Boska Makabra: Filozof - Rozdział 5 (Część 7)
Trudno było unikać Edwardowi ognistej magii, którą Aru trenowała od dzieciństwa. Widać było to po jej ruchach: zgrabnych, skoordynowanych, idealnych niczym w tańcu. Nie mógł jednak w nieskończoność ograniczać się jedynie do unikania jej ciosów, lecz skupianie magii szło mu opornie, nigdy nie był w sytuacji, by musieć zebrać ją tak szybko. Odpychanie ognia Aru w ogóle mu nie wychodziło, w efekcie tylko gorzej poparzył sobie ręce. Nie zamierzał się jednak poddawać, wyrzucali w siebie nawzajem serie pocisków. W pewnym momencie trafili w siebie jednocześnie, czerwonowłosa i złotowłosy znieśli to równie odważnie. Teraz Edward próbował szybko wymyśleć co mógłby wykorzystać do walki, nie miał przy sobie Kasei, a walka bronią wychodziła mu o wiele lepiej od walki magią. Dostrzegł nagle coś; kawałek drewna zakopany nieco pod piaskiem, dosyć spory. Musiał teraz wymyśleć, jak się do niego dostać, gdyż miał już plan, jak to wykorzysta. Wiedząc, że jego przeciwniczka mu tak łatwo na to nie pozwoli, postanowił więc zrobić to ryzykownie – zerwał się do biegu i rzucił się w stronę deski, szybko uderzył w nią skupioną magią. Aru zareagowała, lecz Edowi udało się zatrzymać jej pocisk. Zrobił z kawałka deski włócznie, przypominającą tą, którą jest Kasei. Choć zrobiona z drewna, wyglądała na kamienną, było to zaklęcie przemiany, bardzo nietrwałe, lecz miał nadzieję, że starczy mu na tą walkę. Już z bronią, Edward czuł się pewniej. Aru za to wpadła w jeszcze większy gniew. Zaczęła się kolejna seria ataków; Aru celowała w Eda, a ten starał się osłaniać zrobioną włócznią, przy okazji próbując podejść bliżej przeciwniczki. Gdy już prawie udało się mu zbliżyć do niej wystarczająco blisko, ta zaatakowała. Ponownie osłonił się rękoma, lecz ich stan był coraz gorszy, zaczęły się już pojawiać bąble od oparzeń, Ed musiał być jeszcze bardziej ostrożny.
– Jak długo dasz radę? – spytała Aru. – Nie lepiej się po prostu poddać? Oszczędzę twoje życie, jeśli oddasz mi pieczęć i wycofasz się z gry.
– W takim razie wolę umrzeć z honorem – powiedział poważnie. Aru spojrzała na niego z niezadowoloną miną i zaczęła zbliżać się w jego stronę, co dziwne, nie skupiała magii ognia.
– Jak chcesz – odparła z rozczarowaniem w głosie. – Skoro tak bardzo niemiłe ci życie, to je zakończę. Bo ja… muszę to wygrać, nieważne co.
Wtedy złotowłosy przypomniał sobie tamten pamiętny dzień, gdy zabił Hemva.
„Czy tak właśnie wyglądała wtedy moja twarz? Moje oczy wyrażały taką pogardę? A ton głosu był aż tak gniewny?” – pytał sam siebie w myślach. Zacisnął wargi, przymknął oczy i wziął głęboki wdech.
– Aru, nie warto. Przestań.
– Nigdy! – wykrzyczała i wycelowała w niego płomieniem. Edward odskoczył, znowu zaczął odbijać jej pociski włócznią, z której powoli zaczęło schodzić zaklęcie. Wiedział, że czerwonowłosa nie chce mu pozwolić się zbliżyć.
– Ale czy warto, Aru? – spytał. – Czy chcesz zabijać tak, jak ci, którzy zabili tyle magów ognia i feniksów?
– Jeśli dla wygranej mam to zrobić, to zrobię!
– Więc wolisz być taka jak oni – powiedział odważnie. – Słuchaj… Ja zabiłem człowieka. Dokładnie z tego samego powodu, bo poczułem, iż muszę wygrać… Żałuję tego. Nic już nie zmyje krwi z moich dłoni… Jednak ty masz jeszcze szansę się powstrzymać! Chcesz pomóc magii ognia, a może chcesz być tą, która ją uratuje?
Aru wybiła się w jego stronę. Uderzyła dłońmi pełnymi magii we włócznie, która nagle zmieniła się znowu w drewnianą deskę i zapłonęła. Ed upadł, Aru trzymała dłonie ściśnięte na jego szyi mocno, aczkolwiek nadal mógł łapać powietrze. Złotowłosy wiedział, w jak beznadziejnym położeniu właśnie się znalazł. Nie ruszał się, patrzył za to ciągle na twarz czerwonowłosej. Było cicho, jedyne, co słyszał to trzeszczenie drewna, które płonęło obok nich.
– A ty niby kim chcesz być, Edwardzie? Kimś, kto pomoże bratu, czy może kimś, kto rozwiąże jego problem? – Przerwała ciszę.
– Nie chcę być żadnym. Domyślam się, że wypaplałem coś, gdy byłem upity, stąd wiesz. Moim życzeniem jest dostać coś, co leczy hemasitus, chorobę, którą on próbuje zwalczyć. Nie chcę z tego żadnych korzyści. Wolę, już, by brat je zebrał. Bo danie mu tego jest jedyną drogą, bym wynagrodził to, że nie mogłem mu pomóc! Więc ty wolisz uratować feniksy krwią innych? Krwią, która nie koniecznie musi zostać przelana?
– Radzę ci zbyt wiele nie szczekać – zagroziła twardo. – Mogę zaraz ci podpalić tę szyjkę.
– …Więc to zrób.
Aru nie zrobiła tego. Aczkolwiek próbowała zacisnąć swoje dłonie na jego szyi jeszcze mocniej, chciała go udusić… ale nie mogła. To, co powiedział brzęczało jej w głowie, nie wiedziała już, co myśleć. Uśmiechnął się.
– Jeśli mogę być zupełnie szczery… patrząc na to, z jaką perfekcją i gracją używasz magii ognia… wierzę, że mogłabyś pomóc magii ognia nawet bez życzenia.
– To samo mogę powiedzieć o twoim bracie, co?
– Mogłabyś. Jednak tutaj chodzi bardziej o to, że ja zwaliłem sprawę. Dlatego… chcę to naprawić. Dlatego, że straciłem bliską mi osobę, dlatego, że inna uciekła, i dlatego, że… zawiodłem moją jedyną rodzinę. Chcę zakończyć to cierpienie… chociaż to nie będzie moja zasługa. Przecież bożek da mi rozwiązanie, nie ja je odnajdę. Dlatego nie chcę żadnej sławy. I ty jesteś kimś takim samym. Wypowiesz życzenie, ale tak naprawdę to bożek będzie tym, który uratuje magię ognia, nie ty. Będziesz tylko kimś, kto wygrał szansę spełnienia tego. Więc jeśli już masz walczyć… nie walcz tak.
– Przestań…
– Tak naprawdę, to ty sama jesteś niczym wieczny płomień magii ognia. Magii, która zanika, a ty jesteś jej uosobieniem. Ale to tylko twoja decyzja, jak rozegrasz wszystko z szansą walki o życzenie, z darem takiej magii. Ciało Aru mocno drgnęło. Puściła szyję Eda, ten wtedy nieco odetchnął, lecz nadal nie był spokojny.
– Nie rozumiem… – szepnęła. – Przecież… nie myślałam tak. Więc dlaczego? Dlaczego wybuchłam tak w twoją stronę…?
– Najwidoczniej… śmiertelnicy dają się ponieść szansom zdobycia życzenia zbyt mocno. Tak, że ogarnia ich obłęd.
– Więc… – Odsunęła się i odwróciła się plecami do niego. – Wybaczysz mi?
– Wybaczyłem. Ty się opanowałaś… Ja nie potrafiłem.
– Żałujesz?
– Tak.
– Więc… zostaniesz ze mną do końca gry?
– Proszę cię, to brzmi dziwacznie. – Podniósł się i doglądał ręce pełne bąbli. – Ale tak. Zostanę. Muszę przecież pilnować wariatów takich jak ty, prawda?
– Nie żartuj sobie, to nie czas na to.
– Wiem.
– Do finału. W finale spuszczę ci łomot.
– Dobrze. – Zaśmiał się, chociaż to nie był na to czas.
– A twoje ręce?
– Będzie mi potrzebny medyk.
– Przepraszam.
– Niepotrzebnie.
– Przepraszam, nie wiem, co we mnie wstąpiło…
– Niepotrzebnie przepraszasz, głupia.
~
– Przepraszam, Lorenzo – powiedziała Ivory, biorąc lisa na ręce. – Wiem, że czarna magia musiała być bolesna dla twojego ciała. Przepraszam również za to, że musiałeś na to wszystko patrzeć…
– Nic nie szkodzi – odpowiedział. – Martwiłem się o ciebie. Czy jednak to dobrze, że… zabiłaś ją?
– To nie było dobre. Było słuszne. Chcę teraz, byś mi coś obiecał, dobrze?
– Tak?
– Nigdy, przenigdy, nie pozwól ponieść się gniewowi w tej grze. Choćby miał rozerwać ci całe ciało, nie pozwól temu nad sobą zawładnąć. Nie wolno ci zrobić tego, co to uczucie będzie chciało na tobie wymusić. Obiecaj mi to.
– D–Dobrze… – odpowiedział cicho.
~
Edward zagryzał wargi z bólu, gdy Kyoko nakładała bandaże na jego ręce. Mieli ich w zapasie w torbie, którą nosił Lorenzo. Aru nic nie mówiła, nie chciała raczej się tłumaczyć.
– To będzie musiał naprawdę obejrzeć medyk. Poczekajmy jeszcze chwilę na Lorenzo i łowczynie, a potem ruszajmy – powiedziała fiołkowowłosa.
– Ja po prostu się zastanawiam, o co wam poszło… – szepnęła nieufnie Kasei.
– To skomplikowane, lecz jest okej – powiedział złotowłosy i ponownie zasyczał z bólu.
– CO JEST OKEJ? – wydarła się. – TA BABA OPARZYŁA CI RĘCE, JAK TO MA BYĆ NIBY OKEJ?
– Nie wiem, co we mnie wstąpiło… – powiedziała ze wstydem w głosie Aru.
– Ja ci zaraz dam…
– NIE STRASZ MOJEGO MISTRZA! – krzyknęła Eris i podeszła bliżej Kasei.
– Dosyć – nakazała Kyoko. – Uznajmy to za jednorazowe nieporozumienie. Dobrze, mistrzu?
– Dobrze… – powiedziała Aru, opuszczając głowę nisko. Drzwi otworzyły się, a przez nie weszła Ivory z Lorenzo w zwierzęcej formie. Postawiła go na ziemi, otrzepał się wtedy. Łowczyni podeszła do Aru, po czym wręczyła jej pieczęć do ręki.
– Wykonałam swoje zadanie, nie przyda mi się. Zachowajcie ją – powiedziała z uśmiechem.
– No. Będzie nasza wspólna do finału, co, Aru? – spytał Ed z uśmiechem.
– Słucham…? – spytała cicho Eris. – Nie, nie! NIE MÓW MI, ŻE TY POSTANOWIŁAŚ…
– Tak – potwierdziła Aru. – Edward zostaje z nami do finału.
– Ja pierdolę… – skomentowała to niecenzuralnie czarnowłosa i oddaliła zrezygnowana od grupy.
– Ja już muszę odejść. Dziękuję Aru, Edwardzie. I Lorenzo. Naprawdę dziękuję za to, że pomogliście mi w schwytaniu kanibalki. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy! – powiedziała i odwróciła się, zaczęła iść przed siebie.
– Ivory! – krzyknął Lorenzo. Ta na chwilę zatrzymała się i spojrzała w jego stronę. – Spotkajmy się jeszcze. Jest tyle rzeczy, o które chciałbym zapytać, dotyczących… tego, co powiedziałaś.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Muszę jednak teraz iść na żniwa, że tak to powiem. Jednak zobaczysz, znajdę cię! – Zaśmiała się i wyszła z kryjówki. Aru patrzyła w ziemię, lecz nagle wybiegła za nią. Ivory przywołała swoją czarną, długą pelerynę i założyła ją na siebie.
– Hm? Coś się stało, Aru?
– Po prostu… dziękuję. Za pomoc, za to, że zaopiekowałaś się Lorenzo, za tą pieczęć…
– Nie ma za co! – powiedziała z tajemniczym uśmiechem, odwracając twarz w jej stronę. – Niedługo jednak żadna pieczęć nie będzie tobie potrzebna. Jeżeli, oczywiście, zdążysz to odkryć. Bywaj!
Ivory wtedy odwróciła się, skupiła magię w nogach i zniknęła w błysku magii. Aru stała z lekko rozwartymi ustami.
– Co to mogło znaczyć…? – spytała samą siebie na głos.
Koniec rozdziału 5.
Komentarze (6)
Kiedy trzeba ma gadane...
Bardzo dobra część, zacna wręcz.
Tak, stało się to, co przewidywałem, ale jestem więcej niż usatysfakcjonowany, gdyż stało się to lepiej niż sądziłem, że się stanie. Uwielbiam takie drobne, niewymuszone happy endy. No ale wracając do sedna...
Ed, nasz Nie-filozof Filozof, nie mógł ocalić siebie od piętna krwi, lecz ocalił Aru, drugiego człowieka. Czym ją ocalił? Słowami. Słowa mają moc, są potężne. Ludzie ich nie doceniają, bagatelizują je, a to wielki błąd. Jak ją ocalił? Po ludzku, tak jak ratuje człowiek, rozumie. On zrozumiał, zagłębił się w drugiego człowieka, w Aru, w to co myśli, w to co czuje, że cierpi, że nie jest sobą... Empatia ratuje więcej ludzi, niż cokolwiek innego, bo tak jak zawsze powtarzam, wystarczy być człowiekiem, po prostu. Gdyż człowiek cierpiący zazwyczaj nie potrzebuje wielkich rzeczy, aby zostać "uzdrowionym", a zrozumienia.
Taaak... Ed nie miał tyle szczęścia, niestety, ma krew na rękach. Czy żałuje? Tak, żałuje, a najlepszym tego dowodem jest właśnie to, że potrafił ocalić kogoś innego od tego samego losu. Dobry człowiek to nie ten, który nie popełnia zła, lecz ten, który mimo jego popełnienia żałuje, rozumie wagę popełnionego czynu i za wszelką cenę nie chce go powtórzyć, a przede wszystkim ratuje innych przed jego popełnieniem.
To kolejny dowód na to, że świat nie jest czarno biały, człowiek nie jest czarno biały. Popełniając zło czasu się nie cofnie, jednak mając świadomość tego co się zrobiło można wpływać na teraźniejszość i przyszłość, na to czy nadal będziemy popełniać więcej zła, czy też będziemy z nim walczyć.
Najważniejsza jest kwestia czucia, odczuwania wewnętrznego...
Bo jeśli popełniamy zło i czujemy wewnętrzny ból, to mamy jeszcze pod nogami grunt.
Jeśli natomiast czynimy zło i nie czujemy nic, jesteśmy nad przepaścią, otchłanią ku które jeśli zrobimy jeszcze jeden krok wpadniemy i nie będzie już powrotu.
Ed ma rację. Magia ognia jest w Aru. Tak jak to powiedziała Ivory, możliwe, że za niedługo żadne pieczęcie nie będą jej potrzebne jeśli coś odkryje. Cóż, możliwe, że rozwiązanie leży w samej Aru? Kto wie? Kto wie?
Zostaną ze sobą do końca gry (Ed jak zawsze głupek musiał zrobić jakąś dziwaczną aluzję haha ;) ), na to czekałem. Sojusz przetrwa, a kto wie? Może będzie z tego coś więcej, gdyż coś mi mówi, że to co przeszli razem, wspólnie, jako grupa nie zostanie bez echa i zostawi długotrwały ślad.
A i jeszcze taki smaczek:
"Niepotrzebnie przepraszasz, głupia" - iście animcowo haha ;)
Na koniec jeszcze wrócę do Ivory. Cóż, jeśli mam rację co do jej "istoty" to jest kolejnym elementem, mojego indywidualnego i prywatnego zachwytu. No bo... "LUDZKA" ŚMIERĆ, nie pusta, ludzka, z uczuciami, toż to właśnie to, o czym niemal trąbie w swoich tekstach haha :D
Powtarzałem, powtarzam i będę powtarzał, że śmierć musi być LUDZKA, bo inaczej nie jest śmiercią. W końcu nie ma bardziej ludzkiej, bardziej "życiowej" rzeczy niż śmierć.
Nie cierpię wizerunku bezwzględnej śmierci. Ona nie jest bezwzględna, po prostu jest. Przychodzi wtedy kiedy czas. Jest swojego rodzaju pośrednikiem, coś jak grecki Charon. Przychodzi, podaje dłoń i prowadzi w jeszcze nieznane. A musi być ludzka, gdyż w końcu ma najbliższy kontakty z człowiekiem, jest z nim najbardziej związana, tak, tak mi się wydaje.
Bo kto wie, czy sama Śmierć nie była kiedyś człowiekiem?
Już tak na koniec. Wiem, że to koniec rozdziału i powinienem napisać podsumowanie, jednak w tym rozdziale tyle się działo, że objętość komentarza zapewne byłaby większa niż sama powyższa część, a ja pisał bym go zapewne do drugiej w nocy haha :D
Wybacz więc Samurajowi jego chwilową słabość... za późno niestety wziął się za czytanie :(
Ale mimo wszystko, jak zawsze pozdrawiam serdecznie i za niedługo widzimy się w rozdziale szóstym ;)
Piękne słowa, że zagubiona osoba nie potrzebuje wiele, by zostać ocaloną - potwierdzam to i podpisuję się, że tak właśnie jest. Ale żeby komuś pomóc, trzeba umieć patrzeć, zrozumieć - Ed w porę rozpoznał co się dzieje z Aru, więc zrobił to, by nie powieliła jego błędu, którego on już nigdy nie naprawi.
I tak mowa o tym gruncie - właśnie. Catherin na przykład ten grunt straciła, dla Aru na szczęście nie było za późno.
"Zostaną ze sobą do końca gry (Ed jak zawsze głupek musiał zrobić jakąś dziwaczną aluzję haha ;) )"
To nie Ed, to Aru spytała, czy zostanie z nią do końca gry, a Ed odpowiedział, że to brzmi dziwacznie. ;) Po czym dodał, że tak, bo musi pilnować takich wariatów jak ona.
Pamiętam dobrze jeden z Twoich tekstów o śmierci, więc widzę, że bardzo Ci się podoba taki motyw. I dobrze. Bo masz rację, narodziny i śmierć to jedne z najbardziej ludzkich rzeczy jakie istnieją.
Wybaczam, bo komentarz piękny i pełny. Dziękuję bardzo za tak wiele dobrych słów, naprawdę jestem zaszczycona. I cieszę się, że już płyniemy do szóstego rozdziału... Ojjjj ciekawi mnie, naprawdę ciekawi, co tam będziesz miał do powiedzenia... Zdradzę, że rozdział szósty będzie trochę bardziej "ciepły" w porównaniu do tego. Akcja trochę spowolni, ale za to dowiesz się trochę o bohaterach...Myślę, że po szóstym rozdziale polubisz bardziej Kyoko. :)
I cóż... Stanie się tam coś bardzo, ale to bardzo ważnego, co będzie tyczyć naszego Nie-Filozofa Filozofa... i bardzo, ale to BARDZO ciekawi mnie co o tym powiesz! :))))))
Jeszcze raz dziękuję i widzimy się wkrótce!
Bardzo fajny opis konfrontacji Edzia Debila z Aru. Długi, szczegółowy i pozwala na "zobaczenie" tej sceny czytelnikowi. No i Edzio zaimponował mi swoimi argumentami na logikę swojej przeciwniczki. Rzeczywiście ma gadane. Jestem pod wrażeniem. Może nawet zniknie druga częśc ksywki nadanej Edziowi przeze mnie! :D Zachowanie Ivory na końcu rzeczywiście tajemnicze... Co takiego planuje? Zostawiam 5 i wracam kończyć kolejny rozdział "Tylko on, ona i motocykl".
Pozdrawiam ciepło :)
Widzisz, jaką moc mają Nie-Filozofowie? Cieszę się, że się tak podoba, osobiście to jedna z moich ulubionych scen w książce. <3 Edzio ma gadane, o czym przekonasz się jeszcze nie raz... ;)
Super, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Z przyjemnością przeczytam, kiedy już skończysz!
Pozdrowienia! <3
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania