Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.II r. 4 [1]

Renia – zawsze zdrowa, silna i zaradna – teraz obciążona opieką nad trójką dzieci i nękana dolegliwościami ciążowymi; zwyczajnie nie dawała rady. Kiedy Mirka wracała z pracy i zabierała bliźniaki, opiekunka kładła się do łóżka maksymalnie wymęczona.

Zbliżał się termin zjazdu na uczelni, stroskana mama nieśmiało zapytała, czy może liczyć na opiekę nad dziećmi aż do sobotniego wieczoru, kiedy to Adam wróci z przychodni. Renia westchnęła głęboko, ale nie odmówiła.

– Jedź, Stasiu mi pomoże, jakoś będzie. Pan Dalszewski miał jednakże wiele zajęć w szkole , wrócił późno.

Nie wiadomo, czy Renia dzieciaków nie dopilnowała, czy Maciuś przyniósł jakąś infekcję z przedszkola, czy maluchy nadziębły, bo było słonecznie, ale i wietrznie – dosyć, że zachorowały.

Przez całą noc z soboty na niedzielę, Adam zdany tylko na siebie, miotał się między jednym kaszlącym i wymiotującym, a drugim, wrzeszczącym wniebogłosy.

Rano, dzieciaki, choć wymęczone, nie chciały spać, nie chciały też jeść. W ogóle trudno było zająć je czymkolwiek.

– Boże kochany – rozmyślał młody tata – jeśli to ma być takim kosztem, to nie chcę żony magisterki. Ledwo zabrakło jej starania, już mamy efekt.

Jedyną, odpowiadającą maluchom zabawą było bujanie na nogach taty; toteż spełniał tę ich zachciankę aż do bólu. Przy tym snuł takie rozważania : że też nikt nie wpadł na pomysł, żeby zatwardziałych złoczyńców karać za ich winy koniecznością opieki nad chorymi bliźniakami. To by lepiej działało, jak kamieniołomy! Zastanawiał się właśnie, co ma wpierw robić – próbować ponownie nakarmić dzieci, ogarnąć pokój, a może już pomyśleć o obiedzie? Pod ganek podjechał samochód – taxi. – Acha, Mirka wróciła wcześniej, co za ulga!

Z taksówki wysiadł Przemek Żeliga !

– A ten, co tu robi? – wykrzyknął Adam. Nie zdążył nawet pochować porozrzucanych ubranek, zabawek; sprzątnąć ze stołu. Przemek już był w progu.

– Człowieku, gdzieś ty się zaszył? Taksówkarz miał kłopot, by się o was dopytać! – wołał radośnie.

– To widać jakiś mało bystry, bo w zasadzie wszyscy nas tu znają – śmiał się Adam ściskając przyjaciela. – No pokaż te swoje łapki, już dobrze?

– Lewa jako, tako; a prawej jeszcze dużo brakuje – odrzekł Przemek wyciągając przed siebie dłonie pokryte siecią czerwonych szlaków – śladów po szwach.

– Nic to, jeszcze parę miesięcy ćwiczeń i będzie dobrze. A co u ciebie/? Ale Adam nie zdążył odpowiedzieć, bo dzieci ochłonęły już z wielkiego zdziwienia i uderzyły w bek. Przemek wyciągnął ręce do Jagusi – ta wyrwała się i z krzykiem uciekła do taty.

– Bierz chłopaka, ten jest bardziej opanowany. Popatrz na co mi przyszło! Żona studiuje zaocznie, ledwo wyjechała, dzieciaki zachorowały. A ja nie wiem, czy z tych małych chwil drzemki złożyło by się dwie godziny snu. Nie pamiętam , kiedy coś zjadłem, nie wiem, czy się czesałem, nie mam kiedy wyjść do ubikacji. Na okrągło mam cztery ręce i oczy dookoła głowy!

– Widzisz, a kobitki jakoś dają radę. Jeszcze sprzątają, piorą, gotują; w międzyczasie jeszcze zdążą się podmalować, włosy zakręcić, by nam się podobać. I jak one to robią? No, ale skoro już jestem, to może na coś się przydam. Tylko zdejmę marynarkę i umyje ręce. Przystąpimy do działania. Co im podajesz?

– W zasadzie, oprócz ziółek, nic. Zamierzałem wyskoczyć do apteki, ale niani, choć mieszka za ścianą, wolę nie narażać, bo jest w ciąży. W domu nic nie mamy, bo dzieciaki nie chorowały.

– O, ho, ho – nie chorowały? To pozazdrościć! Mam dwóch siostrzeńców, trochę starszych, ci chorują na okrągło. Już zdążyły się uodpornić na większość antybiotyków.

Ostatnio siostra mówiła mi, że jest trochę lepiej. Ktoś jej doradził, by zaraz na początku infekcji wcierać dziecku w stopki olejek kamforowy, następnie mały masaż; dwie skarpetki i pod kołderkę!

Po niedługim namyśle, panowie doktorowie w pocie czoła pracowali, by dobre rady wcielić w życie. Dzieciaki początkowo broniły się rękami i nogami, później złagodniały, uspokoiły się i ugłaskane – wkrótce słodko posnęły.

– Szkoda, że ich wcześniej nie nakarmiłem – ani jedno, ani drugie nie zjadło śniadania, choć dwa razy podgrzewałem.

– Spokojnie – sen leczy. Powstają głodne i o wiele zdrowsze.

Nareszcie można by porozmawiać, ale Przemek chłop wysoki i dobrze zbudowany potrzebował zjeść. Zdążył zgłodnieć; a tu nie było widoków na jakiś obiad. Zaofiarował się, że przygotuje cos do jedzenia.

W akademiku, na studenckim wikcie, wpierw wychudł, jak szczapa; potem poszedł po rozum do głowy i po przepisy do mamy i nauczył się gotować.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania