Poprzednie częściWybacz mi. - Prolog.
Pokaż listęUkryj listę

Wybacz mi cz 94

Od ślubu Emmy minęły dwa miesiące i jesień zaczynała już powoli dawać o sobie znać. A ja, jak to ja starałam się żyć dalej. Dwa dni po oficjalnym ogłoszeniu moich zaręczyn z Liamem, moja rodzina już zaczęła planować ślub, wesele i resztę rzeczy. Zresztą ja i tak miałam wyjechać z Edynburga, ponieważ mój narzeczony, aby, umożliwić mi powrót do USA znalazł sobie pracę w szpitalu w New Yorku. Szczerze mówiąc, tutejsze życie zaczynało mnie męczyć. I na domiar złego jakaś kobieta do mnie wydzwaniała i mówiła, że dokonałam słusznego wyboru. Nagle moje rozmyślanie nad życiem przerwała babcia.

 

- Lili, zejdziesz podwieczorek? - Zapytała, starsza pani, siadając obok mnie na łóżku.

 

- Tak. A babciu czy to prawda, że Jack i ta żmija Ewangelina przesunęli termin ślubu? - Zapytałam, babcię wstając z łóżka i podchodząc do toaletki.

 

- Moje drogie dziecko, oni nie tylko przesunęli datę ślubu, ale i miejsce. - Oznajmiła, spokojnie babcia podziwiając mój bałagan.

 

- Serio? Tak przecież ona nie może być gorsza o de mnie. To gdzie i kiedy Jack zawrze pakt z diabłem? - Ponownie zapytałam, robiąc porządek w biżuterii.

 

- W kościele, w którym odbył się pogrzeb Billa, a konkretnie 26 grudnia. - Odrzekła, starsza pani, oczekując mojej reakcji.

 

- Co za żmija! Ale przecież nie mogę jej tego zabronić. - Ze złością powiedziałam, niechcący wysypując biżuterie ze szkatułki.

 

- Lili wszystko w porządku? - Zapytała zdziwiona moim zachowaniem babcia.

 

- Po prostu chce, aby ona i Jack zniknęli już z mojego życia. I wiesz, co oni są siebie warci. - Rzekłam i wyszłam z pokoju.

 

Na schodach minęłam Judy nową służącą, którą babcia zatrudniła, gdy Linda zachorowała. Przecież jak to babcia mówi... Baronowej nie przystoi nie mieć służby. Dopiero teraz zaczynałam, rozumieć czemu moja matka wyjechała do USA. Kiedy znalazłam, się już na parteże swoje kroki skierowałam w stronę ogrodu. By ukryć się przed wszystkimi w moim Tajemniczym Ogrodzie. Ale to nie było już te samo miejsce co dwa miesiące temu. Liście powoli żółkły, a miejsce letnich kwiatów zajęły herbaciane róże. Nagle na huśtawce zauważyłam Jacka, który najwidoczniej mnie nie zauważył. Ale nie wyglądał zbyt dobrze, nie miał na sobie perfekcyjnie wyprasowanego garnituru, a zwykłe jeansy i koszulkę.

 

- Co Ty tutaj robisz? - Zapytałam niezbyt miłym tonem.

 

- Czekam na Ciebie. - Spokojnie odrzekł hrabia.

 

- A nie wpadło Ci do głowy, że ktoś z domowników chce pobyć sam? - Zapytałam, powoli podchodząc do huśtawki.

 

- Twój ton świadczy o jednym. Babcia Ci powiedziała, że ja i Ewangelina... - Próbował dokończyć Jack, ale mu przerwałam.

 

- Bierzcie sobie ten ślub i w Moskwie! Byle jak naj dalej od de mnie! - Powiedziałam donośnym tonem.

 

- O Ci chodzi? Ślub w USA to nie był mój pomysł! - Krzyknął hrabia i staną naprzeciwko mnie.

 

- Mogłam się domyślić, że sprawka Ewy. Ale dobrze Ci radze dwa razy się zastanów, zanim przed ołtarzem powiesz tak. Ona traktuje Cię jako trampolinę do elity. A jest jeszcze jedno. O czym Ewangelina mi powie, jeśli nie zostaniesz jej mężem? - Zapytałam, siadając na trawie.

 

- Nie mam pojęcia. - Odpowiedział nie pewnie Jack.

 

- Uprzedzam Cię, że i tak dowiem, się o co chodzi. A zresztą, gdy będę,już z powrotem w Nowym Yorku będę miała inne sprawy na głowie. - Powoli powiedziałam, patrząc w niebo.

 

- A co z tym wypadkiem? - Jakby nigdy nic zapytał hrabia.

 

- Luis zajmuje się sprawą na miejscu. Ale z tego, co mój braciszek mi powiedział, że dotarł do światków zdarzenia, których policja nie chciała słuchać. - Spokojnie udzieliłam odpowiedzi, tym razem obserwując reakcje Jacka.

 

- Wiesz, ja już muszę lecieć. Sprawy zawodowe. - Niepewnym tonem rzekł Jack.

 

- Idź konie i samochody to taka ciężka praca. Zwłaszcza jak się ma od tego ludzi. - Powiedziałam z ironią.

 

- Do Ciebie życie to bajka i życzę, Ci abyś się z niej nie budziła. - Odparł obrażony Jack i wyszedł z tej części ogrodu.

 

Kiedy zostałam, już sama położyłam się na trawie i zastanawiałam się, jakby potoczyło się moje życie, gdyby nie ten wypadek. Czy ja i Bill bylibyśmy szczęśliwi? A może bylibyśmy jak moi rodzice? Raz kłócą się o byle co. Tylko po ty, żeby na następny dzień się przeprosić. Tego nigdy się nie dowiem. Muszę iść przed siebie i wreszcie zemścić się na tym, kto zniszczył moje poprzednie życie. Około dwudziestej wróciłam do domu.

 

- Lili gdzieś ty się podziewała? - Zapytała babcia, siedząc przy stole.

 

- Chciałam pobyć sama. - Odpowiedziałam, jej siadając naprzeciwko niej.

 

- Dobrze nie wnikam w szczegóły. Kolacja będzie za kwadrans. - Oznajmiła starsza pani.

 

- Liam już wrócił? - Zapytałam, nalewając wody do szklanki.

 

- Nie mógł się do Ciebie dodzwonić, żeby, Ci powiedzieć, że ma nieplanowaną operacje. - Powiedziała baronowa.

 

- Szkoda, bo chciałam z nim porozmawiać o naszym wyjeździe. - Westchnęłam i napiłam się wody.

 

- Wyjazd nie zając, nie ucieknie. A tak ap ropo ustaliliście już datę ślubu? - Zapytała babcia, patrząc na mnie.

 

- No.... jeszcze nie. Ale tak sobie myślę, że końcówka grudnia będzie odpowiednia. - Powiedziałam, patrząc na zegarek.

 

Po kolacji udałam się do swojego pokoju i pozbierałam porozrzucaną po pokoju biżuterie. Jednak wciąż nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca. Usiadłam więc na łóżku i założyłam na uszy słuchawki. I na reszcie mogłam się oderwać od rzeczywistości.

 

 

 

Wracam z tym opowiadaniem po długiej przerwie. Doszłam do wniosku, że czas je skończyć.

Następne częściWybacz, że piszę do Ciebie

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania