Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 4)
Kasei otworzyła oczy. Podniosła głowę z ramienia Aru, po czym przeciągnęła się. Zdziwił ją fakt, że Ed już nie spał, siedział z notesem opartym o kolano i coś w skupieniu zapisywał. Jinta mruczał głośno romantyczne słówka do pociągu, chcąc, by jego pasażerowie dokładnie je słyszeli. Ed przez to skupienie nie zauważył, że Kasei patrzy na niego. Jedna łza spłynęła po jego policzku, a usta wygięły w rozpaczliwym grymasie. Szepnął coś nagle, lecz nie usłyszała co takiego. Kiedy zorientował się, że na niego patrzy, błyskawicznie przetarł twarz.
– Nie wstydź się, chłopaki też czasem płaczą.
– Tak, już się nie mogę doczekać, aż wykorzystasz to przeciw mnie. – Uśmiechnął się złośliwie, lecz szybko spoważniał.
– Ciekawe kiedy dojedziemy – zmieniła temat.
– Jeszcze trochę – odpowiedział, chowając notesik za kamizelką, po czym rozsiadł się wygodnie. – Chociaż mnie podróż mija niczym lata, nie godziny.
– Ach, ponieważ chcesz znaleźć Haley? – spytała chcąc mu dogryźć. Ed nie odpowiedział, jego twarz przybrała wyraz załamania. Kasei poczuła wstyd, nie pomyślała, że może tak go to dotknąć. Zaczęła lekko tupać nogą o ziemię, zastanawiając się, co ma teraz powiedzieć. Po chwili naszła ją myśl, po której od razu się uśmiechnęła.
– Och Edziu, Edziu, nie martw się – powiedziała, po czym wstała i usiadła na siedzeniu obok, poklepała go po ramieniu. – Niedługo spotkasz swą lubą, a wtedy pójdziecie razem do małej skrytki.
– …Skrytki? – Uniósł jedną brew do góry.
– Ano. A jeżeli twój złoty przyjaciel będzie łaskawy, to po dziewięciu miesiącach będziesz mógł już świętować dzień ojca!
Ed zakrztusił się powietrzem.
– SKĄD TY MASZ TAKIE MYŚLI? – wrzasnął, odsuwając się pod okno. Kasei wybuchła obrzydliwym śmiechem, obejmując brzuch rękoma.
– No co, dzieciątko Edwarda z Rebellar, czy to nie byłoby słodkie?
Ed poczerwieniał i ukrył twarz za dłońmi. Hałasy wybudziły Aru ze snu
– A co to za dobre humory od samego rana? – spytała, przecierając oczy.
– Wiesz, że Edzio planuje bycie tatą? – oznajmiła z paskudnym uśmieszkiem Kasei.
– NIC TAKIEGO NIE MÓWIŁEM, RUDA MAŁPO! NIE POSĄDZAJ MNIE O TAKIE RZECZY!
– Ach, ale co w tym złego? – spytała zdezorientowana czerwonowłosa. Fenka wyszczerzyła zęby, Ed wpadł w zakłopotanie.
– No właśnie, co w tym złego? – powtórzyła Kasei.
– W sumie… nic– przyznał, cały poczerwieniały na twarzy. – Nie mam pojęcia, dlaczego tak emocjonalnie zareagowałem…
– Oj, a ja wiem! – Kasei uniosła palec do góry. – Ponieważ lecisz na Haley!
Ed słysząc to określenie zacisnął mocno usta.
– Nie lecę – odpowiedział poważnie. – To… coś więcej…
Nastała krótka cisza. Po chwili Kasei znowu poklepała go po ramieniu.
– Wiem. Nie martw się. Ale serio, jak nazwiesz dziecko? – Uśmiechnęła się beztrosko.
– Durna. – Tym razem parsknął śmiechem.
– Ciekawe jakim byłbyś ojcem? – Rozmyślała na głos ciekawsko Aru, dołączając do żartów.
– Najlepszym jakim mógłbym być! – zapewnił bardzo poważnie.
– Uuu, to skoro tak, to może Haley pozwoli ci napłodzić więcej niż jedno? – Rudowłosa spytała z wymownym wyrazem twarzy.
– Idź w cholerę! – krzyknął, odpychając ją lekko od siebie, ta dalej się śmiała. – Jednak jeżeli mogę być zupełnie szczery… teraz pomyślałem, że naprawdę chciałbym… Nie, to głupie.
– Chciałbyś być ojcem dzieci Haley? – spytała Aru. Ed znowu zacisnął wargi.– Nie kryj tego przed nami. My dobrze wiemy, co się dzieje.
Złotowłosy westchnął.
– Ja chciałbym… – Przerwał. – Nie zasługuję na nią, skoro nie umiałem jej zaufać. Ponownie nastała cisza. Tym razem najdłuższa. Kasei poczuła jeszcze większy wstyd, gdyż nie udało się jej pocieszyć Edwarda, miała wrażenie, że tylko bardziej go zdołowała. Opuściła głowę nisko, Ed rozczochrał nieco jej włosy.
– Dziękuję. Umiesz zawsze mnie rozbawić, wredna małpo.
– Proszę bardzo, imbecylu. – Wystawiła do niego język. W jej oczach widoczna była ulga.
Nagle błogi spokój został przerwany. Pociąg mocno wyhamował, koła piszczały głośno ocierając o tory, złapali się siedzeń, by nie wylecieć w przód.
– Co się dzieje?! – spytała głośno Aru, kiedy się zatrzymali. Jinta nie odpowiedział. Siedział spokojnie, patrząc przez szybę prosto na grupę złodziei tarasujących drogę.
– Już wiedzą, gdzie zmierzacie – rzekł bardzo cicho. Ed wstał i szybko podszedł do niego. Złodzieje, jedni siedzący na koniach, inni stojący, patrzyli na nich z kpiną wymalowaną na licach. – Za żadne skarby nie przepuszczą nas do Egrezji.
– Nigdy nie może być spokojnie. Nigdy – warknął Ed stłumionym tonem.
– Rozjedź ich pociągiem, konduktorku! – namawiała Kasei.
– Pod żadnym pozorem – odpowiedział bardzo poważnie. – Walczyć też nie radzę, jest ich zbyt wielu.
– O czym ty pieprzysz?! Przecież to złodzieje! Cholerne gnoje, które gwałcą, mordują i kradną! – wykłócała się rudowłosa.
– Większość z nich… nie jest świadoma, że robi źle – szepnął bardzo cicho i wstał. Nikt nie rozumiał, o czym mówi. Złodzieje okrążyli pociąg, próbowali wejść do środka, uderzali mocno o drzwi. – Nie mamy dużo czasu, lecz musicie iść. Musicie dotrzeć do Egrezji, gdyż tam jest wasz klucz… Ty musisz się tam dostać. – Spojrzał na Edwarda. – Ponieważ musisz zaprowadzić tam Aru z Wojcy, ponieważ musisz spotkać Dar Niebios, ponieważ musisz dojść na sam koniec, by ujrzeć niebieskie oczy wszechświata.
– O czym ty… – Zdumiał się Edward, lecz Jinta przerwał mu, podnosząc rękę.
– Zrozumiesz. Idź. Idź, Edwardzie z Rebellar! Jesteś kimś, kto może ujrzeć prawdę. Poznałeś już nienawiść, więc nastał czas, byś poznał miłość, jaka w tobie kwitnie. I pod żadnym pozorem nie wypieraj się jej! Ponieważ ona jest wszystkim!
Nagle całą trójkę uniósł obłok magii, Jinta uśmiechnął się w dziwny sposób. Złodzieje byli coraz bliżej wdarcia się do środka.
– Idźcie! I nie napawajcie swych umysłów pytaniami, co takiego stary Jinta mówił! Czyńcie to, co winniście czynić! A pod koniec wszystko zrobi się jasne!
Magia błysnęła. Ani Edwarda, ani Kasei, ani Aru nie było już w pociągu. Wtedy złodzieje się przebili. Jinta obdarzył ich uśmiechem.
– Chodźcie, moje dzieci. – Rozłożył ręce, jakby chcąc ich wyściskać. – Otworzę wam oczy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania