Pokaż listęUkryj listę

Opowiw *** Ƙեo zɑʍoɾժoաɑł ϲíҽń?

Wiecznie poniżane kostki brukowe, spocone od wilgotnych kawałków deszczu, w nieustannym wzajemnym przytuleniu malowane przymglonym światłem zardzewiałych latarni, już dawno zwątpiły w zmianę swego przeznaczenia na chociaż trochę znośniejsze. Niskie kamienice przyczajone po obu stronach błyszczącej wstęgi, niczym szare kamienne koty z żółtymi plamkami prostokątnych oczu, miauczą raz po raz skrzypiącymi okiennicami.

 

Szeleszcząca cicha ciemność, pochłania zewnętrzny świat odarty z jaskrawego światła dnia, przeciska błogi całun snu, sączy go poprzez szpary zmęczonych ścian, gdzie z wolna przenika do komnat umysłów, zanurzając sen w jego kołysanym zbawczym opływaniu.

 

Kawałek ode mnie, samotne przymglone światło omiata powłóczystą poświatą, pęknięcia łuszczącej się farby. Nie widać źródła ukrytego za narożnikiem domu. Skryte w przezroczystej tajemnicy niewidocznej latarni, cicho liczy wspomnienia brzasku. Czarny kot przebiega bezszelestnie drogę. Ciemne mokre futro błyszczy srebrzyście iskierkami drapieżcy. Dopiero teraz księżyc zdejmuje płaszcz upleciony z gęstej chmury. Wiesza go na wieszaku wyciosanym z przestrzeni.

 

Żółta kula wisi nisko zawieszona na powrozie z nicości. Niby na wyciągnięcie ręki a jednocześnie tak daleko, w jednej z wytłaczanek kosmosu. Płynie z niej krew, ścieka na dachy budynków a stamtąd w powolnym konaniu, wolno kapie na chodnik budząc ledwo słyszalne echa. Liczy czerwonymi krwinkami dołującą kwadraturę chropowatych płytek, widząc na horyzoncie kratkę ściekową. Czarny kot zlizuje z żeliwnych przęseł, czarne lepkie krople, chrupiąc od czasu do czasu strzępki księżyca.

 

~

Tam, gdzie twarda rzeka ulicy skręca między nielicznymi drzewami, dostrzegam na przeciwległej ścianie, ciemne drgające zaćmienie. Jest coraz większe, a promienie światła rozmazują obraz na uszkodzonych ornamentach, rzeźbionej elewacji. Nie mam pewności, lecz chyba dobrze rozpoznaje po konturach i kształtach. Wtem, tuż za nim, pojawia się drugie. Stają się chaotycznym kłębowiskiem. Przez ułamek sekundy widzę trzecią, szarą plamę o podłużnym kształcie. Jest wysoko, lecz za moment cienkim ostrzem mroku, kieruje się w dól. Zostaje jeden samotny cień oparty o ścianę. Po chwili spływa po futrynie okna, padając bezgłośnie na chodnik.

 

*

– Wysoki sądzie. Mój klient nie mógł popełnić rzeczonego morderstwa. Stał w tym czasie na ulicy, kawałek od rozgrywających się wydarzeń. Był widziany przez świadka, który spoglądał zza szyby, gdyż cierpi na bezsenność, lecz jest niewyspany, więc może gadać głupoty.

 

*

– Proszę mi powiedzieć, czy widział świadek oskarżonego, stojącego na chodniku tej feralnej nocy?

– Tak. Widziałem.

– Proszę się dokładnie przyjrzeć oskarżonemu. Przecież wtedy było prawie ciemno. A zatem skąd ta pewność?

– Kot mi powiedział.

– Kot? Czy mógłby się świadek wyrazić jaśniej?

– To znaczy nie dosłownie. Gdy przebiegł oskarżonemu drogę, to się odwrócił w stronę mojego okna. Widziałem wyraźnie twarz w świetle księżyca, który krwawił.

– Doprecyzujmy. Twarz krwawiła, czy księżyc?

– No twarz. Przecież mówię. No jak to księżyc. Wysoki sąd też uważa, że nie potrafię odróżnić księżyca od kota?

– Raczej twarzy od księżyca.

– A ja myślałem, że gadamy o twarzy kota.

– Mówimy o twarzy oskarżonego. Czy świadek ją widział.

– No jasne. Zaraz po kocie. Czy nawet wysoki sąd uważa, żem głupi? Popierdzieliło was wszystkich od tych sprawiedliwości. A jedyna sprawiedliwość, to w gębę przywalić.

– Tylko proszę bez takich insynuacji, bo zostanie świadek ukarany grzywną, za obrazę.

– To ja zostałem obrażony. Wiem, co widziałem.

 

*

– Po co oskarżony sterczał na bruku w czasie deszczu?

– Nie miałem parasola, a chciałem zmoknąć. Dlatego.

– No tak. Rozumiem. A zatem twierdzi pan, że nieboszczyka nie zabił?

– Na pewno nie. Wiem tylko, że stałem na jezdni i nie wiedziałem, co wtedy oglądam. A z tego całego gadania wynika, że byłem świadkiem morderstwa, które popełniłem. Idąc tym tropem, każdy zabójca jest świadkiem morderstwa. Może nawet koronnym. No chyba, że kogoś wynajmie. To wtedy ten co zabił, może mu jedynie opowiedzieć, jak było.

– Odczuwam nutkę sarkazmu w zabójczym głosie. A wszystkie dowody wskazują na pana.

– Doprawdy?

– Skoro oskarżony twierdzi, że nie zabił, to może się chociaż domyśla, kto był tym: drugim cieniem?

– Mogę jedynie pomyśleć, że tym trzecim, był nóż. A tak a propos. Czemu pan gada, raz: oskarżony a raz: pan?

– Bo nie mogę się zdecydować.... na którym są pańskie odciski palców.

– Odciski to jam mam, na podeszwach stóp. Ledwo mogę chodzić. Dlatego stałem. Zresztą macie świadka, który mnie widział z okna, w czasie omawianych zdarzeń.

– Owszem... lecz obserwujący świadek o innych zdarzeniach, nic nie wiedział i nic nie widział...

– Mówił, że widział krwawy księżyc...

– Oczywiście... czyli rozumie pan... nie można stwierdzić, że widział oskarżonego na kostkach, gdy w oddali cień zadźgał cień. Mógł widzieć: przed lub po. Przecież to pan twierdzi i oskarżony, że tkwili w czasie, gdzie tam... cholera jasna... sam się pogubiłem między wami.

– O kurdę... w mordę... no dobra... to ja byłem tym drugim cieniem i to ja go zadźgałem nożem, mając iluminacje z tyłu, a to wszystko, co opowiedziałem, że niby stałem na ulicy... no to... rozumie pan... wszystko mi się śniło. Opowiedziałem swój sen. Byłem przekonany, że to rzeczywistość. Cierpię na syndrom: STR

– STR?

– Sen To Rzeczywistość. Nie mogło być odwrotnie?

 

*

– Jak świadek mógł widzieć oskarżonego, skoro rzeczony spał w łóżku w swoim domku i śnił, że jest świadkiem morderstwa, które faktycznie popełnił, tylko w czasie snu o tym nie wiedział, więc patrzył jak zmokła sroka na deszczu.

– Jak już, to kura. Wiem od babci... bo też cierpię na: STR. Przypomniałem sobie, jak usłyszałem, co ten drań powiedział. Czyli my oba z oskarżonym na to cierpimy? Tak?

– Tak.

– Co za ulga, że jemu też, niski sufit nie równo ułożyli i mu fałdy prostuje.

– Chce pan powiedzieć, że nie stał w oknie, tylko spał w łóżku?

– Czasami śpię w fotelu.

– Czuję się niezdrowo wśród was.

 

*

– Czy oskarżony przyznaje się do winy?

– Tak. Zawsze mi się śni odwrotność. A zatem, to ja musiałem zabić. Że też krew księżycowa mnie nie zdziwiła?

– Nie wygląda pan na zmartwionego.

– Bo nas tu faktycznie... nie ma.

– Nie ma, powiada oskarżony. A trup, którego widziało wielu. Też go nie ma?

– Nie.

– A ja jestem?

– Nie.

– A wszyscy pozostali?

– Też nie.

 

*

– Kochanie. Obudź się wreszcie. Czas do pracy. Jesteś sędzią. Zapomniałeś?

Przewodniczysz w rozprawie o morderstwo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Mieć pracę to - oczywiście - być również narażonym na koszmary o niej.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Trzy Cztery↔Dzięki:)↔Ano. Też tak bywa. Dobrze, że koszmary, miewają przeciwieństwa, swojej tożsamości:)↔Pozdrawiam?:)
  • Pobóg Welebor dwa lata temu
    Potem przeczytam, miłego dnia.
    Z Bogiem ?
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Pobóg Welebor↔Dzięki:)↔Gdyby nie przypadł, to się czasem nie zmuszaj:)↔Pozdrawiam?:)
  • Piotrek P. 1988 dwa lata temu
    Pamiętam podobne niezwykłe opowiadanie, wydające się być zainspirowanym niezwykłymi snami i/lub wizjami, ale nie pamiętam, w którym roku została opublikowana pierwsza jego wersja.

    ⭐️ ⭐️ ⭐️ ⭐️ ⭐️, pozdrawiam ? ? ? ✨
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Piotrek P.1988↔Dzięki:)↔To taki jakby→dwuczęściowy tekst, a każda część, trochę inna:)
    Pozdrawiam?:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania