Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.9 [1]

Gdy Mirka przyjechała do domu, mama pierwsza spostrzegła radosne podniecenie u córki; krzątała się po domu wesoła, skora do zbaw i baraszkowania z braćmi.

Rodzice zaczęli ostrożnie podpytywać, czy może spotkała się z Adamem. Córka krótko opowiedziała o spotkaniu; nadmieniła także, że w Święta ma ich odwiedzić.

Rodzicielka na zmianę – a to wzdychała ciężko, albo dawała się ponieść radości.

Pan Bóg jeden wie, skąd miała niezbitą pewność, że Adam przyjdzie poprosić o rękę córki. Nikt tego głośno nie powiedział, a rodzina zabrała się do przygotowań świątecznych z wielka werwa i ochotą.

Cieszyli się szczęściem córki , ale też rozważali, czy uczucia obojga są na tyle mocne, by mogło dojść do małżeństwa. Do Bożego Narodzenia było jeszcze trochę czasu, mimo to – gdy Mirka znów przyjechała, dom lśnił czystością.

Nie było co robić, więc mama zachęcała ją, by odwiedziła Sabinę, odłożyła bowiem sporo ubranek dla dzieci. Mirka wyszła, ale zamiast do przyjaciółki, poszła ledwo przetartą, zaśnieżoną drogą w pola. Chciała choć trochę pobyć sama, uporządkować rozedrgane radością myśli.

_- No i co tam u nich, jak dzieciaki? – zapytała mama, gdy wróciła

– Nie byłam tam, poszłam się trochę przejść.

– Że też ci się chciało w takie zimnisko. Sabina ma teraz ciężko, musi się zrywać do dnia, iść do cielętnika, gdy wróci, dzieci wstają i zaczyna się domowa robota; po obiedzie znowu obrządek i tak wkoło

.- Jak trzeba to przy dzieciach dziadek siedzi?

– Czyżewski teraz zajęty , z Jaśkiem drewno zwożą na opał, dla Sabiny i Grzaelaków. Dzieci Halinka pilnuje, a czasem agronom.

– Pan Roman? – zdziwiła się Mirka.

– A Jak! ~Tak ci te dzieciaki polubił, tak je hołubi, jak własne – rozrzewniła się mama.

To właśnie było dziwne i zastanawiające: Roman Bojarski – wyśmiewany i przedrzeźniany, tak przez młodszych, jak i starszych; gdy zajmował się dziećmi Sabiny przestał być śmieszny!

A przecież każdy widział, jak wozi i prowadza Moniczkę, czy też buja w wózku Bogusia. Pan Roman zasadniczo nie lubił dzieci, a nawet jakby ich nie zauważał. Lecz jeżdżąc tu i tam z Halinką zmuszony był czasem zająć się Moniczką Powoli oswajał się z ta małą, wdzięczną istotką. Lubił , gdy przytulała się do niego czymś przestraszona, albo domagała się stanowczo – opka, bo nóżki zabolały. Odkrył nieznaną sobie słodycz opiekowania się dziećmi i najniespodziewaniej dla siebie – pokochał te obce dzieci.

Sabina zrazu nieufnie patrzyła na wszystko , podejrzewając, że to może droga do jej serca. Z czasem przekonała się, że intencje Romana są czyste i przejrzyste.

U Lisów wieczerzę wigilijną spożywało się w kuchni. Gdy już wszystkie potrawy były gotowe, mama myła naczynia, Mirka szorowała podłogę, tato rozsuwał stół i nakrywał go śnieżnobiałym obrusem. Chłopcy czekali już z siankiem. Ciężki, staroświecki świecznik stawiało się na stole, przy nim stroik i kuchnia nabierała świątecznego wyglądu.

W ten dzień wyjątkowo nie trzeba było chłopców poganiać, sami szli się myc i przebierać w świąteczne ubranka.

Kiedy wszyscy wystrojeni stali wokół stołu, mama zapalała świece. W uroczystej ciszy słychać było, jak ogień strzela pod blachą. Tato czytał fragment Pisma Świętego, po czym podchodził z opłatkiem do wzruszonej małżonki i kolejno do dzieci.

Jedzenie szło na stół po modlitwie. Najpierw karp, później gołąbki z kaszy gryczanej, w nich były ukryte szczęścia , to znacz ziarenka fasoli.

Znalazcy wróżyły pomyślność w nadchodzącym roku. Jeszcze był barszcz z uszkami, pierogi z kapustą i grzybami, a na deser kluski z makiem i rodzynkami.

Po wieczerzy zasadniczej, brało się tacę z ciastami, dzban z kompotem z suszu i szło się do pokoju, do choinki, gdzie czekały prezenty. Oglądanie zawartości paczki, przeplatało się śpiewaniem kolęd.

Gdy Lisowie byli na tym właśnie etapie świętowania, ktoś zapukał do drzwi. Mama uniosła brwi do góry, co zawsze oznaczało dezaprobatę, ale, że przyszedł Adaś, brwi wróciły na swoje miejsce, a twarz ozdobił uroczy uśmiech.

Gość witał się ze wszystkimi po kolei; chłopcy nie odrywali oczu od pokaźnej torby, pewnie z prezentami. Adaś, jak na złość zwlekał z pokazaniem zawartości. Składał rodzicom życzenia, później przyłączył się do śpiewania kolęd, ku radości taty, bo teraz męskie głosy górowały. Nareszcie przyszedł czas na upominki. Piotrek pośpiesznie rozwijał papier, Pawełek aż ślinę przełykał z niecierpliwości. Z pudełka wyłonił się piękny duży wóz strażacki. Dla pań były kosmetyki , a dla taty solidne, skórzane rękawice.

Adam miał mocny dźwięczny głos, tato wtórował mu dzielnie i szły kolędy jedna za drugą a wszystkie takie swoje, ukochane..

. Mirka nie mogła śpiewać, wzruszenie ściskało gardło. Poszła do kuchni nastawić wodę na kawę. Stała przy oknie i patrzyła w niebo, ciemne chmury chwilami odsłaniały kawałek gwiaździstego nieba. Adaś przyszedł i stanął za nią.

– Czyżby mój koteczek płakał? Takie masz śliczne te ślepiątka, że szkoda ich zalewać łzami. To dosyć ostra ciecz. Możesz być przez to, jak królik! Odwróciła się, objęła go i zapytała

– Adaśku, czy ty naprawdę jesteś mój?

Oczywiście! Calutki jestem twój; z duszą i ciałem i twoimi są wszyściutkie moje kości i członki...

– Cicho! Nie zgrywaj się.

-_ Mam być cicho, czy grzecznie odpowiadać na pytania? – droczył się, trzymając ją w objęciach.

..

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania