Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłośc t.II r. 4[4]

– Ja nic do niej nie miałam – odrzekła Mirka wymijająco.

- A ta druga, Rosjanka, co Jarek się do niej przymierza, to nie bardzo im się podoba – dodała.

– Adam wspomniał, że widział ją przelotnie i to prawdziwa krasawica – wtrąciła córka.

– Józek opowiadał, że jak pytali ją o różne sprawy i prywatne i z polityki – to, jak chciała, to odpowiedziała. A jak nie, to udawała, ze nie rozumie pytania. Taka widać, nie gapami karmiona. Wujek narzekał, że syn majątek traci na telefony. Cóż poradzisz, zakochał się i tyle! – zakończył tato relację i zabrał się do sprzątania ze stołu. Mama zwinęła serwetę i wysypała na stół grzyby do czyszczenia.

– Ty Mirusia połóż się z dziećmi, a my tu porobimy.

– O, nie tak szybko. Muszę przygotować się do jutrzejszych lekcji, a moje szkraby dawno śpią, wyhasały się dziś za wszystkie czasy.

– A ciężko masz z tymi łobuzami w szkole? – tato był ciekaw , bo o sprawach szkolnych córka mało mówiła.

– Lubię uczyć, a jak się coś lubi robić, to nie męczy. Na studiach też sobie radzę, no ale to dopiero początek.

Grzybów było zatrzęsienie. Renia, szczęśliwa, że nie musi zajmować się bliźniakami; wstawała do dnia, robiła obrządki, wysyłała swoich panów – jednego dyrektorować, drugiego do przedszkola i jechała z Kasią na grzyby. Wracała z dwoma koszami prawdziwków. Po obiedzie powtarzała kurs; a wieczorem mąż swoim sfatygowanym trabantem zawoził wszystko do skupu.

Mama Lisowa napełniła wszystkie słoiki, jakie znalazła. Później nasuszyła tyle, że było i dla córki i dla babci, no i sobie można było wziąć. Przy tym nie mogła się nachwalić kaflowej kuchni Adasiów

–Chcesz ugotować? – idzie piorunem, chcesz upiec – niezawodna. A grzyby do rana masz suche i bialutkie! Mirka nalegała, by zostali do soboty, do przyjazdu męża. Rodzice jednakże byli niespokojni, o to, jak sobie chłopcy radzą i pojechali, nie czekając na zięcia.

Adam, słysząc o takiej obfitości grzybów, nie mógł się doczekać powrotu żony z niedzielnej mszy, ledwo wróciła, chwycił koszyk i pomaszerował do lasu. Wrócił pod wieczór mocno rozczarowany; w koszyku miał ledwo parę podstarzałych borowików i parę podgrzybków.

Gdy żona i sąsiedzi opowiadali, że wystarczyło tylko podejść pod wzgórze, by mieć pełen koszyk – tylko kręcił głową. Inni grzybiarze też psioczyli – grzyby były, ale się skończyły! Było po wysypie.

– To tak, jak ze wszystkim, co człowiekowi łatwo przychodzi i ma tego w brud – przestaje to szanować – skomentował filozoficznie Stasiu, gdy skończyli pogawędkę. Adam oddał koszyk żonie, wziął swoje maluchy na ręce i krocząc z nimi do mieszkania, myślał, że on ma teraz szczęście w obfitości, ale bardzo je docenia! Gdy dzieci spały, a oni jeszcze gwarzyli przy wieczornej herbatce, zapytał:

- A wiesz, co ja wczoraj zaproponowałem Stasiowi, gdyśmy chodzili wokół domu? Że mu pomogę i uprzątniemy te chaszcze z jego działki. Roboty z tym trochę będzie, bo to wszystko na nowo zarosło, no ale będą mieli nie dwie grządki, ale cały, piękny ogród!

– A wiesz, że ja to samo omawiałam w zeszłym tygodniu z Renią? Mam takich dryblasów w ósmej klasie, że dla nich taka praca, to żaden wysiłek. Za drobną opłatą ,chętnie pomogą. Prawie się popłakała z wdzięczności

– – To my, Miruś, naprawdę jesteśmy jedno, jak mówi Pismo – rzekł tuląc i całując małżonkę

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania