Pokaż listęUkryj listę

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 3)

Lorenzo mlaskał, pochłaniając piątą dokładkę śniadania, gdy reszta zjadała dopiero pierwszą porcję. Eris zaciskała widelec i nóż w dłoniach, czekając tylko na moment, w którym będzie mogła wbić je lisowi w oczodoły. Jedyną osobą bez apetytu był Peter. Bast ciągle namawiała go do wzięcia dokładki, ten jednak odmawiał, pozwalając Lorenzo nakładać sobie coraz to więcej. Ten wpychał jedzenie do ust z rumieńcem na twarzy, gdy czarnowłosa celowała w niego sztućcami. Chwycił szklankę i łapczywie wypił wodę duszkiem, po czym głośno uderzył pustą o stół.

– JESZCZE! – Z uśmiechem wskazał na talerz.

– NIE MA KURWA OPCJI! – Eris zrealizowała w końcu swój zamiar, Lorenzo w porę zdołał zasłonić oczy. Dyszała niczym dzikie zwierzę. – NAWET U GOŚCI MUSISZ WPIERDALAĆ? JAK SIĘ SPASIESZ, TO WYZNAWCY ŚWIATŁA CIĘ WYCHĘDOŻĄ W DUPĘ Z ŁATWOŚCIĄ!

– Na Dwunastu, co to za słownictwo?! – W oczach Bast pojawiły się łzy. Lorenzo odkaszlnął.

– A–Ale… – zaczął niepewnie. – Tu Wyznawcy Światła są inni! Dbają byśmy… mieli pełne brzuszki! Pamiętasz chyba tę spotkaną wcześniej kobietę, nie? – Uśmiechnął się z widocznym przerażeniem w oczach. Źrenice Eris zmieniły się w małe punkty.

– Och, skoro tak bardzo chcesz, to pozwolę ci skosztować tej przyjemności już teraz, WSADZAJĄC CI NÓŻ W DUPSKO! – Z głośnym tupotem wstała, lis w strachu zerwał się, zaczęli biegać wokół stołu niczym małe dzieci. Eris klęła, Lorenzo przepraszał, Bast jęczała coś o stereotypach. Kyoko nie wiedząc jak skomentować tą żenującą sytuację, podniosła szklankę i napiła się powoli wody. Do pomieszczenia wpadła Nana, trzymająca dwie pokaźne miski – w jednej była sałatka, a w drugiej świeżo wypieczone bułki z mięsnym farszem. Zapadła nagła cisza, Eris i Lorenzo spojrzeli na różowowłosą, która stała w bezruchu ze zdziwionym wyrazem twarzy. Królica natychmiast schowała nóż za plecami.

– NANUŚ, TOŻ TO DEMON! – wrzasnęła Bast zanosząc się płaczem. – ŻEBYŚ TY SŁYSZAŁA, CO ONA MÓWI O WYZNAWCACH ŚWIATŁA!

– Oj Bast, to da się zmienić, może ma złe doświadczenia? – Nana uśmiechnęła się i położyła na stole miski. – Proszę bardzo, na wypadek gdyby zabrakło!

Lorenzo korzystając z nieuwagi Eris rzucił się w stronę stołu i wziął bułki. Królica prychnęła i sama postanowiła w końcu jak przyzwoity człowiek zjeść coś. Peter dziobał w talerzu, nawet nie zwrócił uwagi na wygłupy tej dwójki. Nagle na jego talerz została nałożona świeża sałatka.

– Jedz, to samo zdrowie – powiedziała Nana, uśmiechając się. – I tak jesteś wychudzony.

– Najczęściej to ja pouczam innych, by jedli zdrowe rzeczy. – Parsknął śmiechem i ostatecznie posłuchał rady.

Lorenzo po pięciu bułkach był już zupełnie najedzony. Oparł się o krzesło zadowolony i zarumieniony na twarzy ze szczęścia. Czarnowłosa komentowała wulgarnie jego obżarstwo pod nosem, Kyoko zaś cieszyła się, że jest już po wszystkim. Peter zjadł wszystko, co zostało mu podane. Ostatni raz, kiedy mu coś tak bardzo smakowało, to obiad, jaki zrobił mu jego brat.

I wtedy poczuł, że traci czas.

– Czy ona nie może w końcu przyjść? – spytał zniecierpliwionym tonem.

– Rozumiem, że się martwisz – odpowiedziała mu fiołkowowłosa – ale oni tu zmierzają. Niedługo się z nim spotkasz, cierpliwości.

– Cierpliwości? Przecież w każdej chwili mogą zostać zabici…

Zapadła grobowa cisza.

– Tak samo w każdej chwili ty możesz zapaść na hemasitus – ponowiła Kyoko po dłuższym milczeniu. – A jednak leczysz, pomimo ryzyka, bo to twoja walka, Peterze. Tak samo każdy gracz prowadzi swoją, w każdej bitwie można zginąć. Lecz co byśmy osiągnęli bez próbowania?

– Ale czy jest sens oddawać się w ręce jakiegoś szaleńca, który po prostu bawi się losami tego świata?! On jest bogiem, bogiem! Istotą, jaka powinna nas bronić, a robi sobie z nas krwawe widowisko!

– Nawet jeżeli, to co innego nam zostaje? Rozumiem, że to sprawa honoru, ale nie pomyślałeś, że może dla Edwarda tym jest właśnie to, na co przystał? Na to, by ci pomóc? Chęć naprawienia swoich błędów? Powiedział nam to.

– Ale leczenie hemasitus to tylko i wyłącznie moja sprawa! Ed się nie pisał na nic takiego!

– Nie masz racji. Martwisz się o Edwarda, prawda? O to, że coś mu się stanie, że może umrzeć. A próbowałeś kiedykolwiek podstawić się w jego sytuacji? Zastanawiałeś się co czuje, gdy ty idziesz do pacjentów?

– Tak – odparł cicho po chwili milczenia. – Ja po prostu wiem, co to znaczy zbrukać swoje dłonie krwią. Wiem czym jest szaleństwo, widziałem je w oczach mojego przyjaciela… I to ma być cena spełnienia marzenia? Mordowanie dla uciechy jakiegoś bożka, którego Wyznawcy Światła zwą diabłem…? I mam siedzieć spokojnie i udawać, że to w porządku?! To wcale nie jest w porządku! Nie mam zamiaru dawać moim pacjentom leku wywalczonego krwią zdrowych!

– Może masz rację. – Westchnęła Kyoko. – Jednak nie masz pewności, czy lek na hemasitus istnieje. Tak jak my nie wiemy, czy da się ocalić magię ognia. Bożek być może jest jedyną taką szansą. Czasami warto ponieść ofiarę, nawet tą najwyższą, by przyszłość mogła być jaśniejsza…

– Bożek powiedział, że istnieje lek – odparł złotowłosy. – Że może go odnajdę… Tylko gdzie?

Nana nagle wstała, po czym otrzepała spódniczkę.

– Bóg życzeń winien spełniać marzenia, jednak został zniszczony przez egoizm i szaleństwo, właśnie te, przed którymi chcesz uchronić brata. To naturalne, że ludzie, gdy mają szanse zdobyć to, czego naprawdę pragną, gotowi są iść nawet po trupach… Szkoda tylko, że rozwiązanie czasami jest tak blisko, a jednak okoliczności tak złe, że nie zostaje ono dostrzeżone. Może jesteście w podobnej sytuacji?

– Sądzisz, że jest jakieś inne rozwiązanie? – spytał tym razem Lorenzo.

– Ja to wiem – odpowiedziała tajemniczo.

Nagle do pomieszczenia wpadł jakiś kapłan i bełkotał coś nerwowo po egrejsku. Bast i Nana otworzyły szeroko usta.

– Musimy uciekać! – powiedziała albinoska. – Złodzieje wiedzą, że tu jesteście!

– OJJJ, JA IM KURWA DAM!– wrzasnęła Eris, biorąc w ręce wszystkie noże ze stołu.

– Idziemy walczyć. – Zadecydowała poważnie Kyoko. – Ty, Peterze z Rebellar, uciekaj.

– Ale…

– Żadnego ale! To nie twoja walka. Zaopiekuj się tymi dziewczętami.

Nana i Bast podały mu dłonie, złapał je, po czym razem pobiegli w stronę tylnego wyjścia. Kyoko wydobyła z siebie miecz i uśmiechnęła się pod nosem.

– Wiem o czym mówiła albinoska w naszej sytuacji – zwróciła się do Lorenzo i Eris. – Albowiem pewnego dnia ogień znów rozpali niebo…

– …i wtedy bóg ognia, wraz z feniksami, stanie w świetle chwały, by rozgrzać nasze zziębnięte twarze. – Zakończyła cytat Eris.

– Kto wie, skoro bóg życzeń naprawdę istnieje… to może powinniśmy mieć tą naiwną nadzieję, że bóg ognia wróci, a z nim wszystko do normy?

– Wy… wierzycie w boga ognia? – Zdziwił się Lorenzo.

– Wiara Dwunastu – wyjaśniła Kyoko. – Ale to nie czas na lekcję religii. Nana ma tę wiarę, może słuszną, a może naiwną i durną. My mamy naszą walkę. Dalej, więc! Dajmy im znowu do zrozumienia, że nie zadziera się z nami!

– No Kyoko, pierwszy raz podoba mi się to, co mówisz! – pochwaliła ją Eris. Lisica niepodobnie do siebie parsknęła cichym śmiechem.

Nie trzeba było długo czekać, złodzieje sami do nich przyszli. Całą trójką rzucili się do walki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania