Poprzednie częściHistoria wielkiej miłości (1)
Pokaż listęUkryj listę

Historia wielkiej miłości - część 2 - Rozdział 3

"Mimo porażek życie musi się toczyć dalej. Każdy z nas przeżywa wzloty i upadki, wszystko zależy od tego jak do tego podejdziesz."

 

 

Minęły dwa dni. Dziś miały być wyniki wszystkich badań. Wyczekiwałam z wielką nadzieją, że usłyszę dobre wieści, że to jednak nie będzie białaczka. Przecież jak taka mała istotka mogłaby być tak bardzo chora? Mój Aniołek nawet jeszcze nie żyje na świecie dwóch tygodni, tyle ma jeszcze do zobaczenia i do poznania. Całe życie jest przed nią, więc nikt nie może mi jej zabrać, nie pozwolę na to. Zrobię wszystko by mój aniołek żył, nawet mogę zaprzedać duszę diabłu, by moje szczęście żyło.

 

Do sali wszedł Paul, jego wyraz twarzy wszystko mi mówił. Nie miałam co do tego innego przeczucia.

 

- Wejdź do mnie do gabinetu za 5 minut, musimy porozmawiać - zamknął drzwi i wyszedł.

 

Spojrzałam na moją śpiącą córeczkę, dotknęłam jej rączki i wyszłam na spotkanie z prawdą, którą i tak znałam.

 

Stałam przed gabinetem Paula i bałam się wejść. W końcu zapukałam i usłyszałam proszę. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Za dużym mahoniowym biurkiem siedział Paul i przeglądał ( jak się domyślam ) wyniki Martiny. Na mój widok podniósł się i wskazał mi ręką na fotel, bym usiadła. Zrobiłam tak jak chciał, usiadłam i czekałam na wyrok.

 

- Amando, mam już wyniki wszystkich badań - zamilkł i wpatrywał się we mnie tymi zielono - szarymi oczami ze smutkiem.

 

- Wiem i proszę cię żebyś niczego przede mną nie ukrywał, chcę wiedzieć wszystko - mój ton był zdecydowany i nawet opanowany.

 

- Nie martw się. Zapewniam cię, że wszystko ci powiem.

 

- To zacznij w końcu mówić - w myślach prosiłam Boga żeby było wszystko dobrze.

 

- Niestety Amando, moje podejrzenia się potwierdziły. Martina ma białaczkę - nie wierzyłam w to co słyszę. Nie, to nie może być prawda, nie moje dziecko. Serce waliło mi jak szalone, łzy płynęły jak rwący strumyk, moje ciało przeszedł ogromny ból.

 

- Proszę, powiedz mi że da się to wyleczyć i że moje dziecko będzie zdrowe, i że nie umrze - mówiłam i płakałam.

 

- Na tym etapie trudno jest cokolwiek stwierdzić. Mamy to szczęście, że nie jest jeszcze zaawansowana - chłonęłam jego słowa jak gąbka wodę - Niestety, bez chemii się nie obędzie. Wtedy zobaczymy czy takie leczenie przyniesie skutki. Ja jestem dobrej myśli, bo twoja córka jest bardzo silna i bardzo pragnie żyć.

 

- Kiedy będzie wiadomo, że leczenie przynosi skutki? - mój mózg przestał funkcjonować i mój tok myślenia był bardzo opóźniony.

 

- Nie wiem kiedy, wszystko się okaże w czasie leczenia - podszedł do mnie i ukucnął. Wziął moje dłonie w swoje i spojrzał mi prosto w oczy - Zrobię wszystko, by leczenie twojej córeczki dało rezultat, bo nie chcę stracić ani ciebie ani Martiny. Pokochałem ją w momencie, kiedy przyszła na świat - Boże ja się martwię o mojego aniołka, a on mi mówi o tym co czuje? Nie, ja chyba śnie i jestem w najgorszym koszmarze jaki tylko może być - Musisz być cierpliwa i być przy niej cały czas. Matka powinna dać dziecku jak największe wsparcie i duże pokłady miłości, które mogą tylko wspomóc malucha w walce z chorobą. A ty jesteś najlepszą matką - pocałował mnie w czoło i wstał - Teraz idź do niej, bo od jutra zaczynamy leczenie.

 

- Dziękuje, Paul za wszystko - odwróciłam się i wyszłam z gabinetu.

 

 

Zadzwonił mój telefon. Dzwoniła Keith.

 

- Witaj Keith. Jak miło, że dzwonisz - i się rozpłakałam.

 

- Ami, co się stało - jej głos był przepełniony troską i chyba strachem. Keith ani Steven nic nie wiedzieli o chorobie Martiny i nie chciałam żeby dowiedział się o tym jej mąż.

 

- Och Keith, mój świat po raz kolejny się zawalił, ale tym razem już nie wiem co mam robić - przerwała mi, bo nie wiedziała o co mi chodzi, a słychać było po niej, że bardzo się martwi.

 

- Kochanie, powiedz mi o co chodzi? ktoś zrobił ci krzywdę?

 

- Tak - zamilkłam na chwilę.

 

- Amando, mów do cholery co się stało, kto ci zrobił krzywdę?! - była teraz na prawdę bardzo przerażona.

 

- Bóg mi wyrządza krzywdę. Daje mi tylko cierpienie, ból i łzy. Zabiera mi wszystko co kocham najbardziej - mój głos był drżący i z trudnością mówiłam, bo zanosiłam się histerycznym płaczem.

 

- Amando nic nie rozumiem? - jak ja mam jej to powiedzieć. Przecież to nie jest łatwe dla mnie.

 

- Tylko proszę cię żeby o tym się nie dowiedział Steven, a tym bardziej Dominic, obiecaj mi to - błagałam Keith.

 

- Obiecuje, że nic nie powiem - uwierzyłam jej.

 

- Martina ma - już chyba nie miałam siły płakać ani stać. Osunęłam się placami na zimną posadzkę - białaczkę. Ja nie mogę jej stracić. Keith, ona ma dopiero dwa tygodnie. Dwa tygodnie najpiękniejsze w moim życiu i teraz Bóg chce mi ją odebrać? A ja się pytam dlaczego? ale - łzy jednak ponownie zaczęły płynąć - ale on mi nie odpowiada!

 

- Amando tak mi przykro, ale musisz wierzyć, że będzie wszystko dobrze. Bóg, w końcu ciebie wysłucha, zobaczysz - czułam jak ona płacze - Za dwa dni do ciebie przyjadę i będę przy tobie w tych ciężkich chwilach.

 

- Keith dziękuje, ale nie przyjeżdżaj. Ty sama musisz się zająć bliźniakami i pracą. Dam sobie radę - powiedziałam i chciałam jak najszybciej zakończyć tą rozmowę.

 

- Ami, moim zdaniem Dominic powinien o tym wiedzieć - powiedziała bardzo spokojnie - w końcu to jego córka.

 

- Kurwa - już nie wytrzymałam i nerwy mi puściły - jaki z niego ojciec do cholery, Keith! On zostawił nas, więc nie pieprz mi, że on ma prawo. Sam wybrał taką drogę i nie chcę go już więcej widzieć. Nienawidzę go! - krzyczałam do telefonu aż Paul wyszedł z gabinetu. Spojrzał na mnie przestraszony i w jednej chwili był już przy mnie.

 

- Przepraszam Ami - powiedziała Keith - masz rację, wybacz - nic nie odpowiedziałam tylko się rozłączyłam i wtuliłam się w ramiona Paula.

 

***

 

Przez miesiąc nie wiedziałam co się ze mną dzieję. Mojej najukochańszej kruszynce chemia jak na razie nie pomagała. Była taka malutka, bladziutka i marudna. Tak bardzo chciałam żeby to choróbsko mnie spotkało, a nie takie bezbronne dziecko.

 

Rodzice i Emma codziennie byli ze mną w szpitalu. Tak jak i ja, oni też martwili się stanem Martiny, a do tego zmartwień jeszcze ja im przysparzałam. Ze mną też nie było dobrze, bardzo schudłam, byłam blada jak ściana i już dwa razy zemdlałam. Zrobili mi morfologię i stwierdzili, że mam bardzo poważną anemię i jak nie zacznę dbać o siebie to nie będę mieć siły na opiekowanie się córką. Przepisali mi jakieś leki i kazali systematycznie zażywać, ale do tego trzeba mieć głowę, a ja jej nie miałam od miesiąca. Już mi było wszystko jedno, najważniejsza była dla mnie córka, mój mały słodki aniołek.

 

Paul, był codziennie przy nas. Okazał się cudownym lekarzem jak i mężczyzną. To on mi przypominał o zażywaniu leków, zabierał mnie na stołówkę w szpitalu i kazał jeść. Nie pozwolił mi odejść póki nie miałam pustego talerza. Był prawdziwym przyjacielem, którego potrzebowałam na co dzień. Chociaż ostatnio mnie zdenerwował, swoim wyznaniem. Jego słowa często odbijają mi się w głowie - Amando, zakochałem się w tobie odkąd ciebie zobaczyłem taką cierpiącą w czasie porodu. Tak ślicznie wyglądałaś w tej szpitalnej koszuli i ze spoconą twarzą. Tak bardzo chciałem ciebie ocierać mokrym ręcznikiem, ale Emma to robiła. Tak bardzo kocham ciebie i Martinę. Pozwól mi być z wami i przy was. Potrzebuje ciebie i aniołka... Nie mogłam przystać na jego propozycję, na pewno nie teraz kiedy moje dziecko walczy o życie.

 

***

 

Keith dzwoniła jeszcze kilka razy, ale ja nie miałam ochoty ani siły na rozmowę z nią o tym palancie, najlepsze wyjście było takie, żeby urwać z nią i Stevenem kontakt. Nie chciałam z tą rodziną mafiosów mieć do czynienia. To wszystko przez nich tyle nieszczęść w moim życiu. Dla mnie najważniejsze było zdrowie mojego aniołka i to żeby żyła jak najdłużej. Tylko to się liczyło i nic poza tym.

 

 

DWA LATA PÓŹNIEJ

 

Mój aniołek kończy właśnie dziś 2 latka. Jest taka radosna i piękna w różowej sukieneczce, którą dostała od Emmy. Do tego miała różowe buciki, które dostała od Paula i oczywiście jak przystało na księżniczkę koronę. Tak bardzo kochałam moją córeczkę, że każdy dzień jej życia był dla mnie darem. Leczenie, w końcu przyniosło skutki, ale jeszcze nie można za bardzo się cieszyć, ponieważ musi minąć sporo czasu by uznać, że choroba się cofnęła. Mam nadzieję z Paulem, że będzie wszystko się już układało. Może jednak rozmowy z Bogiem pomogły i w końcu wysłuchał moich próśb, a raczej błagań. Bóg tylko jeden wie, jak bardzo kocham mojego aniołka.

 

 

Ciekawi was na pewno, jak ze mną i z Paulem. Otóż, od roku jesteśmy razem i czuję się powiedzmy, że szczęśliwa, ale w tym problem, że nie kocham go i nie jestem w stanie poczuć do nie go nic, oprócz przyjaźni. Dziwie się Paulowi, że może być ze mną, a to dlatego, że nie daje mu nic w zamian, nawet do łózka z nim nie poszłam, bo nie mogę, a on nadal ze mną jest. Nie zasłużył na takie traktowanie i dlatego zamierzam zakończyć ten dziwny związek, chociaż tkwię w nim również ze względu na Martinę, ponieważ przepada za nim bardzo. Jego życie powinno być inne, szczęśliwe i pełne miłości. Nie jedna kobieta chciałaby być na moim miejscu i on dobrze o tym wie.

 

***

 

- Kochani teraz wielka chwila - powiedziała moja uradowana mama - nasz ukochany aniołek będzie zdmuchiwał świeczuszki, więc poprosimy naszych panów o zrobienie fanfarów - Paul, mój tata i chłopak Emmy, Denis zaczęli dłońmi stukać o kolana. Martina była cała w skowronkach, taka uśmiechnięta, że aż kolorki miała na policzkach. Była tak bardzo podobna do Dominica, że zapomnienie o nim nie było łatwe.

 

Mój aniołek podszedł do babci i stanęła by zdmuchnąć świeczki.

 

- Kochanie, najpierw pomyśl marzenie - podeszłam do mojej księżniczki, nie zdążyłam dokończyć kiedy Martina powiedziała na głos.

 

- Ja cie zieby tatuś wlócił - powiedziała i zdmuchnęła dwie świeczki. Zamarłam na jej słowa i chyba nie tylko ja, bo oczy moich rodziców skierowały się na mnie, ich ból był wypisany na twarzy. Emma stała koło Denisa i lekko uśmiechnęła się do mnie, a Paul ... no właśnie Paul, uśmiechnął się i zaczął bić brawo. Podszedł do Martiny i wziął ją na ręce.

 

- Może twoje życzenie się spełni i tata wróci - powiedział jej do ucha i ucałował jej różowy policzek.

 

Nie sądziłam, że moje dziecko ma takie marzenie.

 

Nie dawno zapytała się czy Paul jest jej tatusiem, powiedziałam, że nie.

 

- A gdzie tatuś - była taka smutna, że w tych błękitnych oczkach pojawiły się łzy. Nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, biłam się z myślami w głowię.

 

- Kochanie - wzięłam moją kruszynkę na kolana i przytuliłam - tatuś bardzo mocno nas kochał i musiał wyjechać bardzo daleko. Może kiedyś wróci i przyjedzie do ciebie.

 

- Mamusiu, totam cie - wtuliła się we mnie i zasnęła.

 

 

I tak miały dni i tygodnie, aż któreś soboty Martina dostała bardzo wysokiej temperatury i to był znów najgorszy dzień w moim życiu. Niestety, choroba po roku czasu się nawróciła. Ponownie wszystko straciło dla mnie sens. Znów krzyczałam na Boga, ale on nie słuchał mnie po raz kolejny. Jeszcze większym szokiem było dla mnie to co mi powiedział Paul.

 

- Jedynym ratunkiem dla Martiny jest przeszczep szpiku kostnego. Zaraz wezmę od ciebie próbkę i zobaczymy czy będziemy mogli go od ciebie pobrać - oczywiście, że się zgodziłam, bo nawet serce bym oddała mojemu dziecku. Wszystko bym zrobiła żeby tylko żyła.

 

Oczywiście Bóg miał inny plan i mój szpik nie pasował, tak samo jak reszty mojej rodziny. Nawet Emma z Denisem zgodzili się na przebadanie, ale oczywiście nie pasuję. Mój świat znów osuwał mi się z pod nóg. Tak bardzo krzyczałam na Boga i obwiniałam go za wszystko. Moje dziecko umiera, a ja nic nie mogę zrobić. Czułam się taka bezradna i taka słaba.

 

- Jedynym wyjściem jest znalezienie Dominica - gdy mi o tym Paul powiedział to zrobiło mi się słabo i niedobrze. Cholera, jak mogę znaleźć kogoś, kto uciekł przede mną i nie chce mieć nic wspólnego ze swoim dzieckiem, a tym bardziej ze mną. Jednak to ostatnia nadzieja dla mojego aniołka i znajdę go, chociażbym miała zabijać wszystkich na swojej drodze.

 

Poszukiwania czas zacząć ...

 

 

Tam, gdzie jest wielka miłość, zawsze zdarzają się cuda. (Willa Cather)

 

 

 

Coś mnie na noc natknęło na pisanie. W ciągu 5 godzin napisałam dwa rozdziały i od razu dodałam drugi.

 

Może nie jest idealny, ale następne będą mam nadzieje lepsze.

 

Jesteście cudowni.

 

Pozdrawiam. Kesi.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Luna 14.07.2015
    Dla mnie jest idealny
  • kesi 14.07.2015
    Dziękuję LUNA
  • Luna 14.07.2015
    To ja dziękuje za te opowiadania,które piszesz:D
  • kesi 15.07.2015
    Jest mi bardzo miło. Jeszcze raz dziękuje :-)
  • Karina25 15.07.2015
    Bardzo smutna historia teraz się zrobiła. Sądzę, że będzie pozytywnie kiedy znajdzie się Dominic.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania