Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłośc tII r. 14[1]

Kiedyś, gdy Adam przyjechał w piątkowy wieczór, zastał żonę wystrojoną, miała na sobie kremowy, nowy kostiumik. Przechadzała się po pokoju, a dzieci chodziły za nią , z koralami jedno, a wisiorkiem drugie. Żona była w doskonałym humorze.

– Jeszcze to weź mamusiu – proponował synek.

– Chodź, nachyl się, ja ci nałożę koraliki – szczebiotała Jagusia.

– A tu masz buciki, te inne – synek przytaszczył dwa różne pantofle. Adam, choć zmęczony i jak zwykle niewyspany, z prawdziwą przyjemnością patrzył na tę rewię mody.

– Twoja małżonka, drogi doktorze, otrzymała nagrodę pieniężną z okazji Dnia Nauczyciela i jak widzisz, zrobiła z niej użytek – wdzięczyła się do męża.

-– A, to moje gratulacje!

– Tam jest schowane pudełko dla tatusia – nie dotrzymała tajemnicy córka. Adam porwał ją na ręce i obsypał całuskami, synek stał obok. ale jego takie czułości nie spotkały. Matce kolejny raz ścisnęło się serce, obiecała sobie, że poważnie o tym z mężem porozmawia. Nazajutrz był okazja, bo Adam wyszedł jej naprzeciw i razem szli po dzieci do przedszkola. Jednakże dzień był tak rozkosznie ciepły i kolorowy od jesiennych liści, że szkoda jej było psuć miłego nastroju. Po drodze małżonek zapytał o wynik wizytacji.

– Ogólnie szkoła wypadła dosyć słabo, a najgorzej dyrektor, czyli Stasiu. Chodzi ponury i zły na cały świat. Okropnie potraktował Walusia, choć znają się od lat i tyle razem pracowali. Alek wyjechał do sanatorium, więc kumpel się musiał od nich wynieść. U nas w kotłowni jest taki kantorek dla palaczy. Walus dogadał się z jednym i tam nocował, lecz drugi go wyrzucił; poszedł i prosił Stasia o wsparcie, póki czegoś nie znajdzie – a ten rzekł – Jak cię tam nie chcą, to, co ja mogę?

Moim zdaniem zrobili mu krzywdę tym awansem. Póki uczył geografii; pokazywał uczniom świat na folderach i przeźroczach przywiezionych przez brata – miał wyniki, uczniowie go uwielbiali. W domu majstrował, wygodnie urządzał pokój za pokojem – żona go szanowała. Tu same porażki i wszystko diabli wzięli.

– A co z Walusiem?

– Nie wiem, pewnie włóczy się od meliny do meliny.

– Może byśmy go wzięli do nas na jakiś czas. W letniej kuchni jest ten stary tapczan. Przecież ktoś musi mu pomóc. Mirka zdawała się nie słyszeć tych słow. Poprawiała dzieciom czapeczki; później trzeba było wysłuchać relacji, co się przez dzień działo w przedszkolu, dopiero po obiedzie, przy kawie wrócili do tematu.

– Mógłby się u nas zatrzymać na parę dni, ale to nie jest wyjście, powinien wrócić do żony.

– Oczywiście – przytaknął skwapliwie – ale póki co, bierzemy go?

– Jeśli zechce –odrzekła.

Walek, tak, jakby czytał w ich myślach, przyszedł któregoś wieczoru nie szukany i nie przyzywany, gdyż nie miał ani grosza. Przyszedł prosić o pożyczkę. Gdy gospodyni powiedziała mu, że na jakiś czas może zamieszkać w letniej kuchni – zaniemówił. Później wyszedł, by nie widziała łez wzruszenia i wdzięczności. W nocy przyniósł swoje nędzne manatki i od rana urządzał się na nowym miejscu. Nie było z nim żadnego kłopotu, wręcz odwrotnie – dwoił się i troił, by okazać swoją wdzięczność. Z własnej woli wykopał i zakopcował warzywa, wygrabił obejście. Przyjmował poczęstunek i spożywał posiłki przygotowane przez Mirkę, ale i sam coś tam sobie gotował. A kiedy zaczął chodzić do rolników zbierać ziemniaki, każdego dnia przynosił dorodne kartofle i piekł je w ognisku. Gospodyni nieraz była zapraszana z dziećmi, by raczyć się tym przysmakiem. Wtedy można było porozmawiać, któregoś wieczoru, nie pytany przedstawił swoją sytuację.

– Bo my , pani doktorowo, kupiliśmy ten dom na chybcika i po głupiemu. Zapłaciliśmy nie drogo, ale zobowiązaliśmy się pomagać szwagrowi w gospodarstwie. No i się zaczęło. Trzeba było stawiać się do roboty rano i do wieczora. Bywało, że i siedem dni w tygodniu. A przecież chcieliśmy się urządzić, zadbać o ogród, więc na swoim do dnia i do późnej nocy..

Tego było dla mojej za dużo, zaczęła podupadać na zdrowiu. No to mówię, pójdziemy do nich i pogadamy.

Pytam się szwagra jaką sumę mamy odrobić i ile kosztuje godzina naszej pracy, że tu nie ma żadnego ładu i składu – trzeba wszystko doprecyzować. A on na to, że jak się nie podoba, to wynocha! A ja na to, że owszem, tylko pieniążki na stół! Zatkało go, ale moja wywołała mnie na dwór i tam dalejże strofować. Mówi, że jej tu dobrze i że ze szwagrem trzeba pomalutku, ostrożnie, nie tak po wariacku, jak zacząłem, W domu pokłóciliśmy się na dobre. Rano ona wstaje i zamierza iść doić krowy, jak co dnia. Mówię jej, że ze trzy dni nie stawimy się do roboty. Jest gorący czas żniw, on sam przyjdzie po nas, wtedy postawimy nasze warunki. A moja, żebym rozporządzał się ze sobą, a ona zrobi po swojemu! I poszła. To pozbierałem manatki i wyjechałam Myślę sobie – wie gdzie mnie szukać, pewnie długo nie wytrzyma. No i przeliczyłem się. Chciałbym jednak wiedzieć na czym stoję. Tu jest dobrze na razie, ale nie w ciężkie mrozy.

– Mirka wysłuchała wszystkiego w milczeniu, na koniec obiecała poradzić się męża, co począć.

– Wygląda na to, że sprawa dojrzała do rozwiązania. W najbliższym czasie zabiorę go do Poznania, wsadzę w pociąg do Leszna, dalej sobie poradzi – rzekł Adam zadowolony z decyzji majstra.

Mirka nazbierała dwie torby ciepłej odzieży dla pani Loni i Walusia i po tygodniu serdecznie pożegnała wymytego, wygolonego, wystrojonego pana Piechotę. Gdy mąż przyjechał w następny piątek, relacjonował, że sprawa z Walkiem pewnie jest rozwiązana, ale wtedy, po drodze, wstąpił do wujostwa; a stamtąd były same złe wiadomości.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania