Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 9 (Część 5)

Mateo opatrzony i zamknięty w magiczne łańcuchy, był już gotowy do przetransportowania. Eris odwróciła na moment uwagę strażników wdając się z nimi w dyskusję, by Kyoko mogła potajemnie odebrać mu pieczęć. Emerald również została opatrzona, cios, który jej zadał, przeszedł przez całe ciało; miała złamany mostek i wybitą rękę, a narządy wewnętrzne poobijane.

– Musisz dużo odpoczywać. Ktoś musi cię zastąpić – doradzał Peter. Ta milczała dłuższy moment. Nagle, bez słowa, przytuliła go do siebie.

– Błagam… Nie rób nigdy więcej nic takiego… O mało mi serce nie pękło…

– Zrobiłem to, by cię ochronić…

– To ja mam cię bronić, głupi!

Peter milczał. Po chwili do pokoju weszła Kyoko.

– Peterze, zaraz odjeżdża pociąg do Egrezji.

– Och, no tak… – Oderwał się wtedy od generał.

– Dlaczego chcesz tam jechać? Czego w ogóle ty i Edward szukacie? Nie widzicie, że to niebezpieczne? A złodzieje? Tacy szaleńcy, jak Matevigo?

– Nic na tym świecie nie jest bezpieczne – odpowiedział. – Ale ja muszę ochronić Edwarda. Pierwszy raz ja muszę to zrobić. Nie ty, nie babcia Casandra, nie Kasei… Tylko ja. Wyjaśnimy ci wszystko, ale na razie nie możemy. Po prostu błagam… wypocznij u nas w domu. I poczekaj tam na nas.

– Jeżeli taka jest twa wola… dobrze. Zaufam wam – powiedziała to z trudem wyczuwalnym w głosie. – Ale obiecaj, że wrócicie.

– Obiecuję – zapewnił z uśmiechem na twarzy.

Reszta wojska niedługo później przyleciała na pegazach. Ludzie z miasta zostali warunkowo zwolnieni z kary za rozpętanie samowolnie bitwy, a pociągi do Egrezji nareszcie znowu wyjeżdżały. Po Emerald przyjechał jej starszy brat, a Matevigo został umiejscowiony w specjalnie wyszykowanym dla niego transporterze przypominającym duże pudło, które ciągnęły za sobą dwa konie.

Peter z broniami Aru wsiadł do pociągu. Emerald śledziła odjeżdżający pojazd wzrokiem. Musiała mu zaufać. To było teraz najważniejsze.

Pociąg był praktycznie pusty. Prócz nich, maszynisty i jego załogi, nikogo tu nie było. Ludzie powiedzieli, że to zapłata za pomoc w podniesieniu się ze strachu. Kyoko przekazała teraz pieczęć Eris. Uznali, że będą się nią wymieniać, by zostawiła na nich wszystkich wyraźny ślad, wszystko dla dezorientacji wrogów, którzy nie domyślą się, które z nich aktualnie ją ma.

Trio postanowiło obgadać coś we trójkę, Peter poszedł do drugiego przedziału. Zamknął za sobą drzwi, chciał pomyśleć w samotności. Bał się, nadal nie wiedział gdzie jest Ed, lecz obecność tych trzech uszastych osób pomagała mu nie zwariować. Mimo to po spotkaniu Mateo trudno było mu zachować spokój ducha.

Usiadł wygodnie przy ściance wagonu, słyszał przez drzwi głosy swoich świeżo poznanych kompanów, w tym wrzaski Eris na jego temat, Lorenzo który go bronił i Kyoko, która karciła królicę niczym matka.

Znienacka doznał trudności w oddychaniu, czuł zimno. Wstał gwałtownie z ziemi i uchylił sobie okno, powoli usiadł, tym razem na siedzeniu, i brał głębokie wdechy. Mimo to jego stan nie poprawiał się.

„To stres…” – pomyślał.

„To nie stres. To tylko głos w twojej głowie.”

– …B–Bożek…?

„Witaj, Peterze z Rebellar. No proszę, nie sądziłem, że tutaj zawitasz. Ale życie potrafi zaskakiwać, prawda? Szczególnie ludzkie! Och, co to za smętna mina?”

– Jesteś istotą boską – powiedział z opuszczoną głową. – Dlaczego więc pozwalasz, by ludzie się mordowali?

„Ach, chodzi ci o Matevigo?” – Zachichotał. – „Ależ on stał się taki przez swoje przeżycia, ja nie mam nic z tym wspólnego.”

– Masz! – oznajmił odważnie, lecz po chwili speszył się. – …Ludzie szaleją w tej grze, prawda? Pewnie już wielu straciło życie!

„Owszem. Jednego człowieka zamordował twój brat.”

– Nie… kłamiesz…! – jęknął Peter, zasłaniając usta dłońmi.

„Ja nigdy nie kłamię. Dziwisz się, Peterze? Kiedy czegoś rozpaczliwie pragniesz, zrobisz wszystko, by to zdobyć. Tym bardziej, jeżeli chodzi o bezpieczeństwo i dobro osoby, którą… się kocha? Tak mawiają ludzie, nie? Edwarda zżera poczucie winy za to, co narobiłeś. A teraz próbujesz obwiniać mnie za swoje czyny? To ludzie decydują co robią, prawda? Ja nie wrzucam im w ręce broni i nie mówię „idź zabijać”, ja pytam tylko, czy chcą dołączyć do gry. I spełniam życzenie tego, kto wygra. Przecież nie mogę zabronić niczego ludziom.”

– A jeżeli… to życzenie jest złe? To co wtedy robisz?

„Spełniam je i tak i tak. Jestem do tego zobligowany.”

– Nie obchodzi cię ten świat?

„Niezupełnie. Gdyby obchodził, to raczej na życzenie pewnego Brando nie zrzuciłbym na ten świat hemasitus. Ten to też nie miał rozumu. Chciał tym wybić Enzernów, a zamiast ich, dopadło jego.”

Peter poczuł, jak coś w nim pęka.

– Więc ty…

„Tak. Ja stworzyłem hemasitus. I szczerze jestem ciekawy co jeszcze ludzki umysł jest w stanie wymyśleć!” – Zaśmiał się okropnie. – „Patrzę od tylu rund, jak mordują się na różne sposoby, by spełnić szlachetne lub podłe życzenia. Bo właśnie tacy są ludzie, egoistyczni, nie mają za grosz litości. I to właśnie najbardziej w nich uwielbiam!”

Bożek śmiał się, gdy Peter ścisnął obydwie pięści.

– NIE! – krzyknął. – LUDZIE NIE SĄ TACY! LUDZIE NIE SĄ TACY JAK TY!

„Och.” – Bożek szepnął, lecz słychać było ironię w tonie jego głosu. – „Więc co powiesz o Matevigo, który brutalnie zamordował kilku ludzi? O swoim bracie? A na dodatek Peterze, wiesz o tym, że to wszystko stało się, bo postanowiłeś leczyć moją chorobę? Gdybyś tego nie zrobił… kto wie, może Jan Jenkins by jeszcze żył? I gdyby nie ty, to Edward nie spotkałby mnie i nie zamordowałby nikogo. A jednak to zrobił. Tylko i wyłącznie dla ciebie. By dać ci lek, którego tak rozpaczliwie poszukujesz.”

– Nie potrzebuję twojej pomocy! – warknął, kilka łez spłynęło mu po twarzy. – Sam wyleczę hemasitus! Nie potrzebuję do tego ciebie! To przez ciebie Jan nie żyje, bo to ty stworzyłeś ta chorobę! Ale ja ci się nie dam! Nie dam się w to wciągnąć! Nie dam się wciągnąć w żaden obłęd!

„Co za wola walki! Ale czy jesteś w stanie wybaczyć sobie, że twój brat przez ciebie splamił ręce krwią? Fakt zawsze pozostanie faktem. Przecież to nie ja kazałem Edwardowi w to wchodzić, prawda? Zrobił to tylko i wyłącznie dla ciebie, myśląc o twoim dobru. Zobacz, jak wiele ludzie są wstanie zrobić, by uszczęśliwić bliską osobę. Żałosne wręcz. Nawet nie jesteś wdzięczny.” – Zaśmiał się. – „Och, ale Peterze, ja nigdy przecież nie kłamię, prawda? Więc zdradzę ci coś; hemasitus da się wyleczyć. I sądzę, że może, jeżeli nie umrzesz, to dowiesz się jak. Powodzenia!”

Nagle Peter mógł już normalnie oddychać. Jego nogi się trzęsły, tak samo ręce… jak i całe ciało. Dygotał z nerwów, strachu i rozpaczy. Jak Edward mógł? – myślał. Czuł się faktycznie za to winny, tak jak powiedział bożek. Lecz nie mógł się teraz poddać. Musiał go odnaleźć, odciągnąć od tego, zanim dojdzie do czegoś znacznie gorszego…

Trio nie zauważyło obecności bożka w ogóle. Zagłuszył on wszelkie dźwięki, teraz dopiero usłyszeli szloch z przedziału obok. Postanowili zostawić Petera samego, póki sam nie zechce do nich przyjść.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania