Pokaż listęUkryj listę

Opowiw *** Żყաoեղҽ Ȥɑʍíҽszɑղíҽ ղɑ Ƈʍҽղեɑɾzմ

Trochę inna wersja

------------------------

 

Nasze niewielkie miasteczko rozprzestrzenia się na pustym, okrągłym polu. Otoczone górami i dolinami, w golfa raczej grze nie sprzyja, gdyż żwawo wystrzelone, staczają się lub lecą na same dno, uderzając w czyjąś głowę, albo kończąc w przydomowych rabatkach.

 

Niektórzy zatem trzymają na meblościankach, te pocieszne białe kulki, by od czasu do czasu, zrobić szczery rachunek sumienia, by uświadomić sobie, jacy naprawdę omyłkowo bywają, lub jacy specjalnie złośliwi są często sąsiedzi.

  

Na środku, w centralnym miejscu naszej ukochanej tarczy, spoczywa cmentarz. Też okrągły. Zamiast ratusza, który okrągły nie jest, bo go nie ma. A niby po co? Wszystkie sprawy załatwiamy między sobą. Polubownie, mniej polubownie lub ostatecznie. Stąd potrzeba grzebania zmarłych.

 

Przy stawianiu ogrodzenia powstał konflikt, z której strony ma być wejście, żeby wszystkim wypadała ta sama długość, pod idące nogi. W końcu wybudowano jedną okrągłą bramę, czyli zburzono ogrodzenie. Wytyczono jedynie pas okalający, by było wiadomo, od którego miejsca się należy bać. Wtedy jeszcze nie wiedziano, jakie zjawiska zaistnieją, lecz przeczuwano i stąd taka, a nie inna, prorocza decyzja. Nikt jednak nie zgadł, że sytuacje zakończy jakaś osoba i to jeszcze taka, której między nami nie będzie.

  

Rada Miasteczka – czyli wszyscy mieszkańcy – jednomyślnie zdecydowała, iż cmentarz jest godny opieki, bez względu na to, jak to rozumieć. No bo jakże to. Trzeba przecie pilnować, by jakieś obce siły agresora, nie wtargnęły bez pytania, burząc rozkład posesji na działkach, czyniąc zamieszanie wśród nieżywych członków społeczeństwa, obleczonych w trumny, tudzież urny. Nazbierało się ich trochę, jednak większość z przyczyn naturalnych. Na przykład pan rzeźbiarz komuś głowę kilofem rozwalił, a przecież chciał trafić w naturalną skałę, gdy akurat dłubał, lecz uderzył przypadkowo naturalnego modela, w ciemię.

  

–– Mam propozycje. Wybierzmy zgodne małżeństwo, jako cieciów. Zrobimy domek za granicą pasa. Tam zamieszkają, mając dozgonne spojrzenie na sprawę.

–– Tak, tak. My możemy być. Lubimy takie sytuacje. Żyjemy akurat w zgodzie, od czasu kłótni i żaden to dla nas problem.

–– Trzeba was jakoś nazwać, żeby odróżnić od normalnych mieszkańców.

–– Co ty pierdzielisz. Przecież będą się odróżniać miejscem pobytu.

–– Kto zbuduje Domek Cieciowy ?

–– My!

–– Tak też myślałem.

–– My wszyscy.

–– A oni nie pomogą?

–– Nie. Od dzisiaj śpią na cmentarzu. Przywyknąć muszą.

–– Przecież plac budowy zbudujemy... to nie mogą kawałek dojść, by wspomóc rzeszę pracującą?

–– Nie. Siły będą im potrzebne do czegoś innego.

–– Co racja, to zjeść.

–– Właśnie.

  

Na wewnętrznym obrzeżu cmentarza stoją dwa domki. Deklarowana zgoda okazała się niezgodna z ich tradycją małżeńską. Problem polegał też na tym, że trzeba było wybudować ogrodzenie, żeby domki mogły spoczywać, po obu stronach bramy, a oni żeby wiedzieli, gdzie się kończy cmentarz a zaczyna miasteczko. Jednym słowem: konkretny obszar do zerkania, otoczony półtorametrowym murem.

  

–– Proszę księdza! Ruszajmy wreszcie. Wiadomo przecież jacy żałobnicy niecierpliwi i co może z tego wyniknąć. Chcą mieć pewność, że święty z nim spokój, że zakopany i szybko wrócić. Nawet już tam nikt nie chodzi w odwiedziny. Chyba że poziomo do ziemi, ale to już nie o własnych siłach. Ciągłe tam kłótnie słychać. Nawet kruki ostatnio milczą. No co? Mają się przekrzykiwać? To myślące stworzenia. Jak się to wszystko powtórzy, to znowu będzie problem.

 

–– Wiem córko, wiem, lecz cóż. Niezbadane są ścieżki Pana.

–– Ale ich na pewno. Nie mieszkają daleko od siebie. Po obu stronach ganku i tui.

–– Jak nie chce im się wychodzić, to wychylają głowy z okien, drąc się wniebogłosy.

–– Takich głosów niebo nie potrzebuje.

–– Fakt. Zagłuszają chóry anielskie.

–– Trąby jerychońskie przy okazji.

–– Nawet dla czortów, to profanacja grzechu.

 

–– Kiedyś marmurowy aniołek, odfrunął wnerwiony z pomnika, zatykając skrzydłami uszy.

–– A znicz był dziwnie przygaszony.

–– Zakłócają spokój świętych pamięci zmarłych.

–– Nie wszystkich.

–– Co nie wszystkich?

–– Świętych.

–– Bez przesady. U nas sami spokojni.

–– Tak. Pobici nieprzytomni, martwi lub co akurat śpią.

   

Kondukt zbliża się do cmentarza. Brama otwarta. Tego jak zwykle dopilnowali. Trzeba im to przyznać. Mieszkańcy idą z wielce spłoszeni. Ciekawie, co dzisiaj za hece wynikną. Różnie to z nimi bywa. Chociaż przeważnie rytuał jest zachowany. Okazuje się, że chyba dzisiaj też. Póki co nowości nie wprowadzają. Oddychają z ulgą, cmentarnym powiewem.

  

Trumna przekracza granice cmentarza. W tej samej chwili, z obu stron wyskakują dziwne stwory, przypominające ludzi. Od czasu angażu i otrzymania umowy na czas nieograniczony, upodobnili się trochę do podopiecznych, leżących dłużej od innych. Nie śmierdzą jednak. Mają na sobie czyste i schludne pośmiertne plamy. Niektórzy by nawet woleli, żeby śmierdzieli, a zachowywali się w miarę normalnie.

 

Nic z tego. To co zawsze. Walka o trumnę i jej wkładkę. Każda ze stron ma wykopany grób i nie chce, żeby pozostał pusty. Tu chodzi o prestiż. W końcu są nie tylko cieciami, ale czymś więcej. Kopią doły i nie chcą żeby zostały samotne. Takie coś ich cholernie dołuje. A że nieurodzaj i trumna zawsze jedna, to walczyć trzeba.

 

Tak zwani żałobnicy – gdyż nieboszczyk był jaki był – rozbiegają się na wszystkie strony, robiąc kółeczko i scenę do zdrowej rywalizacji. Trumna spoczywa na ziemi. Po obu stronach dyszy i podskakuje: groźnie małżeństwo cieciowe. Jak zwykle w takiej sytuacji, zabiegają o wsparcie zgromadzonego tłumu. Przecież sami by trumny na miejsce nie zanieśli. I jak zwykle ktoś podaje pustą już urnę. Nieboszczyk przemija z wiatrem.

 

Inni wyciągają kartki i coś do pisania. Zaczynają się wybory. Kto pomoże żonie, a kto mężowi. Wspomniani robią wszystko, żeby się przypodobać. Jedna ze stron tańczy na trumnie, a druga czyni salta przez groby. Zapobieganie o głosy wyborców przybiera na sile. Kto dostanie więcej, temu pomogą w zaniesieniu pakunku i włożenia go do grobu. A poza tym, zwycięzca otrzyma niezwłocznie dofinansowanie, a drugiej stronie, pozostanie ręce w geście rozpaczy rozkładać.

  

Nagle nastaje cisza, jeszcze bardziej cicha niż w grobach. Mroczny całun przydusza zgromadzonych, chociaż dziurawy, bo luna ciekawska jak zwykle. Nad drzewami ukazuje się ciemna, pulsująca plama. Coś zaczyna z niej kapać. Tyle że krótko. Jedna z kropli trafia tańczącą na trumnie. Zgromadzeni uciekają w popłochu. Wydarzyło się to, co dziadowie z fajek dziejów wydmuchali. Żona grabarza, przemienia się w straszną Grabrzycę.

  

Pożoga i zniszczenie nawiedza cmentarz. Wspomniana w powyższym akapicie, szaleje na cmentarzu. Jedyne pocieszenie jest takie, że nie może wyjść poza mury obronne. Wyglądem swoim nikogo nie dziwi. Zwyczajowe czarne okrycie, z jeszcze bardziej czarnym kapturem, pod którym można dostrzec, trzy żółte oczka z niebieskimi rzęsami i barwnymi powiekami.

  

Ludzie stoją bezpiecznie na zewnątrz, patrząc jak groby fruwają, kawałki drzew tudzież zwłoki. Nic jednak nie wylatuje poza ogrodzenie. Dobre chociaż to. Będzie więcej miejsca dla żywych. Ciemność się wzmaga, lecz niektóre znicze jeszcze świecą. Nad okalającym ogrodzeniem, tłum widzi mniej więcej połowę Grabarzycy. Jest wysoka. Płachty jej odzienia fruwają jak skrzydła ogromnego kruka, na tle gwiazd i księżyca.

 

Sukienka płonie od świeczki. Robi się jaśniej. To fajnie. Ciekawiej, chociaż straszniej. Właśnie zgarbiona pochyla się nad czymś. Odwraca głowę w kierunku zerkających. Mogą dostrzec dwa żółte oczka, zakrywane na ułamki sekund, trzepoczącą mroczną szatą. Dwa, gdyż jedno omyłkowo wydłubała kamiennym sisiolkiem aniołka.

 

Tłum zaczyna się niecierpliwić. Obowiązki czekają a tu trzeba stać i patrzeć. Jak długo to jeszcze potrwa. Nawet męża Grabarzycy nie widać… a jednak widać. Wraca. Nawet nikt nie zauważył, że zwiał przed żoną. Biegnie do nich od strony miasteczka, z uśmiechem dziwnym na twarzy. Obok podskakuje jego małoletni siostrzeniec. Gdzieś z głębi kraju. Przyjechał specjalnie. Też radośnie zadumany we wszystkim. Grabarz krzyczy do nich z daleka:

 

–– Pamiętacie?

–– Pamiętamy, ale co?

–– Przepowiednie.

–– Że gdy się pojawi…

–– … to trzeba ją wystraszyć…

–– ….i wtedy powróci do zwykłych kłótni…

–– … o kłótniach tam nie ma.

–– Ciekawe kto ją wystraszy i czym?

–– Ja!

 

Tłum patrzy na dzieciaka pełnią konsternacji. On? To małe żabstwo? Nagle milkną w uwagach swoich, bo muszą krzyczeć. Chłopiec biegnie w kierunku zdarzeń, niecierpiących zwłoki. Przekracza granicę. A tam nadal szaleje Grabarzyca w odmętach cmentarza. Właśnie otwiera kolejną, tym razem urnę. Wsypuje zawartość do ust. Przełyka i piekielnie głośno beka, szaro dymiąc z ust. Aniołek spada, znicz gaśnie, kwiaty więdną, robak zaprzestaje wcinać młodego trupka, a w pozostałych grobach od tego wszystkiego szczęki opadają.

  

–– Siostrzeńcu – krzyczą wszyscy – wracaj. Ona cię rozszarpie. Nie widać, żeby miała poczucie humoru. No chyba że specyficzne.

–– Spoko loko! – drze się jeszcze donośniej. – Długo oglądałem i doszedłem...

–– W takiej chwili?

–– ... do wniosku, że jednak od niej brzydsza. Zdecydowanie nawet, chociaż do rany przyłóż.

–– Kto?

–– Cicho być!! Zaraz jej pokażę. Powróci do swoich z przerażenia.

–– Co ty bredzisz – szumi tłum w połaciach zgrozy. – Wracaj. Młodyś jeszcze. Życie przed tobą.

–– Kurdę. Jest problem. Wujek jednak nie padł… no nie. Spoko. Nie dowidział od dłuższego czasu, a rodzina specjalnie nie kupiła okularów w prezencie ślubnym, by się nie zreflektował przed przysięgą, bo byłby...

–– Co ty tam brzęczysz?

–– … nic, nic… zaraz jej pokażę. Ona zobaczy po raz pierwszy. To będzie dla niej prawdziwy szok.

  

Panika się nasila. Zgromadzeni widzą ponad murem Grabarzycę. Trzyma wybawiciela w swoich rękach na wysokości twarzy. Chucha na niego powiewami rozłożonej zgnilizny. Zaraz mu głowę urwie lub co tam natrafi. Kamienny aniołek wylatuje poza cmentarz i szybuje gdzie pieprz rośnie, kamiennie mlaskając. Nie chce na to patrzeć. Reszta też nie nie chce, ale cóż poradzić. Skoro już tu są.

  

Nagle uwięziony zaczyna wyjmować coś ze spodni. Niektórzy odwracają głowy zniesmaczeni dedukując, że raczej tym jej nie wystraszy. A on trzyma w rękach jakiś mały prostokącik. Na wprost oczu Grabarzycy. Ta zastyga w przerażeniu niczym spanikowany słup soli, by po chwili zrobić się mniejszą, ubraną jak kiedyś i marudzącą na męża swego, chociaż nie wie, gdzie on jest. Wszystko wraca do normy. Tylko cmentarz trzeba odbudować, aniołki wyłapać oraz urny uzupełnić.

  

*

Kondukt pogrzebowy zbliża się do cmentarza. Nad bramą, na pamiątkę wydarzeń, w ozdobnej obudowie spoczywa Fotografia Ciotki.

Jak ktoś odważny, to może przystawić drabinę, wejść, uchylić drzwiczki i spojrzeć.

Na własną odpowiedzialność.

Ostatnio jeden spadł.

Właśnie go niosą.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Akwadar dwa lata temu
    "Otoczone górami i dolinami, w golfa raczej grze nie sprzyja..." - cosik tu nie gra... ;)
    "Tyle, że krótko." - no, no... ten przecinek zbędny.
    "No chyba, że specyficzne." - cofnięcie przecinka niezbędne.
    "Ta zastyga w przerażeniu, niczym spanikowany słup soli..." - przecinki świrują równo, ale przed członem porównawczym tego "robaczka" nie stawiamy ;)
    No masz, ty chłopie, wyobraźnię! Tylko pogratulować i zazdrościć :)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Akwadar↔Z tym "cosikiem"... już samo sformułowanie, otoczona górami i dolinami... no lubię tak mieszać:)
    Dzięki też za wychwyt świrniętych robaczków. W pewnym sensie pasują i do autora i tekstu jego, ale poprawiłem. Wierzę Ci na słowo, bo i tak się nie znam. Nie ten tor wyobraźni:)
    Pozdrawiam?:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania