Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 5)

– Tędy! – Bast odsunęła regał z książkami, za którym znajdowało się przejście. Nana weszła jako pierwsza, a tuż za nią Peter, Bast jako ostatnia. Złotowłosy, używając magii, przesunął regał na poprzednie miejsce.

– Sądzicie, że ludzie z miasta już wiedzą? – spytała Bast.

– Na pewno. Miejmy nadzieję, że matka Cana zaraz przybędzie… – odpowiedziała różowowłosa.

Usłyszeli wrzask dochodzący z zewnątrz, bardzo doniosły. Znieruchomieli na moment, Bast zaczęła się trząść.

– J–J–J–Juuuż się zaaczęłooo… – przeciągała zdania w strachu.

– Nie bój się! – oznajmił stanowczo Peter. – Ochronię was!

Bast nieco uspokoiła się. Powiedział tak, chociaż sam nie był przekonany co do tych słów. Zaczęli schodzić po krętych schodach, kilka minut później dotarli na sam dół.

– Poczekajcie, otworzę te drzwi. – Nana i Peter odsunęli się, dając Bast przejść. – Tu jest schron, na zewnątrz wychodzi się po drabinie, która jest w środku.

Kiedy otworzyła drzwi, Peter zaczął mieć wątpliwości, czy naprawdę chce się ukrywać. Wyrzucał sobie w myślach: „Ile mogę tylko uciekać, chować się, nic nie robić?”

Zacisnął pięść.

– Wy tu zostaniecie, ja wrócę. – Zadecydował. – To durny pomysł, wiem, ale nie mogę czekać z założonymi rękoma…

– Ale Kyoko z Nihorii powiedziała… – szepnęła Bast.

– Nie chcę, by wciąż ktoś mnie chronił… Po co niby przeszedłem tak długą drogę…? By znowu ktoś mnie ratował? Żebym schował się pod ziemią i poczekał, aż inni przeleją za moje bezpieczeństwo krew? Mam tego dosyć…

– Więc ja idę z tobą – powiedziała Nana.

– Nanuś! Oszalałaś! – Bast złapała ją mocno za ramiona. – Matka Cana jak się dowie, to urwie wszystkim w Egrezji kończyny!

– Wiesz dobrze, czemu muszę iść. Ja też nie mogę całą wieczność polegać na innych. Chodźmy, Peterze z Gormilli.

Nana, zupełnie ignorując trzęsącą się przyjaciółkę, ruszyła w stronę drabiny. Udzieliła Peterowi pierwszeństwa, zaczął wspinać się do góry. Drabina była dość wysoka, spokojnie stawiał nogi na coraz wyższym szczeblu, Nana wchodziła tuż za nim. Przekonywał cały czas siebie w myślach, że nie może teraz zrezygnować, gdyż zawładnęły nim wątpliwości. Przecież nie miał żadnej broni, nie umie walczyć, a Nana z pewnością nie ocali mu tyłka w razie potrzeby.... Nie, sama myśl, że ktoś mógłby go znowu ratować, przyprawiała o potężny ból w duszy. Zaczął wspinać się szybciej, chcąc wyładować strach. Wtedy stopa poślizgnęła mu się, mocno złapał się drabiny, na szczęście nie upadł. Różowowłosa skryła głowę jedną ręką, gdy poczuła, że niebezpieczeństwo minęło, położyła ją znowu na szczeblu i kontynuowała wspinanie się. Bast obserwowała ich, jęczała coś pod nosem o karze od matki Cany.

– Już blisko, jeszcze tylko jeden szczebelek – mówiła Nana. Peter dotknął dłonią sufitu, który lekko zadrżał. Pchnął, wieko otworzyło się. Odetchnął świeżym powietrzem, pierwsze co ujrzał to świątynia i dom, w jakim przebywali jakiś czas temu na śniadaniu. Wyszedł, po czym pomógł Nanie, podając jej rękę. Znowu przeszedł po nim dziwny dreszcz. Zupełnie tak, jakby dziewczynka posiadała potężną moc w sobie…

Usłyszał czyjeś głosy, mowę w języku bryskim, jak i egrejskim. Nana szepnęła „ciii”, po czym gestem wskazała, by podążał za nią. Podeszli bliżej drzwi wejściowych, które zostawiono uchylone. Zajrzeli ostrożnie, tak, by nie zostać zauważonym. Peter przełknął ślinę; Lorenzo, Kyoko i Eris przywiązano do sufitu za nogi magicznymi linami, wisieli głowami w dół. Cały przedpokój wypełniali złodzieje. Nana dostrzegła leżącego na ziemi kapłana, który wcześniej przyszedł ostrzec ich o złodziejach, nie żył. Dziewczynka zapłakała bezgłośnie.

„Kierownik” szajki stał plecami do uchylonych drzwi, mówił do wiszącego trio o grze, o bożku, o zagładzie. Peter ponownie przełknął ślinę, przypomniał sobie słowa złodzieja, który napadł na niego w Rebellar. Teraz już wiedział na pewno.

Tę grę naprawdę trawi szaleństwo.

Nagle Nana wrzasnęła. Peter odwrócił się, został natychmiast powalony na ziemię zaklęciem. Czuł, jakby żebra mu pękały, wydał z siebie głośny jęk. Ktoś złapał go za nadgarstek i przeciągnął brutalnie do środka.

– Po cholerę tu przychodziłeś!? – krzyczała Kyoko. – Mówiłam, że masz się nie wtrącać!

Rosły i umięśniony złodziej, który przyłapał ich na podsłuchiwaniu, rzucił go na podłogę. W drugiej łapie przytrzymywał Nanę za bluzkę, do której to zwrócił się „kierownik” szajki, znany z bitwy w mieście Kavu, Vin.

– Och, więc to jest ten klucz do wygranej? – spytał, po czym ścisnął jej policzki mocno jedną dłonią. – Puci, puci, ha.

Nana splunęła mu na twarz. Wtedy złodziej, jaki ją przytrzymywał, uderzył pięścią w jej brzuch i puścił, upadła na ziemię.

– Dosyć! – nakazał Vin. – Nie może stać się jej krzywda, należy do Najwyższej Kapłanki!

– Przepraszam. – Wyrośnięty złodziej pokłonił się lekko.

– Nie ty masz przepraszać bracie. Oni mają! Za swoją niewierność! Za odwrócenie się od światła, jakim jest Ra! A ty, na co się gapisz?!

Peter patrzył na Vina pustym wzrokiem. Blizna na policzku zaczęła go straszliwie palić. To był on. To ten złodziej, który najpierw okradł ich dom, po czym gonił przez las. A ten drugi, wielki, to był jego ówczesny towarzysz. Rozpoznał ich mimo, że bardzo się zmienili.

– Peterze z Rebellar… – jęknęła Nana. – Ja… pomóż… bo inaczej…

– Co tam gadasz, niewierna Nihornijska kurwo?! – wrzasnął Vin, po czym złapał ją za włosy i podniósł do góry. – Ach, więc to są albinosi! Tak bardzo podobni do tego… słońca nocy?

Wszyscy inni złodzieje zebrani w pomieszczeniu wydali dźwięki zdegustowania. Vin podniósł wolną rękę do góry, by zamilkli.

– A czym jest to słońce nocy, o którym tak pięknie mówicie, hm? Czy jest tak jasne jak nasze? Odpowiedź brzmi nie. Bo nie istnieje.

Złodzieje zaczęli się śmiać.

– Och, mam pomysł! Może uczynimy cię piękniejszą? – Vin wyciągnął nóż z kieszeni, po czym przystawił go blisko twarzy dziewczyny. – No co, mieliśmy nie robić jej krzywdy, ale jeżeli troszkę ją uszkodzimy, to raczej Najwyższa Kapłanka się nie zezłości, prawda?

Nagle dostał w twarz z zielonej wiązki magii. Nana padła na ziemię, ciężko oddychając ze strachu. Peter patrzył na niego tymi pustymi oczyma, ignorując zupełnie ból w żebrach. Vin otrząsnął się z szoku, poklepując zraniony policzek delikatnie.

– No proszę – zakpił. – Co za heroizm. Rzuciłeś mi wyzwanie, więc załatwimy to jeden na jeden. Chyba, że potrzebujesz wsparcia, to możesz wziąć sobie Nihornijską kurwę, z pewnością pomoże ci w tym starciu!

Złodzieje znów wybuchli śmiechem. Peter czuł gniew tak silny, że przyćmił wszelkie myśli o Edwardzie, moralności… o wszystkim. Został tylko gniew, a wręcz nienawiść, skierowana do osoby, jaka teraz śmiała mu się obrzydliwie w twarz.

Usłyszał w swojej głowie cichy głos. Jego własny głos.

„Koniec litości.”

Peter wybiegł w stronę Vina. Ten z zadziornym uśmiechem czekał, aż podejdzie wystarczająco blisko, miał pewien plan. Lecz nagle błysnęła magia. Złodziej stracił orientacje, nie przewidział tego ruchu, znajdował się w ogrodzie obok domu. Peter chwycił go za szyję, po czym przewalił brutalnie na ziemię. Teraz Vin patrzył prosto w puste, matowe oczy Petera, którego usta wygięły się w makabryczny, szaleńczy uśmiech. Przerażony Vin dostrzegł ostrze noża, tego samego, jakim miał zamiar zrobić krzywdę albinosce.

– Oto kara za grzechy, grzeszniku! – krzyknął Peter, po czym zaczął ciąć szybko i głęboko twarz złodzieja, który darł się w niebogłosy, błagając swojego boga o pomoc. Nagle jego szajka zaczęła uciekać, bez niego, choć wrzeszczał o ratunek. Peter zdołał już oślepić go na jedno oko.

– Błagam… Błagam…! Litości… Litości!!! – wrzeszczał Vin. złotowłosy na moment poprzestał. – Zrobię co zechcesz… ale jeżeli masz Ra w sercu… to błagam, oszczędź mnie…!

Peter zaśmiał się niczym szaleniec. I z tym śmiechem, który zaczął stawać się coraz bardziej maniakalny i głośny, zrobił to samo, co robi swoim umierającym na hemasitus pacjentom:

Poderżnął mu gardło z chirurgiczną precyzją.

– Gonić ich! Namierzyć! – krzyczał ktoś z daleka, po Egrejsku. – Nie dać fanatykom uciec!

Była to straż porządkowa Egrezji. Część z nich ruszyła za uciekającymi złodziejami, reszta pomogła trio uwolnić się. Nagle do domu, przepychając się poprzez ludzi, wpadła wysoka staruszka o ciemnej, mocno pomarszczonej skórze, platynowych blond włosach i niebieskich oczach, okryta zielonym płaszczem.

– Nana, dziecko! – zawołała, po czym pobiegła do leżącej na ziemi dziewczyny. Schyliła się i otuliła ją swymi rękoma. – Dowiedziałam się zbyt późno...

– Matko Cano… Peter z Gormilli…

Różowowłosa wyjrzała poprzez boczne wejście, tam, gdzie znajdował się ogródek. Zasłoniła dłońmi usta, wyrwała się kapłance z objęć i wybiegła.

Peter stał nad zwłokami Vina, ubrudzony w jego krwi, cały się trzęsąc. Miał lekko rozwarte usta i szeroko otwarte oczy. Cana stanęła w drzwiach prowadzących do ogródka.

– Nana, zabierz mu to! – nakazała.

– Peterze z Rebellar… Peterze! – wołała głośno albinoska.

– Ja… Ja… Ja nie… Ja nie… Ja… – mamrotał.

– Oddaj mi pieczęć. Proszę.

Peter wystawił rękę. Nana zabrała pieczęć i na moment założyła ją sobie na dłoń. Cana podeszła do nich, chwyciła Petera za ramię i zaczęła prowadzić.

– Chodź, dziecko, chodź – mówiła do niego spokojnie. – Nic tutaj już nie zdziałacie! – Zwróciła do osób ze służby porządkowej. – Lepiej pilnujcie teraz, by te gnoje nie panoszyły się po mieście! I zabierzcie ścierwo tamtego, co leży w moim ogrodzie.

– A on? – Wskazał jeden z nich na Petera.

– Nie mówcie mi, że chcecie karać tego, kto zarżnął złodzieja.

Ludzie ze służby pokręcili głowami przecząco jako odpowiedź, po czym wyszli z domu. Cana wraz z Naną wprowadziły złotowłosego do salonu, tam siedziało trio - poobijane i znużone.

– Już kanibalka była lepsza… – szepnął Lorenzo, który nagle kogoś dostrzegł. – Peter!

Eris i Kyoko odwróciły się.

– Na bogów, co ten Vin ci zrobił?! – pytała fiołkowowłosa, zaszokowana widokiem oblepionego w krwi Petera.

– Zabiłem go – oznajmił pusto, budząc w nich przerażenie. Nana posadziła go na krześle. Cana wyszła na zewnątrz, rzucała zaklęcia obronne na dom i świątynie, by nikt nie mógł przejść bez jej wiedzy. Wtedy to nagle kogoś ujrzała, trzy osoby, które prowadziła Bast.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania