Pokaż listęUkryj listę

Uparta miłość t.III r. 5[4]

Pni dyrektor Mirosława Zalewska urządziła sobie funkcjonalny, przytulny gabinecik dyrektorski i normalne by było, gdyby, jak zwykle elegancka i pachnąca, w tym pomieszczeniu rezydowała. Jednakże, ku zdziwieniu i utrapieniu pracowników obsługi - od pierwszych dni sprawowania władzy, miała zwyczaj zaglądać w każdy kącik w szkole. Bywało, że szła do kotłowni i rozmawiała z palaczami, co sprawiało, że to pomieszczenie sprzątali, jak nigdy. Bywała w kuchni i stołówce, i w świetlicy, nawet do gabinetu pielęgniarki szkolnej zaglądała.Często, wprawiając sprzątaczki w zakłopotanie, bywała w ubikacjach uczniowskich. Stopniowo w szkole zaczął panować coraz większy ład, porządek i dyscyplina. Władze to doceniały, była bardzo chwalona. Tylko, że jej absolutnie o to nie chodziło - w swoim mniemaniu robiła swoje. Z upodobaniem spacerowała wokół szkoły z podziwem patrząc, jak dzieci i rodzice pracują na ongiś przydzielonych działeczkach. Niestety tylko dwie klasy kontynuowały jej dawny projekt. Klasa Zalewskiej dawno opuściła szkołę, działkę przejęły czwartaki, teraz już były w szóstej klasie i nadal swoje poletko uprawiały. Gdyby wszyscy dotrwali- teraz szkołę otaczałby kwitnący ogród. Układała sobie w głowie, jak z nastaniem wiosny, zmobilizuje dzieci i rodziców do podjęcia na nowo tej wspanialej inicjatywy.Do tego trzeba było nadzorować pracę nauczycieli, podczas hospitacji.Większość grona lubiła ją i ceniła, choć byli i tacy, co tylko krytykowali, że bezduszna, że żadnej serdeczności,że przesadza z wymaganiami, że depcze godność człowieka - itp. Natomiast u rodziców miała stuprocentowe poparcie.Lubiła uciąć sobie pogawędki ze starą woźną- panią Pelagią Brzeską, która miała swój kantorek przy głównym wejściu i nic nie uszło jej uwagi.

Nastał listopad, tylko na początku kolorowy i ciepły, z biegiem dni pogoda stawała się coraz bardziej dokuczliwa.W deszczowy i wietrzny ranek, przed rozpoczęciem pracy, Mirka robiła zakupy , spodziewając się, że mąż i córka przyjadą na niedzielę. Zatrzymała samochód przed sklepem rybnym , narzuciła kaptur, jeszcze owinęła szyję szalem i poszła kupić ryby. Minęły ją dwie kobiety żywo o czymś rozprawiając:

-Oni mają te swoje narady parodniowe, on się spakował, ale zaraz nazajutrz wrócił... - usłyszała.W sklepiku panował półmrok; tam też rozprawiano u czymś bardzo bulwersującym. Mirka nie słuchała, pogrążona w swoich myślach, ale słowa docierały:

 

=- No mają dwie córki, tylko, ze jedna uczy się w Poznaniu, a druga spała jak sam raz u koleżanki. U tych Zalasiów, co mieszkają koło dworca. Rozmawiałam rano z Banasiową, co sprząta w gminie, mówiła, że Klara miała w nocy operacje - dzieliła się swoją wiedzą kobieta stojąca w kolejce za Mirką.

- W tej gminie to oni wszystko wiedzą, zakpiła któraś z pań!

- No wiedzą, bo przecież zaraz wieczorem przesłuchiwali Naczelnika. Chodziło o broń, bo on strzelał z krótkiej, nie myśliwskiej. No i żeby zaopiekować się tą małą, co została.

 

- Tak, że Bączyńskiego aresztowali, ona w szpitalu, a doktorkowi nic, zwiał.

Mirka poprawiła kaptur, wyjęła portfel i w jasnym świetle, przy ladzie została rozpoznana. Kobiety rozsunęły się; w ich twarzach, spojrzeniach - wyczytała to straszne: Tu chodzi o jej męża, o Adama!Suchym, nieswoim głosem rzekła;

- Dwa karpie poproszę.

- Z tych większych?

- Nie, małe.

Wyszła na deszcz, na chwiejnych nogach, wsiadła do samochodu, rzuciła torbę na siedzenie, powiedziała głośno; Na jaką cholerę mi te ryby?! i rozpłakała się

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania