Historia wielkiej miłości - część 2 - Rozdział 4
- Emmo, czy będziesz mogła moim rodzicom pomagać przy Martinie? - zaskoczenie mojej przyjaciółki było wielkie.
- A czemu nasz aniołek ma być u twoich rodziców?
- Ponieważ muszę wyjechać, by znaleźć Dominica - Emi aż ze zdziwienia otworzyła usta - No co tak patrzysz? muszę ratować moją córkę.
- Rozumiem, ale mnie zszokowałaś.
- Nie mam innego wyjścia, jedynie, to on może być ostatnią deską ratunku.
- A gdzie go chcesz szukać? - to dopiero dobre pytanie, sama bym chciała to wiedzieć.
- Nie wiem, Emi.
- Dzwoniłaś do Keith?
- Jeszcze nie, ale zrobię to - od ostatniej rozmowy minęło tyle czasu. Nawet nie wiedziałam czy będzie chciała ze mną rozmawiać.
- Cholera Ami, dzwoń do niej i to już. Może po takim czasie, wiedzą gdzie jest ten fiut - moja przyjaciółka była sfrustrowana.
- Dobrze, zadzwonię - Emi podała mi telefon - Co? Teraz mam dzwonić - przyjaciółka, przytakując pokiwała głową.
- Nie ma co czekać, liczy się każdy dzień - to fakt, więc wzięłam telefon i wybrałam numer do Keith. Po sześciu sygnałach, rozłączyłam się.
- Nie odbiera - byłam rozczarowana, ale nie dziwiło mnie to, że nie chce ze mną rozmawiać.
- To spróbuj później - och kochana Emi, nigdy nie daje za wygraną.
Zostawiłam córkę z Emmą i poszłam pod prysznic. Oczywiście nie było mi dane rozluźnić się, bo Emi wparowała do łazienki.
- Ami, Ami wychodź już, Keith dzwoni - szybko nałożyłam na mokre ciało szlafrok i złapałam telefon.
- Cześć Keith. Miło, że oddzwaniasz - byłam zdenerwowana, ale radość kobiety podniosła mnie na duchu.
- Tak się cieszę, że w końcu się odezwałaś. Jak Martina? Mam nadzieję, że wszystko jest już dobrze - moje oczy się zaszkliły.
- Keith, nic nie jest dobrze - pociągnęłam nosem - Mój aniołek jest umierający - nie wstrzymałam narastającego płaczu.
- Trzeba zawiadomić Dominica żeby przyjechał wcześniej.
- To on wraca? - ucieszyłam się, że mam tą nadzieję na uratowanie życia mojej córce.
- Tak, ale dopiero za miesiąc.
- Ja nie mogę tyle czekać. Gdzie on jest? - chciałam jak najszybciej się z nim zobaczyć.
- Amando nie wiem gdzie jest, ale zaraz porozmawiam ze Stevenem i do ciebie oddzwonię.
- Keith ... On jest ostatnią nadzieją na - oczy zaszły mi mgłą, spowodowane przez wypływające łzy - uratowanie Martiny.
- Rozumiem i do wiem się gdzie jest mój szwagier.
- Dziękuję - rozmowa dobiegła końca.
Podeszłam do kanapy i usiadłam. Głowę spuściłam w dół, dłońmi zakryłam twarz i zaczęłam głośno płakać.
Minęło parę godzin, a ja nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Od myślenia głową mi pękała, wyglądałam jak chodzący trup. Byłam blada jak ściana, chuda okropnie, a mój organizm totalnie wykończony. Nie dbałam o swoje zdrowie, najważniejsze było dla mnie życie mojej kruszynki. Ona była dla mnie najważniejsza i najcenniejsza, zrobiłabym dla niej wszystko. Poruszę piekło i niebo by znaleźć człowieka, którego tak bardzo nienawidziłam. Zniszczył mi życie i złamał mi serce.
Od godziny próbował się do mnie dodzwonić Paul. Nie miałam ochoty na rozmowę, a poza tym czekałam na telefon od Keith. Usłyszałam przychodzącą wiadomość, podniosłam telefon z ławy i odczytałam sms, był od Paula.
Nie wiem czemu kochanie nie odbierasz. Chciałem ci powiedzieć, że jeśli nie znajdziesz ojca Martiny, jest inne wyjście by ją uratować, a mianowicie musisz urodzić dziecko. Zastanów się nad tym, ja będę szczęśliwym człowiekiem, będąc ojcem naszego dziecka.
Kocham cię.
Paul
Nie wierzyłam w to co czytam. Jak on może składać mi tego typu propozycję? ale z drugiej strony to była ostateczność i jeśli Dominic się nie znajdzie będę musiała zgodzić się na propozycję Paula co było dla mnie nie do przyjęcia.
***
Obudził mnie dźwięk telefonu. Dzwoniła Keith.
- Amando, pakuj się, bo za cztery godziny masz samolot do L.A ja odbiorę ciebie z lotniska.
- Cholera Keith co się dzieję? - może dlatego, że jeszcze byłam nieprzytomna, nie docierało do mnie to co mówiła.
- Wrócił Dominic - moja nadzieja się zwiększyła.
Zadzwoniłam do rodziców, by przyjechali po Martinę. Nie ukrywali, że są zdziwieni moim nagłym wyjazdem, ale w skrócie opowiedziałam im dlaczego muszę wyjechać. Tak jak i ja, oni też mieli nadzieję. Nikt nie znał mojego planu, ja sama w pewnym sensie byłam przestraszona tym co ułożyłam sobie w głowie. Nie chciałam za bardzo mówić Dominicowi o chorobie Martiny, bo zaraz by chciał spotykać się z moim dzieckiem. Nie mogłam do tego dopuścić, pragnęłam by czuł się tak samo skrzywdzony jak ja. Moja zemsta miała być okrutna.
Opowiedziałam Emmie o telefonie Keith i o wyjeździe. Bardzo się cieszyła, że w końcu choroba mojego aniołka może być wyleczona. Jednak dla mnie to nie miało się tak szybko skończyć, Dominic nie mógł się o niczym dowiedzieć. Musiałam go tylko zaciągnąć do łóżka by mnie zapłodnił. Miałam na to trzy dni, bo nadchodziły moje dni płodne. Nie miałam czasu do stracenia i działać musiałam od razu.
Zapakowałam do walizki dwa komplety koronkowej bielizny i kilka mniej kuszących, trochę ubrań, kosmetyki i zdjęcie mojego aniołka. Rozejrzałam się po pokoju czy na pewno wszystko wzięłam.
- Amando twoi rodzice przyjechali - usłyszałam głos Emmy.
- Już schodzę - złapałam rączkę walizki ruszyłam do salonu. Mama z tatą siedzieli i przytulali Martinę. Moje szczęście wyrwało się z objęć dziadków i podbiegła do mnie. Złapałam ją w ramiona i tuliłam mocno.
- Mamo, a dzie ti jedzieś? Babi i dziadzia mnie ziabielają, a ja cie z tobą mami - w oczach mojego skarba pojawiły się łzy, które zaczęły spływać po jej drobnej twarzyczce.
- Aniołku, mama musi pojechać by znaleźć lekarstwo na twoją chorobę i dlatego musisz zostać z dziadkami - jej oczka zrobiły się większe.
- Ulatujesz mnie?
- No pewnie kochanie - ucałowałam aniołka w oba policzki - Mama bardzo ciebie kocha.
- Ja teś kolam moćnio.
- Ami, taksówka podjechała - powiedziała Emi.
- Mama zadzwoni jak będę na miejscu - ukochałyśmy się. Pożegnałam się z rodzicami oraz Emmą i ruszyłam do taksówki.
Droga na lotnisko trwała około 40 min. W końcu dotarłam na miejsce. Przeszłam przez odprawę i skierowałam się do samolotu. Siedziałam na swoim miejscu i rozmyślałam jak mam się zachować i przede wszystkim jak zaciągnąć do łóżka Dominica.
Niestety moje myśli pochłonął sen. Obudziła mnie stewardessa bym zapięła pasy. Zawsze bałam się lądowań, ale na szczęście i tym razem samolot wylądował szczęśliwie.
Podeszłam by zabrać bagaż i zaczęłam rozglądać się za Keith. Po krótkiej chwili znalazłam ją wzrokiem, pociągnęłam walizkę i udałam się w jej kierunku. Keith mnie zauważyła i podeszła do mnie uśmiechnięta i mocno mnie uściskała.
- Super, że przyleciałaś. Tęskniłam za tobą - powiedziała uradowana Keith
- Ja też się cieszę, że ciebie widzę - naprawdę cieszyłam się na widok mojej przyjaciółki.
- Chodź do samochodu - szłam ramię w ramię z kobietą. Zapakowałam walizkę do bagażnika i zajęłam miejsce pasażera, a Keith kierowcy.
- Dominic wie, że przyleciałam? - nie ukrywam, że bardzo bałam się tego spotkania, aż żołądek mnie bolał.
- Nie wie nic, zresztą za godzinę ma jechać ze Stevenem na miasto - czyli miałam jeszcze czas na ogarnięcie swojego napięcia.
- To dobrze.
- A jak malutka się czuję?
- Na razie bez zmian, ale w tej chorobie nic nie jest pewne - taka była prawda. Co jakiś czas Martina miewała wysoką temperaturę i brak apetytu, ale na szczęście dobrze, że to trwało zawsze krótko.
- Porozmawiasz z Dominiciem i wszystko będzie dobrze, zobaczysz - Keith położyła swoją dłoń na mojej i uśmiechnęła się lekko.
- Nawet nie wiesz jak bardzo boje się spotkania z nim.
- Domyślam się, ale skoro twierdzisz, że Domi jest ostatnią nadzieją to musisz mu powiedzieć. To jest wasze dziecko, a on na pewno zrobi wszystko by pomóc i dobrze o tym wiesz - spojrzałam na nią ze zdziwioną miną.
- Keith, ja nie wierzę mu i nie wierzę, że rzuci wszystko i będzie ratował dziecko od którego się odwrócił - nie wiedziałam jak on zareaguje na wieść o chorobie dziecka. Zresztą ja nawet nie chciałam mu o tym mówić.
- Dominic nie jest taki, on was kocha.
- Nie bądź śmieszna, przecież on nas porzucił jak nie potrzebne przedmioty. My dla nie go nie istniejemy, tak jak on dla mnie - Keith zmierzyła mnie z bolącym spojrzeniem i ścisnęła ponownie moją dłoń.
- Zobaczysz Amando, wszystko będzie dobrze - chciałam w to wierzyć, ale jakoś nie mogłam.
- Keith, tylko nie mów nic Dominicowi z jakiego powodu tu jestem - przyjaciółka zrobiła dziwny grymas na twarzy.
- Ami, zrobisz tak jak trzeba, a ja się nie będę wtrącała do póki nie będzie trzeba.
Po godzinie dojechałyśmy do posiadłości Stevena i Keith. Wzięłam swój bagaż i razem z Keith skierowałyśmy się do domu. Dzieci nie było, bo wyjechały na jakiś obóz sportowy. Również byłam pewna, że Stevena i Dominica nie ma, ale widocznie zmieniły im się plany.
- Jak ja się cieszę Amando, że ciebie widzę - uściskał mnie serdecznie Steven z wielkim rogalem na twarzy.
- Nawet nie wiesz jak ja się cieszę - odwzajemniłam uśmiech.
- Jestem ciekawa jak mój brat zareaguje na twój widok, ale nie przejmuj się, to zupełnie inny człowiek - Steven szepnął mi do ucha.
- Każdy człowiek się zmienia albo na lepsze lub na gorsze. Takie życie - odpowiedziałam i wtedy ujrzałam mężczyznę, który nie wyglądał jak Dominic, a raczej jak jego cień. Jego zawsze cudowna i wysportowana figura przypominała wychudzonego człowieka, jego błękitne oczy straciły swój blask, a twarz niegdyś piękna i nieskazitelna, przybrała kilka zmarszczek i zszarzała. Jednym słowem nie spodziewałam się u Dominica takiego wyglądu. Widocznie nie tylko ja zostałam zniszczona.
- Witaj Dominicu - przywitałam się i o dziwo mój głos wydał się stanowczy. Domi stał i chyba nie dowierzał w to co widzi. Podszedł do nas bliżej.
- Co ona tu robi? - zwrócił się do brata, jego głos był ignorancki, a twarz od razu nabrała odrzucający wyraz.
- Ona to ma imię jakbyś nie wiedział - odparłam bardzo zdenerwowana.
- Po co tu przyjechałaś? - jego wzrok mnie parzył.
- Dominic uspokój się - Steven próbował jakoś złagodzić całą sytuację.
- Jeśli ona tu zostaje, to sorry brat, ale ja za dwa dni wyjeżdżam.
- Ty chory skurwysynu, jak możesz być tak żałosny? - moje nerwy wzięły górę - nawet nie zapytasz się jak miewa się twoja córka? - na te słowa podszedł do mnie bliżej i stał teraz twarzą przy mojej, że czułam jego miętowy oddech pomieszany z whisky.
- Teraz mnie posłuchaj, bo powiem to tylko raz - jego oczy były przepełnione złością i bólem - w twoim życiu ja nie istnieję i lepiej żeby się to nie zmieniło - dotknął ręką mojego policzka - Idź do lekarza, bo wyglądasz okropnie - odwrócił się. Z moich oczu popłynęły łzy i cała się trzęsłam ze złości.
- Wiesz co Dominic? Dla mnie już dawno umarłeś i z całego serca tobą gardzę, ale tu nie chodzi o ciebie ani o mnie - zatrzymał się przy schodach i nie odwracał się - Jestem tu tylko i wyłącznie ze względu na naszą córkę, która umiera - zabrałam bagaż i wybiegłam z domu. Mój świat po raz kolejny się zawalił. Jak człowiek, którego tak bardzo kochałam mógł tak się zmienić i w taki sposób mnie traktować. Bolało to bardzo, ale nie pozwolę na to by ten kutas nie odpokutował za swoje czyny.
Stałam dobry kawałek za posiadłością Keith i płakałam. Z nieba wydobywały się pojedyncze grzmoty, a duże krople spadały na moje rozgrzane z nerwów ciało. Wyjęłam telefon z torebki i zadzwoniłam po taksówkę. Deszcz padał co raz większy, burza się nasilała, a ja stałam bezradna na poboczu i wyczekiwałam taksówki. Nagle ktoś złapał mnie za ramię, z przerażenia wydobył mi się krzyk, ale gdy spojrzałam na swojego oprawcę to nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Dominic stał przede mną cały mokry, oczy jego były przesiąknięte bólem, a twarz wykrzywiona w grymasie.
- Dlaczego nie pozwoliłaś powiedzieć Keith o mojej córce? Jesteś nieodpowiedzialną matką, przez ciebie ona teraz cierpi - łzy lały się strumieniem, ale przez padający deszcz on nie mógł tego dostrzec.
- Ty pojebany człowieku, jak możesz mi mówić coś o czym nie masz zielonego pojęcia - wyrwałam się z jego uścisku.
- A ty uważasz się za lepszą? Zamiast dziecko ratować, to wolałaś się unieść honorem. I ty siebie nazywasz matką? - nie wytrzymałam już dłużej i z całej siły strzeliłam go w twarz, aż Dominic zatoczył się do tyłu. I bardzo dobrze, zasłużył sobie.
- Nie masz prawa mnie oceniać - w tym momencie podjechała taksówka - I bardzo żałuję, że tu przyjechałam i powiedziałam ci o Martinie - już miałam wsiąść do samochodu, ale jeszcze jedno musiałam powiedzieć - Nigdy tak bardzo ciebie nienawidziłam jak teraz, dla mnie nie istniejesz, umarłeś. Nie jesteś tym Dominiciem, którego kiedyś kochałam i podziwiałam - złapałam oddech i dodałam - Jesteś chorym kutasem, bez jakichkolwiek uczuć. Żegnaj - wsiadłam i odjechałam w stronę lotniska.
Wszystko brałam pod uwagę, ale takiego scenariusza nigdy. To był cholerny koszmar, z którego chciałam się jak najszybciej obudzić. O to Dominic Dorian, mężczyzna mojego życia wyrządził mi kolejną krzywdę. Zamiast ja jemu dać kopa, to on mi dał. Musiałam zadzwonić po wylądowaniu do Paula i zgodzić się na jego pomysł. Postanowiłam urodzić dziecko Paula, by ratować swoją ukochaną i jedyną córkę, którą kocham najbardziej na całym świecie. Dla niej jestem w stanie poświęcić wszystko, nawet życie.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania