Opowiw *** Uszkodzony pojemnik
Na motywach dawnego wiersza
Nie wie czy to mgła, czy mleko już dawno rozlane. I nie wie, jakim wrednym cudem, błądzi w gęstych, spleśniałych cieniach. Ma wrażenie, że jest pogniecionym pojemnikiem, z wypełnianym wnętrzem, odmiennego zewnętrza. Zardzewiała klapka, skrzypi przy każdym wrzucaniu, a brunatne skrawki, odgrywają w dusznym, stęchłym teatrze, rolę spadających liści z drzew. Wtedy na kilka chwil, złudna jasność, odgrywa rolę ciemności. Lub odwrotnie. Nie wie na pewno.
Może tutaj chodzić na nogach w kształcie kół. Oparcia stabilne, tylko kolorowe, zakrwawione ubranka, wkręcone w szprychy, przypominają o przegniłych sumieniach. Ściany wokół lekko prześwitują. Widzi na zewnątrz zamglone zarysy wózka. Czyżby inny, a jednocześnie ten sam? Transportuje żywe ciało, czy tylko poruszane wiatrem?
Dostrzega, że stąd odjeżdża. Piękny i świecący. Dlaczego taki i dlaczego nie może na niego wsiąść. Zepchnąć z siedziska własnego trupa. A może już nie musi, bo gdy stąd wyjdzie – normalnie jak zazwyczaj – będzie na niego czekać, wygrzane rozkładem, miejsce.
Gdzie ciało i podtrzymka? Niby egzystuje, lecz nic ponadto. Ktoś otwiera pojemnik, lecz niektóre drzwi zamknięte na amen. Jak tylko sięgnie pamięcią, zawsze były zamknięte w otwarciu, w cieniu szalonej futryny. A przecież nie wie, które jemu przeznaczone. Nadal dostrzega wózek. Coraz dalej od pojemnika, błądzi we mgle. Koła ugniatają ziarenka piasku, na własną modłę skrzypienia. Czy jakimś cudem wsiądzie, a może pójdzie obok, jeżeli w ogóle gdziekolwiek. A jednak widzi: puste wyduszone miejsce. Tylko rozmiar śladu dupy nie ten.
To go bardzo niepokoi. Czyżby był w dwóch miejscach naraz, lecz każde i każdy, inny. Co tu jest grane? Przecież zna orkiestrę. Nawet grywał pierwsze skrzypce, lecz także bywał pustym dźwięcznym cymbałem. Na domiar złego, tytuł nagrania pozostaje w cieniu. Poza oklaskami sarkających rąk. A może zostanie odrzucony, jako nieprzydatne nuty koncertu, co już nie wspomogą ciała, żadnym kluczem, który zdoła otworzyć jakiekolwiek dźwięki.
Czuje cholerną klaustrofobię. Wilgotno i duszno. Pomimo narastających ciemności, dostrzega krople potu, lecz nie widzi z czego spływa. I swoją nierozpoznawalną twarz, w każdej brudnej kropli świtu. Spogląda na zielony trawnik, poprzez skrawek przezroczystości. Coś tam jest. Mała, biała figurka. Matka głupich, przyodziana w zieloną sukienkę, tańczy z chichotem klauna.
No cóż. Dobre i to. Chociaż tyle. Niestety, jakby poza kadrem, do którego przestał należeć. Nagle dostrzega płot. Oczy opatrzności, jedno przy drugim. Ich nieskończona ilość, tworzy okalającą pięciolinię, dla zadawanych pytań, bez powrotnego echa. Wyczuwa niewielki krzyżyk. Przyczepiony do dziecięcego ubranka, za chwilę znika, w gąszczu porozrywanych początków marzeń, okrwawionych bezsilnością. W tym całym chaosie, nie może znaleźć, lecz nie wie czego i czy naprawdę szuka, tego też nie wie.
Przenika kolejnym cudem, przez kartonowe pudło. Czuje zgniły zapach papieru i czegoś jeszcze. Słyszy wewnątrz niepokojące dźwięki. Mlaskające, wilgotne chrupanie. A wózek stoi nieopodal. Mgła opadła, lecz część pozostała. W niepojętej poświacie odmieńca, osądza, czy potrafił udźwignąć, czy raczej on jego, mimo wszystko.
Zagląda do drugiego wnętrza opakowania. Kilka szczurów obgryza niemowlaka, szeleszcząc zakrwawioną reklamówką. Właśnie jeden wyżera oko, z ostatnim obrazem. Już więcej nie będzie. Sortowanie trwa.
Komentarze (10)
Pozdr.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania