Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.14[1]

Rostowo jest małym, przytulnym miasteczkiem, urządzonym od początku tak, by było wszystko, co jest ludziom potrzebne do życia. Jest więc kościół i przychodnia lekarska, jest dom handlowy i wiele małych sklepików Działa Urząd Miasta i Gminy i stacja kolejowa i tartak i niewielka fabryka mebli. Jest szkoła podstawowa i szkoła średnia a przedszkola są aż dwa! Jest wreszcie duży, piękny rynek i dookoła czyste przytulne uliczki. A czas płynie tu jakby wolniej.

Na obrzeżach miasta było kiedyś parę stawów rybnych, naprzeciw nich, w wielkim ogrodzie stał niewielki pałacyk

Z gościńca prowadziła do niego malownicza alejka obsadzona akacjami. Pałacyk dawno runął, na jego miejscu bracia Dalszewscy pobudowali duży dom – bliźniak.

Starszy z braci – Stanisław uczył w miejscowej szkole, a młodszy pływał po morzach i oceanach, był bowiem marynarzem.

Ten to marynarz – Boguś Dalszewski; zakochał się kiedyś nieopatrznie w pięknej solistce zespołu młodzieżowego, a co gorsza – ożenił się z nią! Póki dawał żonie wolną rękę i cały zarobek za rejsy; zgoda była wprost idealna.

Jednakże, gdy razem z bratem zaczęli budować dom i żonie powierzył nadzór nad inwestycją – harmonia zaczęła się psuć. Piękna Alinka miała lekką rękę, jak chodziło o wydawanie pieniędzy i żadnej stanowczości w postępowaniu z majstrami.

Budowa szła kulawo, a mąż wciąż był niezadowolony. Na domiar złego, szwagier wtrącał się do wszystkiego i - paskudny – opowiadał bratu o jej rozrywkach umilających smutne dni czekania na męża.

Perspektywy też były nieciekawe- życie pod stałą kuratelą rodziny, budowa, jako skarbonka bez dna – a kiedy żyć? Przemyślała to wszystko dokładnie, poczekała, aż mąż wróci z forsą z rejsu – zabrała pieniądze i zniknęła którejś nocy. Pan Boguś długo dochodził do siebie po tym ciosie; żeby zapomnieć, zaciągnął się na duński okręt, a bratu polecił sprzedać swoją połowę domu.

Kiedy pan Stanisław oznajmił Lisowi, że trzeba poczekać z transakcją, aż brat wróci z rejsu, obie rodziny najbardziej obawiały się tego, że marynarz od zamiaru sprzedaży odstąpi.

Minął luty i pan Dalszewski w rozmowie telefonicznej poinformował Lisa, że owszem sprzedają połowę bliźniaka , lecz za znacznie podwyższoną cenę.

Nastąpił czas konsultacji i narad, ojcowie najchętniej szukaliby czegoś innego, bo tu gra nie warta była świeczki. Młodzi jednak uparcie twierdzili, że innego domu nie chcą.

Adamowi w zasadzie zwłoka była na rękę. Z powodu marcowych zawirowań na uczelni, podczas których wielu kolegów trafiło na dłużej, lub krócej do więzienia, a kilku profesorów z dnia na dzień- gdzieś wybyło. A on miał właśnie u nich wciąż parę nie zaliczonych egzaminów. Wszelkie sprawy związane z kupnem domu powierzył ojcu.

Mirka była w gorszej sytuacji: czekała na swoje nowe lokum, jak na zbawienie. Kierownictwo, mimo jej starań, permanentnie było z niej niezadowolone. A widząc, jak skrupulatnie podchodzi do powierzonej pracy – dokładali jej obowiązków. Zaciskała zęby, zostawała po godzinach, ale się nie skarżyła.

Ojcu serce się krajało, gdy patrzył na jawną dyskryminację , na wciąż wytykane błahe błędy.

Bywało, że oboje siedzieli po nocy i porządkowali nikomu nie potrzebne dokumenty. Maćkowiakowie lubili jej dokuczać, pan Bóg jeden wie dlaczego. Myślała o studiach zaocznych w Poznaniu, nawet złożyła dokumenty, a tu się okazało, że trzeba dalej pracować, gromadzić fundusze że nie ma gdzie się wynieść.

Ojciec wziął nowy kredyt, Zalewscy dołożyli resztę i latem byli gotowi kupić wymarzony dom.

Pan Stanisław obiecał pozałatwiać co trzeba i wyznaczyć termin transakcji.

Mijały dni i tygodnie – telefon milczał. Co robić w tej sytuacji, jechać, dzwonić, przynaglać? Adam skończył letnią praktykę w szpitalu, przyjechał do Pogórza odpocząć. Naradził się z żoną i poradził teściowi, by wziąć tamtych na przeczekanie.

- Niech oni się martwią, że my być może domu nie kupimy, kto im da tyle pieniędzy?

I Lis przestał wydzwaniać do Dalszewskich. Cisza trwała miesiąc, po czym pan Stasiu wyznaczył dzień na spisanie wstępnej umowy.

Po suchym i upalnym sierpniu, nastał dżdżysty, chłodny wrzesień,

Pan Piotr wymęczony po żniwach, kiedy to i w biurze robił swoje roboty i doglądał żniwiarzy na polu – marzył o paru dniach wolnego Jednakże, kiedy zadzwonił Dalszewski, całe zmęczenie ustąpiło i z radosną werwą przewodniczył wyprawie do Rostowa. Tato Zalewski domu nie widział,

więc przez drogę opowiadali mu, jak tam jest pięknie i żeby niczego nie zepsuł swoją krytyką i stawianiem jakichś warunków.

Dotarli na miejsce i okazało się, że gorzej trafić nie mogli. Żona pana Stasia – Renata, spodziewała się drugiego dziecka i właśnie chwyciły ją bóle porodowe, o wiele za wcześnie – jak twierdziła.

Nikt nie miał czasu, ani głowy, by rozmawiać z kupcami, pan Stanisław zamierzał jechać na pocztę, wezwać pogotowie, bo ich telefon był zepsuty. Usilnie prosił , by go podwieźli do miasta, a kupować niech przyjadą innym razem.

Skoro jednak okazało się, ze na miejscu jest aż dwóch lekarzy, którzy mogą się zająć rodzącą, nawet poród odebrać – twarze obojga małżonków rozjaśnił pełen ulgi, uśmiech. Dopiero teraz poproszono ich, by siedli. Pobieżnie, bo pobieżnie ale opowiedzieli, co w domu jest, a co trzeba w pierwszej kolejności zrobić. Oboje Dalszewscy z wielką sympatią przyglądali się przyszłym, bliskim sąsiadom. Po chwili rozmowy pani Renia musiała iść położyć się, gdyż bóle wróciły. Doktor Zalewski poszedł za nią, by zorientować się , jak daleko jeszcze do rozwiązania.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania