Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość r.VIII[1]

Klasa maturalna, to nie żarty. Mirka od początku wzięła się ostro do roboty. Myślała o studiach ekonomicznych a profesorowie utwierdzali ją w tych planach.

Mieszkały we trzy – ona, Paulina i Danuta. To była bardzo mądra i bardzo zarozumiała córka jakiegoś adwokata. Ubrana w najdroższe cichy; pobierała lekcje tańca i śpiewu; bywała z rodzicami za granicą – z nikim się nie liczyła z wyjątkiem Mirki.

Lisówna wkuwała zawzięcie trochę, by nie stracić pierwszej pozycji w klasie, a głównie, by nie rozmyślać o Adamie. Będzie – co ma być. Zdała się na los.

Którejś soboty Adam podjechał; pod internat, poprosił wychodzącego właśnie ucznia, by zawołał taką to panienkę z klasy maturalnej.

Mirka wyjrzała przez okno, kto czeka, przekonała młodszego kolegę, by skłamał, że jej nie ma, bo pojechała do domu.

Adam uwierzył i gnał do Pogórza wśród mgły i ciemności. Rzecz jasna na darmo.

Za drugim razem obiecał sobie, że nie będzie tak naiwny. Poprosił profesora dyżurnego i sam poszedł na górę. Poszukiwania rozpoczął od pokoju, który Mirka zajmowała w czwartej klasie, dziewczyny wskazały właściwy; a że jej tam nie było, obiecały poszukać.

Znalazły ją w kuchni, jak sobie podgrzewała bigos ze słoika. Ubłagała zdziwione koleżanki, by powiedziały, że jest na sali gimnastycznej.

Adaś wypytał , gdzie to jest i poszedł. Mirka w tym czasie spakowała plecak, przekonała profesora, że musi jechać do domu i pobiegła na pociąg.

Profesor uwierzył w ważną przyczynę, bo przecież przed chwilą szukał jej zaaferowany znajomy. Jakież więc było zdziwienie starego belfra, gdy ujrzał Adama, który wciąż szukał Łisówny.

Tym razem młodzieniec nie uwierzył, że dziewczyna pojechała do domu.

– Kupa wariatów! Można z nimi zbzikować – wyrzekał w samochodzie oglądając się na internat

Próbował się dodzwonić – na próżno. Wysłał kolejne dwa listy – żadnej odpowiedzi.

Jego gorąca, zaborcza natura nie znosiła takich uników i takiej pustki. Przecież musi być jakiś sposób na tę dziewczynę! Jeśli ona sama powie mu, że to koniec, wtedy zrezygnuje. Na razie wciąż jest nadzieja – rozmyślał.

Miał mnóstwo pracy na uczelni, ślęczał w laboratorium, zarywał noce wkuwając zawzięcie, lecz, jak tylko nadarzyła się sposobna chwila gnał do Koszalina, przeważnie na darmo.

Mirkę cieszyły te wizyty – miała świadomość, że jemu bardzo zależy, Czuła jednak, że przeciąga strunę. Paulina też ją ostrzegała.

– Jeszcze nie dziś, jeszcze nie jestem gotowa stanąć twarzą w twarz – tłumaczyła przyjaciółce swoje uniki.

Kiedy była w domu unikała rozmowy na ten temat. Jeśli już to najlepiej rozmawiało się z Sabiną.

Ona miała trzeźwe, rzeczowe podejście do takich spraw. W ogóle przyjemnie było u niej posiedzieć, pobawić się z dziećmi, powspominać miniony czas.

Kiedyś, gdy przyjechała i wybierała się do Sabiny, mama miała frapujące wiadomości – u Sabiny był mąż!

- Co by ludzie nie mówili – opowiadała mama z ożywieniem – mówię ci córcia, co to za przystojny mężczyzna, to trudno opisać! Mundur to ci leży na nim, jak na jakim marszałku. Przyjemnie popatrzeć! No i byliby się z Sabiną dogadali, ale Halina namieszała i nic z tego. Tym bardziej ciekawa, Mirka poszła w niedziele do Sabiny Dziadek siedział z gazetą przy oknie, dzieci spały a Sabina poszła do cielętnika. Dziadek wyjaśnił, że poszła wcześniej, by mieć wolny, niedzielny wieczór.

A z wizytą pana Bielaka było tak; W pierwszym okresie po tym, jak został sam, nawet był rad nowej sytuacji. Swoje małżeństwo uważał za mezalians, Sabinie niezmiernie na nim zależało, a on chętnie by się uwolnił.

Lecz mijały dni i ta wolność, choć suto zakrapiana i w hulankach świętowana, zaczęła mu ciążyć. Poza tym denerwowało go milczenie dziewczyny. Pieniądze dawno jej się skończyły, dziadek mieszka u obcych, wiec co się dzieje? Czemu nie pisze i nie prosi o pomoc? Tygodnie mijają, a ona nie robi nic, by móc wrócić. Że też tak sobie mogła odejść – i to ona taka oddana, potulna, zakochana!

Głupio tak stracić kogoś nad kim się miało taką władzę, kto był na skinienie! Już myślał, że ma ją na wyłączność, co by się nie działo – a tu takie coś. Był jednakże przekonany, ze wystarczy, by go zobaczyła, a zapragnie znów być przy nim. Najbardziej był ciekaw gdzie mieszka i z czego żyje.

Uważał, ze tylko się wstydzi prosić o pomoc, ale wyciągnięta rękę po prostu ucałuje!

Nie, stanowczo warto zobaczyć jej klęskę – rozmyślał pakując się do drogi.

Przyjechał popołudniowym pociągiem, Sabina miała trochę czasu przed wieczornym obrządkiem, siedziała przy łóżeczku i szyła małemu spodenki.

Julian głośno zapukał i wszedł z impetem do pokoju. Uciszyła go gestem ręki wskazując na śpiące dziecko. Nie podniosła się na powitanie.

– U kogo tu mieszkasz? – zapytał zanim jeszcze zdjął płaszcz.

– U siebie - odrzekła spokojnie, choć nie bez satysfakcji.

Rozejrzał się po schludnym pomieszczeniu i podszedł do łóżeczka; chwilę przyglądał się synkowi.

– A gdzie Moniczka? _

-Halina ją wzięła, zaraz przyjdą, bo obiecała posiedzieć z dziećmi. Ja już musze iść do cielętnika. – wyszła przebrać się w robocze ubranie.

- Powinien jeszcze pospać, a jakby marudził to pokołysz i zaśnie – rzekła na odchodne, Julian chodził po pokoju, zaglądał do szafy, podobną inspekcję przeprowadził też w kuchni. Ten hałas obudził dziecko.

Boguś kręcił się i popłakiwał. Ojciec pochylił się nad łóżeczkiem; kiedy dziecko zobaczyło obcą twarz, rozpłakało się na dobre. Julian począł go kołysać, nie pomogło. Próbował przemawiać pieszczotliwie, też na nic. Wszystko, co tu zastał i ten płacz dziecka – rozdrażniały go coraz bardziej. Ujął dwa rogi poduszki i próbował ukołysać - wystraszone krzyczało wniebogłosy. Wziął na ręce – było jeszcze gorzej, więc znów położył i począł krzyczeć i potrząsać dzieckiem.

Halinka prowadziła właśnie Moniczkę do tatusia, już na schodach usłyszała przeraźliwy krzyk dziecka i wrzaski Juliana. Wpadła bez tchu do pokoju. Odepchnęła ojca i chwyciła dziecko na ręce.

– Czyś ty zwariował , ty tatusiu od siedmiu boleści! Kto tak krzyczy na dziecko?!

Halinka tuliła spocone, umęczone maleństwo, a Julian całkiem zbity z tropu wyjmował z torby słodycze i zabawki i przywoływał do siebie córkę.

Ta jednak nie postąpiła ani kroku. Dźwięk głosu Juliana na nowo przestraszył Bogusia i dziecko rozpłakało się na nowo.

– Idź ty chłopie do kuchni, bo tak się spisałeś, że dzieciaka nie można uspokoić.

Bez słowa nałożył płaszcz i poszedł szukać Sabiny. Kobiety, gdy go ujrzały na progu cielętnika, poczęły przynaglać dziewczynę, by zostawiła robotę i szła do męża. Posłuchała ich niechętnie. Wracali wśród ciemności i błota. Uparcie odtrącała jego rękę, gdy próbował ją przeprowadzić przez kałużę.

Sabina, przyjechałem by pogadać i zabrać cię do domu, a ty jakieś fochy stroisz, więc uważaj, żebyś nie żałowała – rzekł poirytowany.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania