Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość rozdz. II [2]

– te wszystkie zastrzeżenia rodzicielki, kiedy tylko mogła , biegła do Sabinki. A pan Paweł nie mając pojęcia, co ludzie gadają, jak dawniej przychodził do sklepu i cieszył oczy urodą dziewczyny, a uszy jej pięknym, zaraźliwym śmiechem i miłym słowem.

I tak mijały dni pełne pracy, codziennej krzątaniny i czekania na wiosnę. A wiosna przyszła już w marcu, od razu ciepła, bez kaprysów i niespodzianek. Od cioci Rozalii przyszedł list, że teraz to już na pewno przyjadą do Polski, jak tylko córka zacznie wakacje. Rodzina szalała z radości, oprócz mamy; ta wykazywała umiarkowany entuzjazm.

– – Przyjeżdżają niestety – rzekła kiedyś w odpowiedzi na pytanie Halinki: czy to prawda.

– – Całe mieszkanie do remontu, ciekawe skąd na to brać. Graty stare, poniemieckie, choć do jednego pokoju trzeba by kupić nowe. Do tego ugościć, zawieźć na ojcowiznę – do Pabianic, do Częstochowy. U mnie nie ma – jakoś to będzie, u mnie musi być jak się należy. Inaczej ze wstydu się spalę

– – Nie martw się Lisowa, ja ci pomogę. Tylko mi powiedz, jak to wszystko widzisz – oferowała swą pomoc zawsze chętna Halina

– .- Póki co niech przyjadą. Tyle wiem, że przylecą samolotem do Warszawy. Piotrek trochę się boi po nich jechać, bo to wielkie miasto i ruch nie taki, jak u nas; ale innego wyjścia nie ma; nie będą się przecież tłukli pociągiem.

Już był maj, a porządkom wciąż nie było końca. Mirka przyjeżdżała częściej i obie z mamą malowały sprzęty, łatały chdniczki na korytarz i na schody na pięterko. Ojciec z chłopcami porządkował obejście, naprawiał płoty, łatał dziury w szopkach

. - Niech to wszystko cholera weźmie, już rak nie czuję – utyskiwała pani Lusia, gdy stanęły z Grzelakową przy płocie, żeby po sąsiedzku pogadać. U Grzelaków też sprzątali, bo to przecież jedno podwórko – a tu tacy goście!

– Koniec czerwca przyniósł wielkie upały; gdy Lisowie wyjeżdżali po gości do dnia, było jeszcze znośnie, ale później nastała taka duchota, że Piotrowi pot zalewał oczy. Żona spoglądała na niego z wielką troską i obawą, żeby go duszności nie chwyciły. Wiedziała, że prawie nie spał, przejęty zbliżającym się spotkaniem.

– – Mój Boże, co się dziwić, przecież on już ją pochował – rozmyślała patrząc na dojrzewające łany przy drodze.

A tu po dwudziestu trzech latach staną przed sobą. Muszę na niego uważać, żeby nie zasłabł.

Na lotnisku był taki tłok, hałas i nieustanny ruch, że Lusi głowa chciała pęknąć. Wszyscy mieli już dosyć , byli głodni, zmęczeni, upoceni i do tego bali się, że nie poznają cioci, że się w tym ścisku pogubią.

– Koło piątej po południu trochę się ochłodziło, tłum zafalował – samolot podchodził do lądowania. Teraz już nic nie czuli, czekali na spotkanie, jak na jakiś cud.

Zostali na pomoście, by z góry lepiej widzieć; w tumulcie i okrzykach ludzie odnajdywali swoich.

Po kwadransie było znacznie luźniej, zeszli na dół i rozglądali się za ciocią, gdy jakiś człowiek w granatowej czapce wykrzyknął ich nazwisko przy samym uchu pana Piotra. Za nim szło, rozglądając się na boki troje ludzi: wysoka siwa pani, tęgi jegomość i jasnowłosa panienka, może dwunastoletnia.

Piotr choć bardzo się wstrzymywał, rozpłakał się, stali przez chwilę i przyglądali się sobie. Później objęci ściskali się i szeptali jakieś słowa stłumione przez łkanie. Mama i Mirka też były ogromnie wzruszone, ale póki co, stały z boku.

– Ciocia Rozalia była bardzo podobna do brata , nie mogły się wprost nadziwić i napatrzeć. Za to jej mąż nie robił najlepszego wrażenia; całe to zamieszanie zdawało się go męczyć i nużyć. Najgorzej zaś wypadała Anne, smarkula była dumna, jak paw, głowę zdzierała do góry, że omal jej biały kapelusik nie spadł. Ledwo musnęła nosem mamę i tatę, do Mirki zaś jedynie przytuliła chłodny policzek.

– W pobliskim barze zjedli obfity posiłek i tu nareszcie Michael nieco się ożywił. Ojciec odwiózł na dworzec żonę i córkę, one wracały pociągiem. Później wrócił po gości i ich walizki. Mama całą drogę modliła się, by tylko Piotr nie zasłabł z powodu zmęczenia i nadmiaru wrażeń.

Na szczęście nic złego się nie stało i nad ranem dotarli do celu. Mama z Mirką w domu były dopiero po obiedzie. Gości wzięła pod opiekę Grzelakowa, gospodyni zaś musiała odrobinę odespać. Tato poszedł do pałacu uzgadniać szczegóły wielkiego przyjęcia, które miało się odbyć następnego dnia. Szykowało się niby na imieniny Piotra i Pawła, ale każdy wiedział, że tak wystawny bankiet przygotowuje się ze względu na gości z Francji.

– Czyż możliwe byłoby przygotowanie tego wszystkiego bez Halinki? Ona jedna wiedziała, czym się przyjęcie zacznie i czym skończy; jakie potrawy kolejno pojawią się na stole. Co i kto i kiedy ma powiedzieć. Od paru dni zwoziła… potrzebne produkty i dyrygowała kucharkami z pegeerowskiej stołówki. Ani Lis, ani kierownik nie szczędzili grosza, nie szczędzono też mienia majątkowego. Kto w takich okolicznościach miałby dociekać, że ubyło jednej świnki, czy cielaczka?!

– Halinka, oprócz pracy w biurze nic tylko pomagała. Melania, jak tylko przyjechała do Pogórza wzięła sobie Halinkę na nianię do dziecka i pomoc domową,

Lisowej pomagała szyć, oborowemu przetrwać noc w oborze, żołnierzom ulżyć przy ciężkiej pracy w czasie żniw. I tak na okrągło – rok po roku.

Bez

Halinki nie byłoby dożynek sławnych na cały powiat, ani wesel, jak się patrzy. Teraz też odesłała Lisa do gości z zapewnieniem, że wszystko już dawno gotowe. A goście siedzieli sobie przed domem gwarzyli i wygrzewali się w popołudniowym słoneczku. Przyszedł Grzelak, trzeźwiutki, jak rzadko i zaproponował mały spacerek po wiosce; przy furtce zaś stał Mikołaj Zahota, ten oferował swoje usługi, jako tłumacz.

Wujek Michael z Annie dali się namówić, ale ciocia wolała zostać z bratem – tyle mieli sobie do opowiedzenia.

Wieczorem nareszcie rozpakowano prezenty. Chłopcy, aczkolwiek onieśmieleni, rwali się wprost do tych świecących pudełeczek, tajemniczych pakunków, błyszczących torebek. Dla nich to było dopiero święto! Mirkę prezenty nieco rozczarowały: zegarek, jak zegarek, łańcuszek, też nie żaden cud, sukienki nie do noszenia – zbyt wymyślne. Mama z trudem kryła niezadowolenie. Tyle kosztów, zabiegów, mordęgi – a tu tylko taki szal?! No świecić się świeci i co z tego? Dopiero, gdy zostali sami i mąż szepnął jej , że dostał sporą sumkę we frankach – twarz jej się rozjaśniła.

Jeszcze trochę a ze wspaniałego przyjęcia nic by nie wyszło – ciocia nie chciała iść do pałacu.

– To nie ładnie, Piotrusiu chodzić gdzieś po obcych ludziach – wzbraniała się i z powodu zmęczenia i dlatego, że u brata było tak miło, tak rodzinnie. Zapytała męża. Ten odrzekł:

-Ne ładne – nie bardzo wiedząc w czym rzecz. Chłopcy nie odstępowali wujka na krok, zaraz też powtórzyli, co powiedział; najchętniej wgramoliliby się na jego kolana. Bądź , co bądź – to on wręczył im te cudowności, co same jeździły, dzwoniły i piszczały. Zaniepokojony Piotr wytłumaczył gościom, że wszyscy bez wyjątku są zaproszeni na imieniny jego szefa – Pawła Łukowskiego, że absolutnie nie wypada odmówić.

To gości przekonało. Dawno minęła wyznaczona godzina, a panie wciąż nie były gotowe. Panowie przeto siedli w kuchni, Michael wyjął z przepastnej walizki wino w wymyślnej butelce i nalał po szklaneczce, Nadeszła Grzelakowa, by wziąć chłopców do siebie na noc i przyłączyła się do degustacji. Po drugim kieliszku kazała powiedzieć Michaelowi, że jest piękny. Piotr śmiał się i kazał poczekać do jutra, zaprosi się brata Melanii – on wszystko przetłumaczy.

– E tam, jutro wezmę pana Francuza na spacer i sama mu wszystko wytłumaczę – żartowała Krysia.

W końcu Panie były wystrojone, wyfryzowane , wypachnione i wyruszyli. Anne, Mirka i wujek Michael na przedzie a rodzice z ciocią za nimi.

Jednak przed samym pałacem, gdy już było słychać przygrywającego Kubisiaka ; nadbiegła Halinka, ujęła ciocie i wujka pod ręce i poprowadziła przodem. U progu schodów stała pani Melania z kwiatami a towarzyszyli jej z jednej strony mąż a z drugiej brat – czyli doktor Wiktor Zalewski.

- Witam was, kochani, witam na polskiej ziemi – doktor wysunął się do przodu i zaczął wzruszonym głosem – witam chlebem i solą. Kierownik w tym momencie podszedł z pięknie przybranym talerzem z okrągłym chlebkiem, a pan Wiktor wszystko przetłumaczył na francuski i wtedy wreszcie ruszyło Michaela – łzy popłynęły mu po policzkach. Anne wysunęła się do przodu i patrzyła na wszystko okrągłymi ze zdziwienia oczyma: Co to się dzieje, dlaczego rodzice i tyle ludzi dookoła tak płacze?

- Leszek Kubisiak huknął marsza, pani Melania ujęła Michaela pod rękę; ciocie z jednej strony prowadził kierownik Łukowski z drugiej doktor Zalewski i ruszyli na salę.

Sabina Halinka i jeszcze parę dziewcząt w śnieżnobiałych fartuszkach biegało i znosiło półmiski z przysmakami. Kubisiak pięknie przygrywał na harmonii , goście zachwycali się smokowitościami.

Gdy już pojedli, popili – ruszyli do tańca. Pierwsi Rozalia z Lisem, oboje bardzo szczęśliwi i weseli. Kiedy goście odpoczywali po tańcach, Halinka skinęła ręką i na salę weszły dzieci z wiankami z polnych kwiatów. Wyrecytowały jakieś wierszyki, które z powodu rozmów raczej nie dotarły do uszu szanownych gości; a później owe wianki włożyły na głowy gości z Francji i szanownych solenizantów.

- Kierownik nie był tak dalece wtajemniczony w szczegóły, bo teraz aż się spocił z wrażenia. Ale Michaelowi widocznie się podobało, bo wziął żonę do tańca i wirowali w tych wiankach, a reszta biesiadników klaskała w takt. Co by nie mówić , tego jeszcze w Pogórzu nie było, wianki zrobiły wrażenie! Więcej pomysłów Halinka nie miała i reszta przyjęcia minęła bez niespodzianek.

- Nazajutrz wypadała niedziela, przed obiadem wpadł Łukowski, że chce wziąć gości obwieźć po okolicy. pan Piotr stał w progu z palcem na ustach i nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Pani Lusia odpowiedziała za niego, że jak najbardziej, że jak się taki świat drogi przyjechało, to nie po to, żeby siedzieć w czterech ścianach. Później, gdy jej mąż wyrzucał pochopną decyzję odrzekła:

- Niech jadą, człowieku! Niedługo zapomnę, jak się nazywam. Przynajmniej się mieszkanie posprząta i choć trochę z dziećmi posiedzi. Z przejażdżki Łukowscy zabrali gości do siebie. Przysłali syna by i Lisowie tam przyszli z dziewczynkami. Mrok zapadał dosyć wcześnie, jak na czerwiec, gdyż zachmurzyło się; było parno i bardzo ciepło.

- - Mirusia a co to tak pachnie? - zapytała mama, gdy zbliżały się do pałacu.

- – To lipy w parku zakwitły – odrzekła córka wciągając w płuca wonne powietrze. _

--Mój Boże już lipy kwitną! Kiedyż to zleciało, przecież widzę jak im się listki rozwijały. Człowiek zaganiany, świata bożego nie widział przez tę robotę- rzekła już na schodach pałacu, gdy stanęły na chwilę, by pan Piotr z Anne dołączył do nich.

- Łukowscy przyjmowali gości w saloniku, póki co rozmawiano, więc pani Melania postawiła na stoliku tylko zimne mięsa i trochę ciasta.

- Ciocia Rozalia siedziała w głębokim fotelu i na prośbę gospodarzy opowiadała, o tym ciężkim okresie, gdy po wywiezieniu rodziców i brata nie miała się gdzie podziać. Przygarnęła ją daleka krewna - Boroniowa. To byli zamożni ludzie; ze strachu, że stracą pieniądze i kosztowności, Boroń z najstarszym synem uciekł do Rumunii, obiecał ściągnąć żonę z dwojgiem pozostałych dzieci. Mijał miesiąc za miesiącem, a od męża nie było wiadomości. Z tego czekania Boroniowa zapadła na serce; jak przyszła wywózka, była w słabej formie.. Trafiliśmy do dosyć dobrych Niemców. Pracować trzeba było, ale nas nie poniewierali. Trzymaliśmy się razem ja, nasza krewna i jej dwoje dzieci Józia i Franek.

- – Piotruś, pamiętasz Franka? – zwróciła się do brata. Pan Piotr bardzo dobrze pamiętał towarzysza młodzieńczych wypraw do Pabianic, czekał na dalszy ciąg, by dowiedzieć się co się z nimi wszystkimi stało

- .- W czterdziestym czwartym, jakoś tak na jesień wzięli Franka do kopania rowów i słuch o nim zaginął. Nikt nie wiedział, co się stało. To dobiło Boronoiwą, marniała w oczach. Zmarła, gdy wkoło było słychać, że wojna się kończy. Zostałam na obczyźnie z Józią. Pan Piotr uśmiechnął się ; Józię także pamiętał. Popatrzył w okno, wiaterek niósł z pól zapach świeżego siana. Jakiś wieczorny ptaszek śpiewał na pobliskim drzewie .Mirka przycupnęła obok mamy, najchętniej poszłaby do parku odetchnąć, ale nie śmiała się ruszyć.

- Ciocia wróciła do swej opowieści; Gdyby nie Józia umarłabym sto razy. Ona mnie chroniła, leczyła, za mnie dźwigała i dla mnie kradła. Do dzisiaj nie mam bliższej przyjaciółki na świecie. Cioci widocznie było to potrzebne, by wyrzucić z pamięci to, co tkwiło i uwierało. Przekazać innym ku zastanowieniu.

- – Poznała Francuza, który był kierowcą u naszego gospodarza; a że w dzieciństwie uczyła się trochę francuskiego – dogadywali się. Kiedy przyszli Amerykanie i organizowali transporty, namówiła mnie, żebym jechała z nią do Francji. Trochę nas podleczyli w jakimś internacie, a później zabrał nas Jack, brat Michaela.

- Miałam wtedy tyle lat, co ty Mirusiu, rzekła ciocia i przeszła do drugiego pokoju, gdzie od godziny siedział mąż z doktorem Zalewskim. Gdy przyszła Rozalia, doktor uznał za stosowne streścić rozmowę jaką odbył z jej małżonkiem.

- - Właśnie tu szanownemu panu przedstawiłem mój kłopot. Nie wiem, czy się dobrze rozumiemy, bo mój francuski...wie pani dużo się zapomniało. A posługiwałem się tym językiem od dziecka, jako student, byłem kandydatem na wyjazd do Paryża na praktykę. Ale wybuchła wojna i skończyły się i plany i dobre czasy i wszystko się skończyło, sama pani wie. Ale, jak to się mówi fortuna kołem się toczy. Mam znajomych w Akademii Medycznej w Szczecinie i mam przyjaciela, jaszcze ze Lwowa – on w Paryżu uczy studentów. A mój syn – Adam, właśnie skończył drugi rok studiów medycznych. Jest możliwość wyjazdu na praktykę i kontynuowanie studiów tam. Trochę się , widzi pani sprawy pokomplikowały, bo tak się zachłysnął tą studencką wolnością, że niedługo zostanie ojcem; narzeczona też studentka. Ale myślę, że to się ułoży. Zanim skończy trzeci rok, zdąży się małe urodzić i trochę podrosnąć. No i my byśmy pozałatwiali wszystkie formalności. Szanowny małżonek – tu Wiktor skłonił się Michaelowi – też jest tego zdania, co ja, że młody człowiek musi się przetrzeć w świecie, pochodzić na wykłady do sław europejskich, żeby mógł do czegoś dojść.

Pani Rozalia delikatnie poprosiła o sprecyzowanie - co mianowicie oni mogliby zrobić dla owego adepta medycyny, by mógł się przetrzeć. Tu wkroczył Michael i rzekł łamaną polszczyzną:

- – My potem wszystko zrobimy.

- Mirka z Waldkiem Łukowskim oglądała atlas geograficzny, który dała jej Anne i była bez reszty pochłonięta oglądaniem, jakimś cudem usłyszała jednakże te słowa: Niedługo zostanie ojcem. Bębniły jej w głowie, łomotały w sercu. Zostanie ojcem – czyli wszystko stracone.

- Ciocia wstała z fotela i skierowała się do drugiego pokoju, gdzie już nakryto stół do kolacji, mąż ujął ją pod ramię i po drodze opowiadał:-Imagine-toi Rozi gue les Russes leur supprimee toute la famille. Doktor Zalewski chciał rozwinąć temat, ale tu wkroczył pan Paweł. Wskazał gościom miejsca, a szwagra odsunął ze słowami:

- --Wiciu, dajmy już z spokój z tymi strasznymi historiami, czyż mało mamy przyjemniejszych tematów? –Był trochę zły na szwagra. Rano, gdy przyszedł do kuchni zastał żonę przy kawie.

- – Dopiero co ściągnął – pokazała w stronę pokoju – dziwić się Adamowi, a ten co wyprawia – syknęła wściekła na brata.

- -Myślisz, że u Haliny? – zapytał szeptem Paweł. _

- -A gdzie? Stary osioł!

- To było pierwsze przewinienie doktora, ale było i drugie- w czasie przejażdżki po polach, gdy kierownik przedstawiał plan rozwoju Pogórza, ten zamiast wszystko dokładnie przetłumaczyć – to truł, co tu było kiedyś za Niemców. Wprosił się, cholera, żeby załatwić Adamowi te praktykę; a teraz rozrabia , jak pijany zając w kapuście – zżymał się Łukowski.

- Gdy Lisowie wyszli z tego bankietu, było już po północy. Ciocia uznała, że po tylu kawach i tak nie zaśnie, chętnie by pospacerowała. Mirka najchętniej zaszyłaby się jakiś ciemny kąt i popłakała sobie, ale niech będzie, pójdzie z ciocią na nocny spacer. Jak pozbyć się bólu w sercu? Może komuś opowiedzieć, na przykład cioci..

- .- Ciociu – zaczęła i stchórzyła – Ciociu a co się stało z tymi ludźmi, no z tą rodziną co ciocia wspominała.

- -A, Józia wszystkich odnalazła przez Czerwony Krzyż. Ojciec i Romek przedostali się do Anglii, żyją tam w dostatku do dziś. Franek uciekł, wrócił do swojej wioski i nawet był sołtysem. Było, minęło Mirciu, życie toczy się dalej. A co to tak pachnie? – zapytała, gdy weszły w wonny, nagrzany za dnia park.

- – Tu są takie aleje lipowe, no i właśnie lipy zakwitły – orzekła dziewczyna ujmując starszą panią pod rękę.

- – Ciociu, a ty byłaś kiedyś zakochana? - zapytała szeptem. Pani Rozalia milczała, później uznała, że nie ma sensu brnąć dalej, bo trawa mokra i rosa moczy nogi. Zawróciły. Ciocia w końcu zaczęła mówić, ale szło jej jakoś nieskładnie, słów brakowało.

–Wiem co myślisz, że Michael jest stary. No jest trochę stary, dwanaście lat więcej, to dużo. Był ktoś inny... ale, jak to się mówi – nie wyszło. A Michael był mój szef; no i to jest bardzo dobry człowiek, bardzo dobry! Mirka przytuliła się do cioci wdzięczna za to wyznanie. O ileż lżej człowiekowi, gdy słyszy , że komuś innemu też „ nie wyszło”

ć

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania