Poprzednie częściHistoria wielkiej miłości (1)
Pokaż listęUkryj listę

Historia wielkiej miłości - część 2 - Rozdział 2

Minął pierwszy tydzień odkąd jestem mamą i nie wyobrażam sobie już innego życia. Całe moje myśli wypełnia mi moja mała kruszynka. Jest taka grzeczna, słodka i prawie nie płacze, a do tego przesypia wszystkie noce. Jednym słowem, mam idealną córeczkę.

Moi rodzice są w niej bardzo zakochani, co drugi dzień przyjeżdżają i zabierają wnuczkę na spacery, dzięki czemu mam trochę czasu wolnego i mogę zająć się pracą.

 

***

 

Wcześniej nie wspominałam, że otworzyłam swoje małe biuro projektowania ogrodów i muszę przyznać, że od czterech miesięcy nawet dobrze mi się wiedzie. Za miesiąc szykuje mi się mały wyjazd tygodniowy do Toronto. Będę robić ogród dla jednego bogacza, którego nawet nie znam z nazwiska, bo za nie go wszystko załatwia jego prawa rękę. Nie ukrywam, że się trochę obawiam, ale postawiłam warunek, w którym zabieram ze sobą Martinę i Emmę. Dla nich nie był to problem, co mnie ucieszyło.

 

***

 

Było dobrze po 19, kiedy ktoś zadzwonił na moją komórkę. Wzięłam ją do ręki, spojrzałam na wyświetlacz, ale nie znałam numeru. Po pięciu sekundach w końcu odebrałam.

- Amanda Sting, słucham - po drugiej stronie odezwał się męski głos. Wydawało mi się, że już ten głos gdzieś słyszałam.

- Dobry wieczór Amando, z tej strony Paul Baxter - z mojej strony zapadła cisza - Halo, Amando jesteś tam?

- Tak, tak jestem. Miło, że dzwonisz. Czyżby coś się stało? - byłam zdziwiona jego telefonem, bo przecież nie podawałam mu swoje numeru.

- Nic z tych rzeczy - uśmiechnął się - Dzwonię do ciebie z propozycją wyjścia na kolację. Mam nadzieję, że się zgodzisz - był bardzo bezpośredni.

- Z miłą chęcią, ale nie dziś, bo - nie było mi dane dokończyć, gdyż Paul mi przerwał.

- Chodzi mi o jutrzejszy wieczór. Emma chyba nie będzie miała nic przeciwko, jeśli posiedzi z Martiną z dwie godziny - nie wiem sama czemu w ogóle zgodziłam się na jakąkolwiek kolację. Nie miałam ochoty na żadne spotkania.

- Nie wiem, Paul. Ostatnio Emi późno wraca z pracy, więc jutrzejszy dzień odpada - odpowiedziałam z godnie z prawdą

- Dobra, a teraz jest twoja przyjaciółka? - był bardzo zaciekawiony.

- Nie, dziś wróci przed północą, bo mają jakiś bankiet w firmie - z jakiej racji tłumaczę mu się po raz kolejny.

- A jadłaś już kolację? - co to za pytanie?

- Jeszcze nie, a czemu pytasz? - co on się tak o wszystko wypytuje. Czuję się jak na przesłuchaniu.

- Dobra, to za 40 minut jestem u ciebie - wypowiedział swoje słowa i się rozłączył zostawiając mnie w osłupieniu. Jezu, jaki on jest upierdliwy.

Wzięłam małą na ręce i skierowałam się w stronę łazienki, by wykąpać moją kruszynę i położyć ją spać. Wszystko to zajęło mi 30 minut, więc miałam jeszcze trochę czasu na poprawienie swojego wyglądu. Stanęłam przed lustrem w łazience i stwierdziłam, że wyglądam okropnie. Rzęsy pomalowałam tuszem, włosy spięłam klamrą, z szafy wyciągnęłam czarne rurki i różową tunikę na ramiączka. Stanęłam ponownie przed lustrem, mój wygląd był o wiele lepszy. Gdy kierowałam się do kuchni, usłyszałam dzwonek do drzwi, podeszłam i je otworzyłam.

- Witaj Amando - Paul pocałował mnie w policzek i wszedł bez pytania do środka. W ręku trzymał dwie torby z jedzeniem, a pod pachą miał dużego, białego misia z czerwoną kokardą pod szyją.

- Cześć, proszę wejdź do środka - powiedziałam cicho sama do siebie, bo Paul właśnie wchodził do mojej kuchni, wcześniej zostawiając miśka na kanapie.

- Gdzie masz talerze Amando? - z kuchni dobiegał jego melodyjny głos. Weszłam do pomieszczenia i z szafki na górze wyjęłam dwa kwadratowe biało - błękitne talerze i postawiłam na stole. Paul wyjął z jednej torebki sushi, a z drugiej chińszczyznę. Zapach rozchodził się po całym pomieszczeniu, a mój żołądek dał o sobie znać - Nie wiedziałem co będziesz wolała, więc wziąłem po trochu wszystkiego. Jego twarz rozpromienił szczery uśmiech. Teraz dopiero zauważyłam w jego policzkach dołeczki, które dodawały mu jeszcze więcej uroku. Jego blond włosy już nie były długie lecz obcięte w modną fryzurę czyli ( jak ja to nazywam ) w sypialniany nieład. Miał na sobie czarną koszulkę z krótkim rękawkiem, która opinała jego szczupłe ciało, do tego jasne dżinsy i czarne adidasy Nika. Prezentował się dość dobrze, ale na mnie nie robił powalającego wrażenia, chociaż nie powiem że nie był przystojny, bo bym skłamała - Ty masz w ogóle zamiar się odezwać do mnie - jego głos przywrócił mnie do rzeczywistości.

- Przepraszam cię Paul, zamyśliłam się.

- Zauważyłem - podał mi talerz z jedzeniem - Może podasz nam sztućce, chyba że wolisz jeść palcami - jego śmiech roznosił się radośnie po kuchni.

- Już wyjmuje - podałam mu. Czemu jestem taka nieobecna? Pytałam sama siebie.

- Dziękuję bardzo. Powiedz mi lepiej jak się chowa mała księżniczka?

- A dziękuję, muszę powiedzieć, że doskonale.

- To cudownie, a ty jak się czujesz w nowej roli - Paul podtrzymywał dalej nie klejącą się rozmowę.

- Super, nie wyobrażam sobie już życia bez Martiny. Ona jest taka cudowną i kochana.

- Wybacz, że pytam - mój rozmówca zajadał z apetytem - A gdzie podziewa się ojciec dziecka - nie spodziewałam się z jego strony takiego pytania.

- Nie wiem - odpowiedziałam z godnie z prawdą. Paul podniósł swój wzrok na mnie, a ja zatopiłam wzrok w jedzenie, na które odeszła mi już ochota.

- Przepraszam, nie chciałem ciebie urazić - jego troska malowała się na twarzy.

- Nic się nie stało, po prostu nie lubię poruszać tego tematu - nie chciałam się dalej w głębiąc, więc szybko zmieniłam temat - A tak w ogóle to skąd miałeś mój numer i adres - Paul uniósł oczy na mnie z nad talerza. Jego uśmiech chyba nigdy nie schodzi mu z twarzy.

 

- To proste, zajrzałem w twoje papiery w szpitalu - zebrał z talerza trochę ryżu i włożył jedzenie do buzi - Chyba nie masz nic przeciwko? - miło było mi, że mogę z kimś innym porozmawiać niż Emma i rodzina.

 

- Nie, ale wiesz - teraz ja uśmiechnęłam się - kobieca ciekawość.

 

- No tak, zapomniałem że kobiety są bardzo dociekliwe - spojrzał na mój talerz - A czemu nie jesz?

 

- Jakoś nie mam apetytu - kiedy wspomniał o Dominicu, apetyt mnie opuścił. Miałam już coś powiedzieć, kiedy zadzwonił telefon Paula.

 

- Przepraszam, muszę odebrać. To ze szpitala - posłał mi uśmiech i odebrał - Paul Baxter, słucham - nastała chwila ciszy - Od kiedy ma skurcze ... rozumiem ... Przecież na dyżurze jest Axel ... Cholera, to co one wszystkie się zmówiły na jedną godzinę - Paul przeczesał swoje włosy ręką - Dobra, za 15 minut będę - wstał od stołu, dojadając resztę swojego jedzenia - Przepraszam ciebie Amando, ale większa połowa pacjentek zaczęła rodzić i muszę jechać do szpitala - ja też wstałam od stołu.

 

- Rozumiem, siła wyższa - z jednej strony ucieszyłam się, że musi wyjść, ale z drugiej chciałam się dowiedzieć czegoś o nim.

 

- Niestety, ale obiecuję, że następnym razem nadrobimy stracony czas - znów ten uśmiech i te dołeczki. Czy on na prawdę powiedział " następnym razem? " Odprowadziłam Paula do drzwi i poszłam z nim do furtki - Dziękuje za mile spędzony czas i mam nadzieję, że nie ostatni - otworzył furtkę i podszedł do mnie - Bardzo ładnie wyglądasz Amando - pocałował mnie w policzek - Do zobaczenia, piękna.

 

- Cześć Paul - tylko tyle udało mi się wykrztusić z siebie. Już dawno nie słyszałam takich miłych słów od mężczyzny.

 

Zamknęłam furtkę i wróciłam do domu. Skierowałam się w stronę sypialni i stanęłam przy łóżeczku mojej córeczki. Tak bardzo była podobna do ojca, że za każdym razem przypominała mi o Dominicu. Wzięłam koszulę nocną i poszłam do łazienki. Gdy się kąpałam usłyszałam płacz Martiny, wyskoczyłam szybko, zakładając koszulę na mokre ciało. Wzięłam moje maleństwo na ręce, była cała rozpalona. Dotknęłam termometrem jej malutkiego czułka, wskaźnik wykazał 40 stopni. Martina płakała, a ja nie wiedziałam co robić. Cholera, kobieto myśl. Mam numer do Paula, więc idę z małą na rękach po telefon. Sprawdzam ostatnie połączenie i dzwonię, ale włącza się poczta głosowa. No tak, Paul odbiera poród. Wystukałam numer pogotowia, ja pierdzielę numer zajęty i tak trzy razy. Ubrałam się szybko, wzięłam kluczyki od samochodu i ruszyłam w stronę szpitala. Gdy już dojeżdżałam pod izbę przyjęć moje dziecko zaczęło się dusić i robić sine. Wyciągnęłam ją z fotelika i biegłam w stronę drzwi.

 

- Ratunku, moje dziecko się dusi i nie może oddychać - krzyczałam zapłakana i bez radna. Zaraz przy mnie pojawiły się dwie pielęgniarki. Jedna wzięła ode mnie Martinę, a druga pobiegła po lekarza - Proszę, ratujcie moje dziecko - łzy płynęły po mojej twarzy, głos miałam roztrzęsiony tak jak całe ciało. Przybiegł lekarz, a raczej Paul. Gdy zobaczył mnie i moją córkę, wziął ją od pielęgniarki i ruszył na salę. Chciałam biedź za nim, ale blond pielęgniarka zatrzymała mnie.

 

- Nie może pani tam wejść - mówiła do mnie spokojnie - Musi pani poczekać na korytarzu.

 

- Cholera, tam jest moje dziecko, ja muszę być przy niej - płakałam i krzyczałam. Tak bardzo się bałam.

 

- Rozumiem panią, ale tam na prawdę nie wolno wchodzić. Proszę tu usiąść i poczekać - złapała mnie za ramię i doprowadziła do krzesła - Pani córka jest w dobrych rękach. Doktor Baxter jest najlepszym lekarzem jakiego znam. - blondynka próbowała mnie pocieszać, ale to jeszcze gorzej na mnie wpływało. Co raz mocniej płakałam i trzęsłam się.

 

- Moje maleństwo ... Ja nie wiem co jej się stało ... Była taka rozpalona i tak bardzo płakała ... ja, ja na prawdę nie wiedziałam co robić - pielęgniarka usiadła obok mnie i przytuliła. Kołysała mnie w swoich ramionach.

 

- Ćśśś, wszystko będzie dobrze - głaskała mnie po głowię jak małe dziecko, a ja łkałam cicho i w duchu się modliłam, żeby wszystko było dobrze z moim ukochanym skarbem - Ja muszę iść, a pani musi się uspokoić i być silną dla swojej córeczki - jej słowa trafiły we mnie i łzy już tak bardzo nie leciały.

 

- Dziękuje pani, za wszystko - na co ona się uśmiechnęła i znikła za drzwiami sali.

 

 

Dzwoniła Emma przestraszona naszą nieobecnością. Kiedy powiedziałam, że jestem z Martiną w szpitalu, ona tylko powiedziała, że zaraz będzie.

 

Siedziałam i chodziłam po korytarzu, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Strach mnie paraliżuje, po głowie chodzą mi różne myśli, nie mogę powstrzymać łez, które na nowo napływają mi do oczu.

 

Boże, co ja takiego w życiu zrobiłam, że tak mnie karzesz - w myślach rozmawiałam z Bogiem, gdy nagle ktoś rzuca mi się w ramiona. Przestraszona patrzę na Emmę, której cała twarz jest zapłakana.

 

- Coś wiadomo już w sprawie naszego aniołka? - zapytała płaczliwie. Była dla mojej córki jak druga matka. Rozpieszczała ją w każdej wolnej chwili, zabierała na spacery, a wieczorem opowiadała mojemu aniołkowi zmyślone bajki, które zawsze mnie rozmieszają.

 

- Jeszcze nikt z tej sali nie wyszedł - odpowiedziałam. Emma oderwała się ode mnie i z poważną miną powiedziała.

 

- Ami, musimy być silne, bo wszystko będzie dobrze - w tym momencie wyszedł Paul. Podeszłam do nie go szybko i patrzyłam w jego oczy, które okazywały zmartwienie pomieszane z niepewnością.

 

- I co z moją córką, Paul - łzy na nowo zbierały w oczach.

 

- Martinka odzyskała świadomość, ale temperatura jeszcze nie spadła.

 

- Czy mogę do niej wejść - tak bardzo chciałam zobaczyć moje szczęście kochane.

 

- Możesz, ale najpierw musisz mi podpisać papiery na wyrażenie zgoda bym mógł zlecić badania - gdy to mówił nie patrzył na mnie tylko w dal. Nie podobało mi się to i byłam pełna obaw.

 

- Jakie badania? mów mi Paul co się dzieje - złapałam mężczyzną za ramiona i nim potrząsnęłam. Bałam się tego co usłyszę.

 

- Amando, chodź do mojego gabinetu i tam na spokojnie wszystko powiem - puściłam go i podążyłam za nim do gabinetu - usiądź - wskazał na fotel.

 

- Paul nie trzymaj mnie w takiej niepewności, przecież ja się tak bardzo denerwuje - mężczyzna spojrzał na mnie i usiadł za swoim biurkiem na przeciwko mnie.

 

- Amando, mam pewne przypuszczenia, ale żeby mieć całkowitą pewność potrzebne są badania - jego wzrok był przepełniony troską.

 

- Mów mi wszystko, mam prawo wiedzieć - strach brał górę - jaką masz diagnozę?

 

- Nie jestem tego pewny, więc nie traćmy czasu tylko wyraź zgodę na badania - powiedział trochę ostrzejszym tonem.

 

- Co to mają być za badania? - musiałam wiedzieć za nim coś podpiszę. Paul wyjął z teczki kilka kartek.

 

- Badania krwi już zleciłem - zamilkł na chwilę i wstał za biurka - Podejrzewam, że to białaczka - spojrzał na mnie, a ja czułam się jakby cały świat znikł. Ból w sercu stał się teraz tak bardzo wielki, a moje myśli ... Boże, ja już żadnych myśli nie miałam - Dlatego potrzebuje zgody na pobranie płynu próbek ze szpiku kostnego, węzłów chłonnych, a także płynu mózgowo-rdzeniowego - trudno było mi się skupić na tym co mówi do mnie Paul - Cholera, Amando czy ty słyszysz co ja do ciebie mówię? - stanął nade mną i potrząsnął mną, na co ja podniosłam na nie go spojrzenie i wszystko pękło we mnie - Och, Amando to jeszcze nic pewnego, musisz być silna dla córki - wziął mnie w swoje objęcia i tulił tak mocno. Kiedy trochę się już uspokoiłam przemówił ponownie - Proszę cię, podpisz - podsunął mi papiery pod nos - Im szybciej tym lepiej - patrzyłam na kartki trzymane w jego dłoni. W końcu wzięłam i podpisałam.

 

- Czy mogę teraz iść do swojej córki? - Paul spojrzał na mnie i pokiwał mi głową potwierdzająco.

 

Weszłam do sali, w której leżała moja mała, ukochana córeczka. Spała tak słodko i gdyby nie podłączane do jej drobnych rączek kroplówki to pomyślałabym, że jest taka jak zawsze. Koło mnie pojawiła się blond pielęgniarka, podeszła do mnie i stanęła po przeciwnej stronie.

 

- Martina to piękna dziewczynka i taka silna - spojrzałam na nią z lekkim uśmiechem.

 

- Dziękuje - nachyliłam się, żeby przykryć mojego aniołka i wtedy zobaczyłam na jej ciałku jakąś wysypkę - Od czego ona to ma? - myślałam, że może jakiś jej lek nie pasuję albo ma uczulenie na ten kocyk, którym jest przykryta. Blondyna podeszła do mnie i dotknęła mojego ramienia.

 

- Rozmawiała pani z lekarzem? - zapytała ściszonym głosem.

 

- Tak.

 

- Powiedział pani o swoich przypuszczeniach?

 

- Tak, powiedział.

 

- Taka wysypka, może być oznaką białaczki - jej dłoń mocniej się zacisnęła na moim ramieniu.

 

- Tego nie wiedziałam - znów na myśl tej choroby po policzkach popłynęły mi łzy.

 

- Musi być pani silna dla tej małej kruszynki, ona teraz będzie panią bardzo potrzebować.

 

Dlaczego wszystko co kocham jest mi odbierane? Za co mnie tak Boże karzesz!!!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania