Boska Makabra: Filozof - Rozdział 1 (Część 6)
Reinkarnacja… rzecz, w którą śmiem wątpić.
Znam takich, co uważają ją za prawdziwą. Moja wizja śmierci jest natomiast dla większości mroczna, lecz śmierć dla mnie nie jest końcem życia, lecz jego dopełnieniem. A skoro coś dopełniłem, nie powinienem zaczynać tego od początku. To tak jakby napisać książkę, po czym zacząć pisać ją znowu. Tak się nie dzieje, w każdej książce, nawet niedokończonej, jest punkt, w którym nie ma już tekstu. Tak samo widzę życie każdego z nas. Nasze życie jest niczym ciągle zapisywana opowieść, lecz w końcu pióro się wypisuje. I nie ma już atramentu by kontynuować, a atramentu zwanego życiem nie możemy ponownie napełnić, gdyż nie ma skąd. Życie ma cel gdy wiemy, że ma ograniczony czas. Chcemy nadać mu sens, zaistnieć… a gdyby reinkarnacja była prawdziwa i mielibyśmy świadomość tego, że nasze życie się powtarza, czy można takowy sens nadać? Przecież skoro będę żyć wiecznie, nie muszę martwić się o zaistnienie, bo będę po prostu istnieć. A jeśli w pewnym momencie zakończy się na zawsze, mogę czuć determinacje, by nadać mu znaczenie. Oczywiście… nie czuję takowej. Chcę żyć, żyję, ale nie potrzebuję być zapamię
„Cholera” – warknął Ed w myślach. Zaczął szukać atramentu, lecz nie mógł znaleźć. Odstawił pióro i odczytał to, co napisał. – „Zabawne, moje własne porównanie właśnie się ziściło. Tylko ten atrament mogę wymienić, życia nie dałbym rady. Jak o tym myślę, to nawet smutne. Jednak wszystko się przecież kończy.”
Wstał od biurka biorąc ze sobą świeczkę, był już późny wieczór. Wyszedł z pokoju i zaczął iść przez korytarz blisko dziedzińca. Zajrzał do pokoju Kasei – leżała na łóżku, przytulona do kocyka i spała, w swojej ludzkiej formie. Ed zachichotał cicho i zamknął drzwi. Zajrzał do kolejnego pokoju. Peter również śnił, otulony kocem aż pod nos. Poprosili dziś ich przyszywaną babcię, Casandrę, która również była medykiem, by otoczyła na tę noc pacjentów opieką. Zważając na okoliczności zgodziła się, więc Peter mógł spokojnie się wyspać. Ed zamknął cichutko drzwi i odszedł. Oparł się o barierkę, która znajdowała się przy korytarzu, można było zza niej wyglądać na dziedziniec.
„Ale gdyby reinkarnacja była realna… czy Peter spotkałby każdego, kogo leczył? Jako zdrowych ludzi? Spotkalibyśmy matkę? Ach… To brzmi jak piękna bajka… Zbyt piękna, by mogła się ziścić. Spotkanie tych, którzy odeszli…” – pomyślał z zamkniętymi oczami.
– Coś raz stracone… nie wraca – powiedział na głos. Po chwili odszedł od barierki, otworzył drzwi od swojej sypialni, która znajdowała się tuż obok pokoju Kasei, po czym położył się na łóżku, pierwszy raz od tygodnia postanowił nie zarywać nocki. Po dłuższej chwili zasnął.
Szedł przez las wyschniętych drzew, a wszystko wokół niego było szare. Niebo przysłoniły chmury, liście gniły pod jego stopami, nie było żadnego miejsca, w które mógłby się udać, by nie widzieć tego obrazu. Lecz stąpał dalej, szedł przez niekończący się zmarły las, szukając wyjścia. Ale jedyne, co był w stanie zobaczyć po kilku minutach wędrówki, to… krew. Więcej krwi. I wtedy usłyszał krzyk, drugi, trzeci, więcej krzyków… I wtedy się obudził.
Ed otworzył oczy szeroko i wstał jak polany wodą. Oddychał głęboko, lecz po chwili uspokoił się.
„To tylko koszmar” – pomyślał. Wstał z łóżka razem z kocem, którym się mocniej okrył i wyjrzał przez okno. Zegar słoneczny wskazywał godzinę szóstą rano, Ed złożył koc i rzucił nim na swoje łoże, po czym wyszedł z pokoju. Chciał zapisać swój sen, jako nowy materiał przemyśleń na dzisiaj, niestety jego plany zostały szybko pokrzyżowane. Gdy tylko wszedł do pokoju w którym trzymał książki, do środka nagle wpadła Kasei.
– ED! – wykrzyczała. Złotowłosy odwrócił się i spojrzał na nią, była przerażona. – Peter… ZNOWU GO NAPADLI!
– Nosz jasna… – Wybiegł, nawet na nią nie czekając, Kasei jednak biegła na tyle szybko, by wskazać mu drogę. Po chwili znaleźli się przy lecznicy, gdzie ich przyszywana babcia ocierała Peterowi twarz – miał podbite oko, z nosa leciała krew, jego ubranie było pobrudzone, na reszcie ciała również widoczne były przetarcia.
– Do diabła z tymi gnojami! – warknęła Casandra, subtelnie przecierając mokrą szmatką jego twarz. Miała brązowe oczy i siwe włosy, nosiła zapinaną sukienkę za kolana, jej figura była tęga. – Mój wnuk, również wojskowy. Dopadli go poza służbą za to, że ukarał jednego z nich. Nigdy nie zrozumiem tej ich chorej „solidarności” polegającej na mszczeniu się!
– Nic mu się nie stało? –spytał Peter.
– Nie, prócz złamanego nosa – powiedziała, lekko dotykając go właśnie po tej części ciała, chłopak cicho wydał głosy bólu. – Na szczęście to tylko obicie.
– Peter! – wydarł się Edward. Otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył stan swojego młodszego brata. – To znowu oni? Jak wyglądali?
– Był jeden – odpowiedziała babulka. – Zakapturzył się hultaj, przegoniłam go.
– Nie miał żadnych cech charakterystycznych? Ten ich gang jest rozwalony po różnych częściach państwa, ale my też mamy swoich, więc może będę wiedział który, bo już nie raz mnie gonili – odparł Ed, zaciskając pięści.
– Nie zauważyłam – westchnęła.
– To nic. Rozprawię się z każdym, którego spotkam.
– Co? Ed, nie rób tego… – jęknął Peter.
– Zrobię to! – wykrzyczał zdenerwowany. – Pozwoliłem kiedyś, by jeden z nich pociął ci twarz, nie mogę dopuścić, by robili sobie co chcą! Przecież na innych też się rzucają! Cholerni fanatycy! I najważniejsze… Gdzie do jasnej cholery jest Mateo?!
Peter otworzył szerzej oczy na usłyszane imię. Edward zapowietrzył się, by choć trochę się uspokoić.
– Przepraszam. Naprawdę cię przepraszam, Peter… że znowu cię zawiodłem… Chodź Kasei, mamy kilka mord do obicia… Rudowłosa z poważną miną wskoczyła Edowi na ramie. Peter patrzył jak odchodzili, wiedział, że robią to dla niego. Nie czuł się z tym dobrze.
„I jak zawsze…” – pomyślał. – „Jestem problemem… Mój starszy brat wiecznie musi mnie bronić… W niczym nie umiem sobie poradzić… Jestem żałosny…”
– Edward, syn Caroliny… – szepnęła z uśmiechem staruszka. – Wiedziałam, że ma jej charakter, tak samo prawy i odważny. I podobnie do ciebie ma wielkie serce, prawda? –spojrzała na chłopaka, który cicho płakał. – Peter, nie bądź miękki.
– Przepraszam… Przepraszam, że jestem kłopotem, babciu Casandro… – Przetarł twarz z łez.
– Przestań skarbie. Zawsze masz u mnie oparcie, a teraz lepiej przejrzyj dokładnie swoje obrażenia, bo wiem, że znasz się na tym lepiej niż ja.
– Dobrze… zrobię tak. Dziękuję… – Wstał. Zaczął powoli iść przed siebie, ledwo hamując łzy, które zbierały mu się w oczach. Casandra zabrała wiadro z wodą, w której zamoczona była szmatka. Zabarwiła wodę na czerwono.
„Och, dzieci… Jesteście tacy młodzi, a wasze życie jest już poplamione krwią” – pomyślała o Edwardzie i Peterze, po czym wylała wodę na ziemię, a szmatkę zabrała do domu.
~
– Gdzie mamy iść? Wiesz, gdzie są złodzieje? – spytał rudowłosy fenek.
– Pewnie za Sevlą. Za tą wioską są opuszczone domy, raj dla tych typów – warknął. –Siostrzyczka Emerald mówiła mi kiedyś, że często tam uciekają, to dziwne, że jeszcze ich nie napadli.
– Pewnie by nie budzić sensacji. Jedyna droga tam prowadząca idzie przez wioskę, a pewnie ten ich gang ma w niej szpiegów.
– Kiedyś zabiję ich wszystkich własnymi rękoma, wszystkich, co do jednego – powiedział poważnie.
– Teraz to mnie przerażasz… – szepnęła również na serio Kasei. – Tylko… gdzie Mateo?
– Ha, sam się nad tym zastanawiam. Zauważyłaś chyba, że ostatnio nas ignoruje – odpowiedział twardo. Właśnie wtedy weszli do wioski, bo wbrew pozorom, nie znajdywała się aż tak daleko.
– Tak, zauważyłam… Ale dlaczego tak jest?
– Sądzę, że powodem jest jego brat. Jan i Peter dostali pozwolenie na leczenie hemasitus dopiero dwa miesiące temu, wcześniej leczyli przeziębienia. Mateo nie podobało się to, że Jan wmieszał się w coś tak ryzykownego jak leczenie śmiertelnej choroby krwi. I kiedy Jan i Peter musieli pozbawić życia swojego pierwszego pacjenta, ostro się załamali. Chyba pamiętasz, jak Peter nie chciał wyjść przez dwa dni z pokoju. Nie byłaś obecna w domu, gdyż poszłaś do miasta, jednak właśnie wtedy przyszedł Mateo, który zaczął krzyczeć, że tego już za wiele i nie pozwoli Janowi dłużej pracować. Peter jak na złość wszystko to słyszał. Jan jednak zaprotestował i nadal razem leczą innych.
– Więc Mateo odsunął się od nas, bo martwi się o brata?
– Tak sądzę, pewnie myśli, że Peter wciągnął go w niebezpieczną grę. To fakt, że ta choroba jest niebezpieczna, ale… muszę wspierać Petera w jego walce o wyleczenie jej. I podobnie Mateo powinien Jana. Kiedyś Mateo był niczym nasz osobisty obrońca, może po prostu się przyzwyczaiłem? – Zaśmiał się krótko. – Jednak dosyć tego.
Przechodzili przez wioskę. Jeszcze tylko kilka minut dzieliło ich od dowiedzenia się, czy spotkają złodziei czy nie. Kasei dostrzegła, że jakiś młodzik ich śledzi.
– Hej, Edward… – szepnęła mu do ucha.
– Wiem – odpowiedział cicho. Wyszli z wioski. Znaleźli się na pustym terenie, z daleka było widać kilka wyniszczonych, starych domków. Wokół porastały niezbyt duże drzewa i to właśnie zza nich wyłonili się ci, których szukał. Było trzech, towarzyszyły im zwierzątka. Jak Ed odgadł, ich bronie.
– No, kogo my tu mamy. Edwarda – powiedział kpiąco jeden z nich.
– No, kogo my tu mamy. Maminsynka – odpowiedział z uśmiechem Edward.
– Rozumiem, że zatęskniłeś za nami? To nawet lepiej, nie musieliśmy ciebie znowu szukać.
– No, zatęskniłem. Zatęskniłem za dawaniem wam w mordę, więc bądźcie tak mili i zaspokójcie moją tęsknotę.
– Zaspokoimy, w imię Ra. – Zwierzątka zmieniły się w bronie. Kasei zrobiła to samo i wylądowała w rękach Eda. – Nas trzech, ty jeden. Kto wygra?
– Przekonajmy się więc. – Zaszarżował, skrzyżował broń jednego z przeciwników z własną. Dwóch obok próbowało zaatakować, jednak szybko uniknął, po czym uderzył rękojeścią włóczni w kark jednego, który od uderzenia stracił przytomność. Zostało dwóch, lecz nie było już tak łatwo. Nim Edward zdążył się zorientować, dostał cios szablą w rękę. Z przeciętej rany poleciała krew, trudniej było mu utrzymać Kasei. Ed wiedział, że nie będzie łatwo, lecz musiał to zrobić, by pomścić Petera.
Komentarze (10)
Za dużo zdradzać nie będę, ale mogę zapewnić, że religie grają w tej historii dużą rolę (sama nazwa całej serii to w końcu "Boska Makabra" :) )
Oh, naprawdę gubisz się w chronologii? Cóż, mam nadzieję, że jednak nie jest to jakiś poważny problem i może z czasem się wyklaruje. Jeżeli jednak będą zastrzeżenia to możesz mi napisać, to się zastanowię co mogę zrobić lepiej. c:
Dobrze się czyta. Bardzo podobają mi się refleksję Edwarda na temat reinkarnacji i życia, tylko, no właśnie, tylko dlaczego Edward nie chce być zapamiętany? To bardzo ważna kwestia, gdyż można by rzec, iż jeśli nie zostanie się zapamiętanym przez jedną, jedyną, nawet malutką osóbkę, to jakby się w ogóle nie żyło. Umiera się i nic, nikt nic nie wie, nikt nie pamięta. Przyznam szczerze, straszna wizja.
Druga kwestia, to to, gdzie są jacyś strażnicy, coś na wzór "policji" z fantasy ;) Bo cały czas tylko napady, pobicia, poturbowana. Nikt nie pilnuje porządku? Chociaż "symbolicznie"? W dodatku walki na magiczne bronie, co jest niebezpieczne i nie wiem nawet czy legalne.
Cóż, bardzo interesuje mnie ta kwestia, bo jak na razie, maluje nam się obraz samowolki i braku porządku.
Tak, tak, oni są, przecież już widzieliśmy wojsko. To jednak działa jak w naszym świecie - co z tego, że jest policja, i tak jeden drugiemu mordę niestety obije, kolokwialnie mówiąc. ;) Ale oczywiście jeszcze będziemy widzieli, jak następuje reakcja z ich strony, ale już więcej nie spolieruję. Brak porządku, jak dobrze się zastanowić, wszędzie występuje, nawet w rozwiniętych światach - nawet takie kraje jak Japonia mają mafię czy jakieś przestępstwa. Oczywiście kraj jako-tako jest bezpieczny, w tym świecie jest to czas bardziej podatny na wojny i zamieszki.
Ano w sumie racja, w każdym państwie tak jest i pomimo istnienia służb porządkowych istnieją przestępstwa.
Ciekawe, ciekawe, czy opisane będą jakieś zamieszki lub wojna :D
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania