Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Boska Makabra: Filozof - Rozdział 12 (Część 4)
Nastała sobota.
W nocy nie mogła spać, żałowała tego, co zrobiła. Wojownik nie powinien tak po prostu komuś powierzać swoich emocji, cierpienia, nie powinien bezmyślnie narażać innych na niebezpieczeństwo. Widziała, jak Yosuke to przyjął, był w prawdziwym amoku.
Bała się, zarówno o siebie, lecz przede wszystkim o niego. Dlaczego zupełnie obcemu człowiekowi powierzyła swoje sekrety? Czyżby przez chęć uwolnienia się od Goro?
„Co za egoizm” – powiedziała do siebie w myślach. – „Nie mam siły, by sama sprzeciwić się temu wszystkiemu, więc wykorzystuję kogoś innego. Co za egoizm…”
Dziś miała spędzić cały dzień z Goro, co gorsza, sam na sam. Matka wyrzuciła ją z łóżka bardzo wcześnie, by się przygotowała. Walwan, ojciec Goro, przywiózł jako prezent sukienkę wprost z Gormilii, więc Masako wymusiła na Haley założenie jej. Ku największemu zdumieniu, albinoskę bardzo pozytywnie zaskoczyło to, co zobaczyła. Sukienka była cała granatowa, z białym, marynarskim kołnierzem. Ten, w przeciwieństwie do kwadratowego kołnierza z mundurka, był zaokrąglony. Przechodził przez niego jeden niezbyt gruby granatowy pasek. Sukienka kształtem przypominała trapez, u dołu dwie, nachodzące na siebie warstwy falbanek, upięto białą, koronkową lamówką. Haley ubrała się w toalecie, by matka nie zobaczyła ran na plecach. Gdy już poradziła sobie z zapięciem, poprawiając magią zamek już na zaś, wyszła do pokoju i obejrzała się w lustrze. Wyglądała całkiem… ślicznie, tak pomyślała. Sama sukienka nie miała rękawów, lecz dochodziło do niej białe bolerko na długi rękaw, które należało zapiąć na biuście. Matka przyjrzała się uważnie i doszła do wniosku, że jest zbyt pogniecione. Postanowiła przeprasować, zanim Haley je założy. Dziewczyna w tym czasie naciągnęła białe rajstopy, które tak zlewały się z kolorem jej skóry, że trudno było się domyślić, że w ogóle ma je na sobie. Stała przed lustrem, wpatrując się w siebie.
„Jesteś okropna, wiesz o tym, prawda?” – spytała samą siebie. – „To ty masz chronić, a nie być chronioną.”
– No, no. – Nagle usłyszała znajomy głos, który odebrał jej dech. Zobaczyła w lustrze odbicie Goro. – Co ja widzę?
Podszedł blisko, nie musiała się odwracać, by go widzieć. Stała sparaliżowana, wpatrzona w odbicie w zwierciadle. Goro nagle złapał ją za lewą rękę i podniósł lekko do góry.
– Pieczęcie Yanarów? Że też mi wcześniej umknęły… – Uśmiechnął się. Haley milczała. – Może teraz więc będziesz tak miła, by pokazać mi swoją moc? Wiesz, że pragnę tego najbardziej na świecie. Chcę wiedzieć, z kim naprawdę mam do czynienia.
Albinoska milczała. Goro wzruszył ramionami, po czym odwrócił się i wyszedł. Zacisnęła pięści.
Matka wróciła z bolerkiem. Haley założyła je i zapięła trzy guziczki z przodu. Była już gotowa. Wyszła w towarzystwie Masako przed dom, Goro czekał tam z ojcem i białym pegazem, zaprzężonym w podwójne siodło. Haley zacisnęła lekko wargi. Matka widząc, że stoi z opuszczoną głową, lewą dłonią klepnęła córkę w plecy, by doprowadzić ją „do porządku”. Albinoska zmarszczyła czoło na skutek palącego bólu, powstrzymała jęk, który chciał wyjść z ust, po czym przysłowiowo przełknęła go. Przywołała twarz do neutralnego wyrazu, wzięła cichy wdech, po czym wydech. Lekcje ukrywania emocji opłaciły się. Zrobiła to, co należy.
Matka następnie cicho chrząknęła i obdarowała ją zimnym spojrzeniem. Haley, nie protestując, zrobiła kilka kroków w stronę Goro. Wyraz twarzy utrzymywała taki, jak wcześniej; z pozoru spokojny, wyluzowany. Wyostrzyła zmysły wzroku, słuchu, a nawet węchu, przypatrując się uważnie Goro. Szła przygotowana niczym do starcia, tak, jak uczono na treningach – skupienie, wstrzymanie emocji, ignorowanie bólu. Spotkania z nim zawsze służyły jej niczym praktyka tej teorii. To była walka do upadłego, ale nie z Goro, tylko ze sobą, bo z nim już dawno przegrała. Walczyła ze swoim buntem i uczuciami, gdyż tego od niej oczekiwano. Musiała robić to, co wypada.
Klan był ważniejszy, niż jej wolność i dobro.
„Cenę ponosisz ty” – powtórzyła po raz kolejny w głowie. Goro chwycił Haley pod pachami, po czym posadził na przedniej części siodła. Uśmiechnęła się lekko, takiej reakcji oczekiwała matka. Goro szepnął coś do ojca, po czym sam wskoczył na pegaza, siadając za nią. Wziął smycz, a następnie lekko szturchnął pegaza w zad piętą. Ten ruszył, rozpędzając się i rozkładając skrzydła. Niebieskowłosa, zanim oderwali się od ziemi, zauważyła stojącego w drzwiach domu dziadka. Pokiwał głową patrząc na nią, po czym wszedł do środka. Ten gest, jeden z ich umownych, oznacza „nie przejmuj się”. Była wdzięczna dziadkowi, że próbował ją wesprzeć, jednak to nie starczyło, by pozbyła się wewnętrznych trosk. Dziadek, oczywiście, nie mógł wiedzieć dlaczego.
Poczuła paraliż, gdy Goro musnął palcami jej plecy. Choć nie klepnął ran, jak zrobiła to nieświadomie matka, ten z pozoru delikatniejszy dotyk podrażnił je jeszcze bardziej. Odwróciła głowę delikatnie by spojrzeć, Goro miał lekko przymknięte oczy, a usta zdobił ten permanentny uśmieszek, który zakrywał prawdę o nim. Obawiała się tego uśmiechu. Goro nagle zwrócił wzrok prosto w nią, to był tylko chwilowy kontakt, a spowodował, że rany na plecach zabolały tak, jakby płonęły. Przełknęła i ten ból. Zrobiła to, co wypada.
Pegaz oderwał się od ziemi.
Miasto Różowej Delikatności było dziś u szczytu swojego piękna. Wszystkie pąki rozwinęły się w różowe bądź białe kwiaty, hipnotyzujące swoim wyglądem i delikatną wonią. Nastała prawdziwa nihornijska wiosna, w całej swojej okazałości. Podziwianie krajobrazu pozwalało Haley na bardzo krótką chwilę zapomnieć o zmartwieniach. Atmosfera spokoju, ciszy i piękna mimowolnie odprężała jej zmysły, które od tych dwóch dni pracowały na najwyższych obrotach, będąc w poczuciu ciągłego zagrożenia.
Szła wolnym krokiem, trzymając się ramienia Goro, – bo tak wypadało – który w miejscach publicznych przeobrażał się w gentlemana. To też dlatego, że tak wypadało. W końcu to sam Delaunay, jeszcze ze swoją narzeczoną przy boku. On jednak, w przeciwieństwie do Haley, robił to przede wszystkim dla siebie. Chciał być dobrze postrzegany. W końcu kto nie podziwiałby młodego, silnego i dobrze wychowanego wojownika? Jedynie najgorsi wrogowie. Haley nie wiedziała, do której grupy powinna należeć. Nie umiała podziwiać Goro, kiedy wiedziała, kim naprawdę jest. Nie umiała być też wrogiem wiedząc, z jakiego powodu jest z nim zaręczona. I tak źle, i tak niedobrze.
Wszystko dla klanu.
– O czym tak myślisz? – spytał. Zmysły Haley wyostrzyły się na brzmienie jego głosu.
– O niczym – odparła, zła na siebie, że uśpiła swoją czujność.
– Zawsze tak odpowiadasz. Nigdy o niczym nie myślisz? – Uśmiechnął się tym swoim znanym uśmieszkiem. Haley milczała, Goro parsknął śmiechem i spojrzał jej prosto w oczy. Poczuła zimno. Znów ten wzrok, identyczny jak gdy tnie jej plecy... Oddech dziewczyny stał się nierówny.
– Jesteś dla mnie jedną wielką niewiadomą. Imponujesz mi – dodał Goro. Haley dalej milczała.
Weszli na drewniany most. U dołu płynęła krystalicznie czysta rzeka, której szum roznosił się ku górze. Goro oderwał rękę albinoski od swojego ramienia i odszedł na kilka kroków, by odwrócić się i stanąć do niej twarzą w twarz. Wbił w Haley swój zimny wzrok. Te zielone oczy… czuła się przez nie przybita i zdominowana. Nie znosiła ich. Nie znosiła tego koloru.
– Nie jesteśmy wcale od siebie tacy różni – Goro przemówił ponownie. – Ty Enzern, ja Delaunay. Nie możesz tego odpychać.
– Błagam, przestań… – szepnęła, czując coraz bardziej nacisk jego wzroku. Bała się tych oczu zupełnie tak samo, jak jego uśmieszku.
– W końcu to poczujesz. Zew krwi. Zrozumiesz wtedy, że posiadasz siłę, dzięki której możesz wszystko sobie podporządkować. Ranisz moje serce, ukrywając tą siłę przede mną, ten potencjał. Wyzbądź się uprzedzenia. Ile razy mam cię prosić? Ile razy jeszcze ukarać? Chcę tak mało, tylko zobaczyć moc należącą do albinosa. Moc, jaka zmiotła klan Brando.
– …Jesteś szalony – wymsknęło się jej. – Wystarczy, że tylko zostaniemy sami, a ty znowu to zaczynasz… Po co to wszystko?
– Nie rozumiesz? – spytał ironicznie. – Wszystko wskazuje, że wkrótce wybije godzina boskiej gry. Jej wynik zaważy na losach tego świata. By wygrać, potrzeba mocy… Niewyobrażalnej mocy. – Zacisnął pięść, lekko wysuwając przed siebie, Haley mimowolnie cofnęła się. Bała się, ale wiedziała, że Goro w miejscu publicznym na pewno jej nie uderzy. Nie ryzykowałby. Zrobił to, by nadać dramatyzmu swojej wypowiedzi, wiedział, że na nią to działa.
– Czy chcesz czy nie, urodziłaś się po to, by być tego częścią. Twoim zadaniem jest być moją sługą i pomóc mi wygrać. Należysz do mnie.
Haley nie umiała się postawić. Jego zimne, zielone oczy, jego słowa i aura paraliżowały. Nie chciała tego przyznać, ale miał rację. Naprawdę była jego własnością. Musiała ulec, dla dobra klanu, dla dobra kraju…
Ale co ze światem?
„Boska gra nadchodzi…” – pomyślała. – „I on ma ją wygrać…?”
To była przerażająca wizja. Goro, perwersyjny sadysta, najpewniej pozbawiony większości emocji, miałby zdobyć pradawne, wszechmocne życzenie? Z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego. Co powinna zrobić? Czy podjąć decyzję jako potomek księżyca i powstrzymać szaleńca, czy może zachować się jak Enzern, jak narzeczona, i ulec? Udzielić swojej mocy, by otworzyć potworowi furtkę do wygranej, czy może użyć mocy, by tą furtkę zniszczyć?
Zacisnęła pięści i wyprostowała się. Czuła strach, ale wiedziała, co musi zrobić.
– Nie. Nie pokażę ci moich mocy – odpowiedziała. Zrobiła to, czego nie wypadało zrobić, sprzeciwiła się klanowi i krajowi, dla świata. Była gotowa ponieść konsekwencję, choć tak bardzo się bała.
Goro chwycił za nadgarstki albinoski i przybliżył swoją twarz bardzo blisko do niej. Był wściekły. Pewność siebie Haley zachwiała się, kiedy znowu zdominował ją wzrokiem.
– Cholerni albinosi, uparci jak osły… – warczał. – Lecz i na was są sposoby.
Niebieskowłosa zaczęła się trząść. Wśród szumu wody rozległ się niespodziewanie głośny gwizd. Goro odwrócił się, puszczając albinoskę. Haley mogła zobaczyć teraz coś więcej, niż tylko jego twarz i przerażające ślepia. Na brzegu mostu zebrała się grupka pięciu osób, na których czele stał Yosuke. Chłopak splunął, po czym podniósł głowę dumnie.
– To ty jesteś Delaunay? – spytał Yosuke. Goro podniósł brew do góry. Haley poczuła panikę.
– Głupcze! – krzyknęła. – Odejdź stąd!
Yosuke nie miał zamiaru nigdzie iść.
– To ty! – Parsknął Goro. – Ten koleś, który zagadywał do mojej narzeczonej. Myślałem, że już sobie wyjaśniliśmy tą kwestię? – spytał, zwracając się do niebieskowłosej.
– Panowie – zawołał Yosuke. Czworo jego towarzyszy podeszło bliżej. Dwóch z nich miało uszy zwierząt. Goro przetarł lekko twarz dłonią.
– Błagam, po co ta szopka? – spytał pogardliwie. – Chcecie bójki w centrum miasta?
Wokół nóg Goro oplotła się magia. Wtedy, niczym strzała, chłopak o uszach leoparda wybiegł w jego stronę i wycelował pięścią w twarz. Goro skrzyżował ręce, broniąc się przed atakiem. Kiedy odparł szarżę, sam złożył dłoń w pięść i uderzył w przeciwnika, który został tylko lekko muśnięty, gdyż udało mu się w porę uchylić głowę. Wtedy, niezauważenie, zaatakowała hiena, w którą przemienił się drugi uszaty z grupy. Wgryzła się w nogę Goro, mocno zaciskając zębiska. Delaunay wrzasnął, wtedy leopard wykorzystał okazję, by poprawić swój wcześniejszy nieudany atak i tym razem solidnie uderzył go pięścią w twarz. Goro zachwiał się, mag, który cały czas krępował mu nogi, opuścił zaklęcie. Wtedy wraz z drugim magiem w grupie rzucili zaklęcie paraliżujące mięśnie, Goro upadł niczym marionetka na ziemię. Zaklęcie to jednak wymagało ciągłego utrzymywania, a oni nie mieli odpowiedniego doświadczenia. Jeden mag starał się utrzymać magię w ciągłym skupieniu, drugi rzucił zaklęcie krepujące, to zakuło kończyny Goro w łańcuchy, które wbiły się w most, przygwożdżając go. Mag opuścił wtedy zaklęcie paraliżujące i zachwiał się przez spadek many. Używali nieopanowanych jeszcze dobrze technik, lecz wiedzieli, że będą najskuteczniejsze.
– Yosuke, nie ręczymy, ile to wytrzyma! – ostrzegł jeden z magów.
– Załatwię to szybko. – Yosuke podszedł do leżącego na ziemi Delaunay. Hiena puściła jego nogę, wypluwając ślinę zmieszaną z krwią i wyginając twarz w obrzydzeniu, a leopard odsunął się, by zrobić dla lidera miejsce. Yosuke przykucnął i zaczął okładać Goro bez pamięci pięściami po twarzy. Delaunay miotał się, kiedy Yosuke bił go z furią. Połamał mu nos, a z dziąseł zaczęła płynąć krew. Haley zakrywała usta rękoma patrząc na całe zajście. Nie z powodu Goro, oczywiście. Tylko z powodu Yosuke.
– Przestań! – błagała. – Zabiją cię za to! Przestań, Yosuke!
Ten nie przestawał. Haley chciała się wtrącić, lecz towarzysze blondyna zatrzymali ją.
– Pozwól nam cię uwolnić – powiedział chłopak z uszami leoparda. – Ważniejsze od nas jest twoje bezpieczeństwo.
– Nie mogę! – protestowała. – Wszystkich was zabiją!
– To honor móc umrzeć w obronie księżyca – odparł chłopak z uszami hieny.
Haley nie wiedziała, co ma zrobić. Nie mogła ich już powstrzymać, było na to za późno. Ludzie będący w pobliżu uciekli, pewnie już wezwano odpowiednie służby. Było zbyt wielu świadków zdarzenia, by mogli wyjść z tego bez procesu. Haley pomyślała, że niech już będzie. I tak sprzeciwiła się temu, co wypada, mówiąc Goro „nie”. Postanowiła więc sprzeciwiać się dalej. Już postanowiła wywalczyć dla chłopców amnestię, bądź przynajmniej łagodniejszy wymiar kary. Pokaże jako dowód zepsucia Goro rany i blizny na plecach, usprawiedliwi chłopców, że walczyli o to, co dla nich, jako wyznawców Dwunastu, jest święte – pamiątkę po księżycu. Teraz po prostu niech go zabiją. Dała im na to pozwolenie.
Dla świata i dla siebie.
Goro tracił siły, lecz instynkt przetrwania kazał mu walczyć. Mimo łańcuchów zdołał, choć z trudem, ułożyć palce dłoni w dziwny znak. Wyrzut adrenaliny i skrajnych emocji, a do tego znak jaki wykonał, uwolniły pieczęć w jego ciele. Wylot mrocznej, drapiącej w gardło many, odrzucił Yosuke, upadł twardo na ziemię kilka metrów dalej.
– Co do cholery?! – krzyknął jeden z magów. Wszystkich, prócz Haley, zaczęło dusić. Chmura czarnej magii formowała się w określony kształt. Nie wierzyła w to, co widzi. Goro miał w sobie zapieczętowaną demoniczną broń. To bardzo rzadko spotykana praktyka, gdyż większość ludzi, nawet jeżeli posiadali znamię, nie była w stanie przeżyć zapieczętowania takiej ilości czarnej magii w sobie. Ta pieczęć musiała być zaprojektowana tak, jak jedna z jej własnych – skompresowana magia, której wyrzut miał nastąpić w przypadku skrajnego zagrożenia życia, otwierana przez hormony. To musiała być robota Yanarów, nikt prócz nich nie umiałby wykonać tak zaawansowanej pieczęci. Pewnie wszystko wymyślił Walwan, a matka Haley załatwiła, przecież Yanara nie mogli odmówić Enzernowi. Być może to był główny powód, dlaczego Goro tu przybył. Przygotowywali go do gry...
Haley nie będąc oszołomioną przez czarną magię, wybiegła w stronę Yosuke. Blondyn dusił się, nie mógł złapać tchu. Chmura przybrała w końcu ostateczną formę. Był to ogromny stwór przypominający wilka, z zakręconymi rogami po obu stronach łba, ze smoczymi kończynami zakończonymi ostrymi pazurami, wielkimi zębiskami wystającymi z paszczy i z żółtymi ślepiami. Yosuke próbował wstać, spojrzał na stwora.
– Diabeł… – szepnął, stając na lekko zgiętych nogach. – Nic dziwnego, że ranisz to, co czyste.
Potwór zawył, ziemia lekko zatrząsała się. Yosuke wyciągnął miecz, który nosił na plecach. Mana tej demonicznej broni była tak przytłaczająca, że wszystko zdawało się szare, bez światła. Niebo z niebieskiego stało się kamienne, zupełnie nagle zachodząc ciemnymi chmurami, a piękne kwiaty wiśni w oczach traciły kolor, płatki marszczyły się i opadały na ziemię.
– Yosuke! – Haley krzyczała do niego, biegnąc. – Uciekaj, błagam cię! To demoniczna broń, nie pokonasz tego zwykłym mieczem!
Kiedy była już blisko, stwór odwrócił się w stronę albinoski. Haley wyciągnęła wtedy z siebie formę miecza, którą stwór jednym machnięciem łapska wybił jej z rąk. Nie potrafiła zareagować. To stało się zbyt szybko.
Nastała cisza. Jedyne co było słychać to szum wody, trzeszczenie drewna i ciężki oddech. Haley jakby na moment oślepła. Powoli odzyskała widoczność, znajdowała się na ziemi, na kolanach. W objęciach Yosuke. Demoniczna broń przebiła jego ciało swoimi szponami, które chłopak powstrzymał, by nie zrobiły albinosce krzywdy. Tylko odrobinę ją drasnęły, wychodząc przez brzuch chłopaka. Haley uświadamiając sobie co się stało, dostała drgawek.
– Nie szkodzi – szepnął. – Byłem na to gotowy…
Zawył, kiedy demoniczna broń nacisnęła na niego jeszcze mocniej. Haley poczuła szpony wychodzące z ciała Yosuke jeszcze bardziej. Jego towarzysze nie mogli się ruszyć, przytłoczeni czarną magią. Wiedzieli niestety, że Yosuke nie można już pomóc, chcieli przynajmniej dobić Goro. Jednakże, służba porządkowa, w asyście wojska, już nadchodziła. Widzieli ich. Nie chcieli się poddać, ale zrozumieli, że przegrali.
– Yosuke… – albinoska szepnęła, trzęsąc się jeszcze bardziej.
– Haley… Wybacz, że nie mogłem… – Przerwał i zakasłał krwią. – Musisz mi coś… obiecać. Że nie będziesz się obwiniać. Że… wywalczysz wolność… Obiecaj mi…! – Zapłakał.
– Obiecuję…! – krzyknęła rozhisteryzowana.
– Dziękuję, że… pozwoliłaś… walczyć mi… o Yomei… Bądź moim…
Nie zdołał dokończyć. Powieki opadły, zamykając na zawsze oczy Yosuke. Demoniczna broń czując, że przeciwnik nie żyje, wyciągnęła szpony z jego ciała. Ryknęła, chcąc kontynuować atak na swój pierwotny cel, albinoskę. Wtedy pojawili się znani jej ludzie, Yanarowie. Zrobili gest rękoma i wycelowali w stwora. Choć się szarpał, wnet przemienił się w kłąb magii, który wciągnięto do specjalnego naczynia. Kiedy już cały się tam znalazł, zamknięto pokrywę i zaspawano ją przy pomocy magii. Wojskowi rzucili silne, krępujące zaklęcia na „rebeliantów”, towarzyszy Yosuke.
– Panienko! – Do Haley podbiegła kobieta z klanu Yanara. Odepchnęła ciało Yosuke i ukucnęła przy albinosce, kładąc ręce na jej ramionach. – Jesteś cała?! Na bogów, masz pełno krwi na twarzy…
Jedną ręką odgarnęła niebieskie włosy dziewczyny, które zasłaniały oczy. I przeraziła się, kiedy zobaczyła, że to właśnie z nich pochodzi ta krew. Haley łzawiła krwią. Kobieta odskoczyła.
– Ojcze, Nagato! – krzyknęła w stronę ojca i brata, wskazując na Enzerna. Wokół albinoski zaczęła zbierać się czarna magia, z lekko fioletowym, przezroczystym odcieniem wokoło. Delikatnie buchnęła, niczym podrażniony płomień świecy, włosy Haley zafalowały w górę. Powoli wstała z ziemi. Towarzysze Yosuke, już wcześniej zatruci czarną magią, przez dodatkową dawkę stracili przytomność. Chłopak z uszami hieny, moment przed omdleniem, pomyślał:
„Błagam… Nie zostawaj ciemną stroną księżyca…”
Trójka Yanarów ustawiła się, by rzucić na Haley zaklęcie krepujące. Spojrzała na nich, po czym atakująco machnęła ręką. Ochronili się przed ciemną energią, która wypchnęła ich w tył. Czuli, jak bardzo jej mana jest niestabilna, musieli działać szybko, lecz nie pochopnie.
Zaczęła iść w stronę wykończonego Goro, który miał lekko otwarte jedno oko. Widział wszystko zamazanie, ale wiedział, kto do niego idzie. Czuł to. Tej strony Haley nie znał, nie spodziewałby się nawet, że istnieje. Cały ten czas chciał ujrzeć jej albinoską moc, ale to było nawet lepsze. Żałował tylko, że przez swój stan nie widzi tego dokładnie.
Stanęła przy nim. Patrzyła na jego pobitą, wręcz zmasakrowaną twarz. Czuła teraz to, co czuł Yosuke. Nie strach, ale pogardę. Nieopisane obrzydzenie.
– Goro… – warknęła. – GORO!!
Wydarła się zrozpaczona w niebiosa, tracąc absolutnie nad sobą kontrolę. Czarna magia buchnęła z jej ciała w jeszcze większej ilości. Nie zdołałaby samodzielnie się teraz powstrzymać, był to ekstremalnie niebezpieczny stan. Mogła zarazić kogoś czarną magią, lub stracić za dużo many, doprowadzając siebie do śmierci. Krzyczała, a magia coraz szybciej buzowała wokoło. Nie mogła wybaczyć Goro, że odebrał jej przyjaciela. Nie mogła wybaczyć sobie, ale obiecała, że nie będzie się obwiniać. Obiecała, że to zakończy, to był czas.
Nie liczyło się już nic.
Została obezwładniona. W jej ciało wbito specjalne pręty tłumiące magię, które wystrzelili wojskowi, używając kuszy. Kiedy upadła na ziemię zaczęła rzucać się niczym dzikie zwierzę. Yanarowie wstąpili do działania, próbowali zatrzymać wyciek czarnej magii z jej ciała.
– Kavaru! Potrzeba nam Kavaru! – krzyczał któryś z Yanarów. Haley szalała, szarpała się i krzyczała w niebogłosy. Nie chciała odpuścić. Nie obchodziło ją nic. Pragnęła dobić Goro.
Zrobić to, co nie wypada, nawet gdyby miało to zrujnować cały świat.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania