavaru tak powiedzieli, czy może naprawdę są przekonani, że to miało miejsce?
Przez niektóre zapisy w notesie Eda powstał kult Haley, ogłoszonej pośmiertnie żoną świętego wojownika Dwunastu. Nie wspominając już o kulcie Nany Nagisy Viltis, czyli Nadziei, który głównie starszyzna Enzernów wdrożyła, a Nihornijczycy, ponieważ pamiętali tego ukrywanego latami albinosa, wokół którego narosło tyle mitów i legend, przyjęli to od razu. Niewiele czasu zabrało, aż rozprzestrzeniło się to w każdym kraju, w każdej grupie, która wyznawała dwunastu bogów. Wiarygodności dodawał fakt iż głoszono również, że dzięki Edwardowi bogini ognia powróciła do niebios, a z biegiem lat odnotowano wzrost populacji feniksów i coraz więcej narodzin magów ognia – rekordowe ilości od stuleci. To wszystko jednakże budziło również wiele kontrowersji i debat, a nawet sprzeczek – jedni zapierali się, że to wszystko prawda, drudzy wątpili, a trzeci inni zaprzeczali. Petera przestało w pewnym momencie obchodzić jak kto na to patrzy. Nie interesowało go to, czy ktoś w to wierzy, czy ktoś w to wątpi, czy ktoś się z tego śmieje. Pragnął, by po prostu o nich mówiono i pamiętano, bo naprawdę byli bohaterami.
W ciągu tych lat nie tylko w wierze Dwunastu nastały zmiany. Dzięki księdze, jaką napisała Cedrinn siedząc w więzieniu, powstał nowy odłam Wyznawców Światła – Droga Cedrinn. Zdołała rozpowszechnić swoje nauki w przy pomocy Cany, która starała się odsunąć w czasie wyrok córki, co udawało się przez pewien czas, jednak w końcu musiało mieć swój kres. Cedrinn, za zniszczenie świątyni Ra, wielokrotne grabieże, mordy i gwałty, została skazana na publiczną egzekucję poprzez powieszenie. Jej ostatnimi słowami miało być podobno:
„Sam Ra otworzył mi oczy!”.
Po jej śmierci w Egrezji nastały zamieszki, gdyż złodzieje nie potrafili pogodzić się z nowym odłamem wiary w Ra, który nie dość, że głosił tolerancję wobec innowierców, to jeszcze miał powstać z inicjatywy byłej kapłanki złodziei. Prognozy mimo wszystko były optymistyczne, zamieszki powoli ustępowały, lecz złodzieje wypierali się, by jakakolwiek Cedrinn była kiedykolwiek ich kapłanką.
W tym czasie największa chwała nadal spoczywała na Peterze. Wielu uważało, że pogłoski o tym, że jego starszy brat Edward był „świętym wojownikiem” powstały tylko i wyłącznie dlatego, że zniknął, a Peter w tym samym czasie wynalazł lek na hemasitus. Wielu szeptało, że pewnie tak „niewykształcony plebs” próbuje sobie wytłumaczyć skąd się wziął lek, wymyślając niestworzone historię, bazujące na biografii znanej osoby. Peter nie dyskutował na ten temat. Jeżeli ktokolwiek próbował o to pytać, oznajmiał, że nie będzie się wypowiadał. Nie miał obowiązku się tłumaczyć. Prawda była prawdą, nawet jeżeli niektórzy nie chcieli w nią uwierzyć.
Za swoje osiągnięcia w medycynie został mianowany przez królową szlachcicem i zostało nadane mu nazwisko rodowe – Accardi. Rebellar za to stało się nowoczesnym miastem, które pochłonęło miejscowości wokół siebie. Był to pierwszy taki przypadek w historii, że to wioska pochłonęła miasta, by stać się większa. Setki ludzi przyjeżdżało tutaj w odwiedziny, postawiono tu nawet pierwszą świątynię Dwunastu w Gormilii, zważając, by Edward stał się jej częścią. Wielu Gormilijczyków stało się wyznawcami tej wiary, choć nadal uznawali Aresa, uważając, że jest bogiem ognia. Nowa wiara wywołała oburzenie wśród fundamentalistycznych Wyznawców Światła, lecz nie byli w stanie tego zatrzymać.
Peter Accardi, gdyż tak już się nazywał, zdążył w ciągu dziesięciu lat od zniknięcia Edwarda ożenić się i mieć czwórkę dzieci, które nazwał Edwin, Jan, Nanne i Kasi, mając nadzieję, że będą nosić te imiona z dumą.
Pewnego dnia musiał wybrać się w służbową podróż do Yodiary, na zjazd naukowców. Mieli omówić tam kilkanaście kontrowersyjnych terapii i podzielić się postępami w badaniach. Żona zapakowała mu walizkę, Peter pożegnał się z rodziną obiecując, że przywiezie pamiątki. Cała rodzina obiecała czekać niecierpliwie na powrót ojca.
Wyruszył wcześnie z rana, jeszcze widoczne były gwiazdy. Patrzył w stronę nieba, idąc na stację kolejową. Wspominał wszystkich przyjaciół po kolei, tak jak każdej nocy. Zastanawiał się czy tam, gdzie teraz są, jest im dobrze. Chwalił się Edwardowi w myślach, że założył rodzinę i że jest szczęśliwy. I życzył starszemu bratu, gdziekolwiek jest, by również odnalazł szczęście, wraz z Haley, wraz z Kasei… Ze wszystkimi, którzy byli dla niego ważni.
Miał nadzieję, że niegdyś się spotkają.
Peter nigdy nie dotarł na zjazd. Nigdy nawet nie doszedł na stację kolejową. Został zamordowany przez złodziei za to, że „przyczynił się do urażenia imienia Ra, wprowadzając wiarę Dwunastu do Gormilii i zezwalając, by niewierni plugawili imię Ra, wkładając go między bożki.” Tak brzmiały wszystkie „zarzuty” jakie postawiono, nim został „ukarany”. Ugodzono go nożami kilkakrotnie. Czy się bał? Nie, gdy już przestali dźgać, wszystko było w porządku. Jedyne czego Peterowi było szkoda, to tego, że nie zobaczy jak dzieci dorastają, a żona popadnie w rozpacz. Jednak tak musiało się stać, on już przecież raz umarł. Dano mu drugą szansę tylko po to, by rozniósł dar Nany po całym świecie. I tak dostał zdecydowanie więcej czasu, niż było na dokonanie tego potrzebne. Dlatego to zaakceptował.
Niebiosa rozstąpiły się dla niego. Ujrzał różowe włosy, kocie uszka, złote oczy i szeroki uśmiech.
– Chodźmy – szepnęła Nana, podając Peterowi dłoń. Łańcuch pękł, zrywając na zawsze połączenie między ziemskim ciałem a duszą. Peter podał dłoń Nanie i pozwolił się prowadzić. Niebiosa zamknęły się, a jego ciało zostało na ziemi, pokrwawione, podziurawione… ale z uśmiechem na ustach.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania