Pokaż listęUkryj listę

Opowiw *** Kosmos Babci i DziadkaOpowiw

Babcia siedziała wysoko. Robiła na drutach czapeczkę dla męża. Drgała przy tym jak jabłko, co jeszcze nie spadło daleko od jabłoni. Dziadek był naprawiaczem szkód. Biegał po słupach, niczym góralki po pionowych ścianach. Raz tylko spadł, ale akurat babcia zeszła, więc zleciał na żonę. Jego ślubna - mająca przyzwoite rozmiary - posłużyła jako poduszka powietrzna. Dziadek co prawda przeżył, ale i tak swoje po członkach dostał. Mówił później kolegom, rozżalonym głosem, że już by wolał wylądować twarzą na chodniku, niż uzyskać tego typu przebaczenie od żony swojej.

 

Chociaż trzeba przyznać, że babcia i tak potraktowała go łagodnie. A na pewno bardziej litościwie, niż wtedy, gdy przez pomyłkę – tak mówił dziadek – wziął ślubne obrączki, bo chciał sprawdzić, czy dżdżownice potrafią pląsać w: hula – hop. Już za sam pomysł dostał po łbie. Dżdżownice nie dostały, bo jak zobaczyły babcię, to smyrnęły, byle dalej.

  

A zatem babcia siedziała na wysokościach i nie miała zamiaru szybować w dół. Natomiast przyspieszyła produkcję czapeczki, która zaczęła być niebezpiecznie nisko nad chodnikiem. Jeden nieznośny sąsiad, pociągnął – tak dla jaj - za pomponik, który mu wiewał nad głową. Babcia nie spadła, bo wykombinowała wielkie klamerki, którymi dyrduny do drutów przyczepiła. Ewentualne kopnięcie przez prąd, babcinego zadka, też nie wchodziło w rachubę, bo prędzej ona jego, niż on ją.

 

Była też roztropną kobietą, jako że była przyczepiona myślami do jaskółek. Jednemu ptaszkowi oko wykuła, bo podszedł za blisko. Sam sobie winien – pomyślała. Po co przyszedł po drucie na drut. Ptaszek odleciał, ale nie bardzo wiedział, gdzie sobie leci. Usiadł po drugiej stronie babci… by po chwili stracić – drugie oko. Babcię wzięła litość nad ptaszkiem, więc skróciła jego cierpienie, robiąc z piórkowego ciałka – drugi pomponik.A dziadek stał na dole i zakrywał odruchowo oczy.

 

Innym razem sytuacja była podobna, aczkolwiek odwrotna. Zgodnie postanowili, że babcia będzie statkiem kosmicznym, a dziadek – kosmodromem. Słoneczko rześko prażyło wszystko co popadnie, kiedy poszli do lasu po gałęzie. Kiedy wrócili, babcia przywlekła ogromny karton i razem z dziadkiem, zaniosła na stodołę. Kłopot polegał na tym, że dach był raczej pochyły. Ale jakoś podołali, przywlec karton i chrust – by położyć to wszystko przy kominie. Babcia wlazła do statku, a dziadek nakrył gałęziami. Miały symbolizować, wszelką maszynerię i przyrządy nawigacyjne.

 

Astronautka przed podróżą, jednego sobie golnęła, a zatem nawet nieważkość zaczęła odczuwać. Dziadek nie mógł. Kosmodromowi nie wypada. A poza tym musiał bezpiecznie zejść z dachu. Jego żonie nic nie groziło – gdy włazili – bo nawet gdyby spadła, to tylko Ziemię by wgniotła, gdyż była obleczona w amortyzację. A nawet gdyby zobaczyła gwiazdy, to w końcu nic dziwnego, podczas takiej zabawy.

  

Dziadek powrócił na matkę Ziemię. Napisał na glebie, że spory obszar wokół niego, należy do statków kosmicznych, a osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Chociażby ze względu, na własne bezpieczeństwo. Nagle zauważył zieloną krowę. Szła w jego kierunku, rozdeptując ostrzeżenie. Nie miała rogów, tylko czułki, oraz sześć i pól nogi, a oczy wokół głowy. Kopyt też nie miała, tylko płetwy. A ponadto, okulary na takim czymś, co przypominało ludzki nos.

 

Nie wspomniałem o tym, ale kosmodrom – co prawda przed przygodą – trunku w kiszkach swoich nie ugościł, ale za to wąchał, nie pamiętając, co.

  

Dziadek jednak nie był w ciemię bity oraz do przesady otumaniony. Zielone zjawisko, nie było jego żoną. Luba miała za chwilę na nim bezpiecznie wylądować, mając cztery nogi, a nie – sześć. Wiedział, że zostanie wgnieciony w pas startowy, ale chyba przeżyje i będą mogli wspólnie wspominać kosmiczną przygodę. Lotnisko leżało i leżało – i nic. Dlatego po chwili spoczywało brzuchem do nieboskłonu. Dlatego ujrzał swoją żonę, jak rozmawia z bocianem. Krzyknął do niej:

 

– Daj sobie spokój z tym ptakiem. Leć na mnie. Jak długo mam czekać.

 

Po tej wypowiedzi, ponownie zmienił pozycję, plecami do góry.

  

Poczuł nagle, że coś na nim stoi. No wreszcie wylądowała – pomyślał sobie – ale dlaczego dziobnęła mnie w pas startowy. Spojrzał nagle uważniej. Zobaczył bociana, trzymającego żabę. No tak, znowu główkował, nie napisałem, że żabom także wstęp wzbroniony.

  

Po chwili, coś go wgniotło w płytę. Miał na sobie statek kosmiczny, z którym już przeżył kilkadziesiąt lat i o dziwo, wciąż żył. Dlatego ujrzał, albo raczej pomyślał, że ukochana żona, postawiła pierwszą nogę, na nowo odkrytej planecie. On też jakoś wyszedł spod, ale wdepnął w bardziej przyziemny aspekt nowego świata.

 

Dziadek był nieco zmieniony na umyśle, od przygniecenia, a babcia, do upadku.

 

Zatem krzyknął: jest tu życie. Babcia w tym czasie, znalazła jajko. Siadła na nim i czekała, co wysiedzi. Później, chociaż byli posunięci w latach, zaczęli zaludniać nieznaną planetę, na swój niecodzienny sposób.

  

Zawędrowali też omyłkowo na Drogę Mleczną, gdzie 50% było mleka w mleku, a cała reszta, bardziej dziwna i wesoła, aż im te rejony coś przypominały. Tylko powietrze jakieś takie nieziemskie, aż w głowach wirowały urocze mroczki i nie tylko, coraz bardziej. Było im prawie tak, jak u siebie w domu i na obejściu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ha ha ha ha ha 🤣! Kosmicznie odlotowa komedia surrealna 😂! Dosłownie fantastyczna 😆

    🐸 🐸 🐸 🐸 🐸, pozdrawiam 🌍 🐮 🚀 👾 🙂
  • Dekaos Dondi rok temu
    Piotrek P.1988↔Dzięki:)↔To tekst powtórkowy🐮 ale faktycznie, nieco... odlotowy:)↔Pozdrawiam🚀:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania