Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Boska Makabra: Filozof - Rozdział 16 (Część 1)
Oczy Wszechświata są niebieskie
Istnieją ponad czasem
Choćbyś nocnego nieba unikał
W ostatecznej godzinie przybędą.
Oczy Wszechświata są niebieskie
Istnieją ponad fizycznością
Chłodny blask gwiazd
Naszych dusz żywot określony
Wszyscy upadniemy, w chwale lub rozpaczy.
Oczy Wszechświata są niebieskie
Wpatrują się w ciebie
Otwórz okno w swojej duszy dla nich
A wtedy będziesz wolny.
~ „Poezja i modlitwy Dwunastu”, Nihoria, 972 r.
Rozdział 16: Niebieskie Oczy Wszechświata
~
Motyle trzepotały skrzydłami, napierając na Marinę. Gdy pod ich presją przypadkowo dotknęła połami płaszcza wbitych w podłoże strzał, materiał zapłonął. Prędko zrzuciła go z siebie, niebieski płomień strawił osłonę, ukazując Marinę w całości: miała chude nogi i średniej wielkości biust, jaki uwydatniała gorsetowa bluzka z ogromnym dekoltem, nosiła również skórzane spodnie i buty na wysokim obcasie za kolano, zrobione z lśniącego materiału. Dla Edwarda wyglądała przez ten ubiór raczej jak demon który najpierw uwodził, po czym wykorzystywał mężczyzn, niż na wcielenie zła, będące w stanie pozabijać samych bogów. Lecz może właśnie o to chodziło, by zmylić, zachować pozór…
Edward zorientował się po chwili, że strzały wystrzelone z nieba rozproszyły utrzymujący przy ziemi czar. Przekazał dyskretnie grupie, by się nie ruszali, gdyż Marina nie zdawała się być tego świadoma. Wpatrywała się ciągle w postać unoszącą się w górze, z wzajemnością. Ich wzrok walczył, wzrok dwóch Kavaru, o oczach takich samych a jednak tak różnych, niczym oczy Petera i Edwarda, a oczy Goro.
Bogini kosmosu chwyciła łuk i napięła cięciwę, przygotowując się do kolejnego ataku, Marina zawarczała. Skupiła magię w podeszwach butów i wyskoczyła. Bogini zdążyła wystrzelić jedną zrobioną z magii strzałę, którą Marina ominęła i skupiła w dłoniach dziko iskrzącą magię. Nava sprytnie uniknęła ataku, robiąc przewrót w powietrzu. Marina wściekle rzuciła skupionym pociskiem magii w dół, wprost do świątyni. Nava czym prędzej zamknęła pocisk w niewidzialnej bańce, zmniejszając rażenie wybuchu. Część sufitu świątyni runęła, Edward i towarzysze zdołali ominąć spadający gruz.
Marina stanęła na niezniszczonej części budowli.
– Tym razem to ja wygram – rzuciła wyzywająco w stronę bogini, która nie odpowiedziała nic. Jej wilczy ogon, do tej pory schowany pod suknią zamachał mocno w gniewie. Marina zaśmiała się cicho.
– Twarz opanowana, ale ogonek wszystko skarbie pokazuje.
Nava milczała, znów naciągnęła cięciwę i wystrzeliła serię strzał. Marina zablokowała większość przy użyciu magicznej tarczy. Ogon Navy mocno zamachał.
– Zdziwiona? – spytała Marina, widząc jej reakcje. – Nie dziwne. Wcześniej nawet nie stanęłaś ze mną do walki. Użyłaś bożka, tchórzu!
Kolejna seria strzał, Marina dostała z jednej w ramię. Wzniosła szybko wokół siebie barierę, Nava wtedy na moment rozproszyła łuk, po czym zaczęła atakować pociskami z magii. Bariera nie drgnęła. Wilczy ogon bogini ponownie machnął.
– Jesteś słaba. Gdyby nie Iccha i Diana, dalej byłabyś tylko magiem i ułomną bronią, która zamiast uszu ma ogon! – wykrzyczała Marina i zaśmiała się obrzydliwie. Wyskoczyła zza bariery, ponownie podbijając nogi magią i zaszarżowała w stronę unoszącej się Navy. Zderzyły się rękoma. Bogini próbowała zaatakować pięścią, Marina zablokowała szarżę i uderzyła w twarz Navy, po czym czując, że zaczyna opadać, desperacko chwyciła się dłońmi za jej szyję.
– Karłowata szyjka jak zawsze, nawet udusić nie można – dogryzła. Nava nie czekając kopnęła Marinę w brzuch, ta nie ustąpiła. Oderwała jedną dłoń od szyi bliźniaczki, po czym użyła magii, by wbić ją niczym ostrze w brzuch Navy, jako odwet za kopniak. Bogini zagryzła wargi i spowodowała niewielki wybuch przeciążając skupioną magię. Marina teleportowała się i wylądowała po niezniszczonej części świątyni. Nava starła dłonią krew z kącika ust. Tam, gdzie Marina wbiła dłoń, nie było jednak żadnej rany. Zniosła te obrażenia wewnętrzne tylko dlatego, że jej ciało różniło się od ciała śmiertelnika. Marina uśmiechnęła się, czując triumf.
– Zrozumiałaś już? Przypadkowo ostała się we mnie część mocy, malutki skraweczek, ale zawsze coś. Choć zajęło to setki lat, zdołałam w końcu powrócić do sił i odzyskać materialną formę, której pozbawiła mnie klątwa rzucona przez Dianę. Jaka szkoda, pewnie umarła wierząc, że na zawsze mnie to zniszczy… Naprawdę szkoda, biednej Diany…
– Nie wypowiadaj jej imienia. – Nava odezwała się wreszcie. Marina gwizdnęła.
– Groźnie – wyszydziła.
Ci, którzy zostali u dołu w świątyni, nie pozostali bierni. Aru wraz z broniami i albinoskami, nie używając magii, by nie zwrócić na siebie uwagi, wspinali się do ołtarza po gruzach, celem zabezpieczenia pieczęci i wezwania bożka. Ed, Peter i Kasei musieli jeszcze coś załatwić. Popędzili czym prędzej do zmasakrowanego Mateo, który jeszcze jakimś cudem żył. Peter zbadał Jenkinsa szybko i od razu rozpoczął tamowanie krwotoku wewnętrznego, jaki wykrył.
– Ed, ruszaj. Dam sobie radę. Musisz wypowiedzieć życzenie – nalegał Peter. Edward nie mógł się ruszyć.
– Mateo… – szepnął, jakby ignorując prośbę brata.
– Idź… do cholery… – zawarczał słabo Mateo. – Wygraj… i wiedz, że… przepraszam…
– Ed, Peter da radę. Potrzebujemy cię – przekonywała Kasei. Ten popatrzył jeszcze krótki moment na zmasakrowanego Jenkinsa.
– Wybaczam ci – powiedział Edward pewnym tonem, po czym wraz z Kasei dołączył do reszty. Peter używał wszelkich sił i całej magii, by tylko utrzymać Mateo przy życiu, nie miał jednak żadnych narzędzi ani medykamentów. Wiedział, że Mateo jest w agonii, ale nie chciał się poddać. Nie mógł stracić i jego.
– Wiesz… – szepnął Peter. – Znalazłem lek na hemasitus…
– Żartujesz… – Mateo otworzył szerzej oczy.
– Nie, to prawda.
– Jak dobrze… – wymamrotał z ulgą. – Powiedziałbym Janowi gdybym trafił do nieba, ale pewnie będę się smażył w piekle…
– O czym ty mówisz? Żadne piekło, żadne niebo, zostajesz tutaj! – Złotowłosy uśmiechnął się rozpaczliwie. Mateo tylko lekko poruszał ustami, chcąc się uśmiechnąć. Jego serce z każdą mijającą sekundą biło coraz wolniej.
U góry unosił się świst magii. Co jakiś czas zaklęcia Mariny i Navy uderzały o świątynie, rujnując ją coraz bardziej. Nie mieli za wiele czasu, lada chwila budowla mogła runąć. Edward wziął tylko jedną pieczęć, tą z numerem jedenaście, pierwszą, jaką zdobył. Był to plan awaryjny, że gdyby zginął, wtedy ktokolwiek inny weźmie kolejną pieczęć i wypowie życzenie za niego. Treść, jaką podyktował, nie była ani o hemasitus, ani o powstrzymaniu bożka, tylko o zniszczeniu demona zwanego Mariną raz na zawsze. Wszyscy byli przerażeni, prócz Nany, która uznała to za najlepsze wyjście i nie marnując czasu, wzięła się za przywoływanie bożka. Kyoko i Haley ściągnęły z ołtarza Alanę, położyły ją na ziemi i oddały Nihornijski hołd. Edward w nerwach wyciągnął notes z kurtki i zapisał w nim list tytułujący się Do Kavaru, Enzernów i przyszłych graczy. Krótki i treściwy.
– Na pewno? – spytała Aru. – Jesteś pewien, że ona sobie z nią nie poradzi? – Spojrzała w górę, mając na myśli Navę.
– Chcę mieć pewność, że już nigdy nie wróci. Bożkiem może zająć się ktoś inny. – Edward postawił kropkę w liście. – …Tak sądzę.
– Niech będzie. Marina jest bardziej niebezpieczna, niż Iccha…
Krew na ołtarzu zalśniła na biało i wystrzeliła w górę. Marina i Nava na moment przestały walczyć. Ta pierwsza chciała natychmiast zejść do wnętrza świątyni, bogini złapała ją wtedy za włosy i wyrzuciła daleko poza granicę budowli, na piach, po czym zaatakowała strzałami z powietrza. Marina biegała szybko, omijając każdą z nich. Nie poprzestała jednak na unikach, użyła ogromu magii, by podrzucić piach w górę. Nava zakaszlała i straciła widoczność. Wtedy Marina teleportowała się blisko, po czym wymierzyła bogini cios prosto w twarz. Nava straciła skupienie, zaczęła spadać wraz z Mariną. Szarpały się podczas upadku, to kopnięcie, to uderzenie w twarz, w pewnym momencie Marina wgryzła się Navie w szyję. Bogini oderwała ją brutalnie od siebie i zanim upadła na piach, zdołała znów się unieść, jakby pokonała grawitację. Przyłożyła dłoń do krwawiącej szyi. Marina teleportowała się, stanęła na piachu i oblizała usta.
Nana wkładała całą siłę, by przywołać materialną formę Icchy. Haley wspomogła dziewczynkę, gdy nagle światło zgasło. Nana i Haley wzięły głębszy wdech ze zmęczenia, lecz nikt się nie pojawił.
– Nie udało się?! – krzyknął przerażony Edward. Aru kiwnęła przecząco głową.
– Jest na górze. – Wskazała palcem. Używając magii, wyskoczyła wraz z Edem na dach świątyni. Reszta została na dole, pilnując reszty pieczęci. Haley złożyła razem ręce, modląc się, by Ed dał radę i wrócił zdrów.
We dwójkę stanęli na dachu. Bożek czekał spokojnie, pierwszy raz ujrzeli jego twarz. Nie spodziewali się, że tak właśnie może wyglądać. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, skórę miał albinosa, a oczy i włosy Kavaru, tak jak Nava i Marina. Jego twarz zachowywała idealne proporcje i rysy, ciało muskularnie zbudowane, bardzo dobrze wyeksponowane przez porwaną białą szatę, przepasaną przez lewe ramię i biodra, sięgającą do kolan. Włosy miał długie i lśniące, opadające łagodnie na ramiona i plecy. Aru, choć wybraniała się tej myśli, nie mogła zaprzeczyć, że był przystojny. Wręcz cholernie przystojny. W końcu diabeł nie musi być szpetny, choć raczej większość tak by sobie go wyobrażała. Może to właśnie był jeden z powodów dla których pozbawiono go materialnej formy, by nie oszukiwał innych jeszcze skuteczniej, używając swojego wizerunku.
Iccha uśmiechnął się.
– Gratuluję – powiedział oficjalnie, rozkładając ręce, jakby chcąc ich objąć. – Szczerze wątpiłem, że to ty zwyciężysz, Edwardzie.
Ed nie miał czasu na zbędne dialogi. Zrobił krok w stronę bożka, lecz wtedy niespodziewanie nastąpiło trzęsienie ziemi. Złotowłosy prawie upadł do dziury w suficie, lecz Aru zdążyła go złapać. Ziemia trzęsła się pod wpływem mocy Mariny, na niebie zebrały czarne chmury, z których zaczęły walić pioruny. Moc buchająca z Mariny była tak silna, że ściągała jej skórę. Nava wzniosła ręce wysoko w górę, tworząc barierę wokół siebie i bliźniaczki, która jednak pękła. Nava zaklęła w myślach. Marina śmiała się obrzydliwie.
– Bez twojej ukochanej Diany nic nie możesz zrobić! Jesteś zwykłą złodziejką, Navo! To ja jestem jednym i jedynym bogiem! Nie Ra, nie Diana, nie ty, tylko ja!
Pioruny uderzały w świątynie, rujnując ją coraz bardziej. Aru pomagała Edowi iść, pioruny nieubłagalnie waliły blisko nich. Jednego nie ominęli, Aru została ogłuszona, a Ed zleciał w dziurę. Złapał się czegoś w ostatniej chwili i zawisł nad przepaścią. Tych, co byli na dole, ogarnęło przerażenie.
– Ed! Wytrzymaj! – krzyczała Kasei. Edward próbował się podnieść, lecz bezskutecznie, ze strachu nie mógł skupić magii. Sprawy nie ułatwiało trzęsienie ziemi i wszechobecne wyładowywania atmosferyczne. Kyoko próbowała skupić wokół złotowłosego magię, by go unieść telekinezą, lecz był zbyt wysoko. Nagle jednak Eda obtoczyła chmura magii w fioletowym kolorze. To Haley wspięła się wysoko po gruzach, wciągnęła go i przysunęła wręcz pod nos bożka. Aru ocknęła się po chwili. Gdyby nie była boginią, nie skończyłoby się tylko na chwilowej utracie świadomości. Haley weszła ostatecznie na dach i pomogła jej wstać.
Iccha wyciągnął do Edwarda rękę.
– Podaj tą, na której masz pieczęć.
Ed niepewnie wykonał polecenie. Po tym bożek położył swoją drugą dłoń na jego, ściskając mocno. Ed usłyszał w głowie jego głos.
„Widać, że Marina na coś się jednak przydała. Byłeś jedynym człowiekiem, który kiedykolwiek pomyślał o wykorzystaniu życzenia przeciw mnie. Nie udało ci się tego osiągnąć, więc porzuć nadzieję, że ktokolwiek będzie chciał wypełnić twoją wolę. Jedynie bogowie pragnęliby to zrobić, a jak wiesz, im nie wolno brać w tym udziału. Lecz nie czuj się przegranym, Edwardzie z Rebellar. Zaraz i tak zostaniesz boskim bohaterem.”
Ed zawahał się. Chciał coś powiedzieć, ale żadne słowo nie mogło przejść mu przez gardło. Nie wiedział, czy życzyć sobie zniszczenia Mariny, czy zastopowania gry.
Pioruny waliły z większą intensywnością. Nava zaciekle walczyła z Mariną, co tworzyło tylko więcej piorunów i powodowało jeszcze gorsze trzęsienie ziemi, o jeszcze większym zasięgu. Było pewne, że najbliższe miasta i wioski muszą leżeć w gruzach. Świątynia zawalała się, Kyoko przytuliła Kasei, Nanę i Lorenzo. Peter reanimował Mateo, któremu ustała akcja serca.
– Edward! – krzyknęła Haley, widząc jego wahanie. – Zrób to! Możesz to zrobić!
Przysiągłby, że po ostatnich słowach usłyszał ją w swojej głowie, zupełnie niczym Icchę.
Usłyszał „kocham cię”.
Edward przełknął ślinę. Wziął głęboki wdech, po czym wykrzyczał, by być pewnym, że Iccha zrozumie te słowa dokładnie:
– CHCĘ, BY MARINA PRZESTAŁA ISTNIEĆ I JUŻ NIGDY, PRZENIGDY NIE WRÓCIŁA!
Iccha uśmiechnął się.
– Zrozumiałem.
I wtedy właśnie jeden z piorunów trafił prosto w Edwarda. Iccha puścił go, pozwalając upaść złotowłosemu prosto w przepaść. Czas jakby zwolnił, nie słyszał nic, prócz krzyku Haley, która skoczyła za nim. Objęła Edwarda i upadła wraz z nim. Aru starała się wszystkich uratować, lecz Marina w ostatniej chwili wystrzeliła ogrom magii w świątynie, w efekcie czego budowla zapadła się doszczętnie. Kyoko, mimo najszczerszej chęci, nie mogła teleportować wszystkich. Postanowiła więc, że zginie wraz z nimi.
Aru wrzasnęła z rozpaczy, obserwując jak ściany zawalają się na głowę jej przyjaciołom. Próbowała skoczyć, lecz Iccha chwycił ją za rękę i odciągnął siłą, choć protestowała krzycząc, że musi im pomóc. Było jednak za późno. Wszystkich przysypał ciężki gruz.
Nava patrzyła beznamiętnie na konającą Marinę, której dusza ulegała degradacji. Mięśnie odchodziły od kości, niezwykle obrzydliwy widok.
– Bądź przeklęta… – warczała Marina. – Bądź przeklęta, Navo…!
Części jej ciała rozpadły się i zgniły. Nava odwróciła się i odeszła, by nie wąchać odoru.
– Ivory – zawołała. Natychmiast, w obłoku czarnego dymu, pojawiła się drobna kobieta w czarnym, falującym płaszczu. W ręku trzymała kosę.
– Rozumiem, że pozwolisz mi zabrać sobie Lorenzo? – Ivory spytała z uśmiechem.
– Nie wygłupiaj się. Wszystko będzie zależeć od jego woli. Zajmij się nimi, ja idę po boginię ognia.
– Jasne, jasne.– Zasalutowała i zniknęła.
Aru szarpała się z Icchą, który po chwili przycisnął ją mocno do siebie.
– Nie możesz nic już zrobić, głupia. Oni zginęli – powiedział szorstko.
– Nie, nie…! Kłamiesz! Puszczaj mnie, obrzydliwy bożku…!
– Obrzydliwy? Przysiągłbym, że przed chwilą myślałaś, że jestem przystojny. Sądzisz, że nie czuję tego napięcia seksualnego powstałego w twoim ciele? No przestań, my bogowie bardziej do ludzi podobni, niż sądzisz…
– Zostaw mnie do cholery! – Aru krzyczała, a po jej policzkach popłynęły łzy. Po chwili została puszczona. Iccha leżał na ziemi, z czerwonym odciskiem dłoni na policzku. Zacmokał ustami, powoli podnosząc się.
– Oj Nava, nic nie chciałem jej zrobić. – Uśmiechnął się głupio.
– Zamilcz. – Bogini kosmosu, nawet nie spoglądając na bożka, położyła czerwonowłosej dłoń na barku. Aru spojrzała na Navę, lecz widziała ją niewyraźnie, oślepiona łzami rozpaczy. – Nie martw się. Choć dzisiejszej nocy z niebios spadnie wiele pięknych gwiazd, nie oznacza to, że tych gwiazd już nie ma.
Aru nic nie rozumiała, lecz też o nic nie pytała, po prostu płakała. Upadła na kolana i wyła w niebogłosy, wspominając wszystkich poległych, teraz uwięzionych pod gruzami.
– Iccha, zrób coś dla mnie. Możesz zaprowadzić Aru na jej miejsce? – spytała Nava.
– No wiesz co? Chciałem sobie polatać dopóki mam fizyczną formę, jutro już jej nie będzie na kolejne setki lat! – odpowiedział z głupim uśmiechem. Nava westchnęła ciężko.
– No tak, czego mogłam się spodziewać. To spieprzaj, zajmę się tym sama.
– To mi się bardziej podoba! Idę wraz z Ra podrywać panienki. Baj, baj, Aru! Mam nadzieję, że dobrze ci będzie z twoimi aniołkami!
Iccha zniknął. Aru nie przestawała płakać. Wyła histerycznie, nie mogąc się uspokoić. Po chwili pojawiła się Ivory, która na ten widok wygięła usta w gniewnym grymasie.
– Czego się mażesz?! – krzyknęła gniewnie bogini śmierci. – Daj ty im moment, nawet jeszcze osądu nie przeszli! Eh, Nava, weź idź się tym zajmij, a ja z nią zostanę.
– Ivory, ona jeszcze chyba nie jest świadoma. Poza tym nie wiemy, jakie podejmą decyzję.
– Zapewniam cię, że Lorenzo wybierze bycie posłańcem!
– Pójdę się przekonać.
Nava po chwili również zniknęła, zupełnie tak niezauważenie jak Iccha. Aru choć słyszała co mówią, nie mogła nic zrozumieć. Ivory chwyciła ją za nadgarstek i podniosła siłą na nogi.
– Chodź młoda, pokażę ci twoją miejscówkę. Musimy ją wyczyścić, zanim wszyscy tam zamieszkacie – mówiła Ivory, ciągnąc za sobą boginię ognia.
– O czym ty gadasz…?!
– Aj głupia, śmierć to nie jest koniec! – Uśmiechnęła się. – Szczególnie, jeżeli ktoś za życia sobie zapracował na odpowiednie przywileje.
Komentarze (4)
Będę czekać. ;))))
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania