Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 15)

Włosy Aru rozchodziły się we wszystkie strony. Z całego jej ciała buchał ogień, który przybierał kształt feniksów. Demon rozprostował skrzydła i zawył. Ona zmarszczyła czoło, po czym wyleciała na stwora, zaatakowała falą ognia. Fala ta niszczyła go po kawałku, nie był w stanie się zregenerować. Demon zdecydował jeszcze raz zaatakować czarną magią, lecz Aru nie pozwoliła na to. Szybując w powietrzu nabrała odpowiedniej prędkości, po czym wymierzyła cios z pięści prosto w pysk demona, który zachwiał się, rozpraszając zebraną energię. Latające wokół niej feniksy, zaszarżowały nagle. Przeszywały jego ciało, niszcząc je. Demon miotał się i warczał. Próbował odlecieć, Aru zaatakowała skrzydła.

Ed leżał nieprzytomny wśród ruin, tuż obok Cedrinn, którą uderzył w głowę. Zadał jej tym poważne obrażenia, lecz nie zabił. Nie był w stanie. Świadomość natomiast stracił przez nadmiar czarnej magii. Teraz, gdy zniknęła, powoli budził się. Choć wszystko wokół było jak zza mgłą a dźwięki zgłuszone, to wiedział, co widzi - bóg ognia szybował na niebie…

Feniksy zostawiły demona, by połączyć się z Aru. Jej włosy wydłużyły się niesamowicie, a ciało ozdobiła długa suknia, mieniąca się odcieniami żółci, złota, czerwieni i pomarańczy. Z pleców wyrastały feniksie skrzydła, mieniące się łuną płomienia. Spojrzała demonowi prosto w oczy. Ujrzała w nich przerażenie, jak i pewnego rodzaju respekt. Uśmiechnęła się zadziornie. Złożyła dłonie, po czym podniosła je do góry. Wystrzeliła strumieniem ognia w jego stronę, objęło go całkowicie, przemieniając części jego ciała w pył. Aru zleciała i stanęła na zniszczonym murze, oglądając powoli konającą demoniczną broń Vintego Delaunay. Broń, jaką stworzył sam bożek życzeń. Broń, którą była w stanie zniszczyć.

Jej suknia i włosy powiewały spokojnie niczym płomień zapalonej świecy. Nie zdawała sobie sprawy z niczego, czuła, że tak ma po prostu być. Nagle jednak dotarła ta świadomość, że coś się w niej zmieniło. Przypomniała sobie twarze swoich kompanów. Wtedy jej suknia, niesamowicie długie włosy i aura ognia zaniknęły. Wróciła do poprzedniego wyglądu, do zwykłych ubrań. Poczuła absolutne wyczerpanie. Poślizgnęła się i zaczęła upadać.

Słońce wschodziło. A ona opadała, niczym w wieczności, nie mając pojęcia, co tak naprawdę się stało, kim tak naprawdę jest.

„Czy rozumiesz już, dlaczego nie potrzebujesz życzenia?” – Usłyszała znajomy głos. Czarny obłok pojawił się znikąd i chwycił ją. Opadł bezszelestnie na ziemię, kładąc na niej Aru. W tej dziwnej chmurze, która okazała się być płaszczem, ujrzała uśmiechniętą Ivory, trzymającą obiema rękoma kosę.

– Czy ja umarłam? – spytała Aru.

– Och, nie, nie! Jesteś całkowicie żywa. Rzekłabym, że aż nazbyt. – Zachichotała Ivory.

– Co z demonem?

– Poradziłaś sobie z nim wyśmienicie. Jego duszą zajmę się za chwilę.

– Co zrobisz…? A gdzie Edward…?

– Spokojnie, twój przystojniaczek żyje. Niestety, wasz wróg też. Lecz aktualnie jest niczym mały, pobity piesek; niby warczy, ale nie ma już odwagi gryźć.

– Ivory… Czym ja jestem? – spytała przerażona. – Ta moc… Te feniksy… Czym jestem…?

Łowczyni zacmokała ustami i pokiwała palcem wskazującym.

– Nie czym, ale kim. Jesteś Aresem, albo jak wolisz, Marsem. Albo jeszcze lepiej: Aru. Bogiem ognia. Władczynią tego żywiołu, matką wszystkich magów ognia i opiekunem feniksów. Tą, od której pochodzi ogień. Od której pochodzi cała magia ognia.

– Bogiem… ognia…? Ale… Ale jak to…

– Pozwól pani, że jej wyjaśnię. – Cana pojawiła się nagle nie wiadomo skąd i pokłoniła nisko przed Ivory.

– No, widziałam cię w lepszym stanie, szczerze – łowczyni odpowiedziała Canie jak starej znajomej. Aru była w szoku. Nie sądziła, że kapłanka przeżyła starcie z Cedrinn.

– Jak mówiłam wam na początku, ród Kavaru jest łącznikiem między tym, a tamtym światem – przemówiła staruszka w stronę Aru. – Niektórzy z nas umieją kontaktować się bezpośrednio z samymi bogami, tak jak ja. Jednakże, jak możesz się domyślić, nie wszyscy w to wierzą. Nie mamy żadnego sposobu by to udowodnić, gdyż są to nasze wizje. Jednakże, dwunastu bogów naprawdę istnieje. A przynajmniej… Istniało.

– Dopóki... – wtrącił się Ed, jaki chwiejnym krokiem szedł w ich stronę. – Ktoś, kto został bogiem kosmosu, nie pomordował ich, by przejąć moce dla siebie. Czyż nie tak? Ja zgłupiałem. – Zaśmiał się. – Aru jest bogiem. Ja naprawdę zgłupiałem.

– Jak to jestem bogiem?! Przecież urodziłam się wśród ludzi! – krzyczała roztrzęsiona. Ivory położyła jej rękę na barku.

– Spokojnie, ja też byłam człowiekiem. Za życia byłam łowcą i polowałam na dzikie demoniczne bronie, póki pewne wydarzenia nie sprawiły, że odkryłam swoją boskość. Tak właśnie się to dzieje. Kiedy rozbudzisz moc uświadamiasz sobie, kim jesteś.

– Nie martw się Aru. Jestem w szoku takim samym jak ty. – Zbolały Edward usiadł na ziemi. – Jednak czego się tu dziwić. Iccha istnieje. Taki potwór jak ta broń też istniała… Nie no. Zgłupiałem… – Złapał się jedną ręką za głowę.

– Więc ja… – Aru spojrzała na swoje dłonie.

– Aru, twoje życzenie się spełniło – powiedziała Ivory. – Feniksy wkrótce zwiększą swoją populację i narodzą się nowi magowie ognia. Wypełniłaś lukę tego świata.

– To był zaszczyt móc ci służyć. – Cana pokłoniła się nisko. Czerwonowłosa nie wiedziała, co myśleć, co mówić. Edward po prostu się z tym pogodził.

„Coraz więcej prawdy, coraz więcej pytań…” – powiedział sam do siebie w myślach.

Nagle usłyszeli głosy wołające imię Aru. Lorenzo niósł na plecach Petera, a Eris Nanę. Kyoko pobiegła do czerwonowłosej, a tuż za nią Kasei.

– Mistrzu Aru, wszystko w porządku?! – pytała lisica.

– Właśnie, wszystko dobrze?! – dopytywała Kasei, po czym odwróciła się w stronę Edwarda. – A z tobą?

– No dzięki, to do mnie powinnaś podejść jako pierwsza! – odpowiedział w żartobliwie niezadowolony sposób.

– A wal się, Aru ważniejsza!– dogryzła mu.

Po chwili do grupy dołączyła reszta. Lorenzo dostrzegł łowczynię, jego twarz przybrała rumieńców.

– Ivory! – zawołał szczęśliwy.

– Cześć Lorenziu! – Uśmiechnęła się. – Też za tobą mocno tęskniłam! Przyszłam wyjaśnić kilka kwestii mojej świeżo upieczonej kumpeli „po fachu”!

– O czym ty gadasz? – spytała podejrzliwie Eris. – Na bogów, ta starucha żyje… – skomentowała, widząc Canę. Ta obdarowała ją jedynie zimnym spojrzeniem.

– Wiecie… – Zaśmiała się nerwowo Aru – właśnie się dowiedziałam, że jestem… bogiem ognia. Takim, jakiego wyznają w wierze Dwunastu…

– Bogiem ognia… – powtórzyła Kasei. – Więc jesteś Aresem. Marsem…

– Zupełnie tak jak mówiłam – poparła Ivory.

– Wiedziałam – szepnęła poważnie Kyoko. – Widziałam cię, gdy wyruszałaś z Edwardem… jako boga ognia, wśród feniksów. Zawsze wiedziałam… – ścisnęła pięść – że jesteś kimś wyjątkowym… Kimś, kogo muszę chronić… Ale jestem zaledwie pyłem przy kimś takim jak ty… Witaj, mój tak długo oczekiwany wybawco magii ognia… – Kyoko wzruszyła się, po czym padła na twarz przed Aru. Cana ponownie pokłoniła się, a tuż za nią Nana, która zdążyła już zejść z pleców Eris. Królica myślała krótką chwilę, po czym również uchyliła głowę. Lorenzo spytał Petera, czy ten może zejść mu z pleców. Ten zrobił to, po czym obaj, w ślad za resztą, pokłonili się. Kasei również dołączyła, a na sam koniec Edward, uniżając nieco głowę. Aru wystraszyła się.

– Nie… Proszę… Nie musicie… Naprawdę, nie zasługuję na to wszystko… – mówiła, zakłopotana i zagubiona.

– MASZ RACJĘ! – krzyknęła Cedrinn, próbując bezskutecznie wstać z ziemi. Cała jej twarz była umoczona we krwi, która spływała jej z czoła. – Wy… Jesteście niczym… Niczym w porównaniu z Ra…! On jest jedyny…! Powinnam była was wyrżnąć na samym początku… Nie ma już nadziei! Ten świat zgnije w grzechu! Ale to nic… Ja pójdę do nieba… Ra przyjmie mnie z otwartymi ramionami! Nawet, jeżeli chciałam użyć zakazanego bożka… On to zrozumie…!

– Rozumiem. – Znikąd przy złodziejce pojawiła się jakaś postać. Słońce wyłoniło się zupełnie zza horyzontu. – Rozumiem, że kiedy człowiek wykorzystuje boską moc do czynienia zła, my, bogowie musimy przyjść tego człowieka powstrzymać. Po to się zjawiłem.

Postacią, stojącą przy Cedrinn, był czarnoskóry wysoki mężczyzna, odziany w piękne złote szaty, choć bosy. Miał bardzo długie czarne włosy i złociste oczy. Nosił na ciele dużo złota, zdobiło głowę, szyję, tors, nadgarstki i kostki nóg. Wszyscy oczarowali się ciepłem jakie od niego biło, było niczym spacer w przyjemnych promieniach słońca. Tym właśnie był.

Cedrinn na jego widok popłakała się. Padła na twarz, jednocześnie trzęsąc się.

– Witaj, Ra – powitała go uroczyście Cana, lekko kłaniając się. – Nie sądziłam, że będzie kiedykolwiek dane mi cię poznać osobiście.

– Nie uważaj tego za zaszczyt. Mam wiele za skórą. Tak naprawdę, to przybyłem tutaj prosić was wszystkich o wybaczenie. O wybaczenie dla twojej córki. To moja wina, że zrobiła to wszystko.

– Boże… Ale ja… – jęknęła Cedrinn – dopełniam twoją wolę! Chcę użyć diabła, by zniszczyć tych, którzy wątpią w twoją wspaniałą siłę! By zniszczyć cierpienie! By zemścić się na tych, którzy zrobili twoim dzieciom krzywdę!

– Nie chcę, byś to robiła – rzekł. – To kłamstwo, jakie niegdyś wam wpoiłem, byście mieli „sensowny” powód do zabijania… Cedrinn, wiesz skąd bierze się ból? Spójrz na ten świat, widzisz, ile jest na nim przekleństw? Czy wiesz, ile ja sam ich stworzyłem? Byłem po prostu ślepym głupcem, który szukał wygody dla siebie. Chciałem być najważniejszy, a ludzi uważałem za robaki, które powinny mieć nakaz czczenia mnie. Zażyczyłem sobie wiele tysięcy lat temu, by moi wyznawcy zabijali tych, którzy we mnie nie wierzą, a to wszystko za sprawą bożka, który mnie do tego skusił. Na początku śmiałem się widząc okrutne wojny toczone pod moim sztandarem, przelaną w moim imieniu krew… Ale tak, jak przychodzi kara dla grzesznika… przyszła i dla mnie. Chciano odebrać mi moce, stworzyć nowego boga słońca, lecz zostałem uratowany przez boginię księżyca, która zadała mi pokutę. Chciałem ponownie użyć bożka, lecz bóg kosmosu sprawił, że nie mógł on już spełnić życzenia żadnego z nas. Miałem odkręcić to sam i zawiodłem, bo jestem słabeuszem. Ukazywałem się ludziom i błagałem, żeby nie słuchali bożka, prosiłem, by nie zabijali… lecz większość robiła się tym bardziej brutalna gdy dostawali dowód na to, że istnieję, a moc bożka przejmowała nad ich umysłami jeszcze większą kontrolę. Teraz rozumiem, że uważanie siebie za lepszego od ludzi jest... kompletną bzdurą. Ludzie nasiąknęli tymi najpiękniejszymi, jak i najbardziej zepsutymi cechami nas, bogów. Bogowie tworzą przekleństwa, bogowie tworzą szczęście, ludzie tworzą przekleństwa, ludzie tworzą szczęście... I to jest coś, czego nie zmienimy, gdyż siedzi w naszej.. naturze. Tak, naszej, gdyż ludzie są tacy jak my! Dla własnej satysfakcji zadawałem cierpienie, odebrałem godność i szczęście wielu ludziom. Strach pomyśleć, ilu śmiertelników też tak postępuje… To najobrzydliwsza cecha jaką śmiertelnicy zebrali od bogów... jaką zebrali ode mnie. Zadawanie cierpienia w imię władzy, pozycji… Czy ty chcesz taka być, Cedrinn? Chcesz odbierać życie niewinnym, by pozbyć się przekleństw? Tym sposobem tylko je tworzysz! Ocknij się, Cedrinn! Nie mogę ci nic rozkazać, bo pogwałciłem wolną wolę tysięcy, lecz błagam cię, dla twojego dobra, ocknij się!

Cedrinn zacisnęła obydwie dłonie w pięści, mając kompletną pustkę w głowie. Edward wstał z ziemi i nieśmiało podszedł w stronę boga słońca, który to nagle zwrócił w jego stronę wzrok. Złotowłosy odetchnął, po czym przemówił.

– Więc to, o czym mówiła Nana… jest prawdą? Jest was dwunastu? I naprawdę nie ma teraz części bogów, gdyż zostali zabici?

– Tak, to wszystko prawda. Niektórym ludziom dane jest zobaczyć bogów, tak było w przeszłości z waszymi przodkami. To oni stworzyli wierzenia, które dziś istnieją. Nie powiem ci jednak wszystkiego, gdyż lepiej, by ludzie nie wiedzieli zbyt wiele o nas.

– Tak byłoby za łatwo. – Edward uśmiechnął się słabo. – Jestem mimo to wdzięczny, że zaufaliście mi i innym tu zebranym, by się ujawnić i powiedzieć kilka słów o sobie. Bóg który uważa, że jest równy z ludźmi… To nieco przerosło moje oczekiwania.

– Gracie w boską grę. Skoro poznaliście bożka sądzę, że możecie i nas. Szczególnie, że posiadacie czyste serca.

– Czy ja mogę też zadać pytanie…? – spytał Peter, podchodząc bliżej. Edward dopiero teraz zauważył w jakim jest stanie, jego serce prawie pękło. Nie powiedział jednak nic, po prostu nieco opuścił głowę, po czym podszedł do brata, by pomóc mu iść. – Nie musisz…

– Muszę – zapewnił Ed. Bracia podeszli bliżej.

– Jakie masz pytanie, Peterze? – spytał Ra.

– Skoro powstrzymujecie ludzi przed zażyczeniem sobie czegoś, co skrzywdzi zbyt wielu… Dlaczego pozwoliliście na hemasitus?

– Rozumiem, dlaczego to pytanie przyszło ci na myśl, skoro walczysz z tą chorobą. Nie udało nam się zrozumieć w porę celów tego człowieka. Ten pomysł przyszedł mu do głowy niedługo przed finałem… Nie byliśmy w stanie go powstrzymać na czas… Tak jak nie byliśmy w stanie nigdy zatrzymać bożka, który to swoimi życzeniami sprowadził też między innymi zarazę duszy… Na szczęście bóg oczyszczenia był zdolny zarazę usuwać. Lecz teraz, gdy go nie ma, wiele dusz zostaje zarażonych bez możliwości uwolnienia się…

– To dlatego pomogłam wam z Catherin – wtrąciła się Ivory. – Zajmuję się niszczeniem takich dusz, bo nic nie jest w stanie im teraz pomóc. Dlatego większość czasu spędzam na ziemi, bawiąc się w mój dawny zawód, pomagając innym łowcom, którzy jedyne co mogą zrobić, to zabić bądź zapieczętować zarażoną istotę. Te opcje jednak nie likwidują duszy, która jest przeżarta. Dlatego muszę je niszczyć.

– Ty też jesteś bogiem?! Czego takiego?! – spytał podekscytowany Lorenzo.

– Śmierci. – Uśmiechnęła się do niego pożądliwie. Lisa zmroziło zupełnie.

– Więc dlaczego pomimo niebezpieczeństwa pozwalacie bożkowi tu przychodzić, i dlaczego pozwalacie nam brać w tym udział? – ciągnął temat Edward. – Takich szaleńców jak ten co wpadł na hemasitus jest więcej! A Iccha ich wielbi!

– Zabrzmi to naiwnie, lecz… to wina wolnej woli. Nie możemy zabronić wam brania udziału w grze, skoro sami o tym zdecydowaliście, bożek was nie zmuszał. Nie możemy wtrącać się w życie ludzi i ich decyzje, nawet, jeśli są złe. To dlatego, że ludzie po to mają wolną wolę, by sami decydowali czego chcą i co robią. Potem zostaną za swoje czyny albo ukarani, albo nagrodzeni. Inaczej jest, gdy człowiek do czynienia zła chce wykorzystać to, co pochodzi od nas, bogów; wtedy musimy zainterweniować. Ludzie nie powinni w ogóle tykać boskich rzeczy, lecz… nie jesteście winni. Winni jesteśmy my, bo nie umiemy zatrzymać bożka. Mimo tego, ile razy pozbawialiśmy go części mocy, czy więziliśmy, i tak udaje mu się uciec. Wszystko za sprawą życzeń, jakie spełnił dla siebie gdy był jeszcze całkowicie wolny. Lecz póki gra trwa bez, że tak to określę, skrajnie złych rzeczy… mamy związane ręce. Bożek wykorzystuje to, że nieważne jak bardzo ludzie będą okrutni, dopóki ich życzenie nie ma na celu skrzywdzenia większości ludzkości czy wszechświata, nie mamy prawa się wtrącać. Chcielibyśmy coś zrobić, ale nie możemy. Ludzie dostając taką szansę, szczególnie ci, których Iccha wybiera, stają się bestiami. Dlatego bogowie nielicznym się ukazują, bo kto wie, jak ludzie chcieliby wykorzystać moce, które nie należą do ich świata. – Ra odpowiedział wyczerpująco. Edward westchnął.

– Skoro macie problem… To ja go rozwiążę. Z własnej woli wygram tę grę, nie zachowując się jak potwór, i zażyczę sobie, by bożek już nigdy więcej nie przyszedł. Peter… – zwrócił się do młodszego brata. – Wygonimy tego diabła, przez którego musisz zabijać pacjentów. Pokonamy go i jego cholerne hemasitus. Razem.

– Tak, razem – dodała Kasei.

– Edwardzie z Rebellar – przemówiła do niego Kyoko. – Dzięki tobie nasze życzenie się spełniło. Magia ognia została ocalona, pomogliście naszemu bogu powrócić. Dlatego my nie odstąpimy ciebie, Petera, ani Kasei w dążeniu do waszego celu. Pomożemy wam dojść do finału i powstrzymać bożka.

– Nawet jeżeli ja już nie mogę… jako bóg… wypowiedzieć życzenia– wtrąciła się Aru – to zostanę z wami do końca tej gry… Nie. Zostanę z wami tak długo, jak nie znajdziemy sposobu na wyleczenie hemasitus… Nie. Zostanę z wami nawet dłużej, będę zawsze, gdy będziecie mnie potrzebować. Jeżeli oczywiście mogę… – Spojrzała na Ivory i Ra.

– Nie martw się. Możesz chodzić sobie po ziemi do woli, bylebyś nie przesadzała z ujawnianiem swojej mocy. A jeżeli chodzi o nauczenie cię o „tamtym świecie”… zajmiemy się tym później, gdy już sprzątniecie Icchę. Jak na razie nie przejmuj się. Z czasem wszystko zrozumiesz. – Uspokoiła ją Ivory i podeszła do Ra, którego słońce było już zupełnie widoczne na niebie. Zwróciła twarz w stronę Lorenzo.

– Przepraszam Lorenziu, ale mam jeszcze dużo spraw do załatwienia. Niedługo się spotkamy. A co do was… – zwróciła się do złotowłosych braci. –Sposób wyleczenia hemasitus jest blisko. Patrzcie uważnie, by nie przegapić.

Po tych słowach bóg słońca i bogini śmierci rozpłynęli się. Peter i Ed popatrzyli po sobie zastanawiając się, co mogła mieć na myśli. Aru już z doświadczenia wiedziała, że Ivory nie mówi rzeczy przypadkowo. Jej powiedziała, że niedługo pieczęć nie będzie potrzebna. Teraz już wiedziała dlaczego.

– Potrzebujemy fachowej pomocy medycznej – przemówiła Cana, przerywając ciszę. – Wojsko już nadchodzi, Bast wiedziała, co ma robić. Poczekajmy, to przewiozą nas do dużej lecznicy. Gdybyśmy mieli iść, to padlibyśmy z wycieczenia. No, siadajcie dzieci. Jeżeli chcecie, możecie zasnąć na piasku, zasługujecie na wypoczynek. Ocaliliście nas wszystkich, mnie, Nanę, Bast. Oddaliście światu boga ognia. Uratowaliście moją durną córkę, która może po słowach samego Ra wreszcie przejrzy na oczy. Odpocznijcie.

Posłuchali rady. Położyli się na piasku, ogrzanym przez słońce. Wiele się działo, byli bardzo zmęczeni. Gdy nastała cisza po tych wszystkich emocjach, przeżyciach… nie chcieli myśleć już o niczym. Pragnęli po prostu chwilę odpocząć. Zasypiali jedno po drugim, cała siła nagle zeszła z ich ciał, nastała przerwa, a w niej przygotowanie na kolejne emocje, przeżycia, strachy i walki... Na kolejne dziwy, przeciwności i rozwiązania.

Edward zasnął jako ostatni. Aru jako jedyna się nie położyła.

– Nie potrzebujesz snu, pani? – spytała Cana.

– Nie, jestem zupełnie zregenerowana. Czy jest sposób, bym mogła im pomóc? Jakoś ich… uleczyć?

– Będziemy myśleć o tym później, na razie niech śpią. Jesteście jak ze stali, mieliście tyle siły, by nie paść z wycieczenia aż do końca. Widać, jak bardzo wam zależy. Jesteście darem niebios dla tego świata. Nie wiecie, jaka jestem wam za ten dzień i noc wdzięczna…

– To nasz obowiązek jako graczy… I mnie, jako boga, czyż nie? – Uśmiechnęła się. Nie dochodziło to do niej, lecz taka była prawda. Jej życzenie się spełniło. W krwawej, rozpaczliwej boskiej makabrze, gdzie stawką jest życie, w grze, w której bożek bawi się ludzkim życiem i sercem… stał się cud.

– Matko. – Przemyślenia Aru przerwał głos Cedrinn. Leżała na ziemi, z głową zwróconą w stronę słońca. – Wydaj mnie wojsku.

Stara kapłanka milczała dłuższą chwilę.

– Jesteś naprawdę głupia – odpowiedziała oschle. – Wiesz dobrze, że cię nie winię. Iccha to potwór, Ra wziął na barki twoje grzechy. Sam przyznał, że to jego wina.

– Nie. Pomimo wszystko Ra to dalej mój bóg… A sama mnie uczyłaś, że dla dobra bogów i świata trzeba się poświecić… Jako Kavaru… – Zacisnęła dłoń.

– Więc co chcesz takiego zrobić?

– Prawie odebrałam ci życie, choć jesteś moją rodzicielką. Zabiłam wielu niewinnych ludzi. Teraz chcę to wszystko odpokutować. Oddać temu złotowłosemu pieczęć, by mógł iść rozprawić się z Icchą, jakiego słuchałam, który wkładał mi myśli do głowy udając, że nawołuje mnie mój bóg. Muszę odpokutować za to, że nie miałam siły się temu sprzeciwić. Więc proszę, wydaj mnie wojsku.

– Do cholery jasnej, dziewczyno! – Tym razem Cana wybuchła gniewem zmieszanym z rozpaczą. – Pomimo wszystko jesteś moim dzieckiem! Jak mogłabym cię wydać?!

– Wiesz dobrze, że nikt nie uwierzy, że to z powodu klątwy. I tak i tak mnie dopadną. A ja nie chcę się tułać, nie chcę wracać do złodziei. Błagam, wydaj mnie. Mam tylko jedną prośbę. Proszę, przynieś do mojej celi pustą księgę. Chcę coś napisać. I gdy skończę… Proszę, przekaż to Wyznawcom Światła.

– Jeżeli taka jest twa wola… to ci pozwolę. Głupia dziewucha… – warknęła Cana pod nosem.

– Chcę po prostu… przekazać im to, czego się nauczyłam. Chcę opowiedzieć… o dwóch graczach, dzięki którym poznałam mojego boga. Chcę opowiedzieć o moich braciach i siostrach, którzy chronili dom Ra przed złodziejami… O grzechu i cierpieniu Ra, który wszyscy musimy zmazywać od nowa… Chcę ich tego nauczyć… by nie stali się takim potworem jak ja…

Aru słuchała słów Cedrinn ze zdumieniem. To był kolejny cud. Kolejny cud boskiej, makabrycznej gry.

Puszysty piesek biegł, ile tylko sił miał w swoich krótkich łapkach. Zaszczekał głośno.

– Matko Cano! – Bast zawołała, po czym znowu szczeknęła. – Wezwałam ich! Staruszka podniosła rękę by wskazać, gdzie się znajduje.

– Spełnię twoją prośbę, Cedrinn. Na wszelki zaś przyniosę nawet trzy księgi. Może zdążysz napisać wszystko przed wyrokiem śmierci – powiedziała cicho Cana.

– Zrobię to dla ciebie – odpowiedziała, uśmiechając się. – Zrobię to dla Ra…

Wojsko na pegazach i na koniach nadchodziło. Cana wiedziała, że będzie czekało ich przesłuchanie. Na szczęście wszyscy rozumieli, co mają mówić: o złodziejach, jacy zaatakowali i wypuścili zapieczętowaną demoniczną broń. Ludzie nie muszą wiedzieć wszystkiego. Najważniejsze, że wiedzą oni. A szczególnie on, złotowłosy filozof, który doprowadził ich wszystkich tutaj.

Teraz śnił. Śnił o swoim niebieskowłosym skarbie. O silnym, acz delikatnym płomieniu ognia, wokół którego tańczą w locie feniksy.

O cudzie, który nadszedł. O cudzie, jaki ma nadejść.

 

Koniec rozdziału 10

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania