Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.II r.4 [2]

Na studenckim wikcie, wpierw wychudł, jak szczapa; potem poszedł po rozum do głowy i po przepisy do mamy i nauczył się gotować. Nie tylko siebie utrzymywał w doskonałej formie, ale bywało, że i kolegów z sąsiednich pokoi też.

A najsmaczniejsze potrawy, o niepowtarzalnym smaku, przyrządzał pod koniec miesiąca, gdy wiara była do czysta spłukana. Zawsze znalazł się chętny, który obszedł pokoje i zebrał, co kto miał: ostatnie dwie cebule, kawałki kiełbasy, trochę makaronu, parę suchych bułek, kilka ziemniaków, najostatniejsze jajko, zeschły ser, zapomniana puszka groszku, czy kukurydzy itp, itd.

Przemek zamykał się w kuchni, gotował, podsmażał, zapiekał – aż cudowny zapach zwabiał głodne bractwo. W oczekiwaniu kolacji, jedni kuli, bo jutro zaliczenie, inni czytali i notowali, bo książkę trzeba oddać, jeszcze inni podszczypywali koleżanki. Nareszcie na stół wjeżdżało to, co udało się skomponować. Oprócz smaku, przemawiała też nazwa, bo mistrz miał też dar dobierania nazw dla potraw. I tak raz to była – studenckie tabbuli z serem, innym razem sycylijskie fusylli z warzywami, albo islandzka musaka groszkiem, lub też szwedzka tortilla z grzybami.

Zasiadało się do wspólnej kolacji i zaczynała się ta ich błyskotliwa rozmowa pełna zabawnych zwrotów, żartobliwych konceptów i dowcipnych replik. A jak jeszcze wyłuskał ktoś parę groszy na piwko, jak ktoś przyszedł z gitarą...

Studencka brać z Medyka umiała się bawić nawet na głodnego, a co dopiero, jak się posilili! Mówili, że Przemek potrafi mnożyć jedzenie, bo nikt nie odchodził głodny. Także w kuchni Adasiów rodził sobie nieźle; nasmażył kotletów, odgrzał bigos , przygotował surówkę; tylko z obieraniem ziemniaków był problem.

– Adam, obieraj, tej umiejętności jeszcze nie wyćwiczyłem, potrafię, ale obieraczką.

– Mamy obieraczkę, przywiozłem kiedyś z Francji – i tu przyszedł moment, że można się było wyżalić przyjacielowi z niepowodzenia.

– Słuchaj, kolego, ja rozumiem, że byłeś i jesteś pod wrażeniem tego, coś tam widział. Posiedziałeś w laboratorium przy aparaturze, jakie u nas nie uświadczysz. Liznąłeś trochę wiadomości o szeroko zakrojonych programach badawczych, gdzie , wiadomo, że w połowie prac nie zabraknie pieniędzy na dokończenie. I od początku wszyscy wiedzą, kto za co odpowiada. A u nas to wciąż tak, jak w tym dowcipie, że jedni kładą asfalt, a drudzy zrywają, bo kable trzeba położyć.

– To po to, ryłem po nocach, tłumaczyłem, kułem, żeby z czasem zapomnieć?

– Człowieku, życie jest na tyle długie i na tyle nieodgadnione, że nie wiadomo co i kiedy ci się przyda. Stań najpierw tu mocno na nogi, osiągnij coś! A żeby to było możliwe trzeba zachować porządek! Tak, tak – nie śmiej się. Porządek, to warunek powodzenia. Ład w sobie i wokół siebie, w rodzinie i w pracy i wszędzie!

– Myślałem, że ci przeszło, że życie pokazało, że ten porządek, w który tak wierzyłeś, to iluzja.

– Nic mi nie przeszło! Gdyby na poligonie zachowany był porządek, nie musiałbym dziś kroić chleba lewą ręką.

.Jednakże rozmowa na tematy zasadnicze musiała poczekać, bo obudziła się Jagusia. Zaraz po niej wstał Henio, faktycznie dużo zdrowszy i weselszy. Przebrali i nakarmili dzieci i poczuli, że i oni wygłodnieli do cna, ale jeść musieli na zmianę, bo berbecie wymagały nieustannego dozoru.

Córka nabrała werwy i chęci do działania na tyle, że cokolwiek braciszek brał do ręki, wydzierała mu brutalnie i rzucała w kąt. Chłopaczyna, aczkolwiek pełen dobrej woli, często tracił cierpliwość i gryzł siostrzyczkę gdzie popadło . Na to mała reagowała histerycznym krzykiem.

– Z urody, to wykapany ojciec, tylko po kim ona taka zadziorna, ta twoja córka?

– O, to ona ma po mojej teściowej – śmiał się tatuś.

Korzystając z wyręki Adamowi udało się ogarnąć mieszkanie, a nawet zrobić pranie i wywiesić za domem na sznury. Nareszcie można było usiąść do kawy i do pogawędki. Tymczasem pod samym oknem odezwał się klakson samochodu.

– O kurcze blade – czwarta! Patrz, jak ten czas zleciał – Przemek rozejrzał się za swoją marynarką i aktówką.

– Dawaj tego taksówkarza do mieszkania. Przecież nie pogadaliśmy! Skąd ty właściwie przyjechałeś?

– Przyjechałem od rodziców , z Gorzowa i do nich wracam. Ten facet, to nasz sąsiad, ma tu w okolicy rodzinkę. Pogadamy za parę dni; będę w Poznaniu, bo mam szansę na pracę w szpitalu na Długiej. Będę też szukał jakiegoś lokum. No to bywaj stary! Pozdrów małżonkę! – i Przemek zniknął za drzwiami, bo dźwięk klaksonu przynaglał.

Nim po tygodniu przyjaciele znów się spotkali, Adam przemyślał wszystko i postanowił, ze wyprowadzi się od Bondosów, poszuka też pracy w innym szpitalu. Zaofiarował koledze pomoc w szukaniu mieszkania. Po całodziennym jeżdżeniu po mieście – znaleźli. Ładne, obszerne mieszkanie , niedrogo; tyle, że daleko od centrum. Nieśmiało zapytał Przemka, czy mogliby zamieszkać razem.

– Co za pytanie! Pewnie! A do tego obiło mi się o uszy, że u nas na Długiej są jeszcze wolne etaty, przenoś się; będziemy razem! – tu Przemek walnął przyjaciela w plecy, aż ten się skulił. – Ależ ty masz siłę w łapach, połatane, czy zdrowe – jednakowa moc! - I udawał, że chce oddać.

I tak w ciągu zaledwie dwóch tygodni udało się młodemu doktorowi zmienić miejsce pracy i przeprowadzić się; teraz rozpierała go chęć działania. Dawniej niezdecydowany, pełen wątpliwości i wahań, teraz działał szybko i skutecznie.

Kupił piękne kwiaty i odwiedził Bondosów, by podziękować za wspólnie przeżyty czas. Wujostwo byli uprzedzająco mili. Ciocia zastawiła stół, ale Adam nawet herbaty nie wypił, chwilę posiedział i po żegnał się.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania