Poprzednie częściJest-Takie-Miejsce 1
Pokaż listęUkryj listę

Jest-Takie-Miejsce 100

TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA.

Przekonuję samą siebie i próbuję uwierzyć w moje myśli, chwytając się choćby najmniejszego źdźbła nadziei.

Dlaczego? Co takiego nagłego mogło się stać, że muszą wyjechać? Jak to MUSZĄ wyjechać? Co ja gadam? Przecież to pomyłka. Na sto procent za chwilę wszystko się wyjaśni.

- Nie płacz – słyszę słowa wyszlochane przez Jolkę, która podobnie jak ja, oczy ma pełne łez.

Boję się spojrzeć w kierunku Kuby. Boję się, że zobaczę w jego oczach, że słowa, których do siebie nie dopuszczam są niepodważalnym faktem. Nie chcę. Nie zgadzam się. Wszystko jest nie tak.

Doskonale rozumiem Kamilę i pewnie byłoby mi jej szkoda, gdybym tylko potrafiła myśleć o czymkolwiek innym, niż o zbliżającym się wielkimi krokami wyjeździe chłopaków, bez których nie chcę tutaj zostać.

Najbardziej boli mnie to, że o wszystkim dowiedziałam się przez przypadek. Żaden z nich nie pisnął nawet słówka, o konieczności wcześniejszego powrotu do domu. Obu uważałam za najbliższe mi osoby tutaj, poza Jolą i Anią, które znam od dziecka. Czyżby więź była jednostronna? Czy nie zasłużyłam na to, aby mnie poinformować, że nasza znajomość dobiega końca? Gdyby mu na mnie naprawdę zależało, powiedziałby. I jeden i drugi. Są pierwszymi osobami na liście, które poinformowałabym o wyjeździe, gdybym była w podobnej sytuacji. Nikogo mi nie będzie brakowało, tak jak ich.

Damiana żałuję podwójnie, bo dopiero zaczęło mu się układać z Jolką. Jeszcze godzinę temu była taka szczęśliwa. Szukała najładniejszej bluzki, żeby jeszcze bardziej mu się spodobać. I po co? Chyba po to, żeby pięknie wyglądać w momencie pożegnania.

Jeśli Damiana żałuję podwójnie, to Kuby co najmniej po stokroć…

Chowam ręce pod wyciągniętymi rękawami za dużej bluzy. Cieszę się, że mam ją teraz na sobie, bo czuję się tak, jakbym mogła się pod nią schować, ukryć i udawać, że wcale mnie tu nie ma. Prawym rękawem ocieram mokrą twarz i dostrzegam, że pogoda idealnie dopasowała się do mojego nastroju. Wieje silny wiatr, jest zimno i właśnie zaczął padać deszcz. Duże krople uderzają głośno o szyby w sali teatralnej. W moim sercu jest jeszcze głośniej. Kto by przewidział taką nagłą zmianę? Z upalnego, słonecznego dnia zrobił się mroźny, deszczowy wieczór. Nie pamiętam takiego chłodu. Chyba nigdy wcześniej nie było mi tak zimno. Kiedy mój organizm się wychładza, zaczynam drżeć. Czuję, jak Jola obejmuje mnie ramieniem.

Nie chcę tu dłużej być.

Nie chcę udawać, że interesuje mnie jakiś spektakl.

Nie chcę widzieć jego oczu.

Nie chcę układać w głowie słów pożegnania.

To nie miało być dziś. Miałam mieć czas, żeby się przygotować, nastawić, oswoić z myślą, że to już niedługo. Nie miało to na mnie spaść, jak grom z jasnego nieba. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym gotowa, żeby powiedzieć ,,żegnaj” , patrząc na jego uśmiech. Wiem, że teraz nie jestem. Ani na słowa, ani na uśmiech, ani na cokolwiek innego.

Wiem, że nigdy nie ma pewności, że osoba, którą mamy przed oczami, pojawi się przed nimi ponownie. Nie ma też pewności, że słowa, które zostawiamy na później, będą miały okazję zostać wypowiedziane. Nie mamy pewności, że zapach, który działa, jak narkotyk, jeszcze kiedyś trafi do naszych zmysłów. Na nic, nigdy nie powinno się mieć pewności. Choć oczywistym było, że posiadamy jeszcze cztery dni, okazało się, że wcale ich nie mamy. Ani czterech dni, ani czterech godzin. Kto by pomyślał, że zdarzy się coś podobnego?

- Muszę stąd wyjść – słyszę i sama nie wiem, czy to moje myśli, czy słowa Jolki.

Przyjaciółka chwyta mnie za rękę i obie kierujemy się w stronę wyjścia. Dobrze, że drzwi są blisko. Nie będziemy musiały ich mijać.

- A wy dokąd? – pyta uśmiechnięty animator Tomek i staje w drzwiach wyjściowych, torując nam przejście.

- Musimy do toalety – kłamie Jolka.

- Obie? Razem?

- Tak.

- Nie ma mowy. Wracajcie na miejsca. Przygotowywali się dziesięć dni do tego występu. Skończy się i wyjdziecie.

Ja nie chcę dziesięciu dni. Mi wystarczyłyby cztery. Te, które były dla nas zaplanowane, przewidziane i przeznaczone.

- Proszę. – Liczę na to, że się zlituje. Czy nie widzi naszych zaszklonych oczu? No chyba nie myśli, że się wzruszyłam?

- Zuza, nie świruj. Zostało jakieś dwadzieścia minut. Dasz radę.

Nie chcę dyskutować o tym, że się zsikam w majtki. Kierujemy się w stronę naszych miejsc, a obserwujący wszystko z boku Focus pyta:

- Co się dzieje?

Jolka wraca na swoje krzesełko, a ja się zatrzymuję obok animatora i odpowiadam:

- Tomek nie chce nas wypuścić.

- Też uważam, że ten występ jest chujowy, ale z szacunku dla aktorów powinniśmy zostać.

- Nie chodzi o występ – mówię szczerze, a w oczach znowu zbierają mi się łzy.

- Mam nie pytać?

- Nie. Pozwól mi wyjść. Pójdę grzecznie do szkoły.

- Wymknij się tak, żeby Fibi cię nie widział, bo pewnie cię zawróci. Jak ktoś zauważy, że cię nie ma, powiem, że się źle poczułaś.

- Wcale nie skłamiesz. Właśnie tak jest.

- Dasz sobie radę?

- Pewnie – odpowiadam, choć wcale w to nie wierzę.

Focus jest tak w porządku, że brakuje mi słów podziwu dla jego osoby.

Wymykam się niezauważona, zostawiając Jolkę w środku. Dokąd mam pójść? Żadne miejsce nie wydaje mi się dość dobre. Deszcz jest coraz silniejszy, więc stoję chwilę pod dachem, zastanawiając się, który kierunek będzie najlepszy. Powiedziałam, że będę w szkole. Pewnie jest zamknięta, bo wszyscy są przecież tutaj.

Schody Damiana wydają się niegłupim rozwiązaniem. Niedaleko, minuta drogi stąd i będę widziała, kiedy wszyscy zaczną wychodzi z sali teatralnej.

Zakładam kaptur i biegnę przed siebie. Jeszcze tylko kilka kroków. Wdrapuję się na samą górę i cieszę, że taras jest zadaszony. Kładę się na plecy i zasłaniam rękoma twarz.

To jest ostatni dzień. Ostatnia godzina.

Tłumaczę sobie, że może dopiero się dowiedział. Piotrek zabrał ich przed wyjściem na ten cholerny występ. Może po to by im powiedzieć, że jadą do domu.

Biorę kilka głębokich oddechów i uświadamiam sobie, że wcale nie chcę tu być. Ani na schodach, ani w tym miejscu, ani czasie, ani w ogóle. Nie chcę być i nie chcę czuć.

Mogę nigdy więcej go nie zobaczyć…

Muszę tam wrócić. Nie mogę pozwolić na to, żeby odjechali bez pożegnania. Nie wiem, czy wyduszę z siebie choćby słowo, ale wiem, że chcę ostatni raz ich zobaczyć, usłyszeć, dotknąć, przytulić. Ostatni raz być w ich życiu.

Zbiegam ze schodów. Deszcz zrobił się łagodniejszy. Pogoda już nie współgra z moją duszą. Musiałyby trzaskać groźne pioruny, żeby choć w połowie oddać to, co się dzieje w moim sercu.

Wyglądam, jak jakiś menel. Mokra, zapłakana i drżąca ze strachu. Najdziwniejsze jest to, że mam to wszystko gdzieś. Muszę zdążyć. Muszę powiedzieć, że się nie zgadzam. Muszę poprosić, żeby został… Żeby obaj zostali.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Pan Buczybór 02.09.2016
    W imieniu całej społeczności Opowi wręczam ci nagrodę za sto części opowiadania. Niech wena, kartka i długopis będą z tobą. Na pewno cię nie zapomnimy, a przynajmniej ja. Bądź pozdrowiona.
  • NIEjestemBARBIE 02.09.2016
    Na wieki wieków, amen. Dziękuję, dziękuję, bardzo się wzruszyłam, nie trzeba było <ocieram łzę> <3
    :)
  • nagisa-chan 03.09.2016
    NiBarbie gratulacje tylko teraz niech pobiegnie ich przytulic powiedziec zeby nie wyjezdzali a oni jej powiedziec ze zostaja jeszcze te 4 dni mam taka nadzieje
  • NIEjestemBARBIE 05.09.2016
    Dziękuję ;D Za moment kolejna część :)
  • Margerita 03.09.2016
    5555
  • 60secondsToDie 03.09.2016
    999
  • NIEjestemBARBIE 05.09.2016
    60secondsToDie ;)
  • NIEjestemBARBIE 05.09.2016
    :) dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania