Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 17

Na polecenie lekarza, pielęgniarka przyniosła do sali Krzesimira kilka bloków rysunkowych i przybory malarskie. Pacjent natychmiast zainteresował się ołówkami, kredkami, a mazakami i flamastrami znacznie mniej. Brat dyrektora szpitala odebrał od siostry dostarczone materiały, wręczył je pacjentowi, a ja dostrzegłem wielką radość przyjaciela z otrzymanego prezentu. Dokładnie wszystko oglądał i układał na łóżku w sobie znanym porządku. Takim zachowaniem jeszcze bardziej zaciekawił dorosłych i dzieci stojące w pobliżu, a on nie zwracając uwagi na innych zaczął rysować na kartce z bloku rozpoczynając od góry. Początkowo powstało coś przypominające niebo, poniżej z lewej strony pas nieokreślonego przeze mnie koloru sięgający do połowy kartki. Jeszcze niżej rodzaj płotu składającego się ze sztachet pochylonych na siebie, w taki sposób powstała kratka niebieskiej barwy. Pod nią prawie pionowe kreski dzielące kartkę na pola. Zaraz pod nimi pojawiły się dwuspadowe dachy domów ustawione poziomo w szeregu. Dalej domalował kominy i ściany budynków. Fasady budynków przysłonił szpalerem drzew. Następnie umieścił sieć energetyczną, lub telefoniczną, tory kolejowe i budynek stacji. Napisu z nazwą na stacyjce nie dało się odczytać i być może przez to niżej od torów przyjaciel drukowanymi dopisał „STACIATOR”. Pod napisem wiła się droga, przy której rosły drzewa, a na samym dole umieścił pola.

Szczęśliwy i dumny Krzesimir pokazał swoje ukończone dzieło dzieciom. Entuzjazmu tym w nich nie wywołał, prawdopodobnie przez to, że większość z nich rysowała znacznie lepiej od niego. Dobór kolorów też był taki nijaki, wiec maluchy nie wiedziały jak mają ocenić te dzieło, sam miałem z tym problem, a co dopiero one. Wcześniej rozpieszczał ich piosenkami, które nigdy się nie powtórzyły, teraz swoją niedouczoną techniką zaskoczył wszystkich obecnych.

Położył rysunek na nogach i zaczął rysować kolejny, zaczął powstawać pałac. Byłem w sali tak mi się wydawało niepotrzebny, dlatego kiedy Klesi był zajęty próbowałem niepostrzeżenie wynieś się, aby odwiedzić Donatę w jej domu. Tak niewiele godzin od naszego rozstania minęło, a tak bardzo mi jej brakuje. Tęskniłem za jej ciepłem, głosem i obecnością, aż chciało mi się z powodu wewnętrznego rozdarcia wyć. Jednak przyjaciel dostrzegł mnie w drzwiach i zaczął przywoływać jak dziecko. Brat dyrektora szpitala natychmiast nakazał mi wzrokiem powrót na miejsce, w jakim jeszcze przed chwilą byłem. Dzieci były w lepszej sytuacji niezatrzymywane przez nikogo, cichutko wymknęły się do swoich sal. Natomiast ja obserwowałem kolejne powstające dzieło tym razem był to budynek dwu piętrowy ze zwierzętami na dachu. Jedynie rozpoznałem jelenia po rogach na łbie i umieszczonego wysoko nad wejściem głównym, jednak napisu nabazgrolonego na dole arkusza nie udało mi się odczytać.

Było już późno jak artystę zmorzył sen, personel pozbierał z łóżka przybory malarskie i gotowe dzieła. Wychodziłem, jako ostatni, przy Krzesimirze pozostała tylko nocna zmiana. Po wielogodzinnym staniu byłem spragniony i głodny. Dlatego nie oparłem się pokusie widząc automaty na korytarzu, oferujące gotowe kanapki, napoje i butelki wody mineralnej. Zanim dotarłem do przyszpitalnego postoju taksówek wszystko pochłonąłem.

Noc miałem koszmarną budziłem się, co chwilę, jak zwykle nie mogłem spać, wszystko było nie odpowiednie. Najchętniej prosto ze szpitala pojechałbym do Donaty, tylko pora na wizytę była nieodpowiednia.

Rano jak zwykle pierwszy byłem w pracy i zakłóciłem spokój nocnej zmianie ochrony. Puste biura i pomieszczenia miały ożyć najszybciej za dwie godziny. Przez ten czas spokojnie mogłem zaplanować zadania dla zespołu na poniedziałek. Nawet cieszyłem się z tej ciszy, mogłem spokojnie popracować. Popijając drugą poranną kawę, zastanawiałem się, co słychać u mojej dziewczyny. Gwar rozmów wchodzących pracowników wyrwał mnie z bujania w obłokach i sprowadził na twardą ziemię.

Poranna odprawa przebiegała bez zakłóceń do czasu pojawienia się seniora Targowskiego, ten to zawsze potrafi namieszać i podobnie stało się tym razem. Cierpliwość moja do niego była na wyczerpaniu, więc chcąc przed szpitalem mieć więcej czasu i odwiedzić Donatę musiałem się sprężać. Usiłowałem pozbyć się go z firmy, zasłaniając się nadmiarem pracy, lecz stało się całkiem inaczej. Tak mi namieszał swoim pomaganiem, że zeszło mi na prostowaniu i użeraniu się z nim do siedemnastej. Wszystko musiałem robić podwójnie, lub potrójnie tak mnie wspomógł. Przed samym wyjściem zapytał.

- Jedziesz prosto po pracy odwiedzić Krzesimira?

Powinienem raczej odpowiedzieć – Będę trochę później, ponieważ nie chcę panu i pana żonie przeszkadzać podczas odwiedzin u syna, lecz powiedziałem.

- Wcześniej coś zjem i odwiedzę moją dziewczynę, dopiero pod wieczór wpadnę do szpitala.

Nic nie rzekł, tylko spojrzał z wyrzutem, jakby miał za złe moje oczarowanie sympatią. Słowem, do jutra pożegnał się i wyszedł. Natomiast ja układałem porozrzucane papiery na biurku i jak pani Hania weszła posprzątać to wyszedłem.

Przed opuszczeniem firmy zamówiłem taksówkę i kazałem zawieźć się do domu Rożków, obiad jak na razie sobie darowałem. Jednak moje poczucie obowiązku wobec chorego przyjaciela przeważyło i w połowie drogi zmieniłem miejsce docelowe. Taryfiarz podwiózł mnie pod same drzwi wejściowe szpitala, tylko im w niepisanym prawie wolno tam dojechać, zapłaciłem za kurs, podziękowałem i wysiadłem. Miałem w pamięci wczorajsze kilkugodzinne głodowanie, dlatego poszedłem prosto do baru. Jedzenie nie było tam wyszukane, lecz podawano je szybko. Zaledwie po dwóch minutach otrzymałem swoje zamówienie i pochłaniałem w pośpiechu nie zastanawiając się nad smakiem.

Osobowość czwarta

Przed wejściem na salę Krzesimira zakupiłem na wszelki wypadek dwie butelki wody mineralnej gazowaną i bez. Tak zaopatrzony wszedłem na pojedynczą dużą salę, podobnie jak przy wcześniejszych wizytach była pełna personelu medycznego. Prawie nic pomieszczeniu przez tych kilka dni nie uległo zmianie, z wyjątkiem większej liczby stojących pod ścianami nieużywanych specjalistycznych urządzeń medycznych. Przyjaciel na mój widok zaledwie na chwilę przerwał, rysowanie na kartce i przywitał się ze mną jakby właśnie mnie oczekiwał. Bardzo szybko stracił moją osobą zainteresowanie i powrócił do przerwanej czynności. Początkowo myślałem, że po raz pierwszy nic od wczoraj się nie zmieniło, ponieważ przyjaciel w bloku rysował. Jednak, kiedy podszedłem do jego łóżka od strony, z której widziałem dokładnie, co robi dostrzegłem różnicę. Ręką poruszał sprawniej i powstający szkic ruin pałacyku i dwóch chatek był tworzony przez znacznie lepiej wykształconego artystę. Nie chcąc przeszkadzać odsunąłem się od przyjaciela i cicho zbliżyłem się do brata dyrektora szpitala i szeptem zapytałem.

- Kim jest dzisiaj?

Nawet zaskoczył mnie swoim zachowaniem, pierwszy raz o nic się nie sprzeczał, tylko podał swoje notatki. Tym razem urodził się piętnastego stycznia tysiąc osiemset sześćdziesiątego dziewiątego roku w rodzinie zubożałej szlachty ze strony matki, której majątek został w znacznym stopniu skonfiskowany za udział w powstaniu styczniowym. Miał o dwa lata młodszego brata, lecz zmarł on w wieku czterech lat na zapalenie opon mózgowych. Niespełna po roku osiemnastego sierpnia tysiąc osiemset siedemdziesiątego szóstego roku dotknęła go następna tragedia, matka odeszła na gruźlicę. Po śmierci matki opiekę nad nim przejęły ciotki najpierw Albina, a później Joanna. Ojciec pod wpływem tragicznych wydarzeń stał się alkoholikiem i zmarł w tysiąc dziewięćset pierwszym roku w Domu dla Ubogich im. Ludwika i Anny Heclów.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 25.07.2017
    Ciężki żywot Artura, bo musi odwiedzać chorego przyjaciela. A jego myśli biegną w kierunku miłości. Krzesimir nie zabłysnął malarsko, chociaż idzie mu coraz lepiej :-) :-) :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania