Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.II r.9[3]

Przed wieczorem, w końcu pojawił się tato. Opadł ciężko na krzesło i oświadczył, że tylko zje ochlapie się z grubsza i idzie spać, bo się źle czuje.

– Łeb mi pęka od tego ślęczenia nad papierami – poskarżył się córce. Na widok pięknej wełnianej kamizelki, jaką mu kupiła w Budapeszcie, twarz mu się na krótko rozjaśniła.

– Czy ty jesteś człowieku, ten jeden, jedyny na wszystkie majątki? Przecież ten młody jest po szkole, niezłe pieniądze bierze, a do roboty, jak zwykle Lis! Czemu ty sobie pozwalasz tyle obowiązków dodawać? – zrzędziła mama

– Od lipca mamy nowy system naliczania zarobków, premii, rozliczania traktorzystów, kierowców – wyjaśniał córce – do tego dochodzą materiały budowlane, które wydajemy firmie. Jest tego wszystkiego do zaksięgowania, rozliczania, że się trudno wyrobić. W czerwcu wysłali mnie na szkolenia, teraz muszę tego nauczyć naszego Madejskiego i księgowych z Zalipia i Ciłków. Co innego wykład, a co innego dojść na przykład, czy faktycznie poszło tyle paliwa, ile wykazuje pracownik. Bo on ukradnie, a napisze, że zużył na pagórkowatym terenie i co mu zrobisz?

– Pal sześć tych krętaczy, tato. Połóż się, zrobię ci okład na czoło. Jak się lepiej poczujesz, to pogadamy, opowiem wam o tym przepięknym Budapeszcie.

– O to, to! Chłopcy też chcą posłuchać, ich takie historie ciekawią, dla nich to, jak bajka.

– Oni kończą obrządki i zamierzają spać w altanie na działce Łukowskich, może już poszli – rzekł tato w drzwiach łazienki.

Zmęczony ojciec zasnął kamiennym snem, nie było komu opowiadać o urlopie. Po kolacji wyszły z dziećmi na przechadzkę. Ostatnie dni lipca - wieczór był ciepły i pachnący.

– Boże mój, ja tu każdy kamień znałam, każdą dróżkę, każde drzewo; a teraz tyle się zmieniło, że własnej wioski nie poznaję – westchnęła Mirka rozglądając się dookoła.

– A jak te bloki postawią, to już całkiem się zmieni, W naszym końcu to tyle, że drogę wyrównali i każdy swoje obejście ogrodził , reszta po staremu– rzekła mama usiłując dogonić bliźniaki, które gnały przed siebie.

– Prosto do pałacu pędzą, do Celinki, bardzo ją polubiły.

– Nie idźmy tam. Chrzestna zechce, żebyśmy posiedziały, pogadały, a ja już jestem zmęczona. Przecież zanim dzieciaki nakarmimy, wykąpiemy, będzie późno. Jutro możemy pójść do cioci Stasi – rzekła skręcając w dróżkę prowadzącą do parku.

– Szkoda, ze tego Wilkiewicza puścili do Zalipia, tam już zdążył mały sad założyć; a tu wszędzie widać brak gospodarza. Niby kobiety pracują w tym ogrodnictwie, ale coś im słabo rośnie. Stołówka miała mieć produkty własne, a wszystko kupują. A tamten porządek trzymał, jesienią można było nakupić owoców za bezcen, a w tym roku wszystko rozkradli, choć ogrodzone.

– Plaga z tym złodziejstwem! Dawniej aż tak źle nie było.

– Jak Maćkowiaki nastali ludzie się bali, bo był rygor i dyscyplina, a teraz mówią , że i oni jakieś interesy robią na boku, tak, jak Markowski.

– Ładnie grosza naskładali w tym Zalipiu – zauważyła Mirka i zawołała do córeczki: Jagusia nie siadaj. Idziemy tam! – podniosła małą i prowadziła za rączkę. Heniu kroczył na przedzie oglądając się, czy reszta podąża za nim.

– A jak! – potwierdziła mama – kupili dom, zrobili remont, zmienili samochód. Że już o tym, że dzieci wyuczyli , wywianowali nie wspomnę. Jak pamiętam, Misia zawsze lubiła wypić,. On niby taki z głową w obłokach – ale, widzisz o swoje umieli zadbać.

– – Już oboje pożenili?

– A jakże! Bożenka w Kielcach, po studiach prawniczych opływa w dostatki. Sylwek drugi rok w NRD na kontrakcie. On jest od tej maszynerii w cukrowniach. Zna się na tym, jak to wszystko zgrać przy uruchomieniu. Tak, że on jedzie tu i tam, gdzie rusza cukrownia. Taka komitywa z Łukowskimi, bo Waldka tam wkręcili. Chłopak sporo grosza zarobił w zeszłe wakacje; a co matce różnego sprzętu nawiózł!

– No patrzcie, jak nie na uczelni, to za granicą a u rodziców króciutko.

-Ano tak, nie pamiętam kiedy tu dłużej pobył, choć jedynak, niewiele się starymi przejmuje – rzekła mama i wzięła wnuczka na ręce, bo się co chwila potykał na wystających korzeniach starych lip – Wracamy córcia, dzieciaki lekko ubrane, a to już wieczór, już się chłodno robi.

Gdy zbliżyły się do domu, u Grzelaków na podwórku dziadek Czyżewski zamykał chlewiki; ukłonił się Mirce z daleka.

– Coś pani Krysi nie widać, dziadek też jakiś nadęty chodzi – zauważyła Mirka wyjmując klucz ze schowka za doniczkami.

– Sąsiadka u Helci. Tam u starych Rogowskich żniwa, u młodych budowa domu – pełne ręce roboty. Jasiek dopiero w sierpniu ma przyjechać, no to dziadek tu gospodarzem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania