Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.II r. 11 [2]

- Tak – to jest naprawdę ktoś – rzekł Adam sennie.

– Tylko ty byłeś jakiś naburmuszony, O co ci chodzi? Ja już dawno nie spędziłam tak miłego wieczoru.

– Nie dociekaj, bo szkoda zepsuć twego dobrego nastroju. Mirka usiadła wpatrując się niespokojnie w twarz męża.

– Stało się coś?

– Przemek wcale nie miał zamiaru tu przyjeżdżać. Ja jednakże wróciłem z dyżuru w takim stanie, że nie chciał mnie puszczać w drogę samego.

– Mój Boże, dlaczego?

– Umarł pacjent, którym się od dawna opiekowałem.

– Ktoś znajomy?

– Nie, ale zaprzyjaźniliśmy się; był ledwo parę lat starszy ode mnie. Policjant. Miał uszkodzone zastawki, doszło do niewydolności krążenia, leczyliśmy go intensywnie. Żona i dwie córeczki przychodziły co dzień. Mówiła, że rodzina trwa na modlitwie; była pełna wiary. Nastąpiła poprawa – szczęśliwa – jakże mi dziękowała! Ja też się cieszyłem i byłem dumny z siebie. No i niestety.. – po zgnębionej twarzy doktora stoczyły się dwie wielkie łzy.

– Podziwiam spokój mego przyjaciela, całą drogę powtarzał mi , że Jerzy żyje, że to tylko ciało umarło. Mirka przytuliła się do męża.

– Kochanie, lekarz musi być silny. Ludziom potrzebny jest chłodny, trzeźwy umysł leczącego. Wiem, że na to trzeba czasu. Przemek ma rację, nie ma śmierci, przechodzimy tylko na drugą stronę, do innej formy życia, wciąż życia!

– Ja to wiem, nawet bywa, że w to wierzę, tylko, co zrobić, żeby tak nie bolało?

Bliskość, czułość małżonki , ukoiły, uspokoiły Adama, tak, że wymęczony doznaniami, wkrótce zasnął.

A Mirka wybita ze snu leżała i rozmyślała. Smutne myśli wkrótce wyparły weselsze o tym, jak zorganizować wyjazd do Szczecina na ślub. Z niespodziewaną odsieczą pośpieszyła mama Zalewska. Zadzwoniła któregoś wieczoru; a gdy się dowiedziała w czym rzecz, zaraz zaproponowała, że zaopiekuje się Jagusią. Może przebywać u dziadków nawet parę dni. Mirka z jednej strony była rada, ale znów boleśnie dotknięta, że i babcia tak wyraźnie faworyzuje wnuczkę. Mogła przecież powiedzieć, że zaopiekują się jednym dzieckiem, bo z dwójką za ciężko. Dlaczego narzuca, że to ma być Jagusia? Henryś może nie jest tak błyskotliwy, przymilny – ale to takie dobre, mądre dziecko. Pewnie na swój sposób odczuwa, że tak swoi, jak i obcy wolą siostrę. Bywało, że z mężem rozmawiała, by kontrolował emocje i pochopnie nie karcił synka. Jaką czułością wynagrodzić to dziecku? Jedynie babcia Łisowa tak traktowała dzieci, że żadne nie czuło się odsunięte na bok. Jednakże sama nie była bez winy – jej ukochanym synkiem był przecież Piotruś! Tak, czy siak trzeba było napisać do rodziców i prosić by zajęli się wnukiem.

Gdy już list dotarł na miejsce, były z nim małe perturbacje. Pani Lisowa krzątała się przy kuchni, gdy drzwi otworzyły się szeroko i ukazała się w nich Krysia Grzelakowa z miską w jednej ręce i tłuczkiem w drugiej.

– Co tam masz w tej misie i coś taka zgarbiona? – pytała rozbawiona gospodyni.

– Jajka mam w kieszonkach fartucha. Muszę u ciebie dokończyć ciasto, bo mąka mi się skończyła i okazało się, że nie mam proszku. A tu czas nagli, na drugą do obory, a wieczorem Sabina przyjeżdża. Rano Jóźwiak list przyniósł, do was też był! Masz tu swój – wyjęła zza bluzki list i rzuciła na stół.

Lisowa rozerwała kopertę, prześledziła treść, a że nie było tam nic naglącego i niepokojącego; wróciła do rozmowy z sąsiadką.

– Sabina teraz często tu zagląda, dawniej raz na rok wpadała, by się z dziadkiem zobaczyć.

– Ano przyjeżdża, z dziaduniem radzi o czymś, a później on przez parę dni dochodzi do siebie. Ja się nie wtrącam, bo jestem jej wdzięczna, ze Jasiek jest w dobrej szkole i że ma w niej opiekunkę.

– Jeszcze w kimś ma tam oparcie, nie tylko w Sabinie – zagadnęła pani Lusia ostrożnie. Grzelakowa dobrą chwilę ucierała ciasto w milczeniu , po czym rzekła

– Nie ma dnia bym pana Boga nie prosiła, żeby to się jak najprędzej skończyło!

- Co ty gadasz , Krysia, co masz do tej dziewczyny?

– A jaka to dziewczyna?! Prawie osiem lat starsza od niego. Do tego ma dwie córki -jedna ma jedenaście lat, druga trzy.

– Coś takiego! – pani Lusia otworzyła usta ze zdziwienia.

– A jak! Mieszka z ojcem, który na kolei został kaleką – nie ma nogi. Mają domek przy torach, ona jest konduktorką. Sprytna dziewucha, złapała młodego, głupiego chłopaka ze wsi i kręci nim, jak chce.

– No może i masz rację, że to nie ma przyszłości. Tym dzieciom przydałby się opiekun starszy i bardziej życiowo doświadczony – stwierdziła Lisowa gromadząc na stole produkty do ciasta – Co tak będę patrzeć, też sobie ciasto upiekę.

– A gdzie ty byłaś rano, że listonosz zastał drzwi zamknięte? Zagadnęła Krysia próbując ciasto palcem – o jeszcze cukier trzeszczy w zębach; która to godzina?

– Masz jeszcze dobre dwie godziny, spokojnie wyrobisz i upieczesz. Już włączam piekarnik. Ja byłam u Łukowskich; nowe firany sobie sprawili, trzeba było poobszywać, a ze starych zażyczyła sobie Melania zasłonki do kuchni i łazienki, no to pomierzyłam Później żeśmy chwilę siadły przy herbacie, musiała mi przekazać najnowsze nowiny.

– A no tak, Łukowski nadzoruje budowy, to za te pół etatu na więcej ich stać. Najważniejszą nowiną, jak się domyślam, jest to, że Wojtek Zahota wrócił do Pogórza?

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania