Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 7 (Część 3)

– Nie mam pojęcia, jak udało mi się to zapamiętać… Znałam wtedy tylko Wojcowski i miałam pięć lat, a nie mówili wspólnym…

– Więc byłaś ofiarą wojny. Wstyd mi za cesarza… – powiedziała Kyoko. – Jednakże miałaś ogromne szczęście. Aż przypominają mi się teraz słowa babki, która mówiła, że istnieje na tym świecie żelazne prawo, które daje ludziom to, na co sobie zapracowali swoimi czynami.

– To prawo Yomei – rzekła niecodziennie spokojnie Eris.

– Yomei? A tak nie nazywała się ta pradawna grupa, która zwalczała Wyznawców Światła? – spytał Lorenzo.

– To byli Wyznawcy Yomei, odłam Wiary Dwunastu. Nadal istnieją i próbują przemówić im do rozsądku, by nie szaleli tak za swoim słońcem – wyjaśniła mu fiołkowowłosa.

– Wyznawcy Światła to najgorsze gówno jakie jest! – Dziwny spokój Eris minął, znowu wróciła do gniewu. – Kiedyś ich wszystkich upierdolę, a potem nakarmię Evę i Iris ich zgniłym mięchem!

– A jej co znowu…? – spytała zdumiona Kasei. – Przed chwilą była spokojna…

– Eris ma traumę. Pewnego razu napadli ją Wyznawcy Światła. W porę na szczęście ją uratowaliśmy – wyjaśniła lisica. Czarnowłosa zaczęła pod nosem rzucać różnorakimi przekleństwami, Lorenzo zachichotał słysząc to. Czarnowłosa wpadła wtedy w furię i zaczęła bić go po głowie za to, że się śmiał.

„Bez Eris nic nie byłoby takie samo” – pomyślała Kyoko. – „Bez Eris, Lorenzo i Aru… A nawet bez Edwarda i Kasei... No i Haley… nic nie byłoby takie… dobre. Nawet w wojsku nie miałam tak zgranych kompanów. Nigdy nie miałam… przyjaciół. A teraz każde z nas ich ma, choć musieliśmy przeżyć tak wiele… Więc twoje prawo nadal trwa, Diano? Babka zawsze powtarzała, że pewnego dnia ponownie nas zbawisz.”

Nie słuchając kolejnej wymiany zdań o bułki, próbowała przypomnieć sobie wszystkich bogów. Kapłani powtarzali, że choć istniała istota, która zrzuciła ich z boskiego tronu i odebrała im moce skazując tym świat na niepełność, to pewnego dnia ci bogowie powrócą. Teraz Kyoko zastanawiała się, czy może jest w tym trochę prawdy, a może tak właśnie ludzie wyjaśnili sobie niektóre nieścisłości? Magia ziemi zanikała tak samo jak ognia, a nagle bez wyraźnego powodu zaczęła powracać, a plony, które zaczęła wydawać, stały się bardziej dorodne. Kyoko pomyślała o bożku, nigdy nie zastanawiała się nad wierzeniami, ale teraz… może któraś z wiar ma rację? A może wszystkie? Może ta istota, która zrzuciła bogów, to bożek? Może życzenia, jakie wypowiedzieli poprzedni gracze zaszkodziły światu?

Nim się obejrzała, nadszedł wieczór. Postanowili na chwilę przerwać poszukiwania i zjeść pieczywo, jakie wcześniej załatwił Lorenzo z Kasei. Siedzieli na ziemi zajadając się, gdy nagle lisica została wytrącona z ciągu myśli i gwałtownie wstała. Zaczęła się rozglądać.

– Poczułaś coś? – spytał fenek.

– Tak, ale nie umiem określić skąd dochodzi ta mana... Wydaje się dochodzić z trzech stron!

Nagle usłyszeli huk. Cywile zaczęli krzyczeć i patrzyli w górę. Fiołkowowłosa odepchnęła swoich towarzyszy używając magii – gdyby się nie pośpieszyła, to rzeźba gargulca by na nich spadła.

– Jak to możliwe?! – krzyczał Lorenzo, patrząc na roztrzaskaną ozdobę.

– Ktoś kurwa zrzuca na nas rzeźby z dachu, zjebie! TAK TO MOŻLIWE! – odpowiedziała Eris, która już podwijała do łokci rękawy od swetra. – Ale ja im kurwa dam!

„To broń. Ale ta mana… Więc są trzy? Nie, ich mana jest identyczna... O co tu chodzi…” – Kyoko próbowała analizować pomimo nerwów. – „Dochodzi z góry, z lewej, przed nami…”

Kolejne rzeźby z dachów zaczęły spadać. Cała czwórka przybrała swoje zwierzęce formy, fiołkowowłosa rzuciła jeszcze zaklęcie namierzania, które zaalarmowało Aru. Odpowiedziała Kyoko zaklęciem, widziała całe zamieszanie wraz z Edem. Po chwili dołączyła do nich Haley, która wyszła sprawdzić, co się dzieje.

– I jak? – spytał zestresowany złotowłosy.

– Nie widzę już zbyt dobrze, ale próbują wywołać zamie… – W tym momencie Aru teleportowała ich w bok, a kolejny posąg spadł tam, gdzie przed chwilą stali.

– Próbują nas tak zabić? – spytała czerwonowłosa. Po chwili ujrzeli kogoś w cieniu, kto ewidentnie im się przyglądał. Kiedy tajemnicza postać zrozumiała, że została zauważona, zaczęła szybko oddalać się, Ed jako pierwszy rzucił się w pościg, Haley i Aru ruszyły za nim, bronie dołączyły niedługo później. Służba porządkowa zaczynała badać co się dzieje i starała się uspokoić przerażonych ludzi.

– Cholera, byleby zaraz wojsko się nie pojawiło! – powiedziała Aru. – Jak załatwimy tego gracza to trzeba stąd uciekać!

– Ja im kurwa dam! – wrzeszczała w furii Eris. Podążali za nieznaną postacią, gdy nagle ujrzeli, że bez problemu wskakuje na dach dosyć wysokiego, ale już starego budynku. Aru i Kyoko teleportowały całą grupę na szczyt, co kosztowało je obydwie dużo wysiłku. Wycofały się, by wziąć oddech, reszta grupy zasłoniła je i rozglądała się, wokół nie ujrzeli żywej duszy, nic nie czuli. Dopiero Haley, choć słabo, to coś zauważyła. Trzy niezbyt duże, brązowe plamy.

– Edward! Aru! – zawołała. Faktycznie, na kominie siedziały trzy jednakowe brązowe papużki, ze złotymi oczami i białymi grzywkami. Uniosły się na skrzydłach i podleciały do sylwetki, która powoli wyłoniła się z cienia. Był to średniego wzrostu młodzik, o szaroniebieskich oczach i srebrnych, puszystych włosach. Ubrany był raczej biednie, cały na czarno, w nieco rozciągniętą i poszarpaną koszulę, długie spodnie i pełne buty ze skóry. Papużki usiadły mu na lewym ramieniu. Biła od nich aura tajemniczości i spokoju, który przyprawiał o dreszcze. Spojrzenie chłopaka, choć głębokie i niegroźne, było zimne. Żaden z magów w grupie nie był wstanie dobrze odczytać ich many, jednak czuli odrobinę czarnej magii. Kasei zmieniła się we włócznie, a Kyoko w miecz i wskoczyły w dłonie swoich mistrzów. Eris i Lorenzo odsunęli się. Obcy chłopak patrzył na nich bez emocji, był wyraźnie zamyślony.

– To na pewno gracze – odezwała się pierwsza papużka. Po głosie nie dało się rozpoznać jej płci.

– I mają przewagę liczebną – dodała druga, dokładnie takim samym głosem.

Niespodziewanie Eris i Lorenzo padli na ziemię, rzucając się w konwulsjach. Lis znał to uczucie, to czarna magia przeszywała ich ciała. Aru przestraszyła się o ich życie i rzuciła się do ataku, lecz dziwny chłopak rozpłynął się w powietrzu. Ed ujrzał go przy Haley, która nie zdążyła zareagować. Srebrnowłosy zaczął gładzić ją po głowie, a drugą dłonią dotykał ją subtelnie po ciele. Niebieskowłosa wiedziała, że jest w tragicznym położeniu, próbowała zachować spokój, ale nikt nie spodziewał się tego, co zaraz się stanie;

Edwardem rzuciło, Kasei pierwszy raz widziała go w takiej furii. Trafił chłopaka włócznią tak mocno, że ten wyleciał daleko w tył, zdołał zatrzymać się, hamując na kolanach. Kaszlnął nieco, a złotowłosy podniósł Haley z ziemi, gdyż ta przez jego nagły i brutalny ruch się wywróciła. Jego przyjaciele zdumieli, Aru sprawdziła stan Eris i Lorenzo, byli słabi, lecz nic na szczęście im nie groziło. Spojrzeli w stronę srebrnowłosego, który wstał z ziemi, a za nim stała trójka jednakowych dzieci. Nie można było określ ich płci, podobnie do niego byli ubrani na czarno, w szorty i koszulki z krótkim rękawem, bez butów. W przeciwieństwie do bladego nastolatka, ich skóra miała kolor ciemnobrązowy.

– To albinos... – westchnęła jednocześnie trójka dzieci, których głos w ogóle się od siebie nie różnił, i uklęknęły, głowy opuszczając nisko. Ed ukrył Haley za sobą, która wyraźnie była zaszokowana całym tym przedstawieniem.

– Nie mamy zamiaru z tobą walczyć. Walczymy dla ciebie, dla słusznego celu – odezwał się nareszcie srebrnowłosy, lekko uchylił się i przyłożył dłoń do mostka. – Jestem Hanzo z… znikąd. To zaszczyt cię poznać, Enzernie.

Nawet Eris nie miała odwagi komentować tego w jakikolwiek sposób. Była pewna, że nie był to jakiś tam słaby mag. Ed znowu poczuł jak ciśnienie mu skacze, nie wiedział jednak czemu.

– Czego od niej chcesz?! – spytał agresywnie.

Trójka dzieci wstała, a Hanzo uniósł głowę wysoko do góry, jakby chciał spojrzeć na niebo.

– Walczymy dla przywrócenia Diany – mówił dalej w stronę Haley. – I jej prawa, które jest najsprawiedliwsze na świecie. Nasze nocne słońce musi wrócić na nieboskłon. Przyłącz się do nas, pani! Razem wygramy i przywrócimy prawo Yomei!

– O czym… ty pieprzysz?! – wrzasnął złotowłosy. Haley nie wiedziała, co myśleć. – Jeżeli chcesz nasze pieczęcie… i naszą przyjaciółkę, to musisz najpierw pokonać mnie!

– I mnie – dodała odważnie Aru i podeszła do Eda.

– Co wy robicie…? – spytała albinoska. – Przecież on nie chce…

– Zostań. To nasza walka – poprosił Ed. Lorenzo i Eris próbowali się podnieść, na próżno. Czarna magia atakowała wszystkie ich mięśnie. Srebrnowłosy kiwnął głową.

– Dobrze więc. Hana, Hikoto, Hiro – zawołał. Trójka dzieci błysnęła światłem i razem zmienili się w halabardę.

– Pierwszy raz widzę tak zharmonizowane bronie – przyznała Kyoko.

– Przecież to jednakowe klony – oznajmił sucho złotowłosy.

Nastała cisza, obydwie strony przygotowywały się do walki. Hanzo ruszył na nich i z niesamowitą prędkością uderzył w stronę Eda, na szczęście ten w porę zasłonił się włócznią. Aru próbowała zaatakować od tyłu, lecz znienacka jedna papużka wyleciała z halabardy i zmieniła się w identyczną, lecz mniejszą i zraniła ją w ramię. Z powodu bólu Aru puściła Kyoko, lecz zdołała chwycić ją w porę drugą dłonią. Poważnie krwawiła.

– Mistrzu Aru! – krzyknęła fiołkowowłosa z formy miecza. – Wycofaj się!

– Nie! – Wyciągnęła magią z ramienia kopię halabardy i rzuciła nią, a ta nagle znowu zmieniła się w papużkę, Hanzo odskoczył w tył. Papużka połączyła się z jego bronią widocznie ją powiększając, srebrnowłosy pstryknął kośćmi w karku.

– Dasz radę? – spytał Edward, widząc stan Aru.

– Pewnie – przemówiła, chociaż widać było, że cierpi. Rzucili się znowu do ataku, a Haley stała z tyłu. Przyglądała się ruchom przeciwnika, chciała wtrącić się w odpowiednim momencie, lecz nie widziała dobrze, co utrudniało jej analizę. Nagle jednak Edwardowi udało się uderzyć włócznią w jego brzuch, Hanzo wypuścił halabardę z rąk i upadł twardo na ziemię. Aru wtedy skrępowała swoją magią jego ręce i nogi, tak by nie mógł się ruszyć. Papużki były teraz bezsilne, lecz mieli ich na oku.

– Jednak nie był aż tak silny, chociaż szybki jak cholera – przyznał Edward. – Zabierzmy mu pieczęć.

Podeszli ostrożnie, gdy nagle poczuli drapanie w gardle. Haley otworzyła szeroko oczy i wybiegła w ich stronę. Ed i Aru zostali wyrzuceni w tył przez ogromną wiązkę czarnej magii. Haley udało się zamortyzować ich upadek zaklęciem teleportacji. Czarna magia wsiąknęła w ich ciała, cierpieli, Aru nawet krzyczała, a z kącika jej ust poleciała stróżka krwi. Haley szybko zaczęła z niej wyciągać czarną magię, lecz nie wiedziała, czy zaraz Hanzo jej nie zaatakuję. Ten jednak tylko spokojnie wstał, a papużki znów usiadły na jego ramieniu, zaczął powoli podchodzić w stronę albinoski. Kyoko i Kasei przez czarną magię nie mogły przemienić formy z broni w ludzką, więc nie były w stanie zagrodzić mu drogi. Aru zaczęła głośno dyszeć i brać oddech garściami, gdy Haley oswobodziła ją, następnie niebieskowłosa szybko przesunęła się do Eda. Odgarnęła jego włosy, które całkowicie przykryły mu twarz, gumka jaką wiązał sobie kucyk pękła podczas wyrzutu. Zauważyła też, że musiał uderzyć jednak w ostatniej chwili w ziemię, gdyż z nosa leciało mu nieco krwi. Zaczęła wyciągać z niego czarną magię, Ed znosił jej efekty bardzo dzielnie, chociaż nieco płakał. Haley nagle zamarła czując, że Hanzo przy niej stoi.

– Więc, pani? – spytał. – Czy zostawisz tych słabych ludzi i przyłączysz się do nas?

– Nie… – jęknął Ed, po czym złapał dłoń Haley i mocno ją ścisnął. Ta nie wiedziała, co ma sobie myśleć. – Już straciłem… osoby… które wiele dla mnie…

– Ciii – szepnęła niebieskowłosa i ułożyła go na ziemi. – Nic nie mów.

Albinoska wstała i nastawiła uszu, po czym wyciągnęła z siebie swoją formę miecza i wystawiła go przed siebie. Hanzo widocznie przestraszył się, widział ostrze czarnego miecza bardzo dokładnie, oddalone tylko o kilka centymetrów od jego oczu.

– Ja będę teraz z tobą walczyć! – warknęła kocica, zimny, nocny wiatr zawiał cicho gwiżdżąc.

– Nie! – Ed krzyknął stanowczo i próbował podnieść się, gdy jego ciało przeszył okropny ból, przez który znów padł na ziemię.

– To my jesteśmy graczami! – wtrąciła Aru, kaszląc ciężko. – To nasza walka! Nie masz z nią nic wspólnego!

– Mam. Jestem Enzernem. I jak widzę to również ich celem – odpowiedziała.

– Nie chcemy z tobą walczyć. Nie jesteś naszym wrogiem – oznajmił srebrnowłosy.

– Podnosząc broń na moich przyjaciół staliście się moimi wrogami. Nie obchodzi mnie to, o co walczycie. Jeżeli ranicie moich przyjaciół, to i ja będę was ranić.

Hanzo odskoczył, papużki znowu zmieniły się w halabardę, niechętnie przyjął podstawę bojową.

– Jeżeli tego chcesz, pani… Obiecuję jednak, że postaram się nie zrobić ci krzywdy.

– Traktuj mnie jak wroga – nakazała. Po chwili zderzyli się. Mana, jaka powstała przez uderzenie wywołała odrzut powietrza. Lorenzo i Eris schowali głowy za rękoma, podobnie Aru i Edward. Haley udało się trafić w jego policzek, lecz ten odpowiedział od razu. Mało brakowało, prawie w nią trafił. Haley musiała skupiać się teraz na dźwiękach, na wzrok nie miała co liczyć w tej ciemności. Próbowała zachować odpowiednią odległość, by nie zbliżyć się zbyt mocno do Hanzo, ani by nie prowadzić walki zbyt blisko swoich zranionych towarzyszy. Srebrnowłosy niezauważenie rozpłynął się. Haley nastawiła uszu, nie usłyszała niczego i dostała nagle z kopa w brzuch, zakaszlała. Nie zareagowała w porę, halabarda w nią uderzyła. Poczuła draśnięcie na ręce, rozcięty bandaż opadł na ziemię, a razem z nim kilka kropel czerwonej cieczy. Przyłożyła prawą dłoń do rany i ucisnęła.

– Dlaczego się stawiasz? – spytał Hanzo. – Nie chcesz by to, co cię powiło, powróciło?

– Najwidoczniej to jeszcze nie czas, żeby ludzkość została zbawiona. Najwidoczniej to jeszcze nie czas, by światło zalśniło w mroku. Może warto jeszcze poczekać.

– Poczekać – powtórzył. – Czekać, a może ten dzień nigdy nie nadejdzie? Może już nigdy nie zobaczymy Diany? Nocnego słońca? Taka okazja jak bożek może się nie powtórzyć… Być może zabili nam boga księżyca na zawsze… W końcu narodziło się pokolenie albinosów, ale tyle z nich poległo! Nawet… Nawet ona.

Haley otworzyła oczy szerzej. Po chwili jednak poczuła czarną magię, a jej towarzysze zaczęli kaszleć przez drapanie w gardle. Choć słabo widziała, zauważyła, że Hanzo płacze i że z kącików jego oczu wypływa nieco czarno–fioletowej aury. Białka jego oczu były zaczerwienione.

– Ona? – spytała. Domyślała się o kim mowa, ale nie była pewna.

– Jak myślisz… dla dzieciaka zmuszonego żyć między dwoma skłóconymi, ogromnymi klanami, które znaczą prawie tyle, co sam cesarz w całym państwie… Dzieciaka muszącego razem z rodzicami pracować na utrzymanie rodziny… Jak myślisz, pani, jak dla takiego dzieciaka… jak dla dzieciaków takich jak my, odrzuconych, gdyż są pół–nihornijczykami, mogło być dobrze, kiedy wreszcie ktoś podał nam rękę? Tak. To była ona, Artemida z rodu Eznernów. Piękna albinoska, która wyciągnęła mnie z objęć śmierci, gdy zdychałem z głodu, wymęczony przez wyzyskiwaczy, który zrobili ze mnie tanią siłę roboczą. Tak, to była właśnie ona! A potem? Okrzyknęli ją potworem za to, że wycięła w cholerę ten pieprzony klan Brando! – Wtedy czarna magia zaczęła wokół niego wirować, cała reszta, prócz Haley, zaczęła się dusić. Niebieskowłosa dobrze wiedziała o czym on mówi. Wcześniejsze opanowanie Hanzo znikało, odsłaniając ból i cierpienie, jakie czuł.

– Więc powiedz mi… Dlaczego? Dlaczego pozwalasz, żeby takie poświęcenie poszło na marne?! Może też myślisz, że jest potworem?! Jesteś dla mnie pozostałością po niej, ona na pewno była bogiem księżyca… Jednakże jeżeli wolisz stawiać opór… Jeżeli chcesz przeszkodzić mi w spotkaniu jej ponownie… To nie licz, że będę dłużej pobłażliwy!

Czarna magia zaczęła z niego buchać. Haley martwiła się o życie swoich przyjaciół, musiała myśleć szybko. Zasłoniła twarz rękoma, gdyż wiatr jaki zerwał się pod wpływem jego many był straszliwy. Spojrzała na swoją rękę, widziała tylko zamazane kolory, czarny i biały...

Wtedy wpadła na pomysł.

Złożyła dłonie razem. Hanzo dostrzegł, że na jej lewej ręce, którą okrywała bandażem znajdują się jakieś dziwne symbole, wyglądające jak tatuaże. Z ciała Haley również buchnęła magia, lecz wręcz przeciwna – biała z odcieniami niebieskiego, która uniosła jej włosy i pelerynę w górę.

– TAK, HALEY! POKAŻ MU TO! – dopingowała Eris, co było niecodziennym zjawiskiem. Niebieskowłosa uśmiechnęła się zadziornie, po czym równocześnie ona i Hanzo wybiegli na siebie. I zderzyli się. Nastał silny wybuch. Cała czarna magia została pochłonięta, nawet ta atakująca ich ciała.

Ed ocknął się dopiero po dłuższej chwili. Leżeli nadal na dachu, który teraz był w połowie zrujnowany. Czuł, że budynek nie utrzyma się długo. Na szczęście Kyoko, której udało się wreszcie zmienić formę, i Aru już były na nogach.

– Musimy się teleportować! – krzyczała czerwonowłosa. – Ed, chodź tu!

– Czekaj, gdzie jest Haley?! – Rozejrzał się nerwowo. Po chwili ją ujrzał, leżała nieprzytomna na samym krańcu zniszczonego dachu. Złotowłosy natychmiast do niej podbiegł, Haley przez drgania przysuwała się coraz bliżej ku dziurze, na szczęście Edward w porę ją chwycił i wziął na ręce. Aru trzymała na rękach Kasei, która również była nieprzytomna, straciła świadomość krótko po zmianie formy przez czarną magię. Zniknęli dzięki zaklęciu teleportacji, a cały budynek zawalił się niedługo później. Służba porządkowa, podejrzewając atak złodziei, kazała wezwać wojsko.

Hanzo leżał wśród ruin, po chwili ocknął się. Trójka dzieci była przy nim.

– Bracie… – szepnęli jednocześnie.

– Więc to jest Enzern. – Uśmiechnął się pełen nadziei. – Przepraszam, znowu dałem się emocjom…

– Nie masz za co przepraszać – zapewniła Hana. Jedynie Hanzo potrafił ich odróżnić od siebie.

– Musimy tą Enzernową naprawdę namówić! – dodał Hiro. – Ta moc zżarła całkowicie twoją magię!

– W końcu to księżyc, ciołku! Jego światło niszczy mrok! – warknął Hikoto.

– Zaraz ci przywalę! – odpowiedział Hiro.

– Spokój – przerwał Hanzo. Chłopcy zamilkli. – Gra się dopiero zaczyna.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Onyx 16.12.2020
    Oooo, fragment z religiami bardzo intrygujący. Dokładnie, rację może mieć każda z wiar, i żadna zarazem. Choć osobiście bym wolała tą pierwszą opcję ;)
    A co jeśliby każda z religii miała rację, co jeśliby dla wszystkich wierzących, wyznawców danej wiary ta jedna prawda była prawdą za życia, jak i po śmierci? Tylko co wtedy z ateistami?
    Tego wszystkiego dowiemy się po śmierci...
    Czytając ten fragment, przypomniał mi się taki głupi cytat "tylko głupiec nie boi się śmierci". Dlaczego głupi? Bo nie bać śmierci może się nie głupiec, lecz osoba doświadczona, która wie, że dobrze przeżyła to życie :)
    Magia ziemi = symbol przemijania. Zima, wszystko jest martwe. Wiosna, życie się powoli budzi. Lato, życie jest "pełne". Jesień, wszystko przemija. Potem znowu zima u tak od początku. A to wszystko za sprawą natury, magii ziemi.
    Rzeźby z dachu? Według mnie, mogą być kłopotami, walącymi się nagle z góry na nas problemami. Próbują nad zabić, zniszczyć psychicznie. Ale my już tyle przeszliśmy...

    A może to właśnie dzięki braku boga księżyca stał się zły?

    Bardzo dobry rozdział
  • Clariosis 16.12.2020
    Bardzo się cieszę, że się podoba. :) Pewnie już wiesz dobrze, na czym wzorowane jest Prawo Yomei - dla nas pogan to nie zagadka. ;)

    To o czym mówisz to Zakład Pascala. Po krótce - wierzysz w boga, bóg jest = wygrywasz. Nie wierzysz, boga nie ma = wygrywasz. Wierzysz, boga nie ma = przegrywasz. Nie wierzysz, bóg jest = przegrywasz. Zachęcam do poczytania, raz nawet Bajkopisarz o tym bajkę napisał. :)

    Tak, dokładnie - jak przyjrzysz się bliżej, nagle okazuje się, że wszystko jest cyklem. Niby proste, a jednak tak wielu o tym zapomina...

    Dziękuję mocno za tak miłe słowa. :)
  • Onyx 16.12.2020
    Clariosis nie do końca rozumiem tego prawa
  • Onyx 16.12.2020
    Znaczy tego Prawa Pascala nie rozumiem
  • Clariosis 16.12.2020
    Onyx *Zakładu
    Nie wiem jakbym mogła to łatwiej wyjaśnić, ale spróbuję.
    Ogółem jest to kilka spojrzeń na wiarę w Boga. Na zasadzie - jeden wierzy, drugi nie i oczekiwane, co się stanie po śmierci. I po kolei:
    Jeżeli ktoś wierzył w Boga i ten istnieje, oznacza to, że wygrał, gdyż miał rację.
    Jeżeli ktoś nie wierzył w Boga i po śmierci okazuje się, że go nie ma, to też wygrał, bo miał rację.
    Jeżeli ktoś nie wierzył w Boga, ale po śmierci okazuje się, że on jest, to przegrywa, bo nie miał racji.
    Jeżeli ktoś wierzył w Boga, ale po śmierci go nie ma, to przegrał.
    Może tak łatwiej? To jest właśnie to, o czym mówiaś, że co z ateistami, którzy w nic nie wierzą a się okazuje, że potem każdy ma to, w co wierzył? To jest właśnie ten zakład.
  • Onyx 16.12.2020
    Clariosis ooooo, teraz kumam. Ale muszę sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć
  • TheRebelliousOne 09.08.2021
    Zgadnij kto wrócił z wakacji! :D
    Ehh, religie potrafią schrzanić człowieka i wszystko, co buduje... Dla mnie każda religia jest światu niepotrzebna.
    Taka mała uwaga... czy przy wtykaniu w zdania słowa "kurwa" nie powinno się stawiać przecinka na początku i na końcu? Mogę się mylić, though...
    Opisy jak zawsze imponujące i niektóre sceny trzymają w napięciu. Just how I like it! :D
    Jak dotąd Eris wyrasta na moją ulubioną postać. Uwielbiam lekko dzikie dziewczyny... :P

    Daję 5 i czytam dalej. Pozdrawiam ciepło :)
  • Clariosis 11.08.2021
    Rebel!! :D
    No witam serdecznie i bardzo dziękuję, że nadal ze mną jesteś. Cieszę się, że lubisz Eris - nie każdy z czytelników za nią przepada, a tu proszę, znalazł się Rebel, który królice szanuje. :D
    Dziękuję pięknie za pięć! Ja ostatnio mam więcej czasu, więc jeszcze dzisiaj powinnam odwiedzić Cię pod kolejną częścią "Tylko on, ona..." ;) Jeżeli nie dziś, to jutro, ale na pewno się pojawię!
    Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania