Boska Makabra: Filozof - Rozdział 11 (Część 4)
Ed otworzył powoli oczy. Jego głowa i szczęka bolały niesamowicie, a całe ciało ogarniała słabość.
„Co do…” – pomyślał. Przypomniał sobie Goro, tą krew, Kasei i…
– KASEI! – wrzasnął zrywając się z łóżka. Zaczął nerwowo błądzić wzrokiem w każdą stronę. W pomieszczeniu panował półmrok, znajdowało się tu jeszcze kilka łóżek – na pierwszym leżała Aru, na drugim Lorenzo, a na trzecim Kasei. Ed szybko podszedł do rudowłosej. – Kasei, Kasei! Żyjesz?!
– Czego się drzesz…? – mruknęła gniewnie, budząc się. – Głupku…
Ed słysząc jej typowy sposób mówienia poczuł spokój, choć dalej nie wiedział, co się tak naprawdę stało. Jego wrzaski obudziły Aru, ona również zerwała się, zupełnie jakby poparzył ją własny żywioł.
– KASEI! – wrzasnęła, po czym wstała z łóżka i wybiegła w stronę dziewczynki. Rzuciła się na nią, przytulając mocno do siebie. – Tak się o ciebie bałam…!
Rudowłosa oplotła ręce wokół karku Aru. Płakały wtulone w siebie. Edward przyglądał się im krótką chwilę, po czym zacisnął obydwie pięści.
– Nienawidzę go – warknął pod nosem. – Że takiego skurwysyna ziemia nosi… Jest gorszy od bożka… Zabiję go… Zabiję go, kurwa…
– …Pomogę ci z przyjemnością – powiedziała Aru. – Nie pozwolę już cię skrzywdzić, Kasei. Nie pozwolę, by znów cię tknął…
– Proszę, uspokójcie się… Nie chcę, by wasze złe emocje wykorzystał bożek… – mówiła załamanym głosem rudowłosa. Edward walnął pięścią w ścianę. Po czym uderzył jeszcze raz. I jeszcze raz. Jego umysł wypełniały okropne obrazy; wyobrażał sobie, jak Goro siłą rozbiera Haley, po czym biczuje ją po plecach. Jej krzyki wymieszane ze zboczonym śmiechem Goro huczały mu po głowie, stając się coraz głośniejsze. Teraz widział dzień ich ślubu: załamaną Haley, a Goro zadowolonego. I ich noc poślubną, jak Delaunay brutalnie ją gwałci.
Ed walnął w ścianę z domieszką magii, tworząc tym wyszczerbienie. Nie poranił sobie dłoni tylko i wyłącznie dlatego, że chroniła ją rękawica.
– Edward, przestań! – prosiła Aru. – Daj sobie luz!
– Jak mogę dać sobie kurwa luz…? Ten gnój skazał Kasei i Nanę na śmierć. I ma Haley w swoich łapskach… I próbuje kurwa wygrać…! – Nagle poczuł zdezorientowanie. – Zaraz… Nana… Więc jest zarażony… Zaraz…! A co z Naną?! Przecież ona…
– No właśnie… – Aru odsunęła się od Kasei, przypominając sobie wszystko. – Dała Kasei spróbować własnej krwi, po czym powiedziała…
– „Mogę leczyć hemasitus”… – Ed zacytował. Po chwili zaczął się śmiać. – Ja już kurwa nic nie rozumiem… – Usiadł na ziemi z tego wszystkiego. Wnet do pomieszczenia wparowały Kyoko i Eris.
– Ocknęliście się? Dzięki bogom… – odetchnęła Kyoko.
– Grubas nadal śpi, ech. Ale to w sumie lepiej. Jak śpi, to przynajmniej o żarciu nie myśli – skomentowała Eris. Spojrzała na Eda, po czym na ścianę, przy której siedział. – A co to za dziura?
– Nieważne. – Wstał z ziemi. – Gdzie Peter i Nana?
– Nie wiemy – odpowiedziała Kyoko. – Cana, gdy przybyliśmy, zabrała ich gdzieś, razem z Kasei. Jednak potem kazano nam przenieść Kasei tutaj, do was. Kapłanka powiedziała jedynie, że nie mamy się czego obawiać. Że Kasei… nie umrze.
– Więc… Nie zaraziłam się hemasitus? – spytała rudowłosa. Dziewczyny nie odpowiedziały.
– Co to za miny? – spytała Aru.
– Nana Nagisa, przed podaniem Kasei swojej krwi, powiedziała po nihornijsku coś, co brzmiało jak przepowiednia – wyjaśniła Kyoko. – Że dnia, w którym ogień przegoni noc, kwiaty jej krwi dojrzeją. Ten dzień, o którym mówiła, nadszedł. Kiedy ty, mistrzu, zostałaś bogiem.
– …To przecież znaczy… – wydedukowała Aru – że Nana posiada coś, co leczy hemasitus!
– I to jest najbardziej przerażające – skomentowała Eris. Wtedy ktoś głośno ziewnął. Lorenzo podniósł się na łóżku i smacznie mlasnął.
– Głodny jestem… – szepnął. Królica zacisnęła pięści. Po chwili otworzył szeroko oczy, jakby w panice. – Kasei… KASEI! WSZYSTKO OKEJ?!
– Cały Lorenzo… – Aru mimowolnie uśmiechnęła się, zasłaniając połowę twarzy dłonią z zażenowania.
– A NANA?! GDZIE NANA?! Przecież… Matko… Co się stało…? – spytał, lustrując wzrokiem wszystkich zebranych.
– Wreszcie interesuje cię coś innego niż żarcie. Gratuluję. – Eris prychnęła w swój znany sposób, po czym zaklaskała.
Do drzwi ktoś zapukał i od razu otworzył. Do środka weszła Cana, w towarzystwie Petera i Nany z zabandażowanym nadgarstkiem. Zebrani milczeli, czując ogarniający dreszcz niepewności. Cana przejechała wzrokiem po każdym z nich, najbardziej przyglądając się Edowi, Aru i Kasei. Zamknęła drzwi z hukiem, które wtedy zaszły jej maną. Nikt nie miał odwagi wydać z siebie nawet najmniejszego dźwięku.
– To, co teraz usłyszycie, nie może wydostać się na światło dzienne. Przynajmniej… jeszcze nie teraz. – Staruszka przeczesała włosy, biorąc głęboki wdech. – Sprawdziłam krew twojej broni, Edwardzie. Pływają w niej robale. Ale to nie jest hemasitus.
– Więc co w takim razie? – spytał zszokowany.
– Nie wiem – odparła przerażona. – Ale te robaki… ma też Nana. Peter i ja postanowiliśmy pobrać krew jednego z pacjentów zarażonego hemasitus, po czym wlaliśmy krew twojej broni do niej. Te robaki pożarły pasożyty hemasitus. Powtórzyliśmy eksperyment jeszcze raz, tym razem z krwią od Nany, efekt był ten sam. Na dodatek, te robale nie zdają się mieć negatywnego wpływu na organizm. Pływają w krwiobiegu, nie czyniąc żadnej krzywdy organom ani tkankom. Nie próbują się przemieszczać, w przeciwieństwie do hemasitus. Sprawdziłam to wraz z twoim bratem, badając Nanę. Mówiąc prościej… twoja broń nie jest zarażona. Jest wyleczona.
Wszystkich ogarnął szok. Kasei zapłakała z radości, Aru znów mocno ją do siebie przytuliła. Peter patrzył w ziemię. Nana nic nie mówiła.
– Jak to możliwe? – spytał Edward. – Przecież tyle lat badań, tyle poświęconych żyć medyków… Bez skutku…
– Hemasitus stworzył bożek – rozpoczął wyjaśnienia Peter. – Wyznał mi to. To dlatego my, medycy, nie mogliśmy pokonać tej choroby. Mogliśmy jedynie obserwować pacjentów jak umierają w męczarniach. Podrzynaliśmy im gardła, by ukrócić ich męki… Jan był tak zdesperowany, by w końcu to zakończyć, że posunął się do strasznej rzeczy… Ale… Gdyby tego nie zrobił… to nigdy byśmy się tu nie znaleźli… – Peter chwycił Nanę pod pachami i podniósł w górę. Dziewczynkę ogarnął szok.
– Ale… Pomimo wszystko… Jan patrzy na nas tam, z góry… I dał nam ją. Krew zawsze kojarzy się ze strachem, wojną i bólem, ale w tym przypadku krew jest symbolem nadziei. Krew... Jej krew… Ta dziewczyna… jest moim darem niebios… – Peter zalał się łzami. Odstawił Nanę, po czym przytulił mocno do siebie. Albinoska zarumieniła się.
– Tak się bałem… Bałem się, że stracę Kasei, brata… Wszystkich… Tak, jak straciłem Jana… Ale jednak on dalej nad nami czuwa. Edward… Jestem szczęśliwy… Jestem naprawdę szczęśliwy… Marzenie Jana stało się rzeczywiste… Moje marzenie stało się rzeczywiste… Przysięgłem bożkowi, że znajdę sposób, a rozwiązanie samo do mnie przyszło, ocaliło Kasei, nie straciłem znów kogoś… Nie śmiem prosić już nigdy o więcej… Dziękuję, Nano…
Lorenzo zakrył usta dłonią i popłakał się ze wzruszenia. Aru i Kasei również podziękowały albinosce, która czuła się coraz bardziej onieśmielona tym wszystkim. Peter w końcu puścił ją. Była cała czerwona na twarzy i nie wiedziała, jak ma się zachować. Cana położyła dłoń na jej barku, również płakała.
– Jestem z ciebie taka dumna… Wiedziałam, że ty i Bast zostaniecie kimś wielkim…
– Matko Cano, proszę… – mówiła Nana, coraz bardziej speszona.
– Więc to jest kolejny cud tej makabry. – Westchnął Edward. – Nana jest niczym krzew najpiękniejszych róż, który wyrósł po środku bagna. Róż o tak silnych korzeniach i łodygach, że są w stanie pokonać niesprzyjające warunki i pokryć całe bagno, zmieniając śmierdzące błoto w najpiękniejszy ogród. Co za dziwy są na tym świecie…
– Tylko skąd wiedziałaś? Czy miałaś wizję? – spytała Cana. Nana kiwnęła głową. – W nocy, przeddzień ich przybycia, przyśniły mi się słowa mamy. Mama powtarzała, że dnia, w którym ogień przegoni noc, kwiaty mej krwi dojrzeją. I każdy, kto ich zasmakuje, będzie uzdrowiony. Nie rozumiałam wtedy tych słów… Chociaż domyślałam się, co mogą oznaczać. Kiedy Edward i Aru odchodzili, by zmierzyć się z okrutnym Delaunay… coś szepnęło wewnątrz mnie, że powinnam iść za nimi. Wiedziałam, co Delaunay chciał zrobić. Nie wiem skąd, po prostu przeczuwałam…
– Nie bez powodu Artemida na trzecie imię dała ci „nadzieja” – powiedziała staruszka. –Teraz powinniśmy uleczyć innych zarażonych. Jednakże, wprowadzenie tego nie będzie takie proste…
– Chcę, by Peter to zrobił. By to na niego spadł zaszczyt. – Nana spojrzała na medyka, który zamarł.
– Co? Nie mógłbym…
– Musisz. – Uśmiechnęła się. – Boską tajemnicę trzeba chronić. Proszę, nie bądź taki skromny. Chcę, byś to ty został uznany za tego, który wyleczył hemasitus. To ty podałeś mi narzędzie, przez które podzieliłam się krwią. Dlatego… proszę.
– Będę musiał to przemyśleć…
– Zasługujesz na to. Powiedziałeś Icchy, że znajdziesz sposób i znalazłeś. Utrzyj mu nosa. – Edward nakłaniał młodszego brata. Peter lekko uśmiechnął się.
– Nasza misja się tu nie kończy – kontynuował Ed. – Finał nachodzi. Po drugie, muszę odnaleźć Haley. A Goro… Cóż. Sądzę, że to, co zaaplikowała mu Nana szybko go wykończy.
– No tak… Goro ma hemasitus… – Przypomniała sobie Aru. – Może jednak to wykorzystać, próbując zarazić nas lub innych
– Ale my mamy lek – odpowiedział Edward nieco triumfalnie. – Nie traktując Nany, oczywiście, przedmiotowo… to jednak aktualnie mamy przewagę. Albinos jest też potrzebny, by przywołać bożka… Jednak nie mogę narażać jej na takie niebezpieczeństwo. Branie Petera w dalszą podróż też niezbyt mi się widzi… Choć jestem pewien, że chcesz iść, czyż nie?
– Medyk na polu bitwy może wam się przydać! Ja już dostałem to, czego chciałem. Teraz czas na was.
– Pójdę z wami – powiedziała różowowłosa albinoska. – Jako Enzern mam obowiązek przyzwać bożka. Chcę, byście skończyli jego grę raz na zawsze.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – skomentował Edward. – Naprawdę nie chcę, by stała jej się krzywda.
– W takiej chwili trzeba ryzykować – powiedziała Cana. – Nie wiecie, czy uda wam się odzyskać drugą albinoskę do czasu finału, więc zabranie Nany będzie najrozsądniejsze. Poza tym będzie w otoczeniu silnych magów i boga, dlaczego więc miałoby się jej coś stać? Wierzę, że dacie radę ją ochronić. Moja Nana też nie jest słaba, raczej pokazała już trochę swojej siły.
– Będziemy ją chronić – zadeklarowała Kyoko, chyląc się lekko przed Caną. – Nawet za cenę swojego życia.
– Dam wam wszystkim trochę mojej krwi – dodała Nana. – Staniecie się nosicielami moich istot, pasożyty hemasitus nie będą mogły nic wam zrobić. Na dodatek wasza krew stanie się lekiem. Podaruję je również matce Canie i Bast. Im więcej osób będzie je miało, tym lepiej.
– Nie musisz już się ranić, ja im dam – powiedziała Kasei. – Wystarczy dla wszystkich!
– No, Ed… – szepnęła Aru. – Spełniłeś już dwa życzenia, moje i Petera. Być może to nie na miejscu tak powiedzieć, ale nadawałbyś się na boga życzeń.
– Hah – parsknął pod nosem. – Może powinienem zająć jego miejsce? A tak na poważnie, to nie ja je spełniłem. Wszyscy o to walczyliśmy, a teraz będziemy walczyć o utemperowanie bożka raz na zawsze.
– Nie tylko o to. Tak jak ja i Peter marzyliśmy o czymś, co uzyskaliśmy pod twoim przewodnictwem, tak samo ty masz to jedno własne życzenie. Pomożemy ci je spełnić.
– …Własne życzenie? – Zdziwił się głęboko. Przypomniał sobie początki wyprawy. Jechał wtedy razem z Kasei pociągiem do Nayo. Rudowłosa siedziała z poważną miną, gdy nagle z jej ust padło pytanie: „Czy ty naprawdę nie masz żadnego marzenia?”.
Wyruszając w tą podróż chciał spełnić życzenie Petera i Jana, teraz jego celem było zakończenie gry bożka raz na zawsze. W żadnym z tych życzeń nie było jego bezpośredniego interesu. W każdym przypadku robi to przede wszystkim dla innych, dla brata, przyjaciela, ludzkości… Nigdy nie miał własnych marzeń, ani jednego. Być może poznanie prawdy? Nie, to nie jest marzenie, to chęć zaspokojenia ciekawości, odnalezienia stabilności duchowej. Nic nie przychodziło mu na myśl, jednak w słowach Aru było wielkie przekonanie.
Nagle przeszła mu przez głowę ta jedna, jedyna myśl. Otworzył szerzej oczy.
– Tak. Masz rację. Ja naprawdę… mam swoje własne marzenie.
Aru uśmiechnęła się lekko.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania