Sprzedawca Niepłynącego Czasu
Rześkie słoneczko ogrzewa mą twarz. Stoję na mostku nad niewielką rzeczką. I nagle jakby coś we mnie wstąpiło. Muszę to zrobić, by potwierdzić umysłową frustrację. Zdejmuję żółtą czapkę i daszkiem do przodu, rzucam w nurt. No właśnie! Płynie jak czas. Za chwilę zniknie pod mostkiem i wypłynie po drugiej stronie. Żeby tak można, pod owym mostkiem…
Ech! Po co i na co. I tak będzie płynąć i nic paskuda, nie zatrzyma.
Czy na pewno – słyszę głos wewnątrz czaszki. – Idź przed siebie – dodaje ów po chwili. – Nowy sklepik pobudowali.
Nie myśląc wiele, zaczynam maszerować z duszą na ramieniu. A jeśli to prawda i ktoś faktycznie potrafi zatrzymać czas? Macam odruchowo po kieszeniach. Nie mam karty, ale w zamian, znaczną gotówkę. Jakieś czary – kombinuję roztrzęsioną psychiką. – No nic. Widocznie przeznaczenie tak chciało.
Ni stąd ni zowąd, dostrzegam obiecany sklepik oraz to, że jestem w niewielkim miasteczku. Jakieś dziwnie mi znajome. Nie roztrząsam tematu, myśląc o możliwości spełnienia marzenia. Niewielu ludzi spotykam po drodze. A jednak wewnętrzny głos, nie nawijał głupot na uszy, co owe słowa słuchały. Spoglądam na szyld. Lakoniczny bardzo→”Sprzedawca Niepłynącego Czasu.” Aż klaszczę w dłonie. Masz ci los. To coś dla mnie. Patrzę też odruchowo w okolice dłoni. Mam na ręce starodawny zegarek. Jest godzina sześć po szóstej, gdy wchodzę do wewnątrz, po sześciu stopniach, w dół.
Tym razem, jestem deczko zdziwiony. Sklepik prawie pusty. Nie licząc małego pomarszczonego człowieczka, co wygląda, niczym wyrzeźbiony z korca zgniłych jabłek, w czapeczce na kształt zegarka bez wskazówek, siedzącego przy niewielkim, okrągłym biurku. Na obrzeżach widnieje dwanaście liczb, strasznie pokancerowanych. Z tyłu dostrzegam najzwyklejsze drzwi, bez żadnych ozdób.
–– Witam cię, młody człowieku –– słyszę miły głosik. –– Wiem co tobie trzeba i co mnie trzeba. Mnie gotówki – powiązanej z pewnym faktem natury niematerialnej – a tobie niepłynącego czasu. Chyba nie masz mi za złe, że tak bezpośrednio wyłuszczyłem sprawę?
–– Skądże znowu –– mówię tak bardzo podekscytowany, że nawet nie pytam, o naturę „natury niematerialnej.”
–– A zatem nie marnujmy czasu… he he… dajesz gotówkę i wchodzisz za te drzwi. Tam jest ładny ogródek, w którym czas nie płynie, chociaż strumyk, owszem. Jedzenia i picia, też wystarczy na długo. Nawet bardzo długo. Może nawet spotkasz innych ludzi, żeby ci nie było nudno oraz różne inne atrakcje.
–– Nawet lata całe, mogę tam być i się… nie zestarzeję? –– pytam z niedowierzaniem.
–– Oczywiście. Ze mnie porządna firma. Tylko radzę dokładnie przeczytać umowę, a w razie wątpliwości, dopytać o szczegóły. Nie w głowie mi, ingerencja w wolną wolę. Bez niej… mniejsza z tym.
Jestem taki podniecony, tym co mnie czeka, że owszem, umowę czytam, ale bardziej wzrokiem, niż umysłem. Oczywiście, nie dopytuję… „o mniejsze z tym.”Tym niemniej, przykuwa moją uwagę, jedno zdanie, że wyjdę o tej samej godzinie, co wszedłem. To mnie uspokaja, chociaż może nie powinno. Może powinienem dopytać. Zadać najważniejsze pytanie. Nie zadaję. Płacę należność i wchodzę do ogródka.
Epilog
Jestem na zewnątrz. W miasteczku. Spoglądam na zegarek. Dokładnie sześć po szóstej. Tak jak zapewniało pismo umowy. Czuję, że dość długo przeżyłem w ogródku. Absolutnie nie żałuję tego braku czasu, co tam spędziłem. Także tych miłych chwil, w określonych sferach doznań. Niepokoją mnie tylko dwa fakty. Po pierwsze: sklepik znikł oraz drzwi i ogródek za mną, łącznie z zawartością. Po drugie: nie odczuwam ciężaru na ramieniu, chociaż nie bardzo wiem, czego.
Jednak niepokój szybko mija, gdy w oknie wystawowym dostrzegam lustro. Nie zestarzałem się ani trochę. Pozostałem rześkim i młodym, jak owo słoneczko na początku opowieści, zanim usłyszałem wabiący głos. Normalnie skaczę z radości. Aż w tej całej euforii, przytulam i całuję jakąś obcą staruszkę. Kiedy kończę, owa starsza pani wyjmuję okulary, zakłada na nos i pyta jakby nigdy nic:
–– Tatusiu! To ty? Gdzie się tak długo podziewałeś?
I tłucze mnie laską po głowie.
Komentarze (13)
Pozdrawiam🙂:)
Pozdrawiam😅:)
Motyw ze staruszką oglądałam ostatnio we filmie, tylko ten zagubił się gdzieś w innym wymiarze kosmosu.
Gdyby nie grawitacja, jacy byśmy byli okrągludcy. 😁
Pytałeś o avka, wygląda jak twarz z kamienia, takie kolory były kiedyś moje ulobione, właśnie w takim zestawieniu i tonacji.
Co do twarzy↔to zeschnięty płyn do prania, nieco wyparowany. I takie dziwo samoczynnie powstało)
Pozdrawiam😁:)
Czekałem na haczyk i był👍
5
Najłatwiej mi pisać w pierwszej osobie, w czasie teraźniejszym😀:)
U mnie ostatnio też pojawiło się nowe, kilkuwątkowe opowiadanie, zainspirowane kilkoma snami, które uznałem za wystarczająco ciekawe, aby sklecić z nich utwór-wytwór 🙂. Zapraszam do przeczytania i do poszukiwania pewnego koloru. To może być wesoło spędzony czas. 😀
5, pozdrawiam 🙂
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania