Poprzednie częściHistoria wielkiej miłości (1)
Pokaż listęUkryj listę

Historia wielkiej miłości - część 2 - Rozdział 17

ROZDZIAŁ NIE SPRAWDZONY, WIĘC ZA WSZELKIE BŁĘDY PRZEPRASZAM. BARDZO SIĘ MĘCZYŁAM NAD TYM ROZDZIAŁEM I SZCZERZE MÓWIĄC JEST DO DUPY.

 

 

" Choroba jest klasztorem, który ma swoją regułę, swoją ascezę, swoją ciszę i swoje natchnienia " - Albert Camus

 

 

Noc minęła nam, na sprawianiu sobie nawzajem przyjemności. Pragnęłam cieszyć się każdą jedną chwilą, nie myśląc o następnym dniu.

 

- Skarbie? Nie śpisz już? - Domi, leniwie przyciągnął ręką po moim obojczyku. Na sam jego dotyk, ciało ogarnęło dreszcze.

 

- Nie, jakoś spać nie mogłam.

 

- Denerwujesz się? - leżał na boku, a ręką podparł głowę.

 

- Oczywiście, że się denerwuje. A ty spokojny jesteś?

 

- Maleńka, też myślę o tym, ale wiem, że wszystko się uda - przyciągnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się i zaczęłam płakać - Nie płacz kochanie, uwierz mi, że wszystko będzie dobrze.

 

- Wiem - płacz ustał i spojrzałam na niego - Martwię się o naszą córkę i o ciebie.

 

- Maleńka, będziemy w dobrych rękach. Martin jest najlepszy - złapał moją twarz w dłonie i złożył soczysty pocałunek na mych ustach - Po zabiegu, przeprowadzamy się.

 

- Jak to się przeprowadzamy?

 

- Kupiłem dom, który ma sterylna warunki do tego, by naszej córce nic się nie stało - nie miałam zamiaru się przeprowadzać.

 

- Nie pytasz mnie o zdanie, tylko sam podejmujesz decyzję? - byłam zła.

 

- Dobrze wiesz, że nasza córka musi przebywać w sterylnych warunkach. Musimy teraz dbać o nią jeszcze bardziej, a w naszym domu jest już wszystko zrobione tak, żeby żadne paskudztwo Martine nie dopadło - wiedziałam, że ma rację, ale wkurzało mnie to, że robił wszystko bez mojej wiedzy.

 

- Rozumiem, ale nie masz prawa podejmować za mnie, tak ważnych decyzji - zeszłam z łóżka i ruszyłam do łazienki, by się wyluzować i odgarnąć złe myśli.

 

- A czy ty zawsze musisz być uparta? - doskoczył do mnie kiedy zamykałam drzwi - Nie wystarczy tobie już patrzenia na cierpienie naszego maleństwa? Już dosyć przeszła hemoterapii - chciałam coś powiedzieć, ale mi nie dał dojść do słowa - Martina ma osłabione nerki, płuca i cholera wie co jeszcze, straciła włosy, a ty mi robisz awanturę o to, że pragnę dla naszego dziecka najlepszych warunków, by wyzdrowiała? Nie poznaję ciebie! - wrzeszczał na mnie, a ja czułam się w tym momencie bardzo malutka. Musiałam przyznać jemu rację.

 

- Przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło - opuściłam głowę - Cholera! ... Ja się boję, rozumiesz?!

 

- Wiem, ja również - podszedł bliżej, by mnie objąć - Nerwy nas poniosły - ucałował delikatnie mą szyję - Ja ciebie też przepraszam. Nie kłóćmy się więcej - złożył na mych ustach soczysty pocałunek - Przecież wiesz jak bardzo ciebie kocham.

 

- Ja ciebie też Domi - nasze usta połączyły się kolejny raz, ale tym razem na dłużej.

 

Około godziny ósmej rano, ruszyliśmy do szpitala. Pełna nerwów nie odzywałam się, tylko tuliłam drobne ciałko aniołka.

 

- Mami, udusisz śwoją ciólećke i cio ziemnie ziośtanie? - radosnym głosikiem, przerwała ciszę.

 

- Mamusia, nigdy nie zrobiła, by tobie krzywdy. Za bardzo ciebie kocham i takie przytulenie, sprawia mi przyjemność - ucałowałam jej główkę.

 

- Ja ciebie teś kolam i tatusia.

 

Po kilku minutach, dojechaliśmy do szpitala. W recepcji czekał już Martin, Dylan i Paul. Od razu zabrali Martinę i Dominica, a ja zostałam sama przed blokiem operacyjnym z najgorszymi myślami. Chodziłam w tą i nazad, nerwy pochłaniały mnie coraz bardziej. Kiedy byłam już w stanie załamania, do korytarza weszła moja mama. Pod biegłam do niej i rzuciłam się w jej ramiona. Mama mnie przytuliła i zaczęła uspokajać.

 

- Córeczko, już dobrze. Nie płacz. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - w ramionach mojej rodzicielki, znalazłam ukojenie nerwów. Nie wiem ile tak mnie tuliła, ale to pocieszenie, przerwał głos blondyny.

 

- Dzień dobry Amando - patrzyła na mnie z bólem w oczach.

 

- Cześć - odpowiedziałam.

 

- Wiem, że to nie odpowiedni moment, ale chciałam cię przeprosić za moje zachowanie - spojrzałam na nią przez łzy. W tym momencie, wydawała się być miła, a jej twarz nie była już taka jędzowata, jak w gabinecie Paula.

 

- Nie masz za co przepraszać - moja sytuacja, nie była najlepsza na rozmowę - Wybacz, ale w tym momencie, nie mam ochoty rozmawiać.

 

- Rozumiem ciebie doskonale - jej mina zrobiła się bardzo smutna - Też to przeżywałam - dotknęła mojego ramienia - Bądź dobrej myśli - pożegnała się i zniknęła za drzwiami pokoju lekarskiego.

Nie zaprzątałam sobie głowy blondynką.

Siedziałam z mama na korytarzu, długi czas, kiedy w końcu wyszedł Dylan. Szybko się podniosłam i stanęłam na przeciw niego.

 

- Wszystko się udało?

 

- Zabieg przeszedł bez żadnych komplikacji. Na szczęście, szpik jest podobny, tym większe są szanse na jego przyjęcie. Teraz bądźmy dobrej myśli - uścisnął moje ramię. Uradowana rzuciłam się jemu na szyję.

 

- Mogę ich zobaczyć?

 

- Do Dominica możesz wejść, ale do córki, dopiero jutro. Jedynie przez szybę możesz spojrzeć na nią.

 

- Dobrze i dziękuje za wszystko.

 

- Chodź zaprowadzę ciebie - kroczyłam za Dylanem w stronę sali, na której leżał mój ukochany aniołek. Leżała na łóżku, przykryta białą pościelą. Wydawała się jeszcze mniejsza i bardziej bezbronna. Stałam tak przyglądając się mojemu dziecku, a łzy same wyciekały z oczu. Nie wiem ile tak stałam wpatrzona w aniołka, kiedy podeszła mama.

 

- Kochanie, idź się czegoś napij albo zjedź. Ja tu postoję - objęła mnie ramieniem.

 

- Nie mamo, muszę wejść do Dominica. Zobaczyć jak się czuje - ucałowałam mnie w czoło.

 

- Dobrze córeczko.

 

Weszłam do sali, w której leżał Domi. Na mój widok się uśmiechnął i wyciągnął dłoń.

 

- Byłaś u Martiny? Jak ona się czuję? - zasypywał mnie pytaniami.

 

- Widziałam ją przez szybę - ponownie oczy zasłoniły łzy - Leży taka mała i bezbronna, a ja... Nawet nie mogę jej przytulić - złapałam go za rękę i przytuliłam ją do swojej zapłakanej twarzy.

 

- Kochanie nie płacz. Jeszcze trochę i razem do niej pójdziemy - kciukiem pieścił mój mokry policzek.

 

 

Dni mijały na bezsennych nocach, ciągle siedziałam przy aniołku, nie opuszczając jej na krok. Czekałam na potwierdzenie badań czy szpik nie został odrzucony, ale na szczęście okazało się, że jak na razie jest wszystko dobrze. Po wielu dniach spędzonych w szpitalnej sali, mogliśmy zabrać nasze maleńkie szczęście do naszego nowego domu. Oczywiście wszystko było nowe, zero kurzu i jakichkolwiek bakterii. Podziwiałam Dominica za jego troskę i zorganizowanie takich warunków Martinie.

 

 

TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ

 

 

DOMINIC

 

Te trzy miesiące były dla mnie i Amandy bardzo ciężkie. Dbanie o naszą córkę było jak troszczenie się o najcenniejszy skarb. Nie pozwalaliśmy jej wychodzić do ogrodu, oczywiście była na to zła, ale nie chcieliśmy, by Martinie coś się przyplątało. Nie chcieliśmy aby po jakimś czasie okazało się, że szpik został odrzucony. Badania jak na razie były dobre, ale wiedzieliśmy, że nawet po pięciu latach może zostać odrzucony. Tak bardzo kochałem swoją córeczkę i nie wyobrażałem sobie innego życia. Jednak los miał inne plany co do naszego życia i naszykował nam czarny scenariusz, którego nikt, by się nawet nie spodziewał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Luna 23.08.2015
    Dlaczego przerwalas w takim momencie
  • kesi 23.08.2015
    Bo już wątek mi się skończył, ale już piszę następny. Na jutro powinien być, a może jeszcze dziś w nocy.
  • Holly2004 23.08.2015
    O, Boże! Prawie się popłakałam razem z Amandą ;) 55555 :) Czekam na następny :D
  • kesi 23.08.2015
    Około 21 będzie następny. Już kończę rozdział.
  • Rebley 23.08.2015
    jeeeej 5555
  • Karina25 23.08.2015
    Smutek mnie ogarnął :( Zostawiam 5 i lecę na następny rozdział.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania