Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.II r. 13 [4]

– – Pod Radomiem mieszka siostra Tereski i ta ciocia napisała do Weroniki, że Dudkowska odwiedziła ją w zeszłym roku, jesienią. Czyli wtedy, gdy tu opłakiwano ją, jako nieżyjącą. Pani Lusia spojrzała na męża naburmuszona.

– – Myślę, że mama opowiedziała by to nam od początku i po kolei – rzekł Adam robiąc oczko do teścia. Lisowa już brała głęboki oddech, by przystąpić do szczegółowej relacji, gdy weszli oboje państwo Łukowscy.

– – No ładnie! Od wczoraj gościcie w Pogórzu, a do nas zajrzeć, to niełaska?! Dzieci tak wyrosły, że bym ich nie poznała – dogadywała pani Melania ściskając młodych Zalewskich. Gospodyni od nowa zastawiła stół i zaczęła się wymiana zdań na tematy zasadnicze – ponarzekali na zarządzenia kierownictwa, braki w sklepach, byle jaką pracę lekarza , nierzetelność fachowców i już mieli przejść do tematyki międzynarodowej, gdy Adam zagadnął.

– I co tam było o Dudkowskiej w tym liście?

– Jeśli tę kartkę wyrwaną z zeszytu i tak zagryzmoloną, że ledwośmy z Wojtusiem doszli, o co chodzi – można nazwać listem – zakpiła pani Mela. -No ale wiadomości były na tyle bulwersujące, że Weronia zawiozła ten list na posterunek do Szczecinka. Pani Lusia wygładzała obrus przed sobą, czekając, aż ją dopuszczą do głosu.

– Trzeba zacząć od tego, że Justyna mieszka w Zalipiu z teściami, to są ludzie prawi, pracowici i zaradni. Justyna ma swoje dziecko i do tego wychowuje dwoje rodzeństwa. Te dzieci w maju szły do Przyjęcia. Teściowie się zgodzili, by zjechała się cała rodzina Dudkowskich – znaczy dzieci. Tak, że spotkało się ośmioro, tego ze szkoły specjalnej nie puścili, a ci dwaj chłopcy, co ich Weronika oddała do Domu Dziecka, przyjechali z wychowawcą. Zapraszając gości, pomyśleli o wujostwu spod Radomia i wysłali zaproszenie. Wtedy przyszedł ten sławetny list. Tak, że lepszego prezentu, jak wiadomość, że matka żyje – te dzieci dostać nie mogły – tu głos się gospodyni załamał i opowieść skończyła.

– To wszystko razem jest jakieś dziwne i niejasne – odezwał się milczący dotąd Łukowski – w czasie poszukiwań, sam chodziłem z oficerem śledczym do biura, grzebaliśmy w starych dokumentach, oni sprawdzali każdy namiar dotyczący rodziny. Alkę wzywali parę razy – opowiadała o bliższych i dalszych krewnych, podawała adresy. Tak, że z całą pewnością szukali i u tej ciotki pod Radomiem. I co? Zjawia się Tereska i ta ciotka nic – nigdzie nie zgłasza? Nie dziwi się, że podczas gdy szwagier nie żyje, siostry szuka policja; ta tak sobie wpada w odwiedziny? Parę miesięcy czeka z tą wiadomością, by mimochodem, przy innej okazji, wspomnieć, że Tereska u niej była? To się kupy nie trzyma!

– Dobrze by było , gdyby tam ktoś pojechał z rodziny. Na miejscu wiele by się wyjaśniło. służby sobie, a rodzina sobie. – wtrącił Adam.

– Oprócz Celiny każda ma małe dziecko. A chłopaki w ogóle nie wchodzą w rachubę, bo albo małoletni, albo mało bystrzy –rzekła pani Mela.

– E, Celinka, to takie dobre, ciche dziewczątko, ale ruszyć w taką drogę, coś załatwić – nie to nie dla niej, nie na jej rozum – dorzuciła Lisowa. Zrobiło się późno; Adam z teściem poszli odprowadzić Łukowskich.

– Popatrz no mamo, jaka to komitywa zrobiła się z Weroniką i Wojtkiem, wygląda na to , że mają w niej prawdziwą popleczniczkę

- To trzeba przyznać Melanii, że naprawdę im pomaga. Teraz Wojtek dostał mieszkanie w bloku, urządzają się tam z Werką, , to Łukowscy co mogą, to dają.

– A rodzice Wojtka nic, jeszcze się gniewają?

– – Poszli po rozum do głowy, widzą, że syn daje sobie radę bez nich i już byli z wizytą. Obie strony dążą do zgody, będzie dobrze, przecież, jak Werka wróci do pracy ktoś musi się zająć chłopakami.

– A dlaczego tato jeździł z Ludmiłą szukać tych wysokomlecznych krów? Nie było nikogo innego?

– – No bo on odpowiada za kasę, pilnuje, żeby przy okazji, nie było jakiejś machlojki. Panowie, albo poszli sobie na przechadzkę, albo dali się zaprosić do Łukowskich, bo panie zdążyły posprzątać, przygotować się do spania – a ich wciąż nie było.

– Wyszły na ganek. Nagrzane za dnia deski, wydzielały żywiczą woń; do tego pachniały powiązane w pęczki zioła, które tu schły.

– Piękny, spokojny wieczór. Jak miło być znowu z wami – przytuliła się do matki – u siebie jestem tak zagoniona, że nie mam czasu popatrzeć, jak księżyc wygląda w danym dniu. A tu proszę - jaśniutki okrąglutki..

- No nie bardzo, jedwabnym szalikiem otulony, a to oznacza, że się pogoda zmieni. Żniwa dopiero na półmetku. Maćkowiak jeździ tym swoim gazikiem z pola na pole – a robota jakby w miejscu stała.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania