Boska Makabra: Filozof - Rozdział 6 (Część 2)
– Słucham? Łowczyni Ivory naprawdę powiedziała, że ciebie… kocha? – spytała niedowierzając Kyoko. Lorenzo kiwnął głową. Siedzieli razem w kryjówce, czekali na Edwarda.
– Jak dla mnie to i tak zboczona baba. – Prychnęła Eris. – Kiedyś ją kuźwa zatłukę…
– Nieco za szybko jak na miłość, nie sądzicie? – spytała Aru. – Chociaż tak naprawdę nie znam się na tym.
– W sumie, to… powiedziała, że wierzy w reinkarnację. I że przypominam jej kogoś, kogo znała kiedyś – odpowiedział i wziął w dłoń bułkę.
– Nie wyżeraj, zapieprzałam po to na targ! – krzyknęła Eris.
– Ej, jestem głodny…!
– Ty zawsze jesteś głodny, c i u l u.
– Uspokójcie się, zachowujecie się jak dzieci – powiedziała spokojnie Kyoko, sama biorąc pieczywo do ręki. – Reinkarnacja… Czyżby religia Dwunastu?
– Albo kosmosu – dodała Aru. – Jednak jak to możliwe? Ivory jest przecież młodsza od Lorenzo.
– Albo i nie – odpowiedziała fiołkowowłosa.
– Ile ona może mieć w ogóle lat? Wygląda na co najmniej… piętnaście? – Zastanowiła się głośno Aru.
– Hm… – Mruknął Lorenzo, gryząc bułkę. – Może jest starsza, niż sądzimy?
– Może tak na serio ma na karku jakieś dziewięćdziesiąt? – Zaśmiała się obrzydliwie Eris.
– Przestań, nawet jakby odmładzała siebie zaklęciami, to z dziewięćdziesięciolatki nie zrobi się nastolatka – odpowiedziała Kyoko.
– To może ma jakieś trzydzieści? – zaproponowała Aru. – W walce była raczej wprawiona, nie?
– Kiedyś ją o to spytamy. – Wzruszył ramionami Lorenzo.
Nagle otworzyły się drzwi. Przez nie wparował Edward z Kasei, obydwoje również zajadali się bułkami.
– Och. Widzę, że nie tylko nas przekupili tym zapachem – powiedziała rudowłosa i wzięła kolejny kęs.
– Najwidoczniej. – Edward wepchnął bułkę do ust i podszedł bliżej. Pod pachami trzymał trzy książki. – Artur powiedział, że nas zabije, jeśli jeszcze raz wrócimy tak późno. Dodał, że to niemoralne, że ja z wami „imprezuję”, a on nie może.
– Taaak. Imprezujesz. – Zachichotała Aru. – To te księgi?
– Dokładnie. Niestety, lecz musisz je przejrzeć sama. Muszę pomóc Arturowi w bibliotece, przy okazji również ochraniać go, by nie zorientowali się, że wyniósł trochę książek. – Podał je do rąk czerwonowłosej. Cała reszta przyjrzała się i dech im zaparło w piersiach. Były piękne, miały skórzane okładki z wytłaczanymi, detalicznymi wzorami.
– Są piękne… – powiedziała zdumiona Aru.
– Ha, jak pierwszy raz zobaczyłem księgę z tego zamkniętego działu to też tak zareagowałem. Więc ja już pójdę, jakby coś to wpadaj do biblioteki. Kasei, idziesz?
– Em… A mogłabym zostać? Pomogę im.
– Jak chcesz, to pewnie. Ja wychodzę.
– Dobra. No to… zaczynamy! – powiedziała uroczyście Aru. – Ja i Kyoko przejrzymy tą białą, Lorenzo i Kasei tą brązową, a Eris tą czarną.
– No dobra. – Królica wzięła czarną księgę, a Lorenzo brązową. Przygotowali również papier i pióro z atramentem, by spisać ważne rzeczy. Kasei dała im karteczkę, na której ona i Ed wcześniej zapisali poszczególne nazwiska. Każde z nich znajdywało coś i czytało na głos reszcie. Po kilkunastu minutach zapisywania postanowili nieco odetchnąć.
– W sumie… – odezwała się Kasei. – To nawet dobry moment by się bliżej poznać, prawda?
– Chciałabyś coś o nas wiedzieć, Kasei? – spytała Aru.
– Nooo, może troszkę. Ale ja mogę wam powiedzieć również o sobie! Żeby nie było. Jak na was patrzę, to jesteście całkiem zgranym składem… A jak się poznaliście?
Spojrzeli po sobie.
– Nie jest to zbyt szczęśliwa historia – powiedziała Kyoko. – Jednak… opowiedzmy, każde z nas, jak się spotkaliśmy. Raczej masz prawo to wiedzieć, skoro teraz jesteś jedną z nas, hm? – Uśmiechnęła się. Rudowłosa nieco zarumieniła się i odwzajemniła uśmiech.
– No więc… ja zacznę! – zawołał Lorenzo, biorąc kolejną bułkę.
– Wyżarłeś wszystko! – wrzasnęła na niego Eris.
– C i s z a – powiedział. Czarnowłosa obraziła się do końca. – Więc…
~
– Ja ci dam kraść, gówniarzu! – wykrzyczał starszy mężczyzna w słomianym kapeluszu na głowie. Wyglądał jak rolnik, trzymał w rękach widły i biegł za brązowym lisem, który w pysku niósł zamknięty słój. Lis wskoczył na siatkę i przeskoczył przez nią, biegł przez pola uprawne, omijał sałaty, ziemniaki i marchewki. Ostatecznie przeskoczył przez jeszcze jedną siatkę i znalazł się na drodze. Zaczął biec ślepo wzdłuż niej, słyszał przekleństwa mężczyzny, na szczęście był już bezpieczny. Wypuścił z pyska naczynie i zmienił się w człowieka; na ciele miał dużo zadrapań i siniaków, a włosy rozczochrane. Ubrany był biednie; w białe spodenki sięgające do kolan, jak i rozciągniętą białą koszulę, która nie posiadała jednego rękawa. Jego oczy za to były pełne młodzieńczej energii i biło z nich optymizmem. Otworzył dłońmi wieczko słoja i wyciągnął oliwkę, najpierw jedną, a potem drugą. Zajadał się, były świeże i soczyste w smaku. Gdy skończył jeść, zakręcił puste naczynie i zaczął iść przed siebie. Niedaleko była rzeka, poszedł nad nią. Zobaczył kobiety, które prały ubrania, on sam przyszedł tutaj nieco się umyć. Zamoczył dłonie w wodzie i przetarł twarz, ręce i nogi. Był teraz czystszy, włożył dłoń w kieszeń, zasmucił się patrząc na to, co wydobył. Trzymał tylko kilka monet.
– To wszystko, co mi zostało… – powiedział cicho do siebie. – Niech to! Muszę znowu znaleźć jakąś robotę!
Chodził po gospodach, szukając zatrudnienia. Przyjęli go w kilku miejscach. A to musiał zamieść, a tu posprzątać, czy coś przynieść lub zanieść. Zbliżał się wieczór. Ostatnim zadaniem, jakie miał wykonać, było zaniesienie wypieku dla jakiejś rodziny. Poczciwa staruszka dała mu go ostrożnie w dłonie, był zapakowany, aczkolwiek można było poczuć jeszcze ciepło i wspaniały zapach.
– Co to takiego? – spytał.
– Jedno z moich najlepszych ciast! – powiedziała. – Zaniesiesz je do takiego białego domu na wzgórzu. Poznasz właściwy po tym, że w ogrodzie rosną ogniste kwiaty, powinno też tam siedzieć kilka feniksów. Jak wrócisz, zapłacę ci za wyczyszczenie domu i dam jeszcze kawałek jakiegoś wypieku, co ty na to?
– N–Naprawdę?! Dziękuję pani!
– Nie musisz skarbie, gdyby tylko było więcej takich dzieci jak ty, które zamiast kraść uczciwie pracują, ach, ten świat byłby lepszy!
– Heh, heh… – Zarumienił się, przypominając sobie wszystkie sytuacje, kiedy kradł. – To niedługo wrócę!
Zaczął iść. Po chwili ujrzał dom, o którym mówiła staruszka. Był piękny, ogrodzony bramą zamykaną magicznie. W świetle zachodzącego słońca kwiaty, które rosły w ogrodzie wyglądały przecudownie, ich płatki przypominały płomienie. Lorenzo usłyszał trzepot skrzydeł, ujrzał wtedy dostojne ptaki, one również wyglądały jakby były zrobione z ognia. Dopiero po chwili dostrzegł, że płomienie rzeczywiście się za nimi ciągną, a same ptaki dają światło i ciepło. Usiadły na gałęzi drzewa, nie mógł oderwać od nich wzroku. W końcu zauważył, że pewna brązowowłosa kobieta ubrana w białą sukienkę patrzy na niego. Głupio się uśmiechnął i ukłonił się.
Udało mu się dostarczyć ciasto, nadal wspominał piękne kwiaty i ogniste ptaki, gdy nagle coś rzuciło mu się w oczy. U podnóża górki, na której wybudowane były domy, ktoś siedział przy rzece. Lorenzo zszedł po schodach na dół, zastał tam dziewczynkę z zapiętymi w kucyk długimi, czerwonymi włosami. Lorenzo nie widział jeszcze nigdy kogoś z takim kolorem włosów. Próbował podejść bliżej, chciał upewnić się, że wzrok go nie okłamuje.
– Wow! – zawołał. – Bardzo czerwone masz te włosy!
Dziewczynka wstała i spojrzała na niego z dozą gniewu.
– Wszyscy mówią, że są dziwne. Wolałabym mieć czarne. Albo… albo… nie wiem, brązowe…
– A ja chciałbym mieć takie jak ty. Nie widziałem jeszcze nigdy kogoś o takim kolorze włosów! A twoje oczy… mienią się jak ogień…!
– Cóż… Tylko magowie ognia mają takie oczy.
– Jesteś magiem ognia? – spytał zaciekawiony.
– Czego w ogóle ode mnie chcesz?! – odpowiedziała mu agresywnie pytaniem. Lorenzo opuścił uszy do dołu.
– Po prostu kojarzyłaś mi się z kwiatkami, które widziałem w tamtym ogrodzie… – powiedział smutno i odwrócił się. Dziewczynka złapała go za koszulę.
– Nie idź, przepraszam… Jak się nazywasz?
– Lorenzo, z Vinnci.
– Ja jestem… Aru. Mieszkam tutaj.
~
– Aru! – zawołała kobieta, która wyszła na taras. – Dzisiaj masz trening, więc nie przetrzymuj zbyt długo tutaj swojego kolegi, dobrze?
– Dobrze mamo! – odpowiedziała. Razem z Lorenzo siedziała w ogrodzie, miała ze sobą książkę którą mu czytała. Była o roślinności Wojcy. Lis słuchał z zaciekawieniem.
– …Więc te kwiaty nazywają się Yinaru? – spytał.
– Tak! Rodzice mówią, że to od tych kwiatów zostałam nazwana, gdyż urodziłam się magiem ognia.
– To ciężka magia?
– Hm, troszkę. A wiesz o tym, że magowie wody mają morskie oczy? Nikt inny na świecie takich nie ma, tylko oni! A magowie powietrza mają praktycznie białe oczy. A magowie ziemi mają brązowo–zielone oczy. Też nikt nie ma takich jak oni!
– Strasznie dużo wiesz! – powiedział zdziwiony.
– Bo dużo czytam. Chyba cię nauczę czytać! Mnie nauczył tata.
– No… byłoby miło. – Uśmiechnął się.
– Ej, Lorenzo. A zostałbyś moim starszym bratem? – Uśmiechnęła się. Lis podrapał tył głowy.
– Jeżeli tego chcesz… – Też się uśmiechnął. – To pewnie!
– A zawsze chciałam ciebie też zapytać, gdzie twoi rodzice?
– Um… Umarli – odpowiedział, nie patrząc w jej stronę. – Na wojnie, uciekłem z wioski tutaj.
– Och… Rozumiem… Przykro mi…
Lorenzo dotknął jej policzek palcem.
– Co robisz? – spytała nieśmiało.
– Nie smuć się! – Zachichotał. – Nasze wojska są najlepsze! Niedługo ci agresorzy uciekną! A jeżeli nie, to ja wstąpię do wojska i ich wygonię!
– Ty sam? – Zaśmiała się. – Potrzebowałbyś jeszcze mistrza, skoro jesteś bronią.
– Ty możesz być moim mistrzem – powiedział. – Możemy razem ich pokonać! Ty ogniem, a ja będę twoją bronią.
– Okej! Rozwalimy ich! – Zachichotali i zaczęli biegać po ogrodzie.
Kilkanaście minut później Aru przebrała się i czekała w sali treningowej na swojego mistrza. Lorenzo siedział obok. Zmartwił się, gdy usłyszał sprzeczkę rodziców Aru. Czerwonowłosa za to spokojnie siedziała, najwidoczniej tego nie słyszała, lub się nie przejmowała. Siedzieli jeszcze tak kilkanaście minut, kiedy to nagle zrobiło się cicho, zbyt cicho. Lorenzo zaczynał dostawać dreszczy, choć sam nie wiedział czemu.
– Dziwne… – szepnęła Aru. – Mistrz nigdy się nie spóźniał…
Lorenzo nagle przypomniał sobie, jak do jego wioski wtargnęli najeźdźcy. Używając zaklęcia niewidzialności przedostali się do domów i zabijali cywili. Lorenzo próbował nie dopuszczać do siebie tej myśli, lecz ta cisza… za bardzo mu to przypominała. Szczególnie przeraził się, gdy nagle wzburzona rozmowa rodziców Aru zamilkła. I teraz, jego uszy wyłapały jakieś ciche szmery. Dochodziły z góry, z sufitu. Wstał szybko i rzucił się w stronę Aru. Niewiele brakowało; tam, gdzie siedziała, uderzyło zaklęcie. Lorenzo otworzył drzwi i wybiegli na korytarz, ciągnął Aru za rękę, ta była oszołomiona.
– Gdzie mnie ciągniesz?! Co się dzieje?! – pytała.
– To ninja! Ci mordercy z Nihorii! – Uciekali dalej, lecz nagle jeden z nich pojawił się tuż przed nimi. Nihorski ninja wyciągał katanę, lecz nagle inne ostrze przebiło się przez jego klatkę piersiową. Aru wrzasnęła. Ujrzała wtedy swojego mistrza, poranionego, który zachwiał się i upadł na ziemię.
– Mistrzu! – wykrzyczała i podbiegła do niego.
– Aru… słuchaj mnie… – Zakaszlał i podniósł się delikatnie. – Uciekaj. Bierz feniksy i uciekaj! Magów ognia jest coraz mniej, jak ci mówiłem. Jesteś przyszłością nas i feniksów. Wykryłem ich zbyt późno, więc uciekajcie!
Lorenzo złapał ją znów za rękę i zaczął biec. Aru nie chciała, wrzeszczała ciągle w stronę mistrza, z jej oczu płynęły łzy. Wybiegli na podwórko. Czerwonowłosa kazała feniksom odlecieć w bezpieczne miejsce, te posłusznie wykonały jej rozkaz. Biegli, słyszeli wrzaski, walkę. Aru próbowała więcej nie krzyczeć, Lorenzo trzymał się twardo, przeżył już to raz. Teraz chciał przede wszystkim chronić swoją siostrzyczkę.
– Lorenzo, nad rzekę! Możemy odpłynąć! – nakazała. Ten posłusznie skręcił w stronę rzeki, lecz nagle kolejny zakryty napastnik zagrodził im drogę. Odsuwali się powoli w tył, byli przerażeni, ich wróg to czuł.
– Użyj mnie – powiedział nagle.
– Co…?
Lorenzo zabłysnął białym światłem i zmienił się w rewolwer. Aru złapała go, nie wiedziała dokładnie jak go trzymać. Jej napastnik zaśmiał się.
– Co ci to da, dziewczynko? – odrzekł kpiąco wojownik, skupił magię wokół dłoni. – Raczej we mnie nie strzelisz. Nie martw się, nie zabiję cię. Mag ognia będzie cenny dla naszego władcy.
Aru przełknęła ślinę. Jej ręce drżały, ścisnęła Lorenzo palcami. Była przerażona, z jej oczu nie przestawały płynąc łzy.
– Ja… – Przypomniała sobie mistrza. – Ja nie mogę... Nie zabierzecie mnie nigdzie!
Padł strzał. Aru przeszły silne dreszcze. Po chwili usłyszała chichot. Nic się nie stało, wojownik odbił pocisk magią, kopnął ją w twarz, upadła. Lorenzo zmienił się w człowieka, lecz napastnik szybko wyrzucił go magią w bok.
– A–Aru… – jęknął, zwijając się na ziemi z bólu. Ninja chwycił ją za włosy i podniósł do góry. Wtedy to poparzyła go magią ognia, zrobiła to nieświadomie. Napastnik wrzasnął i puścił ją, dyszała ze strachu i gniewu.
– Ty mała suko… – warknął ninja. – Wymęczę cię tak, że zapomnisz o stawianiu oporu!
– Nigdy, nigdy! – wrzasnęła w furii, płacząc. Magia ognia dosłownie z niej buchała. – Zabraliście mi i Lorenzo rodziców…! Wszystko nam zabraliście!
Zaczęła na oślep rzucać w niego ogniem. Wtedy to przybyło więcej wojowników, niestety tego Aru już nie mogła odepchnąć.
– Silna jest. Ale nadal niedoświadczona – powiedział napastnik, kiedy jego wspólnicy skrępowali dziewczynkę. – Zakneblować i związać ją. Ech, tyle roboty ze złapaniem jednego bachora.
– Mamy już trzech magów ognia. Władca będzie z nas dumny.
Aru zapłakała, gdy siłą ją podnieśli. Patrzyła na Lorenzo, którego jeden z nich jeszcze specjalnie kopnął.
– Puścić ją. – Znikąd odezwała się pewna postać. Grupa wojowników spojrzała na nią. – Nie słyszycie, głąby? Puścić ją.
~
– O matko! – zawołała podekscytowana Kasei.
– Um, daj mi dokończyć – poprosił Lorenzo.
– Hm, czekaj – przerwała nagle Kyoko. – Może ja dokończę, przy okazji rozwiewając pewne wątpliwości?
– No dobrze. – Kiwnął głową.
Komentarze (4)
Znowu na początku dostajemy śmieszną kłótnię i wyzywanie się pomiędzy dwójką bohaterów. Serio, to już dla nich chyba rutynowe xd Faktycznie Aru na końcu wpadła w niemałe kłopoty. Oby wyszła z nich cało. Zachowanie ninja mnie zastanawia. Czy ci wojownicy nie powinni ukrywać swojego gniewu oraz innych uczuć. Poza tym, idealnie. Leci 5
Pozdrawiam ciepło :)
Tak, to już tradycja xD Bez kłótni nic nie byłoby takie samo. Oby kolejna część też się podobała. Dziękuję bardzo za tak miłe słowa i komentarz! :D
Pozdrawiam również.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania