Pokaż listęUkryj listę

Opowiw *** Gdy zasnął Dzień

Dzień jest strasznie zmęczony, a jednocześnie bardzo zadowolony, że zdołał przetrwać cały dzień. Właśnie kładzie się do snu. Wiele miękkich poduszek, porozrzucanych elegancko bałaganiarsko, czeka na rozkoszne, senne wduszenia. Na jednej z nich zasypiają godziny, na drugich minuty, a na jeszcze innych, sekundy. Wszelkie pozostałe zdarzenia, zarówno te wesołe, jak i trochę smutne, gramolą się niezdarnie na łóżka piętrowe.

  

Całość nakryta fioletową kołderką nocy, ze złotymi gwiazdkami na całej puchowej powierzchni, faluje monotonie w kształcie kołyski. Miasto też uśpione. Cóż miało zrobić w sytuacji, w której dzień smacznie zasnął. Oczy budynków zasłonięte powiekami żaluzji lub delikatnych firanek, kryją w sobie inne rzeczywistości, w niezbadanych światach sennych marzeń.

  

Tylko w niektórych poważnych, rozsądnych futrynach, wesołe prostokątne ślepka patrzą ciekawie gadającymi źrenicami. No jak tak można, powiedziałby zdenerwowany dzień, gdyby umiał mówić. Spać mi tu zaraz, łobuzy zatracone. Niestety. Nie wszyscy go słuchają. Deszcz to już zupełnie wcale. Jego przezroczyste, tycie dzieci, wesoło plumplają, gdzie tylko spadną. Właśnie obudziły jeden z parapetów, lecz najpierw się dokładnie przejrzały w jego błyszczącej, swojsko wyglądającej powierzchni.

   

–– Przestańcie mi tu stukać, po łysej prostokątnej twarzy – trzeszczy radośnie stukany. – A sio stąd. Ale już. Bo gołębia przywołam i was wypije.

–– Plum plum plum – wołają wesoło. – Nas jest dużo. Plum plum plum. Zawsze coś zostanie.

–– Jam jest wczoraj świeżo pomalowaną – biadoli facjata budynku. – Ach te dzisiejsze farby. Za moich czasów, były bardziej wytrzymałe. Teraz im tylko jedno w głowie, żeby stąd spływać.

–– A co ja mam mówić – mruczy kostka brukowa. – Codziennie deptana i poniewierana butami. Odrobinę spokoju sobie życzę. Nie wiem, czy rana doczekam.

 

–– A kto ci zabroni sobie życzyć. Ty już tak narzekasz pięćdziesiąt lat z hakiem. A niby gdzie pójdziesz? – pyta uliczna lampa. – Nie masz nóg, a ja tylko jedną, to ci nie użyczę. Co prawda, trochę w nocy błyszczę, ale cóż z tego. Dzień minie, to mnie wyłączą. Będę się czuła niepotrzebna i taka przygaszona. Teraz to chociaż na ćmy mogę liczyć. Ewentualnie zabłąkane lelki.

–– Lampa lampa, co się smucisz – plumplają kropelki deszczu. – Mamy na to radę. To cię pocieszy.

Świecisz przykładem.

–– Przykładem? Niby czego?

–– Chociażby miłości do cieni.

–– Jakiej miłości. Nie jestem ich źródłem, tylko przyczyną. A jeszcze odpowiedni obiekt, być przede mną musi.

      

Nagle dostrzegają zjawisko niebywałe. Przed przejściem dla pieszych, stoi leciwych rozmiarów i lat, staruszka. Kapelusz przycupnięty na srebrnych łanach włosów, nabiera coraz więcej wody. Zapewne w środku siedzi żaba, ale tylko taka, co potrafi wysoko podskoczyć. Niezdecydowana wędrowniczka, nie przechodzi na drugą stronę. Dlaczego? Przecież pusto na jezdniach. Jej długi cień jest tak samo niezdecydowany, jak ona. Nagle, ni stąd ni zowąd, wchodzi na jezdnie, stukając laską.

     

––Auć, auć, auć – biadolą kostki przebudzone z kamiennego snu. – Właśnie śniliśmy o przystojnym, młodym, zdrowym i bogatym twardzielu. Bruku urodziwym z pierwszego tłoczenia w matkę Ziemię.

    

–– Oddaj mi laskę, nieznośny cieniu – rzuca w niego donośnym, przeraźliwie cichym głosem. – Starsza ze mnie młoda kobieta, posunięta latami, lecz nie wiekiem. Wymagam szacunku dla siebie, laski, kapelusza i nie wiem, czy żaby.

–– Żartowałem tylko – odpowiada cień. – A niech to. Zanikam. Lampa przygasa.

–– Nie przygasa, tylko leżę na chodniku. Odpocząć muszę po trudach młodości. A jest po czym?

–– A skąd mam wiedzieć – odpowiada zrobiony na szaro cień. – Jestem tylko, póki jestem tu.

     

Samotna na krawężniku po chwili wstaje. Wchodzi na jezdnie. Nagle gwałtownie się cofa. Za moment idzie znowu do przodu. I znowu do tyłu. Gdzie tu ma samochody przed nosem bzykające? No nie ma. No właśnie. To dlaczego odskakuje jak nasralatka?

  

–– Narratorze. Tylko bez takich. Mam swoje lata, ale no… wypraszam sobie.

–– Chciałem tylko panią rozweselić z racji wieku.

–– Odskakuję przed wspomnieniami. Przed dobrymi, bo żałość, że czasy nie wrócą i przed złymi, wiadomo dlaczego. A że przybrały niewidzialne dla innych kształty… to moja zasługa? Oczywiście. Co za głupie pytanie zadałam. Zdolna jestem. Stare lata mi nie wadzą. Potykałam się kiedyś o młode. Och… co to były za czasy.

    

Nagle wspomnienia materializują swoje obrazy na kształt samochodu. Mienią się na całej powierzchni i szybko zmieniają. Właśnie na masce pojawia się ogródek i mała dziewczynka, biegającą wśród kwiatów. Wyraźnie czegoś szuka. W miejscu kierowcy siedzi przystojny zegar. Wskazówki zwisają, niczym sumiaste wąsy. Nawet strzałka silnika w jedną stronę, nie jest w stanie zagłuszyć tykania. Po chwili koła niecierpliwości i młodzieńczej werwy, buzują po twardej, niestabilnej powierzchni minionych momentów. Zjawa znika tak szybko jak się pojawiła.

   

–– Spójrzcie. Staruszka przeobraża się w bukiet świeżych kwiatów. Rosną jak grzyby po deszczu. Dolatują do nas, rozświetlone blaskiem lampy i szczęśliwymi dziecięcymi snami. Są coraz jaśniejsze. Jak małe słońca. Wzlatują do gwiazd, które gasną. Mimo wszystko, coraz jaśniej. I jeszcze. I jeszcze. I Jeszcze. I jeszcze. I je...

–– Budzi się nowy dzień – zamplumplał wnerwiony kawałek deszczu. – Musiałem zagadać, bo cholera mnie wzięła na te powtórzenia powyżej.

–– Co racja, to racja – dodał parapet okupiony przez gołębia.

–– No tak. Dzień obudzony, lecz autor jeszcze nie bardzo – rzekła źrenica w oku, co wcale nie jest ciekawa i wcale nie wstała w środku nocy, by zerknąć, co się wyprawia na ulicy. Wcale a wcale.

–– Przepraszam. Jestem cieniem tej starszej pani. Gdzie ona?

–– Ty nie istniejesz.

–– Wiem, tylko grzecznie pytam.

     

Wypoczęty, wyspany dzień, wreszcie szczęśliwie wstaje. Miał takie ciekawe sny.

         

 –– Akurat ciekawe. Żałosne dyrdymały. Dobrze, że gwiazdki zniknęły.

–– Kto to powiedział? Przyznać się, żebym wiedział komu akapitem przywalić. Tym największym.

Z odpowiednim ładunkiem emocjonalnym!!!

–– Co tu się wyprawia. Dajcie se luz. – zamilkła na cały głos, ostatnia okruszynka nocy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • NataliaO rok temu
    Och, co to były za czasy gdy byłam młoda, zdrowa i się nie potykałam, a i zasypiałam. Teraz dzień... trafiło to do mnie dziś.
  • Dekaos Dondi rok temu
    NataliaO↔Dzięki:)↔Ech... różnie to bywa:)→Jam rad, że trafił:)↔Pozdrawiam?:)
  • Narrator rok temu
    Doceniam wyobraźnię i umiejętność pisania o rzeczach codziennych nieco inaczej.

    Mam niedyskretne pytanie — co Cię skłoniło do napisania tego opowiadania?
  • Dekaos Dondi rok temu
    Narratorze↔Dzięki:)↔Pomimo chęci, nie potrafię rzec, co? Być może, niektóre motywacje, wynikają bez udziału świadomości, tylko: pod. Jakieś zdarzenia, skojarzenia itp. które człek widział oczami, lecz nie za bardzo umysłem, lecz w owym zostają. Aczkolwiek reguł nie ma i czasami: wiem.
    Na przykład→inspiracja jakaś.
    Podobnie z "podtekstami" w tekście. Raczej jakieś są, lecz trudno mi stwierdzić, póki co:)
    Pozdrawiam?:)
  • Zapowiada się. Wrócę później,
    LOVE ♥️
  • Dekaos Dondi rok temu
    Pobóg Welebor↔O!?:)
  • Bardzo Dekaośne, a ten przystojny zegar w miejscu kierowcy to już jest obłąkane. Tak trzymaj ?
  • Dekaos Dondi rok temu
    Pobóg Welebor↔Dzięki:)↔Najbardziej za "dekaośne"↔Pozdrawiam?:)
  • Ha ha ha ha ha ?! Po prostu genialna, super zabawna komedia fantasy, dodatkowo w surrealnych oparach nocy, dnia, i motywu czasu w ogóle. ?

    5, pozdrawiam ?
  • Dekaos Dondi rok temu
    Piotrek P. 1988↔Dzięki:)↔No tak wszystkiego po trochu, można by rzec:↔Pozdrawiam?:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania