Poprzednie częściPrzyjaciel część 1
Pokaż listęUkryj listę

Przyjaciel część 81

Uniosłem głowę najwyżej jak byłem w stanie i spojrzałem na mówiącą do mnie, była to Żaneta, sympatia Ernesta.

- Mówisz do mnie, czy tylko głośno do siebie? - zapytałem, siląc się na uśmiech i swobodny ton, ponieważ doskonale wiedziałem, że nikt z niepełnosprawnych gdyby nie musiał nie byłby tu.

- Chyba wypada to po równo, lecz z przewagą do siebie – odpowiedziała uśmiechając się po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru.

- Czyli rehabilitantem albo lekarzem, ba nawet kimś z personelu pomocniczego nie możesz tutaj zostać.

Nawet nie spodziewając się tego rozbawiłem ją, ponieważ nigdy chorując i przebywając w takim pensjonacie, nie brała pod uwagę możliwości znalezienia się po drugiej strony barykady.

- Powiem szczerze, nie lubię ludzi chorych i boje się ich – odpowiedziała już całkiem poważnie.

- Rozumiem ciebie i podzielam twoje zdanie, tylko w przeciwieństwie do ciebie, ja nie lubię kalek. Najchętniej nogi z dupy powyrywałbym im, tylko zaistniały nieprzewidziane ograniczenia.

Obydwoje śmialiśmy się z naszych koszmarów. Z przysłuchujących się nam, jedynie Donata doskonale rozumiała i podzielała nasze lęki. Gdzieś w jej podświadomości dalej czaił się potwór, który mógł w każdej chwili wyskoczyć przy kolejnych wynikach, albo badaniach lekarskich. Potrzebowała znacznie więcej czasu, by upewnić się, że jest zdrowa.

Niestety przyszła pora, musiałem pożegnać się ze wszystkimi i zostałem sam. Wraz z zamknięciem drzwi za wychodzącym Marcelem, stałem się ponownie myślącą kukiełką, tylko tym razem dostałem perspektywy lepszej przyszłości. Jednak do poniedziałku byłem skazany na samotność i odcięcie od informacji ze świata.

Leżąc w łóżku w pustym pomieszczeniu, gdzie niewiele światła z lamp umieszczonych na ścianach odganiało mrok i widziałem tylko to, co było w zasięgu wzroku, czyli niewiele. Kontakt z personelem opiekującym się chorymi miałem za pośrednictwem mikrofonu zamontowanego do sufitu i wiszącego nad głową. Głośnik był wmontowany z tyłu głowy na ścianie. Najmniejszy dźwięk nie docierał z niego do mnie, dopiero po nawiązaniu rozmowy z opiekunem słyszało się jego odpowiedz i można było wtedy usłyszeć coś jeszcze. Przeważnie były to głosy innych podopiecznych wzywających, lub wyzywających obsługę. Natomiast nadzorujący łączność słyszał każdy dźwięk wydawany przez podopiecznych i było to rozwiązanie bardzo niekomfortowe oraz ograniczające prywatność. Niestety pomimo rozwoju techniki nie zastosowano jeszcze lepszych rozwiązań.

Planowałem i konfabulowałem, jak szybko po otrzymaniu protez, nauczę się codziennego funkcjonowania oraz opanuję proste czynności, które wcześniej przychodziły bez trudu. Jednym się nie martwiłem, ponieważ byłem przekonany, że dom i biuro w firmie Mateusza zostanie dostosowane dla niepełnosprawnego i zanim tam się pojawię zlikwidują bariery architektoniczne. Marcel z pewnością dostosuje łazienkę w moim domu, zainstaluje specjalne siedzisko pod prysznicem oraz zrobi podjazd dla wózka. Przynajmniej drzwi wejściowych i do łazienki nie trzeba przerabiać, są dość szerokie i wózek bez trudu powinien się zmieścić.

Moim zdaniem ani Marcel, ani Mateusz nie zwrócą się do Miejskiego albo Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie z wnioskiem o środki na likwidację barier architektonicznych. Sama bogata papierologia i spełnianie wyśrubowanych żądań w rodzaju wszystkiego z certyfikatem tak bardzo podrażają koszty, że jest to wyjątkowo nieopłacalne. Zwykłe siedzisko z certyfikatem i bez przy zakupie różni się sporą kwotą, wynoszącą często dwie socjalne renty. Tutaj na korytarzach i w sali dziennego pobytu często słyszy się o kosztach, jakie rodziny niepełnosprawnego ponoszą przy dostosowaniu łazienki. Remonty metodami tradycyjnymi bez certyfikatów kosztują około pięciu tysięcy, lecz na bogato z dofinansowaniem podobne metrażowo pomieszczenia pochłaniają od dwudziestu do czterdziestu tysięcy złotych wliczając projekty i wszelkie pozwolenia oraz odbiory.

Pierwszy sen dość szybko mnie z zmorzył, lecz po wizycie w nocy w łazience już do rana nie mogłem spać. Nadmiar wrażeń z wigilijnego wieczoru i rozpamiętywanie ich skutecznie przegoniły resztki snu z powiek. Rozmyślania o minionym dniu przerwały procesje nudzących się ciekawskich, którzy sami mogli się przemieszczać. Początkowo przed i po śniadaniu byłem zadowolony z towarzystwa i cierpliwie odpowiadałem na ogólne pytania. Jednak z czasem zaczęły dotyczyć moich spraw prywatnych, więc wyprosiłem natrętów.

Dopiero pod wieczór do mojej sali przyszedł o kulach niepełnosprawny chłopiec, który urodził się, jako kaleka. Niestety schorzenia były na tyle poważne, że od wczesnego dzieciństwa błąka się miedzy szpitalami, gdzie poddawany jest stale różnym operacjom. Następnie jest odsyłany do całej masy ośrodków na rehabilitację i po wygojeniu ran wraca na stół operacyjny.

- Dzień dobry – powiedział bardzo niewyraźnie gość po uporaniu się z przeszkodą, jaką stanowiły drzwi wejściowe.

- Dzień dobry – odpowiedziałem i zapytałem – Co ciebie sprowadza?

- Chciałem porozmawiać…

- Zgoda tylko bez wycieczek osobistych – przerwałem mu.

- Nawet nie znam takich wycieczek – odpowiedział.

Cudów po kimś bardzo chorym nie można oczekiwać i mój rozmówca po zajęciu krzesła niedaleko mojego łóżka z wyczerpania zasnął. Początkowo bałem się, że spadnie i nie wiedziałem jak mam zareagować, a nie chciałem wszczynać niepotrzebnego alarmu. Minęło kilka minut i gość obudził się jak gdyby nigdy nic i kontynuował przerwany wątek. Długo i z wyraźnym wysiłkiem mówił kilka zdań o tym ośrodku, następnie przysypiał, a po otwarciu oczu informował dalej. Szybko się zorientowałem, że mimo jego powolnej wypowiedzi, jednak jego umysł reagował błyskotliwie.

Gdzieś wewnątrz mnie zrodziło się poczucie solidarności z przybyłym, ponieważ byliśmy w podobny sposób okaleczeni. Tylko przy nim musiałem uzbroić się w cierpliwość i nie popędzać go, a jedynie starać się opanować zrozumienie jego wymowy.

Pierwszy dzień świąt minął bez spaceru na zewnątrz, pomimo ładnej pogody, tylko w towarzystwie prawdopodobnie Roberta. Dopiero w porze kolacji został on przez pracownika ośrodka odwieziony do swojego pokoju, znajdującego się w przeciwnym skrzydle budynku. Byłem pewny, że jego wizyta była jednorazowa i mocno się zdziwiłem jak w drugi dzień świąt o podobnej porze dotarł ponownie na moją salę.

- Cześć, Robercik – powiedziałem pierwszy, jak go zobaczyłem przeciskającego się przez drzwi.

Z samego rana dokładnie wypytałem o niego salową i od niej dowiedziałem się, w jaki sposób wymawia trudne słowa. Dzięki temu powstał swojego rodzaju unikatowy język, który był zrozumiały przez wszystkich przebywających z nim dłużej. Kiedy oswoiłem się z jego mową z zaskoczeniem odkryłem jego rozległą gruntowną wiedzę w różnych dziedzinach. Gdyby wyposażyć go w syntetyzator mowy z pewnością wiele osób by zaskoczył, a tak jest unikany przez ogólne niezrozumienie i brak cierpliwości w słuchaniu tego, co ma mądrego do powiedzenia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Ozar 03.01.2018
    Musze przyznać, że kiedy czytam twoje teksty nachodzi mnie wrażenie, jakbyś tam była, tylko nie wiem po której stronie barykady. Opisujesz wszystko zbyt dokładnie, zarówno od strony personelu, jak i od strony pacjenta. Twoje teksty są jakby odbiciem opisywanej przez Ciebie rzeczywistości. Są jak zdjęcie. Tak to czuję. A do tego czytając dochodzę do wniosku, że albo jesteś psychologiem, albo to twoje hobby. Opisujesz tak wiele odczuć, przemyśleń, że nie znając tematu z życia nie dałoby się tego napisać. Oczywiście nie namawiam do opisywania tu twoich prywatnych spraw, bo to nie ma sensu, ale takie mam odczucia, choć psychologia w jakiejkolwiek postaci to dla mnie zbyt trudny klimat, może poza wykorzystaniem w/w w propagandzie, czy polityce, ale to inna bajka.
  • Pasja 03.01.2018
    Poruszyłeś szereg problemów jakie napotykają ludzie niepełnosprawni. Protezy, wózki, bariery architektoniczne i zwykle potrzeby w codziennej egzystencji.
    Cały system pomocy Pefron to biurokracja. Papierologia i procedury. Dlatego tak często wiele osób rezygnuje z podjęcia walki z tym systemem. Po wino to być załatwiane z automatu, już że szpitala powinno iść zawiadomienie.
    Ale to możemy pomarzyć. Przykładem jest ten chłopiec Robercik. Błąkał się latami po szpitalnych oddziałach. Czy nie było by taniej zastosować pewien program jego rehabilitacji poza szpitalem.
    Ukłony :))5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania