Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 1)

(…) albowiem powiadam wam, moje owieczki, me dzieci! Oni, którzy odwrócili się od mojego blasku, winni waszych cierpień i nieszczęść! Oni winni plag, zaraz i bólu, gdyż śmiali odejść w mrok, wyzbywając się mnie z serca! Każdy, kto we mnie wątpi, przeklętym jest! Dlatego powiadam, a wręcz nakazuję - bierzcie wszystko, noże, miecze i wszelakie bronie w ręce, i gdy tylko ich spotkacie, tych, co światło mego słońca odrzucają, zabijajcie! Kiedy wszystkich ich się pozbędziecie, ziemia oczyści się z ich plugastw, a wy będziecie wolni i zdrowi, skąpani w mej chwale po wieki, moje owieczki, me dzieci!

Więc powiadam i nakazuję, zabijajcie tych, którzy we mnie nie wierzą i tych, którzy śmieją mnie między inne bóstwa ustawiać!

~ Księga Wyznawców Światła

 

Rozdział 10: Ciemna strona słońca

 

Nareszcie nastał brzask. Zwiastował on metę trasy – Firon, stolicę Egrezji. Peter jako jedyny nie mógł zasnąć całą noc. Spędził ją sam, w tym przedziale, w którym rozmawiał z bożkiem. Ze strachu i nerwów w ogóle nie czuł senności, za to zmęczenie jak najbardziej. Siedział z kolanami przytulonymi do siebie, rozmyślając o przekazanej mu wiadomości. Nie mógł, albo raczej nie chciał uwierzyć, że jego brat mógł zabić… Tym razem jednak nie chciał płakać. Szybko otarł łzy, które pojawiły się mu w oczach.

Drzwi otworzyły się znienacka, ujrzał Lorenzo.

– O, nie śpisz! – Uśmiechnął się ciepło. – Wszystko w porządku? Kyoko zabroniła mi wczoraj tu włazić, ale naprawdę się martwiłem.

– Och… – westchnął nieco zdumiony. – Nie, to nic. Po prostu… martwię się.

– Ach, o Eda? – Lis usiadł obok niego. – Nie musisz, jest najsilniejszym chłopakiem jakiego kiedykolwiek poznałem. Na pewno niedługo się tu zjawi wraz z Aru… Wiesz kto to Aru, prawda?

– Kyoko coś wspominała, gdy wsiadaliśmy, ale nie znam jej.

– To oficjalnie mój mistrz, lecz rzeczywiście moja przybrana, młodsza siostrzyczka! – Zachichotał. – Aru pewnej nocy opowiedziała mi, że Ed bardzo chce bronić swojego młodszego brata. Podobno popełnił też straszliwy błąd przez to.

Peter wpatrywał się w Lorenzo z wyraźnie rozszerzonymi źrenicami, ten jednak nie zauważył.

– Co to za błąd? – spytał pusto, próbując nie okazywać, że wie.

– Aru nie powiedziała mi – skłamał Lorenzo, nie będąc w stanie wyjawić prawdy. – Jednak… zapewniła, że on go prawdziwie żałuje. Że nie chce być kimś złym i wzniesie się ponad to.

Złotowłosy mimowolnie uśmiechnął się, wypełniony nadzieją. Chaos w jego duszy zmalał, pojawiła się duma i radość, że jego brat nie dał się omamić bożkowi i pomimo tak straszliwego błędu potrafił zawrócić na właściwą drogę. Jednak Peter wiedział, że pomimo wszystko musi odciągnąć Edwarda od tego bezwzględnego manipulatora. Tylko… co bożek miał na myśli mówiąc o wyleczeniu hemasitus? Czy to tylko jakaś gra, czy może… wskazówka? Peter przeraził się na myśl, że sam został omamiony. Jego nogi zaczęły lekko się trząść, wtedy poczuł czyjąś dłoń na barku. Należała ona do Lorenzo.

– Brat Eda jest naszym przyjacielem! – powiedział uradowany, jakby nic się nie stało. Zrobił to specjalnie widząc, że złotowłosy nie czuje się najlepiej. – A teraz chodź, pokażę ci codzienny rytuał budzenia Eris.

– Co takiego? – Zdziwił się. Wstał za nim, gdy lis nagle zatrzymał się przy drzwiach.

– Właśnie Eris mi o czymś przypomniała! – Odwrócił się jeszcze na chwilę w jego stronę, tym razem z nieco głupim, nieśmiałym uśmiechem. – Chyba niedługo będzie w Rebellar ślub!

– Ale… Co? Jaki ślub? – spytał ponownie zdumiony.

– Aj, to już Edzio będzie musiał wyjaśnić. – Lorenzo zachichotał i otworzył drzwi. Peter przymknął delikatnie oczy w niepewności.

Eris leżała na dwóch siedzeniach w poprzek, nawet śpiąc wyglądała groźnie. Lorenzo przyłożył palec do swoich ust i szepnął „shhh” do Petera, po czym zbliżył swoją twarz do jej, złotowłosy zarumienił się.

„Nie wiedziałem, że są parą…” – pomyślał zawstydzony. Lorenzo był coraz bliżej Eris, gdy nagle wyszeptał:

– Eris… – wyszeptał, przynajmniej dla Petera tak to brzmiało, romantycznym tonem. Złotowłosy zasłonił usta dłońmi z nieśmiałości. – JESTEŚ OKROPNĄ OSOBĄ!

Lorenzo nie zdążył odskoczyć, opadł na podłogę i zaczął syczeć, a po chwili łkać z bólu. Peter mrugnął mocno oczyma uświadamiając sobie nagle, co zaszło.

Nie, nie rozumiał w ogóle, co się tak naprawdę stało.

– JA CI… Och, sorka Lorenzo – powiedziała dosyć spokojnym tonem. – Ty, Pieprzony Filozofie Numer Dwa z Rebellar, ulecz go.

„Pieprzony Filozofie Numer Dwa…?” – pomyślał. Był przestraszony, więc posłusznie wykonał polecenie. Sprawdził nos Lorenzo, na szczęście nie był złamany, jedynie obity. Eris przeciągnęła się porządnie i wyjrzała przez okno, słońce powoli wstawało, nadal było jeszcze ciemno. Kyoko skończyła poranną medytację, nawet wybryk Eris nie wyprowadził jej z równowagi.

– Egrezja tuż, tuż – rzekła spokojnie fiołkowowłosa. – Jakieś propozycje, co robimy dalej?

– Ach, musimy znaleźć kapłankę Canę – odpowiedział Peter, lecząc magią nos Lorenzo. – Babunia mówiła, że ma ona wiedzę o grze.

– A twoja babka nie miała? – spytała podejrzliwie Eris.

– Niezbyt. Chociaż… powiedziała, że ludzie szaleją podczas tej gry.

Kyoko zmartwiła się.

„Podczas każdej wojny ludzie szaleją. Zmieniają się” – pomyślała.

– A nie lepiej poczekać na resztę? – spytał Lorenzo, głosem takim, jakby był przeziębiony.

– Mistrz Aru, Edward, Kasei i Haley powinni również niedługo dotrzeć, ale nie jestem pewna kiedy mogli wsiąść w pociąg - odpowiedziała lisica.

– Zaraz – przerwał Peter. – A kim jest…

– JA NIGDZIE NIE IDĘ! – Oburzyła się Eris, a jej oczy były dziwnie puste. Peter bał się dokończyć.

– A jej co znowu? – spytał Lorenzo, nie mając już głosu charakterystycznego dla zapchanego nosa.

– EGREZJA TO GNIAZDO TYCH PIERDOLONYCH OS! NIE WYJDĘ STĄD! NIE DAM SIĘ UŻĄDLIĆ!

– Eris, myślałam, że wiesz, na co się piszesz – rzekła nieco zażenowanym tonem Kyoko.

– Z Aru owszem, ale wy jesteście niekompetentni! Och, no oczywiście, prócz ciebie, O Wielka Kyoko.

– O co ci chodzi? – Fiołkowowłosa wstała, Eris również. Peter odsunął się wraz z Lorenzo. – Zaczynasz się szarogęsić – wytknęła obrażonym tonem. – Ja nie idę do żadnych Egrejczyków. Co, może mało ci było przygód w pociągu? Może jednak chcesz, by cię grupowo zgwałcili?

– W Egrezji fanatycy światła są karani powieszeniem, za dnia nic nie może się nam stać. Wyznawcy Dwunastu staną za nami murem. I Wyznawcy Światła stąd również, przestań ich wrzucać do jednego wora, Eris!

– „Wrzucanie do jednego wora” jest czasami dobre, Kyoko! – burknęła. – I co, tak bardzo ich kochasz? To może dobrowolnie się im dasz zabić? Ja nigdzie nie idę. – Idziesz, czy tego chcesz, czy nie. Aru na nas liczy. – Nakazała surowo, wojskowym tonem.

– Ach, już się boję. – Uśmiechnęła się szyderczo. – Oto przed nami wielka, waleczna Kyoko, która nie potrafiła ochronić nas przed atakiem wcześniej. I oto ta Kyoko mi rozkazuje.

– Co miałam zrobić? Walczyć z nimi wszystkimi?

– Widzę, że utrata honoru poprzez gwałt nie robi na tobie wrażenia. No, ale na kim w końcu ma zrobić? Na brudnym mieszańcu, na nieczystej, nihornijskiej krwi?

Zapadło milczenie. Źrenice Kyoko były małe niczym punkty, zacisnęła pięść.

– Powtórz to, Eris. Tylko spróbuj.

– BRUDNY MIESZANIEC! – wykrzyczała. – TWÓJ OJCIEC TO ZDRAJCA! OBRZYDLIWE, BY NIHORNIJCZYK MIESZAŁ SIĘ Z INNYMI NACJAMI!

Kyoko warknęła. Eris dostała w twarz, tak jak wcześniej Lorenzo, padła na ziemię, obijając się o siedzenie. Fiołkowowłosa dyszała. I pierwszy raz widzieli ją, jak płacze.

– Eris… – Starła łzy. – Ale ty przecież nigdy nie uważałaś, że…

Wtedy czarnowłosa podniosła głowę do góry. Kyoko zauważyła, że jej wyraz oczu jest zupełnie inny, wcześniej był jakby zamglony.

– Ja nie rozumiem… – szepnęła i syknęła z bólu Eris. – Nie chcę iść do tych pierdolonych Egrejczyków… I naprawdę uważam, że czasami jesteś wkurwiająca… Ale ja… Kyoko, na bogów…

Eris złapała się za głowę. Lorenzo i Peter byli przerażeni. Lisica wzięła głęboki wdech i przykucnęła przy niej.

– Eris, co się dzieje?

– Nie wiem. Ale… nagle poczułam nieopisaną złość. Co się kurwa dzieje…?

Kyoko przytuliła ją do siebie, Eris wykrzywiła twarz w grymasie, ale również objęła fiołkowowłosą.

– Choć masz ciężki charakter to wiem, to nigdy nie uznawałaś myślenia, że pół-Nihornijczycy są podludźmi. Z jakiegokolwiek powodu to powiedziałaś… wybaczam ci.

„Ludzie szaleją w tej grze.” – Przypomniał sobie Peter. I był coraz bardziej przerażony prawdziwością tych słów…

Gdy Eris i Kyoko uspokoiły się, musiał tym razem obejrzeć nos królicy. I nadeszła jego kolej na trzymanie pieczęci. Kyoko oderwała ją magią delikatnie od dłoni Eris, po czym nałożyła na jego. Przyglądał się uważnie tym przedziwnym wzorom, odnosząc wrażenie, jakby parzyły. Gdy zaniknęły, nieprzyjemne uczucie minęło.

Pociąg zatrzymał się. Eris nie miała już zamiaru sprzeciwiać się wyjściu, chociaż po jej minie widać było, że jest to coś, czego śmiertelnie nie chce zrobić.

Miasto nie tętniło życiem od rana, lecz nie było go zupełnie pozbawione. Idąc widzieli kupców, którzy rozkładają stragany, słyszeli muzykę dochodzącą ze świątyni światła, która przyprawiła Eris o ciarki. Lorenzo zauważył nawet wyznawców Marsa, modlących się na balkonie. Peter nie był pewny, gdzie powinni iść.

„Kapłanka, więc może w świątyni? Może… w tej Dwunastu?” – pomyślał.

Słońce wzeszło, temperatura rosła. Chociaż o tej porze roku w Gormilii również było dość ciepło, to w Egrezji temperatury przez cały rok pozostawały szczytowe. Eris odczuła to jako pierwsza, jako Nihornijczyk pochodzący z chłodnego klimatu ledwo co znosiła Gormilijskie ciepło, a tu było tylko gorzej.

– Nie, wracam do domu! – warknęła.

– Spokojnie – powiedziała Kyoko wiedząc, o co chodzi. – Przyzwyczaimy się.

Eris przypominając sobie incydent w pociągu zamilkła, nie chcąc urazić lisicy, choć jej twarz zdradzała gniewne emocje. Chodzili bez celu kilka dobre minut, słuchając pretensjonalnych wdechów czarnowłosej. Nikt tak naprawdę nie wiedział, gdzie powinni zmierzać, a żaden tubylec nie chciał udzielić im odpowiedzi.

„Gdzie może być Świątynia Dwunastu? A może jednak jej nie mają…?” – Zamartwił się Peter.

– Hej… – szepnął Lorenzo, odwrócili się w jego stronę. Miał rumieniec na twarzy i położoną rękę na brzuchu.

– O nie, nie, nie, kurwa nie! – wybuchła Eris. – W POCIĄGU WPIERDOLIŁEŚ TRZY BOCHENKI I WARZYWA!

– Ale jestem nadal głodny. – Odparł z lekkim uśmiechem. Nagle pod jego nos ktoś podsunął tackę ze świeżym pieczywem.

– Proszę bardzo. – Powiedziała kobieta po brysku, rodowita Egrejczyczka.

– NIE ŻRYJ, MOŻE BYĆ ZATRUTE! – wrzasnęła Eris. Kobieta popatrzyła na nią dziwnie, po chwili zachichotała. – Z CZEGO SIĘ ŚMIEJESZ?

– Wiara słońca nakazuje nakarmić każdego, kto czuje głód – odpowiedziała na zarzuty i wzięła z tacki jedną bułkę, którą ugryzła. – Tym bardziej, gdy jest to nietutejszy.

Lorenzo ochoczo wziął wszystko i zaczął zajadać się. Eris warczała.

– Czy… pani wie, gdzie jest świątynia Dwunastu? Albo gdzie można znaleźć kapłankę Canę? – spytał szybko Peter.

– Ach, Cana! – Schowała tackę pod pachę. – Pielgrzymi, hm? Powinna być w świątyni, o tam, biały budynek z kolumnami.

– Dziękuję bardzo! – Włożył kobiecie kilka monet w dłoń. – To za kolegę.

– Nie ma sprawy! Niech słońce wam jasno świeci. – Po tych słowach poszła przed siebie. – Nie wierzę… – jęknęła czarnowłosa, patrząc na oddalającą się kobietę.

– Chcesz jedną? – spytał Lorenzo z pełnymi ustami, trzymając w dłoni bułkę. Eris wyrwała ją szybkim ruchem, po czym z grymasem ugryzła.

– Jak zdechnę to twoja wina – prychnęła.

– Idziemy. – Ponagliła ich Kyoko.

– Dobra, dobra, już. – Królica obraziła się.

Peter szedł przed nimi energicznym krokiem. Gdy dotarli, pchnęli ciężkie drzwi, by wejść do środka. Cała świątynia była zrobiona z marmuru, czuli przyjemny chłód bijący od ścian. Witraże okienne przedstawiały różne pory roku i wydarzenia z Księgi Dwunastu. Na wpół przezroczysty, przyciemniany sufit przypominał nocne niebo. Kamienne ławy do siedzenia ustawiono równolegle po lewej i prawej. Naprzeciw nich znajdował się ołtarz, który oświetlały promienie słoneczne wpadające równolegle przez otwór nad drzwiami wejściowymi, które Lorenzo zamknął za sobą. Eris i Kyoko złożyły ręce i lekko ukłoniły się. Peter i Lorenzo powtórzyli za nimi, nie wyszło im to pięknie.

– I… co teraz? – spytał lis. – Może ją zawołamy?

– Żadnego wołania. Musimy jej poszukać – powiedziała poważnie Kyoko. – Chodźmy więc w…

– Czekajcie! – wrzasnęła Eris. – Nie słyszycie?!

– Nie krzycz – poprosiła fiołkowowłosa. – To święte miejsce.

– No ale nie słyszysz?

Usłyszeli cichą piosenkę, śpiewaną po nihornijsku. Głos był przyjemny dla ucha, delikatny. Po chwili ujrzeli kto śpiewa. Siedziała na pierwszej ławce, odwrócona do nich tyłem. Powoli zaczęli iść w jej stronę, Peter wsłuchiwał się w głos, który cicho, wręcz niezauważalnie, roznosił się po całej świątyni, był słodki i kojący. Nie rozumiał słów, ale… czuł coś w sercu. Po paru krokach zobaczył ją nieco wyraźniej, miała jasne, puszyste różowe włosy i białe kocie uszka. Spojrzał na twarz Eris i Kyoko, miały zaszklone oczy, lecz miny takie, jakby nigdy nic.

Nagle dziewczynka urwała śpiewanie i odwróciła twarz w ich stronę. Spod różowej grzywki wyglądały duże, złote oczka. Daleko było jej do Egrejczyka, skórę miała koloru mleka, z lekkim różowym przebarwieniem, jaśniejszą nawet od bladej karnacji Kyoko i Eris. Peter nigdy nie widział czegoś takiego.

Dziewczynka uśmiechnęła się, wstała z ławki. Posturę miała drobną i niższą nawet od i tak niskiej Eris, ubrana w białą bluzkę zapinaną na guziki, ze złotą falbanką doszytą u samego dołu, białą, plisowaną spódniczkę i czarne buciki. Pulchna, niewinnie wyglądającą twarz, dosyć szerokie biodra oraz mały biust wskazywały, że musiała być nastolatką, pomimo swojej niskorosłości.

– Może chusteczkę? – zaproponowała dziewczynka Kyoko i Eris, te szybko przetarły oczy.

– To ty żyjesz? – spytała, nie kryjąc zdumienia czarnowłosa. – Myślałam, że Brando wybili wszystkich!

– Jakich wszystkich? – spytał Lorenzo.

– Przecież to jest albinos, imbecylu! – wrzasnęła gniewnie Eris, którą Kyoko lekko trzepnęła w głowę.

– Nie krzyczy się w takim miejscu – zganiła ją fiołkowowłosa, po czym zwróciła się do dziewczynki. – Więc jesteś albinosem. To zaszczyt dla mnie. Jestem Kyoko z państwa Nihorii.

Dziewczynka uśmiechnęła ponownie.

– To zaszczyt też dla mnie – odpowiedziała z pokorą w głosie różowowłosa. – Ja jestem Nana Nagisa Viltis via Enzern. Witam was w domu bożym. Przybiliście po prawdę?

– My… – zaczął Peter, a dziewczynka zwróciła na niego swoje duże oczy. – My chcemy się dowiedzieć o grze!

– PO KIEGO JEJ TO MÓWISZ, MOŻE NIE NALEŻY JEJ UFAĆ?! – wydarła się Eris.

– Wiem – odparła spokojnie Nana. – Zapach, jaki za sobą ciągniesz, raczej nie należy do ciebie.

– No tak. Nie ukryjesz nic przez albinosem – prychnęła Eris. – Dobra młoda, gdzie jest Cana?

– Nie zaprowadzę was do Matki, dopóty panowie nie wyjawią mi swoich imion.

– Ja jestem Lorenzo z państwa Wojcy! – Lis chwycił drobną dłoń Nany i zaczął nią trząchać. Ta cichutko zachichotała.

– A ja… jestem Peter z Re… Z państwa Gormilli – przedstawił się, przypominając sobie, że są przecież poza Gormilią. Nana spojrzała na niego z dziwnym zainteresowaniem. Złotowłosy po chwili niepewnie wyciągnął dłoń, którą dziewczynka ucisnęła. Poczuł przepływ jakiejś przyjemnej energii.

– No dobra, to zaprowadzisz nas do tej baby, czy nie? – spytała znudzona Eris. – Oczywiście – odpowiedziała Nana, nie przejmując się określeniami czarnowłosej. – Jednak radzę nie nazywać matki Cany… „babą”, przynajmniej… no wiesz… – przybliżyła nieco twarz w jej stronę – …przy niej. Jest ostra…

Odeszła od królicy i ruszyła pewnie w stronę drzwi, jakie znajdowały się za ścianką obok ołtarza. Wyszli ze świątyni i od razu w oczy rzucił im się dom. Nie zauważyli go wcześniej, gdyż był schowany tuż za świątynią. Przed nim w ogródku, utrzymywanym magicznie tak, by mógł rosnąć na piasku, przebywała druga dziewczynka, w podobnym wieku do Nany. Wyglądała jednak jak jej zupełne przeciwieństwo – miała czarne, długie włosy, brązowe oczy, ciemną skórę i była przy kości. Na dodatek z jej głowy wyrastały czarne, psie uszy.

– Bast! – zawołała albinoska. – Nie wiesz, gdzie matka Cana jest?

– Nanuś, czemu gadasz po brysku? – spytała zdziwiona, odpowiadając po egrejsku. Nagle ujrzała czwórkę nieznajomych stojących tuż za różowowłosą. Wzięła głęboki wdech. – CZEGO OD NIEJ CHCECIE?! JEŻELI JEJ NIE ZOSTAWICIE, TO… TO… – wykrzyczała już po brysku, lecz z każdym kolejnym słowem zaczynała trząść się coraz bardziej. – TO WAS POGRYZĘ!

Zmieniła się w puszystego pieska przypominającego dużego jamnika o krótkich łapkach. W tej formie wyglądała jeszcze bardziej uroczo niż jako człowiek, wystawienie kłów i podniesienie uszu do góry nie nadało jej groźnego wyglądu, choć o to się starała.

– Nie, nie. To nasi goście. – Uspokajała Nana, po czym podeszła do niej. Bast od razu powróciła do ludzkiej formy i poprawiła białą sukienkę, którą miała na sobie, jakby bała się, że będą podglądać jej kształty.

– Uważaj sobie i lepiej nie szczekaj – zagroziła jej Eris. – Ja takie jak ty to obdzieram ze skóry żywcem, zrozumiano?

Bast przełknęła ślinę i wycofała się, a wtedy królica została popchnięta przez Nanę.

– Mówienie tak jest złe! – Rozzłościła się różowowłosa.– Goście powinni umieć zachować takt, nawet, jeżeli są moją rodziną! Nie bój się Bast, ja cię nie dam.

– Matka Cana będzie zła, że przyprowadzasz takich nietaktownych ludzi tutaj! – załkała.

– Oni są taktowni. – Wskazała na pozostałych. – I potrzebują porozmawiać z Matką Caną o grze.

– Gracze? – spytała ze zdumieniem. – Nana, wiesz, że… Ajć, dlaczego musiała wyjść?!

– Wiem Bast, ale…

– Gdzie ona jest?! – wtrącił się szybko Peter. – Ja muszę ją odnaleźć jak najszybciej się da! Ludzie w tej grze szaleją, tak?! Mój brat w to wpadł, muszę mu pomóc!

Twarz Nany przybrała bardzo poważny wyraz.

– Jest szczery, prawda? – spytała psinka.

– Tak, na pewno – odpowiedziała różowowłosa.

– Kurwa mać, nie mamy na to czasu! – wrzasnęła Eris. – Ten Pieprzony Filozof Numer Dwa dowiedział się, że złodziejaszki próbują wykorzystać bożka! Pewnie niedługo tutaj przylezą, skoro macie wiedzę! Więc skończcie się opierdalać i może znajdźcie tą babę?!

– Na pewno, Nana…? Ona używa takiego języka… – Zamartwiła się Bast.

– Możemy im ufać. Tu jest przecież Peter z Gormilli, ten znany medyk. – Dziewczynka uśmiechnęła się rozkosznie w jego stronę. Bast wzięła głęboki wdech i poczuła ulgę. – Powiedz mi, o co walczy twój brat, jeżeli wolno mi wiedzieć?

– Mój brat… robił to dla mnie. Chce dać mi lek na hemasitus. Tak… powiedział bożek.

– Ty rozmawiałeś z bożkiem?! – spytała zdumiona Kyoko.

– KŁAMCA PIERDOLONY, CO JESZCZE UKRYWASZ? – krzyczała królica, lecz Lorenzo zatrzymał ją przed rzuceniem się wprost na niego.

– Nic nie ukrywam… Nie słyszeliście? – spytał zdziwiony, lecz po chwili odwrócił wzrok ponownie w stronę Nany. – Powiedział, że… ta gra to dla niego zabawa, by popatrzeć jak ludzie przelewają swoją krew... I że mój brat… wszedł w tą grę, by mi pomóc z leczeniem hemasitus. Ale ja tego nie chcę! Nie chcę, by mój brat mordował w imię jakiegoś chorego sadysty!

– My za to – wtrąciła się Kyoko – jesteśmy broniami Aru z Wojcy, która walczy o magię ognia. Przybyliśmy tu przed nią. Teraz musimy wiedzieć, co robić dalej.

– Wiec to oni… – szepnęła Bast.

– Matka Cana mówiła, że jest ktoś, kto walczy o ogień, i ktoś, kto walczy o krew. Cieszymy się, że przybyliście – wyjaśniła jej słowa Nana. – Wiemy, że nie każdy ma tutaj czyste zamiary. Próbujemy zachowywać się jak najbardziej naturalnie i ostrożnie, by wyłapywać osoby, które swoimi życzeniami mogą zaszkodzić światu. Wam jednak możemy zaufać.

– Skąd ona to w ogóle wie? – spytał Lorenzo.

– To przecież kapłanka! – Uśmiechnęła się Nana. – Wkrótce przybędzie, by odpowiedzieć na wasze pytania. Na razie poczekamy na waszych kompanów. Również tutaj zmierzają, prawda?

– Cholera, czyta z nas jak z książki… – szepnęła pod nosem Eris.

– Sądzę, że wywnioskowała to logicznie po tym, jak powiedziałam, że przybyliśmy tu przed mistrzem – wyjaśniła Kyoko.

– Może wejdziecie do domu? Po podróży musicie być wymęczeni i na pewno głodni, a w szczególności o ten lisek, prawda? – Nana popatrzyła na Lorenzo.

– A NIE MÓWIŁAM? – krzyknęła królica.

– Cóż, sama mówiłaś, że nie ukryjesz przed albinosem niczego. – Wypomniała jej słowa Kyoko. Lorenzo ucieszony perspektywą śniadania, od razu zaczął dziękować Nanie i Bast. Psinka zaprowadziła ich w stronę domu, Lorenzo wystartował jako pierwszy, Eris przeklinała na niego, Bast słysząc jej słownictwo starała się trzymać od niej z daleka. Kyoko szła obok Petera, podobnie jak Nana, która spoglądała co jakiś czas na jego twarz. Czuł się nieco onieśmielony i nadal zastanawiał, czym była ta energia, którą poczuł gdy uścisnął jej dłoń.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania