Poprzednie częściHistoria wielkiej miłości (1)
Pokaż listęUkryj listę

Historia lubi się powtarzać - Rozdział 27

ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY !

 

 

Na tej dumnej ziemi wyrośliśmy mocni

 

Byliśmy upragnieni od samego początku

Nauczono mnie walczyć, nauczono wygrywać

Nigdy nie myślałem, że mogę zawalić

 

Nie zostało żadnej woli walki, jak mi się zdaje

Jestem człowiekiem, którego opuściły wszystkie marzenia

Zmieniłem twarz, zmieniłem swoje imię

 

 

AXEL

 

Jeśli on coś jej zrobił, to nie podaruję mu tego. Zabiję i zniszczę każdego, kto stanie mi na drodze w uratowaniu mojego ukochanego aniołka. Wiedziałem, że daleko mi do perfekcji narzeczonego, ale kochałem ją całym sercem i to dla niej byłem wstanie zrobić wszystko. Ona jedyna i nie powtarzalna, skradła moją duszę, mój umysł i obudziła we mnie uczucia. Nie pozwolę na to, by taki bydlak jak Marcus i Falcon zrobili krzywdę mojej miłości. Prędzej mnie zabiją, niż ją tkną.

 

- Chłopaki czas na akcję. Każdy zna swoje miejsce i zadanie - odezwałem się do ogromnej grupy facetów.

 

- Zabijać wszystkich, którzy staną wam na drodze. Tych skurwieli trzeba wytępić jak robale, za krzywdę moje córki i wielu młodych ludzi, którzy zostali wkręceni w narkotykowe życie - nie sądziłem, że Dominic jest taki ostry, ale patrząc na niego i jego brata to podziwiałem ich, że tyle lat tkwili w świecie mafiosów i całego tego bajzlu. W Los Angeles, to jedna wielka mafia. Gdzie by się człowiek nie ruszył, to na każdym rogu inny gang.

 

- Ruszamy! - krzyknąłem i zgraja uzbrojonych po zęby ludzi, wkroczyło na terytorium Falcona. Nie spodziewali się nas i nie byli na taką wizytę zupełnie przygotowani. W około słychać było wystrzały i wybuchy. W niektórych pomieszczeniach płonął ogień, który rozprzestrzeniał się. Z Dominiciem pędziliśmy w sam środek strzelaniny.

 

- Ax, ty szukaj jej w tej części - głośno powiedział Dominic - Tylko uważaj synu na siebie - gdyby nie ta akcja, to na te słowa zareagował bym ze łzami w oczach. Tyle lat nie słyszałem słowa syn.

 

- Jak ją znajdziesz lub ja to dzwonimy do siebie.

 

- Oczywiście, a teraz szukamy mojej córki - każdy z nas pobiegł w przeciwnym kierunku. Wtedy ujrzałem ją. Wybiegała z pustego korytarza. Jej twarz była cała zakrwawiona. Na samą myśl serce zaczęło mi krwawić. Jak ten bydlak mógł ją tak pobić.

 

Biegłem w jej stronę i krzyczałem jej imię, ale w tym całym hałasie ona mnie słyszała. Na przeciw niej stanął Falcon z wycelowaną w nią bronią. Przeładowałem swoją spluwę i nie zdążyłem strzelić. Ten skurwiel mnie wyprzedził i strzelił wprost w moją kobietę. Podbiegłem i strzeliłem kutasowi prosto w ten jebany łeb. Krew rozbryzgała się, brudząc moje ubranie. Upadłem na kolana i złapałem upadającą Martinę. Krzyczałem żeby nie zamykała oczu, ale ona nie słuchała. Nie mogła niczego usłyszeć. Jej powieki zamknęły się, a ja darłem się w głos i płakałem. To wszystko moja wina, że ją straciłem. Gdybym szybciej zareagował i gdybym wcześniej zabił tych skurwieli. A teraz ona leżała na moich kolanach cała zakrwawiona, bez życia w sobie. Straciłem wszystko co najbardziej kochałem. Mojego najpiękniejszego anioła, jakim była moja Martina. Razem z nią przestałem istnieć.

 

 

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Sobotni dzień zapowiadał się pięknym i słonecznym dniem, takim pięknym jakim była moja Martina. Ciepła, uśmiechnięta i ogrzewała moje serce jak słońce, które paliło w tym momencie moją klatkę piersiową. Miałem jechać do kaplicy, by pożegnać się z aniołem. Jednak nie mogłem sobie wyobrazić, że jej nie ma w śród żywych. To nie mogła być prawda. Wstałem i podeszłem do lustra, by poprawić czarny krawat. Już nie byłem tym samym człowiekiem, jedynie co pozostało to we mnie starego, to miłość do niej, a reszta umarła wraz z nią.

 

- Ax, musimy jechać - do pokoju wszedł Henry - Wiem, że nie jest ci łatwo - podszedł do mnie i poklepał mnie po ramieniu - Współczuję ci, bo wiem doskonale co czujesz - odwróciłem się do niego.

 

- Dzięki Henry. Nie wiem czy jestem na taką prawdę gotowy - łzy poleciały mi po twarzy.

 

- Wiem, ale trzeba stawić temu czoło.

 

Nie odezwałem się nic, tylko zszedłem za nim na dół. Henry odpalił samochód i ruszyliśmy w najgorszy koszmar mojego popieprzonego życia. Czemu Bóg mi ją zabrał? Wiedziałem, że wiele złego w życiu zrobiłem, ale czym ona zawiniła, że ją zabrał do siebie? Czy On nie wiedział jak bardzo była dla mnie ważna? Przecież to ona nadawał sens mojemu życiu, to ona mnie napędzała i to dla niej starałem się być tym lepszym i kochającym mężczyzną na jakiego zasługiwała.

 

Ulice miasta, mijały mi za szybą. Łzy nadal kapały z oczu, patrząc na zakochanych w sobie przechodniów, którzy okazywali sobie miłość na każdym kroku. Zapaliło się czerwone światło. Po mojej stronie był piękny i stary kościół z czerwonej cegły. Na schodach stała para młodych. Goście obrzucali ich ryżem. Byli tacy szczęśliwi i uśmiechnięci. Pomyśleć, że za sześć tygodni, to my mieliśmy w tym kościele brać ślub i przyrzekać sobie miłość i wierność aż po grób. Niestety, stało się to szybciej niż ktokolwiek mógłby to przewidzieć. Moje serce pękło na miliony drobnych kawałeczków.

 

- Jesteśmy na miejscu - zamyślenia wyrwał mnie głos przyjaciela - Chodź do środka. Musisz przywitać się z Amandą i Dominiciem - ruszyłem do kaplicy, w której Martiny rodzice stali i jej brat. Serce mi się ściskało na widok zrozpaczonych moich niedoszłych teściów.

 

Amanda tak bardzo przypominała mi mojego aniołka. Te same kręcone i długie włosy, sylwetka i oczy. Podszedłem do nich i się przywitałem. Kobieta uścisnęła mnie i rozpłakała się. Ja sam nie mogłem dłużej powstrzymać łez i pozwoliłem im wolno wypłynąć na powierzchnię.

 

- Dobrze, że jesteś Axel - poklepał mnie Dominic po ramieniu - W tych ciężkich momentach powinniśmy trzymać się razem, jak przystało na rodzinę - miałem w gardle ogromną gulę i nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa.

 

- Państwo Dorian - usłyszeliśmy głos księdza za plecami - Możecie wejść i pożegnać się z córką - to było dla mnie zbyt ciężkie. Umysł miałem zablokowany, a łzy przestały lecieć.

 

- Chodź kochanie - objął mąż żonę ramieniem i weszliśmy do środka.

 

Po środku stała brązowa trumna, a w niej moja narzeczona. W koło stały wielkie wazony z bukietami pięknych, białych róż. Martina była taka blada i zimna. Leżała spokojna i bez żadnego życia w sobie. Chciałem się obudzić z tego koszmaru, ale nadal stałem nad umarłą Martiną. Dotknąłem jej zmarzniętą dłoń i zacząłem pocierać ją, by ogrzać zlodowaciałą rękę. Jednak to nic nie dawało, ona nadal leżała zimna i nie okazywała żadnego ruchu. Amanda nie wytrzymała i zapłakana wybiegła z kapliczki, jej mąż pobiegł za nią. David ucałował siostrę w czoło i wyszedł, poklepując mnie po plecach. Zostałem z nią sam na sam.

 

- Och kochanie - zły kapały kolejny raz - Tak bardzo ciebie kocham i tak bardzo potrzebuję. Bez ciebie moje życie jest puste. Co ja gadam, ono nie istniej - otarłem oczy - Ty nadawałaś sens memu życiu, a teraz nie mam po co żyć. Tak bardzo chciałbym ciebie przeprosić i błagać o wybaczenie. To wszystko moja wina - upadłem na kolana i zacząłem głośno płakać - Moja cholerna wina! To ja powinienem leżeć w tej pieprzonej trumnie, a nie ty. Ty nie miałaś prawa płacić za moje błędy. Ty powinnaś żyć i cieszyć się życiem. Zasługiwałaś na wszystko co najlepsze - za sobą usłyszałem czyjeś kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem uśmiechniętego Marcusa, trzymającego broń w ręku. Wstałem i spojrzałem na niego wrogo.

 

- No strzelaj skurwielu! - on nadal się śmiał - Zabrałeś mi najcenniejszą istotę na świecie.

 

- Trzeba było oddać to co należało do mnie od dawna.

 

- Pierdol się psycholu - podeszłem do niego szybko i zaczęliśmy się szamotać, jednak w końcu broń wystrzeliła. Upadłem. Jednak nie wiedziałem czy z wycieńczenia czy z powodu wystrzału. Spojrzałem na Marcusa, ale on stał z tym idiotycznym i zwycięskim uśmiechem. To ja byłem tym umierającym.

 

- Żegnaj przyjacielu - padł kolejny strzał. Krew sączyła się po podłodze.

 

Ujrzałem przepięknego anioła. Był taki czysty i cudownie błyszczący. Kierował się w moją stronę.

 

- Witaj Ax - znałem ten głos - Czekałam na ciebie - to była moja Martina, mój przepiękny anioł.

 

- Kochanie, tak bardzo za tobą tęskniłem - wstałem z podłogi i zauważyłem jak policjanci wyprowadzali Marcusa w kajdankach.

 

- Ja za tobą również - złapała moją dłoń i poprowadziła nas jasnym i białym korytarzem - Teraz będziemy już na zawsze razem.

 

- Tylko ty, ja i nasza dozgonna miłość - byłem tak bardzo szczęśliwy, że mogłem dołączyć do mojej ukochanej i być z nią na wieki.

 

 

KONIEC

 

 

Żartuję oczywiście. To jeszcze nie koniec.

 

Jak wam się spodobał rozdział?

 

Bo ja osobiście pisząc go, miałam łzy w oczach.

 

Napiszecie mi z pewnością, dlaczego tak postąpiłam.

 

Odpowiadam, że lubię zaskakiwać. Ci co znają moją pomysłowość, zgodzą się ze mną.

 

Dlatego wyczekujcie jutro kolejnego rozdziału. W nim dowiecie się, dlaczego rozdział 27 jest taki, a nie inny.

 

Nawet nie wiecie, jak trudno jest pisać o śmierci.

 

Pozdrawiam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Szalona123 25.10.2015
    Jezu!!! Tak się wystraszyłam! Becze! Ale rozdział i tak genialny. Czekam na kolejny rozdział :D Pozdrawiam :) :')
  • kesi 25.10.2015
    Żeby nie trzymać w napięciu, nowy rozdział jutro.
  • Szalona123 25.10.2015
    To super, w takim razie płacze tylko do jutra :D Miłego końca weekendu :D :P
  • kesi 25.10.2015
    Dziękuję i nawzajem.
  • Rebley 25.10.2015
    Noo to dałaś czadu. Łał. Nieee noo tego nie można opisać słowami. 5
  • Holly2004 25.10.2015
    Płakałam :'( 5 ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania