Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłośc r 25 [2]

Renia też była chętna do pomocy; bywało że bawiąc się ze swymi dziećmi na podwórku, doglądała śpiące w wózku bliźniaki.. A wieczorem, gdy swoje pociech ułożyła spać, lubiła przyjść do Mirki pogadać.

Jednakże sąsiadkę zajmowały wyłącznie sprawy związane z maluchami, ile wypiły mlecza, albo, że nie chciały jeść. Poza tym Henryś pewnie ma zeza, a Jagusia nieraz dostaje dreszczy.

Gdy Renia z wielkim ożywieniem opowiadała o tym, że ten kierownik z budowy – Barański, na dobre zamieszkał w szkole u Baciarkowej; Mirka puściła to mimo uszu, podobnie jak inne nowiny ze szkoły, czy GS-u.

Mąż starał się przyjeżdżać na dwa trzy dni i bardzo chciał stanąć na wysokości zadania. Włączał się we wszystkie zajęcia przy maluchach; a jak już był wprowadzony we wszystkie niuanse – co które lubi, musiał wyjeżdżać.

Za tydzień okazywało się, że na przykład Jagusia już nie lubi, by ją mocno zawijać kocykiem, a Henryś zasypia tylko na rękach, nie we wózku.

W piękną słoneczną niedzielę majową, z samego rana, przyjechali rodzice z babcią Henią. Mirka wieszała za domem pieluszki i chcąc dokończyć zajęcie, patrzyła na wysiadających z daleka. Mama wysiadła pierwsza. – Chyba jest faktycznie lepiej, wyraźnie przytyła i te ruchy, po dawnemu zamaszyste – myślała. Chwyciła wiaderko i pobiegła witać gości.

Popołudnie było wręcz upalne, wylegli więc przed dom, usiedli w cieniu i bujając wózkami, rozmawiali

- Te wasze dzieciątka, to bladziutkie – zauważyła babcia – Nasza to już opalona na brąz. Brygidka wszędzie ją bierze: i do ogrodu, i do sklepu, nawet jak wiezie Szymkowi jedzenie na pole, bierze ją na rower.

-= Anulka nie musi być na słońcu, ona i bez tego ma śniadą cerę za matką. Brygidka urodziwa dziewczyna, wyszła z choroby i znowu błyszczy tą swoją urodą. Ładną mam bratową. – dodała mama.

– Co prawda, to prawda, zazdroszczą nam takiej synowej. Szymek motor kupił, ale tylko ze dwa razy pojeździł z żoną. Dziadek krzyczy. – Mało było kłopotu? Chcesz ją przeziębić – mówi.

Mirka zrobiła oko do mamy, zachowały pełną powagę wysłuchując relacji babci do końca.

– A jak robotna! W każdą sobotę to weźmie i wysprząta, pozmywa, podłogi wypastuje, aż pachnie. A jakie ciasta piecze!

Pod wieczór tato z babcią odjechali, a mama została pomagać. Mirka jednakże drżała ze strachu, że takie schylanie, dźwiganie, nieustanne chodzenie może mamie zaszkodzić i od każdej roboty wręcz ją oganiała.

– A co ty się tak trzęsiesz nade mną? – zapytała, gdy już ułożyły wykąpane i nakarmione maluchy do spania; trzeba było tylko delikatnie pobujać wózkiem. – Jakbym nie mogła, to bym się nie brała. Czuję się całkiem dobrze, sił mi przybyło, inaczej bym tu nie przyjeżdżała.

– Te zioła tak pomogły?

– Zioła owszem, ale przede wszystkim Pan Bóg! – no co tak patrzysz? Myśmy się tak nauczyli, że Bóg - to niech sobie cicho siedzi w kościele; no nie? A życie niech się toczy po swojemu. A to tak nie jest. Pan Bóg jest tuż, tuż – trzeba tylko otworzyć czyste serce.

-Tak wam powiedział ten ksiądz?

- Że powiedział, to jeszcze nic – ja w to uwierzyłam! Powiedział : oddajcie Panu swoje strapienie i uwierzcie, że on ma moc zabrać to od was. I jak tak pomyślałam i zaufałam.

– No skoro miał moc dać nam życie i to życie kiedyś zakończyć; to chyba i cierpienia może zabrać – rozważała Mirka .

Gdy maluch posnęły, poszły wywiesić pranie. Majowy wieczór pachniał upojnie młodą zielenią, świeżymi brzozowymi liśćmi, wilgotną ziemią – wiosną!

– Czyż nie pięknie jest żyć, wciąż jeszcze żyć? – zapytała mama przytulając córkę.

– O, tak. Dziękujmy Panu Bogu za wszystko – szepnęła Mirka obejmując matkę.

Nazajutrz, gdy Mirka krzątała się przy garnkach, mama, sadowiąc się na małym stołeczku, poczęła wyjmować z torby sprawunki.

– Tu masz kocyki od Sabiny – podała córce spore zawiniątko. – Tam u nich na Śląsku wszystko dostaniesz i to takie lepsze, jak zagraniczne.

– A co tam u niej słychać?

– Sama Sabina wygląda, jak jaka aktorka. Włosy przyciemniła, modnie podcięła; do tego modny paltocik – było na co popatrzeć. Jednakże, jak opowiadała Krysi, z mężem znowu źle. Zamęcza ją zazdrością, bo Sabina sprzedaje teraz w kantynie oficerskiej. Coś więcej się dowiemy, jak Jasiek Grzelakowej u niej będzie. Już miał z nią jechać, lecz Krysia nie pozwoliła. Mają pół hektara buraków do obrobienia, a przyjdą żniwa, to obaj z dziadkiem pójdą do suszenia zboża. Zarobią i pszeniczki nanoszą, że ho, ho.

U Grzelaków teraz się poprawiło, świniaków mają chyba pięć, do tego całe podwórko drobiu. A u nas puściutko; jak odstawiliśmy świniaki jesienią, tak już ojciec prosiąt nie chciał. Kurczaków z wylęgarni nie zamawiałam, najwyżej jak mi kura zakwocze, to nasadę. Parę królików i kilka kurek, to całe nasze gospodarstwo..

– Dojdziesz, mamo do lepszego zdrowia, to sobie przychowasz wszystkiego, jak dawniej. Chodź, pij te swoje ziółka, póki ciepłe.

Siadły przy stole i rozmawiały, kogo zaprosić na chrzestnych

.- Ja wybrałam Sabinę i Brygidkę, Adaś proponuje Tomka Bondosa i Stasia Dalszewskiego.

– Może być, tylko niechby Sabina trzymała Henia, bo nie daj Boże, jakby się dziewuszka miała wdać w chrzestną...

– To się jeszcze zobaczy, chrzciny chcemy zrobić pod koniec czerwca, Liliana wyjedzie, góra będzie wolna, jakby ktoś chciał nocować.

Mąż przyjechał na całe trzy dni. Mirka uznała, że jest doskonała okazja, by nareszcie wyskoczyć do miasta. Były sprawy do załatwienia, zakupy trzeba było zrobić, no i troszkę odetchnąć.

- Dacie sobie radę, dzieciaki nakarmione, poprzewijane, wystarczy pokołysać i będą spały- rzekła Mirka w progu i czym prędzej pobiegła po rower, w obawie, by maluchy nie uderzyły w płacz; wtedy musiałaby wrócić. Teściowa z zięciem kolebali łagodnie wózkami i półgłosem rozmawiali.

– Jak u mamy ze zdrowiem?

– A dobrze, dziękować Bogu – odrzekła krótko i widać było, że nie chce drążyć tematu. – Pytam, bo przechodzę teraz na ginekologię i jakby mama chciała, to mógłbym załatwić, czy miejsce, czy też badanie u dobrego specjalisty.

– Nie, nie trzeba. Tam jest pewnie dosyć miejscowych chorych, po co komu głowę zawracać. I to już będzie ostatni oddział ta ginekologia?

– Jeszcze płucny i koniec stażu. Już wszystkie oddziały obkolędowałem. Od września myślę zacząć pracę w szpitalu klinicznym na Polnej.

– A na miejscu nie dałoby się czegoś załatwić?

– Tu przyjmuje ogólny i pediatra, dla mnie być może wykroi się pół etatu, ale to nic pewnego.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania