Pokaż listęUkryj listę

Opowiw *** Cmentarny Umysł

Modyfikacja dawnego tekstu

—–––––––—/?—————

 

 

Specjalnie przyszedłem na cmentarz, żeby przezwyciężyć strach.

 

Podobno to znakomita terapia i szansa na zwycięstwo. Najpierw uwierz w istnienie wroga, następnie rozpracuj na ile to możliwe, jego słabości, żebyś wiedział z czym walczysz i jakie środki zaradcze zastosować. A zatem stoję między grobami i czekam na powtórkę z rozrywki. Zupełnie nie wiem, co jest naprawdę, a co tylko w głowie. Chociaż wczoraj na przykład wdepnąłem w namacalny, dowód. Przylepiony do podeszwy, śmierdział jak jasna cholera. Jednak pewności nie mam, czy faktycznie coś czułem, czy tylko umysł tak postanowił. Teraz stoję i czekam. Zawsze początek o tym samym czasie. Sześć minut po szóstej.

 

Zaczynają jak zwykle bardzo spokojnie. Niczym muśnięcie motylich skrzydeł. Tyle, że czarnych ze srebrnymi obwódkami. Pełzną nisko na ziemi, z niekształtnym szelestem. Wiem, że to one. Nie wszystkie. Mam w środku jeszcze białe, lecz one nie wyłażą na zewnątrz. Nie chcą być pobrudzone, walczyć jak równy z równym. Czuję je w sobie odczuwając ich lęk. Zawsze tak samo. Może dzisiaj będzie inaczej. Żebym chociaż zobaczył szarość.

 

Jest ich coraz więcej. Wyłażą z mojej głowy. Z oczu, z nosa, z uszu. Suną na dół. Czuję obrzydliwe, wilgotno zimne, łaskotanie. Jeszcze w miarę spokojne. Czarne rozpłaszczone koty. Lecz z każdą chwilą są coraz bardziej agresywne. Nie mogę ich w żaden sposób zniszczyć lub nawet złagodzić niekomfortową sytuację. Podejmują jak zwykle nagły frontalny atak. Mam wrażenie, że stoję w czarnej falującej rzece. Zadają rany, chociaż nie widzę żadnej krwi. To raczej oddzielne skrawki umysłu odczuwają ból. Aż nie mogę uwierzyć, że nie wirują wokół szarych fałd, schowanych pod sklepieniem z twardej kości.

 

Dlaczego wybrały właśnie te długaśne, zakręcone u dołu kolumny, w zabłoconych butach? Zawsze tak samo. Powtarzają to jak mantrę. Widocznie nie wszystkie zamiary wroga, są mi znane. Paskudnie płaskie, ciemne, prześwitujące plamy. Widzę przez nie chodnik. W tej właśnie chwili, początek tego, co mnie najbardziej przeraża, chociaż przeżywałem to już wiele razy. Wiem co za chwilę nastąpi i nie mogę tego zmienić. Są niezniszczalne, uparcie powtarzają ciągle to samo. Kształtują z samych siebie, to co zwykle. Stanowczo i dokładnie. Baz pośpiechu. Wiedzą, że nie ucieknę.

 

Jestem wewnątrz, ale nie w takiej zwyczajnej drewnianej. Stoi pionowo. Ściany uplecione z lepkiej, czarnej koronki. Jestem wewnątrz kokonu z pajęczyny, w kształcie trumny. Po wewnętrznej stronie, łażą malutkie trupie czaszki, na srebrnych włochatych nóżkach, wymachując tycimi narzędziami, w kształcie wspomnienia żniw. W innej sytuacji, byłoby to nawet zabawne. Tyle razy je widziałem, że nie powinno to robić na mnie żadnego wrażenia. Jednak teraz zaczyna być inaczej niż zazwyczaj, co jest dla wielce niepokojące.

 

Nie wiem, co będzie za chwilę.

 

Trumna jest coraz mniejsza. Zimne ścianki dotykają ciała. Odczuwam cholerną klaustrofobię. Twarde czaszki wyżerają otwory wszędzie, gdzie tylko mogą. Wchodzą w każdy zakamarek opakowania duszy. Przybywa ich coraz więcej. To tylko pokręcone urojenia. Tak myślałem jeszcze przed chwilą, ale teraz pewności nie mam… gdyż nie jest tak, jak być powinno. Czuję, że łażą pod skórą, chociaż wizualnie nie dostrzegam żadnych zmian. Odczuwam przemożną chęć wyjścia na zewnątrz, by głęboko odetchnąć, zaczerpnąć chociaż stęchłego powietrza, bo przecież innego w moim umyśle nie ma.

 

Nic z tego. Im bardziej rozpycham wilgotne śmierdzące ściany, tym bardziej są bliżej mnie. Zmuszony jestem oprzeć plecy o koronkowe wnętrze trumny. Na ile to w ogóle możliwe, chce być jak najdalej, gdyż na przeciwległej ścianie, widzę przylepionego trupa. Wygląda jak płaski rozkładany obraz. Bardzo cuchnie, a zniekształcona twarz –z okiem na zewnątrz i bez ust – kogoś mi przypomina. Na domiar złego spleśniałe ciało, złośliwie prześwituje. Zauważam przez wnętrzności zwłok, nagrobki na cmentarzu. Jedno na drugie nachodzi. A właściwie całe wnętrze jest teraz półprzezroczyste. Wiem, że po drugiej stronie, czeka w miarę normalny – czyli jaki? – przyswajalny świat. Jest na wyciągnięcie ręki, ale nie mogę go nawet dotknąć.

 

W pierwszej chwili nie wiem, na co dokładnie patrzę. Dostrzegam jakieś białe plamy na cmentarzu. Dopiero po jakimś czasie uświadamiam sobie, że na każdym grobie, siedzi przykucnięta niewielka dziewczynka, w białej sukience. W tym cały półmroku, wygląda to niesamowicie. Niczym białe kwiaty, na ciemnych nagrobkach. Albo raczej łabędzie śpiewy. Nagle wszystkie w tym samym momencie, spoglądają w moim kierunku. Nie widzę ich twarzy. Tylko dwa żółtawe punkty zamiast oczu. Jednocześnie rozkładają delikatne ręce. Przeobrażają w skrzydła. Są białe, ale strasznie postrzępione. Wiele piór chłoną nagrobne płyty. Białe żaglówki z wysokiej fali, wchłaniane przez mogiły, niczym topniejące grudki zapomnianego śniegu.

 

Słyszę delikatne trzepotanie. Dziewczynki wzlatują ponad groby. Krążą dość wysoko, oświetlane blaskiem srebrnej tarczy. Szare cienie, deformowane na pomnikach i nazwiskach zmarłych, cicho szeleszczą ostatecznością. Nie wiem zupełnie, czy chcą mnie zniszczyć, czy pragną uratować. Krzyczę wniebogłosy, tak na wszelki wypadek. Nic z tego. Kokon jest dźwiękoszczelny na zewnątrz.

 

Krążą coraz wyżej. Niektóre są widoczne na tle księżyca. Z jednych grobów wypełzają błękitne wstążki, a z innych szare. Tylko z nielicznych, złotawe warkocze płomieni.

 

Zauważają mnie. Zniżają lot. Słyszę zanikający szum skrzydeł. Lądują wokół trumny. Patrzą żółtymi oczami. Czuję ciepły oddech i widzę z bliska ich twarze, ale nie mogę określić wyglądu. Jakbym nigdy w życiu takiego czegoś nie widział. Patrzę, ale mój mózg nie przemienia widoku w zrozumiały obraz.

 

Zaczynam wierzyć, że mi pomogą, chociaż sam już nie wiem, w co wierzę tak naprawdę. Trumna jest nadal wokół, ale chociaż obraz zwłok zniknął. Na jego miejscu dostrzegam złotawą poświatę oraz szaro białe plamy, pulsujące na ścianach. Może wreszcie ze mnie wyszły i zaczęły walczyć. A one widząc, że sam sobie pomagam, przyfrunęły, by dodatkowo pomóc. Nie mam bladego pojęcia, co to wszystko znaczyć.

 

Dziewczynki skrzydłami otaczają ażurową trumnę. Dotykają jasnych cząstek. Wszystko zaczyna skwierczeć i dymić. Jakby jedno do drugiego zupełnie nie pasowało. Tak naprawdę nie wiem, czy chcą mnie dorwać, by zabić, czy wręcz przeciwnie… pragną zniszczyć niechcianą skorupę, w której szaleje uwięziony umysł. Szczur w klatce, w którym ściany są blisko, a jednocześnie daleko, gdzie na horyzoncie widać drzwi, do których już dawno zgubiłem klucz.

 

Podejmuję ryzyko. Nic więcej nie mogę uczynić. Zupełnie niespodziewanie trumienny kokon znika. Dziewczynki też. Nie wiem, co było grane. Jeszcze nie bardzo rozumiem, sens koncertu.

 

***

 

Specjalnie przyszedłem na cmentarz, żeby przezwyciężyć strach...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Józef Kemilk 10 miesięcy temu
    Takie trochę makabryczne😀. Licho tak se leżeć i się rozkładać
    Pozdr
  • Dekaos Dondi 10 miesięcy temu
    Józef Kemilk↔Dzięki:)↔Ale jeno trochę:)↔Pozdrawiam😀:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania