Boska Makabra: Filozof - Rozdział 10 (Część 10)
– Nadchodzą – przemówiła Cana do wszystkich. Siedziała za biurkiem, na którym stała zapalona świeczka, opierając brodę na splecionych dłoniach. Jej oczy, choć zawieszone wzrokiem w jednym punkcie, nie wyglądały jakby na cokolwiek patrzyły. – Przebili się przez graniczne blokady. Z siłą, jaką dysponują, szybko zmiotą strażników świątyni. Przez bariery magiczne też przejdą, gdyż ich głową jest Kavaru. Nadchodzą, bo potrzebują klucza do wygranej. My więc musimy ten klucz ukryć przed nimi, najgłębiej jak się da.
– My będziemy walczyć – powiedział Edward. – Peter zajmie się Naną.
– Przecież ja też mogę walczyć! – Oburzył się, słysząc to. – Mówiłem, że nie mam zamiaru siedzieć biernie!
– Wiem. Ale to jest nasza walka, nie twoja. Ktoś też musi zająć się tą małą, gdyż potrzebujemy jej, by pokonać bożka raz na zawsze – odparł stanowczo Ed. Peter opuścił głowę nisko, ostatecznie odpuszczając. Cana wstała, po czym podeszła do grupy.
– Ty Peterze, uciekniesz z Naną i Bast przez tunel pod świątynią i postaracie się opuścić Egrezję. Służby są poinformowane, więc na pewno wam pomogą. Nie wiem, jak wiele czasu jeszcze mamy, musimy działać szybko. Wy za to, gracze, udacie się prosto do świątyni światła. Bardzo łatwo ją rozpoznacie, jest to wysoka budowla, a na czubku dachu widnieje rzeźba słońca. Tam właśnie zmierza Cedrinn.
– A skąd ty niby wiesz, że to cel tej suki?! – spytała zdenerwowana całą sytuacją Eris. Cana obdarowała ją zimnym spojrzeniem.
– Jeżeli nie chcesz się przekonać skąd, a uwierz, że nie chcesz, to rusz dupsko i nie pozwól jej tam nogi postawić – odpowiedziała poważnie. Czarnowłosą przeszły ciarki.
Dokończyli omawianie planu, po czym ruszyli razem. Bast prowadziła Petera, który trzymał Nanę za dłoń. Cała reszta osłaniała ich.
Cana zaczęła gasić magią wszystkie świece, by ograniczyć widoczność wrogowi. Przeniosła się do świątyni, używając zaklęcia teleportacji, wszystko po to, by oddalić Cedrinn od albinoski. Wiedziała, że przeciwnik przybędzie najpierw tutaj. Nie pomyliła się. Usłyszała cichy szmer zaklęcia. Cana ścisnęła dłonie.
– Czekałam, aż w końcu do mnie przyjdziesz, Cedrinn – zawołała głośno, a jej głos rozniósł się echem po świątyni. Jako odpowiedź padły wyraźne odgłosy kroków i leniwe ziewnięcie.
– Noc tak ciemna… Świeczki byś mogła zapalić, dać nieco światła z żywiołu jedynego boga… Och, przepraszam, zapomniałabym! Wolisz mętne światło gwiazd od swojego „boga” wszechświata, którego śmiesz nazywać ważniejszym od Ra.
– Mętne światło gwiazd? A nie uczono cię nigdy, że słońce jest jedną z nich?
Cedrinn przygryzła wargi. Iskry magii rozbłysły, padając na świece i zapalając je. W świątyni nastał półmrok. Obie Kavaru dostrzegły siebie. Canę, okrytą zielonym płaszczem, i Cedrinn, okrytą czerwonym, symbolem władców złodziei. Cedrinn ściągnęła kaptur i nieco odsłoniła ciało. Była ubrana dosyć skąpo, w białą bluzkę odsłaniającą brzuch i białą, krótką przylegającą spódnicę, ozdobioną dwoma złotymi pasami. Na szyi nosiła obrożę ze złota, a na palcach dłoni wiele pierścieni. Zza platynowych włosów wyglądały jasne, niebieskie oczy, kontrastujące z ciemną, czekoladową cerą. Patrzyły one gniewnie w oczy staruszki, jakie były dokładnie w tym samym kolorze. Włosy Cany, choć już wyblakłe, gdzieniegdzie miały te platynowe kosmyki.
– Twe nauki kłamią – odpowiedziała złodziejka. – Jedyną słuszną drogą jest służenie Ra.
– Ty też nie dajesz dobrego przykładu. Brzuch na wierzchu, a spódnica ledwo tyłek zasłania. Kapłanka powinna wiedzieć, jak się ubierać.
W tym momencie Cana odbiła dłonią zaklęcie, jakie rzuciła w nią Cedrinn. Mankiet szaty rozpruł się, odsłaniając pomarszczoną rękę. Młodsza Kavaru zaśmiała się bezczelnie.
– Zazdrościsz, że moje ciało jest w lepszym stanie niż twoje? W starczym wieku też będę wyglądać dobrze. Wszystko to przez łaskę Ra.
– Daj luz temu Ra. Zmęczy się, jeżeli będzie musiał was wszystkich utrzymywać jako wiecznie młodych i pięknych.
Cedrinn ponownie przygryzła wargi. Tym razem machnęła rękoma przed siebie, koncentrując w krótkim czasie sporą ilość energii. Wiązka wystrzeliła niczym pocisk z armaty, Cana wykonała dosyć sprawny unik. Pocisk uderzył w ścianę, rozsadzając z wielkim hukiem spory jej kawałek. Budynek lekko zatrząsnął się, gruz i proch opadły na ziemię.
– Nieźle – przyznała Cedrinn. – Jak na swoje lata dobrze się ruszasz.
Cana nic nie odpowiadając, spojrzała ze zgrozą na wysadzoną ścianę.
– To miejsce niegdyś było dla ciebie świętością, a teraz nie zawahasz się go zniszczyć?
Cedrinn wybuchła wnet śmiechem.
– Czy naprawdę muszę tłumaczyć? – spytała, trzymając jedną dłoń na brzuchu i uspokajając śmiech.
– Jest dużo do wytłumaczenia. Jeszcze rozumiem chore rozumowanie twoich pochlebców, ale ty? Ty, która widziałaś na własne oczy boga innego niż Ra? Wytłumacz mi to, jakim prawem, posiadając ten kolor włosów i oczu, możesz tępić innych naszych gwiezdnych ojców i matki? Jak możesz tępić tą, która posiada dokładnie te same oczy, co ty? Jak możesz stawiać Ra ponad nimi wszystkimi?! Gdyby nie oni, ten świat dawno przestałby istnieć, a ty, Kavaru, wiesz to najlepiej!
– Twój niedołężny umysł nigdy tego nie zrozumie, starucho – warknęła, w całym jej ciele zaczęła zbierać się magia. – Choć istnieją, są niczym przy jedynym świetle, jakim jest Ra! Ścisnęła dłonie, a wtedy zebrana magia buchnęła z niej. Włosy i peleryna Cedrinn poderwały się do góry, targane niczym na huraganie. Jej niebieskie oczy zdawały się świecić niebieską poświatą z gniewu. Świątynia drgała silnie pod wpływem tej mocy. Proch znów opadł z sufitu.
Cana zacisnęła lekko jedną dłoń. Czuła paraliż, ale nie z powodu siły Cedrinn.
– Więc prawdą jest stwierdzenie, że słońce również posiada ciemną stronę. – Westchnęła staruszka. – Niech będzie. Zginiemy tutaj razem, córko. Jako Kavaru zmuszona jestem poświęcić zarówno siebie i ciebie, byś nie zniszczyła tego świata życzeniem.
Magia z ciała Cedrinn buchnęła jeszcze bardziej, a ona sama wybuchła obrzydliwym śmiechem.
– Zginiemy razem? – zacytowała, po czym ponownie zaśmiała się głośno. – Jesteś zbyt słaba, by mnie zabić! Skoro jednak odważyłaś się wypowiedzieć te słowa, to CHODŹ! Przekonajmy się, czyja wola jest silniejsza!
Cana zacisnęła drugą dłoń. Uwolniła magię, która rozerwała oliwkową pelerynę, okazując całkowicie pomarszczone ręce i ciało, okryte długą, białą tuniką. Jej oczy również zdawały się świecić, lecz nie gniewem, a rozpaczą.
Z sufitu posypało się tak wiele prochu, że zasłoniło im widoczność. Cedrinn przygotowała się, tak samo Cana. Wybiegły przed siebie.
~
Świątynia wybuchła w niebieskim blasku.
Edward i jego kompania padli na ziemię, zakrywając głowy rękoma i zaciskając oczy pod wpływem oślepiającego światła. Znajdowali się jeszcze w domu kapłanki Cany i jej dwóch podopiecznych. Kawałki cegieł, które niegdyś stanowiły ściany świątyni, wylatywały we wszystkie strony. Uderzały o dom, wybijając okna i niszcząc rzeczy napotkane na swojej drodze. Edward lekko podniósł się, by wyjrzeć zza jedno z wybitych już okien. Otworzył lekko jedno oko. To, co ujrzał, zatrzymało mu na chwilę krążenie. Świątyni już nie było, pozostały tylko gruzy. Unosił się nad nimi dym, a wokół płonęły małe, niebieskie płomyki. Reszta grupy podniosła się, kiedy trzęsienie ustało. Dom również został dość poważnie uszkodzony, lecz dalej był stabilny.
– Co się do jasnej cholery stało…? – spytała przerażona Aru, osłaniając rękoma Kasei.
– To Cedrinn… – szepnęła Nana. – Ta mana… Nie ma wątpliwości, że to ona…
– Musimy szybko uciekać! – nakazał Ed. – Nie wiem, czy zdołamy wyprowadzić ich po kryjomu, skoro już tu przybyła. Musimy wymyśleć coś innego, i to migiem!
– Razem z Kyoko mogę spróbować teleportacji – powiedziała Aru. – Jednak nie damy rady przenieść nas wszystkich, więc zabierzemy te trójkę i wtopimy ich w tłum uciekinierów. Wy będziecie musieli znaleźć inną drogę ucieczki stąd, dopóki nie wrócimy.
– Tylko… Czekaj. – Zatrzymał ich Lorenzo. – Nie macie uczucia, że coś pachnie… spalenizną?
– Lorenzo, przecież to logiczne, skoro... – zaczęła Aru, lecz lis szybko jej przerwał.
– Nie o to chodzi. Coś innego, tak jakby…
Między nich wpadła magiczna bomba. Rzucili się jak najdalej od niej, ledwo zdążyli, sekundy dzieliły ich od śmierci. Dym oślepił ich, a wybuch nieco zranił. Eris oberwała w nogę, Lorenzo w ramię, Aru, Kyoko, Kasei i Ed w ręce, Bast w udo. Najlżej wyszedł z tego Peter, który trzymał kurczowo przytuloną Nanę do siebie. Nie chciał jej puścić nawet na moment, by została bezpieczna. Nagle jednak krzyknęła, gdy coś zaczęło ją ciągnąć. Peter czuł, jak dziewczynka jest mu wyrywana, ale przez dym nie był w stanie zobaczyć przez kogo.
– Puszczaj! – krzyczał, nie pozwalając jej sobie odebrać.
– Peter?! Gdzie jesteś, co się dzieje?! – pytał Ed, próbując rozwiać dym magią, na próżno.
– Co robisz?! Zostaw! – krzyknął Peter, kiedy razem z kurczowo wtuloną w niego Naną został skrępowany i uniesiony magią w górę.– PUSZCZAJ MNIE! GDZIE MNIE NIESIESZ?!
Napastnik uderzył go jakimś zaklęciem, przez co stracił przytomność. Nana wrzasnęła przerażona i wtuliła się mocniej w ciało nieprzytomnego medyka.
– PETER! – wołała głośno Aru. – GDZIE JESTEŚ?! Cholera, Kyoko, pomóż mi z tym! Kyoko i Aru udało się wreszcie choć trochę rozwiać oślepiający dym. Ed szybko przetarł oczy by zobaczyć, jak jego obezwładniony brat jest porywany przez jakiegoś złodzieja, który unosił go w obłoku magii. Ed ignorując ból i nie zastanawiając się, zaczął biec w jego stronę. Rzucał wiązkami magii bez namysłu i bez skupienia, nie trafił ani jedną. Złodziej drugą ręką, którą nie utrzymywał zaklęcia telekinezy, uderzył pociskiem z magii w sufit, przez co ten zawalił się. Aru podbiegła i odciągnęła Eda do tyłu, by gruz nie runął wprost na niego. Przejście zostało zatarasowane. Edward widział w szparkach między gruzami, jak złodziej oddala się coraz bardziej z jego młodszym bratem i albinoską, aż zniknęli w mroku. Czerwonowłosa puściła jego rękę. On stał, a jego usta lekko drżały. Po chwili wydarł się głośno, po czym walnął pięścią w gruzy, pogłębiając rany zadane mu wcześniej przez bombę.
– Nie zabierzecie mi go… – warknął. – Nie zabierzecie mi już nikogo, kto się dla mnie liczy! – Po jego dłoni przepłynęła wiązka energii, przypominająca biały piorun. Uderzył raz jeszcze w gruzy, które starły się na proch i opadły na ziemię. Dyszał, po czym lekko zasyczał z bólu, schował pięść w swojej drugiej dłoni.
– Edward, pozostań trzeźwy! – powiedziała Kyoko. – Jeszcze nic nie jest stracone!
– …Masz rację. – Zaśmiał się. – Jeszcze nie… Póki nie zniszczę bożka… Póki nie znajdę tego Delaunay… Póki Peter nie wyleczy hemasitus… Jeszcze się nie poddam… Nieważne ile jeszcze razy los kopnie mnie w dupsko… Bast… – Odetchnął głośno, próbując uspokoić emocje. – Wskaż nam tę świątynie światła. Nie udało się nam zrobić tego, o co prosiła nas Cana. Teraz musimy to naprawić… – Zasyczał jeszcze raz z bólu. Dziewczynka kiwnęła głową, po czym zmieniła się w pieska.
– Zaprowadzę was – powiedziała, wychodząc na przód. – Za mną!
Zaczęła biec, a tuż za nią reszta. Eris pozwoliła wziąć się Lorenzo na barana, gdyż ból uniemożliwiał jej ruch. Co dziwne, nie pokusiła się o żaden komentarz. Milczała ze skwaszoną miną. Biegli bardzo szybko, dom tracił stabilność i czuli to.
Udało im się wyjść. Z góry, na jakiej jeszcze kilka minut temu znajdowała się świątynia Dwunastu, obserwowali zamęt w mieście. Ludzi ewakuowano, a z daleka widać było nadchodzącą pokaźną grupę złodziei. Bast zmieniła się ponownie w człowieka, po czym wskazała grupie pewien budynek, z charakterystycznym pomnikiem słońca na czubku.
– Ja pójdę znaleźć matkę Canę – powiedziała. – Zanim jednak… Proszę was, powstrzymajcie Cedrinn. Jeżeli jej plan się powiedzie, ludzkość będzie zgubiona… Proszę, pokonajcie bożka, Edwardzie z Gormilli i Aru z Wojcy. To jest jedyne o co was proszę…
Dziewczynka po tych słowach ponownie zmieniła się w pieska i pobiegła w stronę wysadzonej świątyni.
Ed przymknął oczy, Aru podeszła do niego.
– Dasz radę? – spytała.
– Muszę. Mój brat jest w niebezpieczeństwie, a w tym dziewczynka, którą obiecałem się zająć. Tylko co z wami? Czy na pewno chcecie tam iść? Eris nie może chodzić…
– Nie myśl sobie, że jestem mniej użyteczna przez to! – warknęła. – Enzernowie są silni! To, że na razie ten grubas musi mnie nosić nie znaczy, że nie dam rady w walce! Jako broń nie potrzebuję nóg!
– Cieszę się, że jednak jesteś zdrowa. Twój brak komentarzy mnie martwił – szepnął Lorenzo, a Eris prychnęła.
– Skąd w ogóle to pytanie, czy chcemy iść? Nie mamy wyboru – powiedziała Aru. – Nie zapominaj, że to nasza wspólna walka.
– Przysięgliśmy, że razem pozbędziemy się bożka. I to my, jako grupa, mieliśmy zająć się Naną. Odbijemy ją razem – dodała Kyoko.
– Nie traćmy już czasu – skończyła Kasei, która pod formą fenka wdrapała się Edowi na plecy i usiadła na ramieniu. – Spróbujemy teleportacji?
– Tak, na nas powinno starczyć energii – powiedziała Kyoko i razem z Aru podały ręce swoim towarzyszom. Lorenzo przytrzymał jedną ręką mocniej Eris, by zaklęcie przypadkowo jej nie ominęło. Ta lekko przeklęła pod nosem. Wtedy to Lorenzo coś dostrzegł. Coś, co siedziało na kupce gruzów po świątyni: czarnego kruka. Nie zdążył przyjrzeć się bardziej, gdyż zaklęcie ich przeniosło.
Komentarze (2)
Właśnie zabrałem się za twoje opowiadanie i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało :)
Czytało mi się spokojnie i przyjemnie. Dialogi i relacje pomiędzy bohaterami są świetne; zachęciły mnie jeszcze bardziej, żebym wkręcił się w fabułę i przeczytał poprzednie części.
Kiedy przeczytam wszystkie części, - a tak z pewnością zrobię - to powiem Ci o moich odczuciach. Do tego czasu trzymaj się ciepło i życzę powodzenia w dalszym pisaniu ;)
Ostrzegam jednak, że przy czytaniu pierwszych części możesz poczuć "spadek jakości", gdyż rozdziały były pisane na przestrzeni pięciu lat. Ale myślę, że nie powinno Cię to odrzucić.
Dziękuję za życzenia, przyda mi się bardzo wena do pisania.
P.S. Zachęcam do zajrzenia tutaj - https://drive.google.com/drive/folders/118l8KcGFMpsSKnF7s0rVrdKn3uHku0Tg ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania